epub
 
падключыць
слоўнікі

Michaił Bułhakaŭ

Majstar i Marharyta

ČASTKA PIERŠAJA
  Razdziel 1 NIKOLI NIE RAZMAŬLAJCIE Z NIEVIADOMYMI
  Razdziel 2 PONCIJ PIŁAT
  Razdziel 3 SIOMY DOKAZ
  Razdziel 4 PAHONIA
  Razdziel 5 DZIEJA ADBYVAIECCA Ŭ HRYBAJEDAVIE
  Razdziel 6 ŠYZAFRENIJA, JAK I BYŁO SKAZANA
  Razdziel 7 NIAČYSTAJA KVATERA
  Razdziel 8 PAJADYNAK PRAFIESARA I PAETA
  Razdziel 9 KAROŬIEŬSKIJA ŠTUČKI
  Razdziel 10 VIESTKI Z JAŁTY
  Razdziel 11 IVANAVA RAZDVOIENASĆ
  Razdziel 12 ČORNAJA MAHIJA I JAIE VYKRYCCIO
  Razdziel 13 ZJAŬLENNIE HIEROJA
  Razdziel 14 SŁAVA PIEŬNIU!
  Razdziel 15 SON MIKANORA IVANAVIČA
  Razdziel 16 PAKARANNIE
  Razdziel 17 TURBOTNY DZIEŃ
  Razdziel 18 NIAŬDAČLIVYJA NAVIEDVALNIKI
ČASTKA DRUHAJA
  Razdziel 19 MARHARYTA
  Razdziel 20 KREM AZAZIEŁY
  Razdziel 21 PALOT
  Razdziel 22 PRY SVIEČKACH
  Razdziel 23 VIALIKI SATANINSKI BAL
  Razdziel 24 VIARTANNIE MAJSTRA
  Razdziel 25 JAK PRAKURATAR SPRABAVAŬ VYRATAVAĆ JUDU Z KARYJAFA
  Razdziel 26 PACHAVANNIE
  Razdziel 27 KANIEC KVATERY № 50
  Razdziel 28 APOŠNIJA PRYHODY KAROŬIEVA I BIEHIEMOTA
  Razdziel 29 LOS MAJSTRA I MARHARYTY VYZNAČANY
  Razdziel 30 PARA! PARA!
  Razdziel 31 NA VIERABJOVYCH HARACH
  Razdziel 32 DARAVANNIE I VIEČNY SPAKOJ


Dyk chto ž ty?

— Častka siły toj lichoj,

Dabro ŭtvarajecca z jakoj.

Goethe. „Faŭst”

 

 

ČASTKA PIERŠAJA

 

Razdziel 1 NIKOLI NIE RAZMAŬLAJCIE Z NIEVIADOMYMI

 

Adnojčy viasnoju, u nadzvyčaj dušny adviačorak, na Patryjarchavych sažałkach u Maskvie zjavilisia dvoje. Pieršy, u šerańkim letnim harnitury, byŭ maleńki rostam, syty, łysy, svoj prystojny na vyhlad kapialuš-bułačku nios u ruce, a na čysta vyhalenym tvary mieŭ vielizarnyja akulary ŭ rahavoj apravie. Druhi — plačysty, ryžavaty, vichrasty małady čałaviek u klatčastaj šapačcy, ssunutaj na patylicu, — byŭ u kaŭbojcy, pakamiečanych biełych štanach i ŭ čornych tapačkach.

 

Pieršy byŭ sam Michaił Alaksandravič Bierlijoz, staršynia praŭlennia adnoj z bujniejšych maskoŭskich litaraturnych asacyjacyj, jakaja skaročana nazyvałasia MASSALIT, i redaktar toŭstaha mastackaha časopisa, a małady jaho spadarožnik — paet Ivan Mikałajevič Panyroŭ, jaki padpisvaŭsia psieŭdanimam Biazdomny.

 

Jak tolki apynulisia ŭ ciani ledź zazielaniełych lip, piśmienniki najpierš kinulisia da strakata razmalavanaj budački z nadpisam: „Piva i vody”.

 

Tut varta adznačyć pieršuju niezvyčajnuju akaličnasć hetaha strašnaha travieńskaha viečara. Nie tolki la budački, ale i va ŭsich prysadach uzdoŭž Małoj Bronnaj vulicy nie akazałasia nivodnaha čałavieka. U toj čas, kali, zdajecca, nie stavała siły navat i dychać, kali sonca, pasla taho jak napiakło Maskvu, padała kudyści za Sadovaje kalco, — nichto nie pryjšoŭ pad lipy, nichto nie sieŭ na łavačku, pusta było pad prysadami.

 

— Dajcie narzanu, — paprasiŭ Bierlijoz.

 

— Niama narzanu, — adkazała žančyna ŭ budačcy i čamuści pakryŭdziłasia.

 

— Piva josć? — sipła spytaŭ Biazdomny.

 

— Piva pryviazuć viečaram, — adkazała žančyna.

 

— A što josć? — dapytvaŭsia Bierlijoz.

 

— Abrykosavaja, ale ciopłaja, — skazała žančyna.

 

— Nu, davajcie, davajcie, davajcie!..

 

Abrykosavaja pahnała ščodruju žoŭtuju pienu, i ŭ pavietry zapachła cyrulniaj. Pasla taho jak vypili, litaratary pačali adrazu ž ikać, različylisia i sieli na łaŭcy tvaram da sažałki i plačyma da Bronnaj.

 

Tut adbyłosia druhoje niezvyčajnaje zdarennie, jakoje datyčyła tolki adnaho Bierlijoza. Jon raptoŭna pierastaŭ ikać, jaho serca strapianułasia i na imhniennie kudyści pravaliłasia, potym viarnułasia na svajo miesca, ale z tupoju ihołkaju, jakaja ŭkałołasia ŭ jaho. Akramia ŭsiaho, Bierlijoza apanavaŭ niezrazumieły, ale vialiki strach, jamu raptam zachaciełasia biahom uciačy z Patryjarchavych sažałak biez ahladki. Bierlijoz sumna azirnuŭsia, nie razumiejučy, što jaho hetak napałochała. Jon pabialeŭ, vycier łob chuscinkaj, padumaŭ: „Što heta sa mnoju robicca? Takoha raniej nie było… serca padvodzić… ja stamiŭsia. Vidać, treba kidać usio k djabłu i ŭ Kisłavodsk…”

 

I tut spiakotnaje pavietra zhusciłasia pierad im, i z jaho satkaŭsia prazrysty hramadzianin, vielmi dziŭny na vyhlad. Na maleńkaj hałoŭcy žakiejskaja šapačka, klatčasty karocieńki i lohieńki pinžačok… Hramadzianin byŭ rostam z sažań, ale vuzki ŭ plačach, nadzvyčaj chudy, a tvar, vymušany zaŭvažyć, mieŭ zdzieklivy.

 

Bierlijozava žyccio było takoje, što da niezvyčajnych zjaŭ jon nie pryvyk, tamu jašče bolej spałatnieŭ, vyłupiŭ vočy i ŭ razhublenasci padumaŭ: „Nie moža hetaha być!..”

 

Ale było, i rosły prazrysty hramadzianin, nie kranajučysia ziamli, chistaŭsia pierad im i ŭleva, i ŭprava.

 

I hetaki žach apanavaŭ Bierlijoza, što jon až zapluščyŭ vočy. A kali raspluščyŭ, to zrazumieŭ, što ŭsio skončyłasia, mroiva prapała, klatčasty znik, a zaadno i tupaja ihołka vyskačyła z serca.

 

— Nu, djabal! — uskliknuŭ redaktar. — Ty viedaješ, Ivan, u mianie ad spiakoty ledź nie ŭdar byŭ! Navat halucynacyi pačalisia, — jon pasprabavaŭ usmichnucca, ale ŭ jaho ŭ vačach trymcieła tryvoha i ruki dryžali.

 

Adnak pakrysie jon supakoiŭsia, abmachnuŭsia chuscinkaj i davoli badziora vymaviŭšy: „Nu, takim čynam…” — pradoŭžyŭ havorku, pierapynienuju picciom abrykosavaj.

 

Havorka hetaja, jak potym stała viadoma, išła pra Isusa Chrysta. Sprava ŭ tym, što redaktar zakazaŭ paetu ŭ čarhovy numar časopisa vialikuju antyrelihijnuju paemu. Hetuju paemu Ivan Mikałajevič napisaŭ, i davoli chutka, ale jana nie zadavoliła redaktara. Namalavaŭ Biazdomny hałoŭnuju dziejučuju asobu svajoj paemy, heta značyć Isusa Chrysta, zanadta čornymi farbami, tym nie mieniej, usiu paemu, na dumku redaktara, treba pisać nanava. I voś ciapier redaktar čytaŭ niešta nakštałt lekcyi pra Isusa, z metaju padkreslić asnoŭnuju paetavu pamyłku. Ciažka skazać, što kankretna padviało Ivana Mikałajeviča — ci vyjaŭlenčaja siła jaho talentu, ci absalutnaje niaviedannie taho, pra što jon sabraŭsia pisać, ale Isus atrymaŭsia ŭ jaho zusim jak žyvy, chacia i niepryvablivy piersanaž. Bierlijoz ža chacieŭ dakazać paetu, što hałoŭnaje nie ŭ tym, jaki byŭ Isus, dobry ci drenny, a ŭ tym, što Isusa nie isnavała naohul i što ŭsie raskazy pra jaho — usiaho tolki vydumka, sama zvyčajnyja mify.

 

Treba addać naležnaje: redaktar byŭ čałaviek načytany i vielmi ŭmieła spasyłaŭsia ŭ svajoj pramovie na staražytnych historykaŭ, naprykład na znakamitaha Fiłona Aleksandryjskaha, na bliskuča adukavanaha Iiosifa Fłavija, jakija i słova nie skazali pra isnavannie Isusa. Michaił Alaksandravič demanstravaŭ salidnuju erudycyju i, miž inšym, davodziŭ paetu, što toje miesca ŭ piatnaccataj knizie, u 44-m razdziele viadomych Tacytavych „Anałaŭ”, dzie havorycca pra pakarannie Isusa, — nie što inšaje, jak pazniejšaja padrobka i ŭstaŭka.

 

Paet, jakomu ŭsio, što paviedamlaŭ redaktar, było navinoju, uvažliva słuchaŭ Michaiła Alaksandraviča, nie advodziŭ ad jaho svaich žyvych zialonych vačej, zredku ikaŭ, łajaŭ abrykosavuju vadu.

 

— Niama nivodnaj uschodniaj relihii, — havaryŭ Bierlijoz, — u jakoj by, jak praviła, nieparočnaja dzieva nie naradziła b boha. I chryscijanie nie vydumali ničoha novaha, hetaksama stvaryli svajho Isusa, jakoha na samaj spravie nikoli nie było žyvoha na hetym sviecie. Voś na heta i treba zrabić asnoŭny akcent…

 

Bierlijozaŭ tenar uładaryŭ na pustym bulvary, i ŭ mieru taho jak Michaił Alaksandravič ułaziŭ u nietru, u jakuju lezuć i nie bajacca skrucić sabie šyju tolki vielmi adukavanyja ludzi, — paet daviedvaŭsia ŭsio bolej i bolej cikavaha i karysnaha i pra ehipieckaha Azirysa, dobraha boha i syna Nieba i Ziamli, i pra finikijskaha boha Famuza, i pra Marduka, i navat pra mieniej viadomaha hroznaha boha Viclipucli, jakoha vielmi ŭšanoŭvali niekali acteki ŭ Mieksicy.

 

I voś jakraz u toj čas, kali Michaił Alaksandravič raskazvaŭ paetu pra toje, jak acteki lapili z ciesta fihurku Viclipucli, na bulvary pakazaŭsia pieršy čałaviek.

 

Pasla, kali, ščyra kažučy, było ŭžo pa časie, roznyja ŭstanovy dali svaje zvodki z apisanniem hetaha čałavieka. Paraŭnannie ich nie moža nie vyklikać zdziŭlennia. Hetak u pieršaj zvodcy skazana, što čałaviek byŭ maleńki rostam, mieŭ załatyja zuby i nakulhvaŭ na pravuju nahu. U druhoj — što čałaviek vysoki rostam, karonki ŭ jaho płacinavyja, kulhaŭ na levuju nahu. U treciaj łakanična paviedamlajecca, što asablivych prykmiet u čałavieka nie było naohul.

 

Treba adznačyć, što nivodnaja z hetych zvodak ničoha nie vartaja.

 

Pierš za ŭsio: ni na jakuju nahu čałaviek nie kulhaŭ i rostam byŭ i nie maleńki i nie vialiki, a siaredni. Što datyčyć zuboŭ, to z levaha boku ŭ jaho byli płacinavyja karonki, a z pravaha — załatyja. Byŭ jon u darahim šerym harnitury, u zamiežnych, pad koler harnitura, tuflach. Šery bieret zuchavata ssunuty na vucha, pad pachaj nios kij z čornym nabałdašnikam u vyhladzie hałavy pudziela. Z vyhladu — hadoŭ za sorak. Rot niejki kryvy. Tvar čysta vyhaleny. Bruniet. Pravaje voka čornaje, levaje čamuści zialonaje. Brovy čornyja, ale adno bryvo vyšej za druhoje. Adnym słovam — čałaviek z-za miažy.

 

Čužaziemiec prajšoŭ paŭz łaŭku, na jakoj razmiascilisia redaktar i paet, skosa zirnuŭ na ich i raptam sieŭ na susiedniaj łaŭcy, za dva kroki ad siabroŭ.

 

„Niemiec”, — padumaŭ Bierlijoz.

 

„Anhielec, — padumaŭ Biazdomny, — bač ty, i nie horača jamu ŭ palčatkach”.

 

A čužaziemiec zirnuŭ na vysokija damy, jakija kvadratam akružali sažałku, i stała zrazumieła, što bačyć jon hetaje miesca ŭpieršyniu i što jano jaho zacikaviła.

 

Ion spyniŭ pozirk na vierchnich pavierchach, jakija slipuča adlustroŭvali škłom pałamanaje i nazaŭsiody adychodziačaje dla Michaiła Alaksandraviča sonca, potym pahladzieŭ uniz, dzie vokny nadviačorkava zaciamnielisia, niečaha pabłažliva ŭsmichnuŭsia, prypluščyŭsia, ruki pakłaŭ na nabałdašnik, a padbarodak na ruki.

 

— Ty, Ivan, — havaryŭ Bierlijoz, — vielmi dobra i satyryčna, naprykład, apisaŭ naradžennie Isusa, syna božaha, ale cymus u tym, što jašče da Isusa naradziŭsia ceły šerah synoŭ božych, jak fryhijski Acis, a karaciej kažučy, nivodzin z ich nie naradžaŭsia i nivodnaha nie było nikoli, u tym liku i Isusa, i tamu nieabchodna, kab ty zamiest naradžennia i, skažam, prychodu vałchvoŭ, napisaŭ ab niedarečnych čutkach pra hetaje naradžennie… A to atrymlivajecca z tvajho raskazu, što jon i sapraŭdy naradziŭsia!..

 

Tut Biazdomny pasprabavaŭ spynić ikaŭku, jakaja zamučyła jaho, zatrymaŭ dychannie, a tamu iknuŭ jašče pakutliviej i macniej, i ŭ hetaje ž imhniennie Bierlijoz pierastaŭ havaryć, tamu što čužaziemiec ustaŭ i nakiravaŭsia da piśmiennikaŭ.

 

Tyja zdziŭlena pahladzieli na jaho.

 

— Prabačcie, kali łaska, — zahavaryŭ nieznajomiec z čužaziemnym akcentam, ale słoŭ jon nie kalečyŭ, — što ja, nieznajomy, dazvalaju sabie… ale sam pradmiet vašaj vučonaj havorki hetaki cikavy, što…

 

Tut jon vietliva zniaŭ bieret, i siabram ničoha inšaha nie zastavałasia, jak ustać i pakłanicca.

 

„Nie, chutčej za ŭsio francuz…” — padumaŭ Bierlijoz.

 

„Palak”, — padumaŭ Biazdomny.

 

Nieabchodna dadać, što paetu čužaziemiec adrazu ž zdaŭsia niepryjemnym, a Bierlijozu chutčej za ŭsio spadabaŭsia, nu, nie zusim kab spadabaŭsia, jak by heta skazać… zaintryhavaŭ, ci što.

 

— Dazvolcie, ja prysiadu? — vietliva paprasiŭ čužaziemiec, i siabry niejak mižvoli vyzvalili miž saboj miesca; čužaziemiec sprytna sieŭ pamiž imi i adrazu ž uklučyŭsia ŭ havorku.

 

— Kali ja pravilna pačuŭ, vy skazali, što Isusa nie było na sviecie? — spytaŭ čužaziemiec i zirnuŭ na Bierlijoza svaim levym zialonym vokam.

 

— Vy pravilna pačuli, — vietliva adkazaŭ Bierlijoz, — jakraz hetak ja i havaryŭ.

 

— Voj, jak cikava! — uskliknuŭ čužaziemiec.

 

„A jakoha djabła jamu ad nas treba?” — padumaŭ Biazdomny i nasupiŭsia.

 

— A vy zhodny z vašym subiasiednikam? — pacikaviŭsia nieznajomy, paviarnuŭšysia ŭprava da Biazdomnaha.

 

— Na ŭsie sto! — pacvierdziŭ toj, bo lubiŭ havaryć z vykruntasami i fihuralna.

 

— Cudoŭna! — uskliknuŭ niaprošany subiasiednik, čamuści jak złodziej azirnuŭsia i prycišanym hołasam skazaŭ: — Darujcie mnie za nastyrnasć, ale ja zrazumieŭ, što vy, akramia ŭsiaho, i ŭ boha nie vierycie? — jon zrabiŭ spałochanyja vočy i dadaŭ: — Klanusia, ja nikomu nie skažu.

 

— Ale, my nie vierym u boha, — pabłažliva ŭsmichnuŭsia z pierapałochu turysta Bierlijoz, — pra heta možna havaryć zusim adkryta.

 

Čužaziemiec adkinuŭsia da spinki i spytaŭsia, navat až visknuŭšy ad cikaŭnasci:

 

— Vy — ateisty?!

 

— Ale, my — ateisty, — z usmieškaju adkazaŭ Bierlijoz, a Biazdomny padumaŭ razzłavana: „Vo pryčapiŭsia, husak zamiežny!”

 

— Voj, jakoje cuda! — uskryknuŭ dziŭny čužaziemiec i pakruciŭ hałavoju, hledziačy to na adnaho, to na druhoha litaratara.

 

— U našaj krainie ateizm nie dziva, — z dypłamatyčnaj vietlivasciu adkazaŭ Bierlijoz, — bolšasć našaha nasielnictva sviadoma i daŭno pierastała vieryć u kazki pra boha.

 

Tut čužaziemiec utvaryŭ hetaki fokus: ustaŭ, pacisnuŭ zdziŭlenamu redaktaru ruku i pramoviŭ nastupnaje:

 

— Dazvolcie padziakavać vam ad usiaho serca!

 

— Za što vy dziakujecie? — zapluskaŭšy vačyma, spytaŭ Biazdomny.

 

— Za vielmi važnyja zviestki. Jany mnie, jak padarožniku, nadzvyčaj cikavyja, — šmatznačna padniaŭšy palec, rastłumačyŭ zamiežny dzivak.

 

Važnyja zviestki, vidać, sapraŭdy zrabili na padarožnika mocnaje ŭražannie, tamu što jon spałochana pravioŭ pozirkam pa damach, niby bajaŭsia ŭ kožnym domie ŭbačyć ateista.

 

„Nie, jon nie anhielec…” — padumaŭ Bierlijoz, a Biazdomny padumaŭ: „Dzie heta jon nasabačyŭsia havaryć pa-rasiejsku, voś što cikava!” — i znoŭ nasupiŭsia.

 

— Ale, dazvolcie spytacca ŭ vas, — pasla tryvožnaha rozdumu zahavaryŭ zamiežny hosć, — nu, a jak być z dokazami isnavannia boha, jakich, jak viadoma, isnuje roŭna piać?

 

— Na žal, — spačuvalna adkazaŭ Bierlijoz, — nivodny z hetych dokazaŭ ničoha nie varty, i čałaviectva daŭno spisała ich u archiŭ. Zhadziciesia, što ŭ razumovaj sfiery nijakaha dokazu isnavannia boha być nie moža.

 

— Brava, — uskryknuŭ čužaziemiec, — brava! Vy całkam paŭtaryli dumku niespakojnaha staroha Imanuiła na hety kont. Ale voś kurjoz: jon uščent zniščyŭ usie piać dokazaŭ, a potym, byccam na zdziek z samoha siabie, stvaryŭ ułasny šosty dokaz!

 

— Dokaz Kanta, — tonka ŭsmichnuŭsia i zapiarečyŭ redaktar, — taksama pierakanaŭčy. I niedaremna Šyler havaryŭ, što kantaŭskija razvahi pra hetaje pytannie mohuć zadavolić tolki raboŭ, a Štraŭs prosta smiajaŭsia z hetaha dokazu.

 

Bierlijoz havaryŭ, a sam dumaŭ: „Ale ŭsio ž chto jon taki? I čamu hetak dobra havoryć pa-rasiejsku?”

 

— Uziać by hetaha Kanta, dy za takija dokazy na try hady na Sałaŭki! — zusim niečakana babachnuŭ Ivan Mikałajevič.

 

— Ivan! — zbiantežana šapnuŭ Bierlijoz.

 

Ale prapanova adpravić Kanta na Sałaŭki nie tolki nie zbiantežyła čužaziemca, ale vyklikała ŭ jaho zachaplennie.

 

— Voś pravilna, pravilna, — i levaje zialonaje jaho voka, jakoje hladzieła na Bierlijoza, zaharełasia, — jamu tolki tam i miesca! Havaryŭ ja jamu, kali my razam sniedali: „Vy, prafiesar, viadoma, vola vaša, ale nie nadta składna prydumali! Jano, moža, i razumna, ale ž vielmi niezrazumieła. Z vas smiajacca buduć”.

 

Bierlijoz vyłupiŭ vočy. „U čas sniedannia… Kantu?.. Što jon viarzie?” — padumaŭ jon.

 

— Ale, — praciahvaŭ čužaziemiec, jakoha nie biantežyła Bierlijozava zdziŭlennie i jaki zviartaŭsia da paeta, — adpravić jaho na Sałaŭki niemahčyma, tamu što ŭžo sto hadoŭ z hakam znachodzicca ŭ miascinach jašče bolej dalokich, čym Sałaŭki, i dastać jaho adtul nijakim čynam, zapeŭnivaju vas, nielha!

 

— Škada! — adazvaŭsia zadziraka-paet.

 

— I mnie škada! — pacvierdziŭ čužaziemiec, blisnuŭ vokam i praciahvaŭ: — Ale voś jakoje pytannie mianie turbuje: kali niama boha, to, pytajusia, chto ž kiruje žycciom čałaviečym i ŭsim naohul rasparadkam na ziamli?

 

— Sam čałaviek i kiruje, — paspiašaŭsia siardzita adkazać Biazdomny na hetaje, pryznacca, nie zusim zrazumiełaje pytannie.

 

— Vybačajcie, — miakka abazvaŭsia nieznajomiec, — na toje, kab kiravać, treba jak-nijak mieć dakładny płan na niejki davoli prystojny termin. Dazvolcie ž zapytacca ŭ vas, jak moža kiravać čałaviek, kali jon pazbaŭleny mahčymasci nie tolki składać jaki-niebudź płan na niejki da smiešnaha karotki termin, nu, skažam, hadoŭ na tysiaču, ale nie moža ručacca navat za svoj zaŭtrašni dzień? I sapraŭdy, — tut nieznajomy zviarnuŭsia da Bierlijoza: — Uiavicie, što vy, naprykład, pačniacie kiravać, rasparadžacca i inšymi, i saboju samim, naohul, pačniacie tolki smak adčuvać, i raptam u vas… kche… kche… sarkoma lohkaha… — tut čužaziemiec sałodka ŭsmichnuŭsia, byccam dumka pra sarkomu lohkich prynosiła jamu zadavalniennie, — aha, sarkoma, — jon prypluščyŭsia, jak kot, paŭtaryŭ hučnaje słova, — i voś vaša kiraŭnictva i skončyłasia! Ničyj los, akramia vašaha ŭłasnaha, vas bolej nie cikavić. Rodnyja pačynajuć chłusić, vy adčuvajecie, što niešta nie toje, niadobraje, kidajeciesia da vučonych-daktaroŭ, potym da prajdzisvietaŭ, a zdarajecca, da varažbitak. I pieršaje, taksama druhoje i treciaje rabić nie maje nijakaha sensu, vy sami heta razumiejecie. I ŭsio kančajecca trahična: toj, chto jašče niadaŭna dumaŭ, što jon niečym kiruje, apynajecca raptam u draŭlanaj skryncy, lažyć nieruchoma, i ŭsie navokal razumiejuć, što ciapier ad jaho nijakaj karysci, spalvajuć jaho ŭ piečy. A zdarajecca i horš: tolki čałaviek zbirajecca zjezdzić u Kisłavodsk, — tut čužaziemiec prypluščana pahladzieŭ na Bierlijoza, — zvyčajnaja, zdavałasia b, sprava, ale i hetaha zrabić nie moža, tamu što nieviadoma čamu raptam pasliznuŭsia i trapiŭ pad tramvaj! Niaŭžo vy skažacie pasla hetaha, što jon sam saboju hetak kiravaŭ? Ci nie pravilniej dumać, što kiravaŭ im niechta inšy? — i tut raptam nieznajomy zasmiajaŭsia dziŭnym smiaškom.

 

Bierlijoz z vialikaju ŭvahaju słuchaŭ niepryjemny raskaz pra sarkomu i pra tramvaj, i niejkija tryvožnyja dumki pačynali mučyć jaho. „Ion nie čužaziemiec! Jon nie čužaziemiec! — dumaŭ jon. — Heta vielmi dziŭny subjekt… ale, darujcie, chto ž jon taki?”

 

— Vy chočacie palić, jak ja baču? — niečakana zviarnuŭsia da Biazdomnaha nieznajomiec. — Vy jakija palicie?

 

— A ŭ vas chiba roznyja josć? — panura spytaŭsia paet, u jakoha končylisia papiarosy.

 

— Jakija vam? — spytaŭsia nieviadomy.

 

— Nu, „Našu marku”, — złosna adkazaŭ Biazdomny.

 

Nieznajomy adrazu ž dastaŭ z kišeni partabak i prapanavaŭ Biazdomnamu:

 

— „Naša marka”.

 

I redaktara i paeta nie hetak uraziła toje, što znajšłasia ŭ partabaku mienavita „Naša marka”, kolki sam partabak. Jon byŭ vialiki, z čyrvonnaha zołata, i na im, kali adčyniaŭsia, blisnuŭ sinim i biełym ahniom brylantavy trochkutnik.

 

Tut litaratary padumali roznaje. Bierlijoz: „Nie, čužaziemiec!”, a Biazdomny: „Vo, djabal jaho vaźmi! Ha?”

 

Paet i haspadar partabaka zapalili, a Bierlijoz admoviŭsia.

 

„Treba budzie zapiarečyć jamu takim čynam, — rašyŭ Bierlijoz, — pravilna, čałaviek smiarotny, nichto heta nie asprečvaje. A sprava ŭ tym, što…”

 

Adnak jon nie ŭspieŭ skazać hetyja słovy, jak zahavaryŭ čužaziemiec:

 

— Pravilna, čałaviek smiarotny, ale heta tolki paŭbiady. Drenna, što jon raptoŭna smiarotny, voś u čym fokus! I naohul ciažka skazać, što z im budzie sionnia viečaram.

 

„Niejkaja niedarečnaja pastanoŭka pytannia…” — padumaŭ Bierlijoz i zapiarečyŭ:

 

— Nu, u hetym josć pierabolšannie. Ja pra svoj sionniašni viečar viedaju amal dakładna. Samo saboju razumiejecca, kali mnie na Bronnaj nie ŭpadzie na hałavu cahlina…

 

— Cahlina ni z taho ni z siaho, — pierakanaŭča pierapyniŭ nieviadomy, — nikomu i nikoli na hołaŭ nie ŭpadzie. U pryvatnasci, zapeŭnivaju vas, vam jana nie pahražaje. Vy pamracie inšaj smierciu.

 

— Moža, vy viedajecie i jakoj, — zusim naturalna,z ironijaj pacikaviŭsia Bierlijoz i takim čynam uciahvaŭsia ŭ niejkuju niedarečnuju razmovu, — i skažacie mnie?

 

— Achvotna, — adazvaŭsia nieznajomy.

 

Ion zirnuŭ na Bierlijoza, byccam zniaŭ mierku na harnitur, skroź zuby pramarmytaŭ niešta: „Raz, dva… Mierkuryj u druhim domie… poŭnia syšła… šesć — niaščascie… viečar — siem…” — i hučna i radasna abjaviŭ: — Vam adrežuć hałavu!

 

Biazdomny dzika i złosna vyłupiŭ vočy na nachabnaha nieznajomca, a Bierlijoz spytaŭsia z kryvoj usmieškaj:

 

— A chto kankretna? Vorah? Intervienty?

 

— Nie, — adkazaŭ subiasiednik, — rasiejskaja žančyna, kamsamołka.

 

— Hm… — pramarmytaŭ razzłavany žarcikami nieznajomaha Bierlijoz. — Nu, heta, vybačajcie, mała vierahodna.

 

— Prašu prabačennia, — adkazaŭ čužaziemiec, — ale heta praŭda. Aha, mnie chaciełasia spytać u vas, što vy budziecie rabić sionnia viečaram, kali nie sakret?

 

— Sakreta niama. Zaraz ja zajdu dadomu na Sadovuju, a potym u dziesiać viečara ŭ MASSALICie adbudziecca pasiedžannie, i ja na im budu staršyniavać.

 

— Nie, hetaha nie budzie, — cviorda zapiarečyŭ čužaziemiec.

 

— Heta čamu?

 

— Tamu, — adkazaŭ čužaziemiec i prypluščanymi vačyma pahladzieŭ na nieba, u jakim u pradčuvanni viačerniaj prachałody niačutna kružyli čornyja ptuški, — što Aniečka ŭžo kupiła alej, i nie tolki kupiła, ale navat i razliła. Takim čynam pasiedžannie nie adbudziecca.

 

Tut, jak zrazumieła, pad lipami zapanavała maŭčannie.

 

— Darujcie, — pasla maŭčannia zahavaryŭ Bierlijoz, hledziačy na čužaziemca, jaki ploŭ aby-što, — pry čym tut alej, i jakaja Aniečka?

 

— Alej tut voś pry čym, — raptam zahavaryŭ Biazdomny, jaki, vidać, vyrašyŭ abjavić niaprošanamu subiasiedniku vajnu, — vam nie davodziłasia, hramadzianin, byvać u psichbalnicy?

 

— Ivan!.. — cicha ŭskryknuŭ Michaił Alaksandravič.

 

Ale čužaziemiec nie pakryŭdziŭsia i navat viesieła zasmiajaŭsia.

 

— Byŭ, byŭ i nieadnojčy! — uskryknuŭ jon smiašliva, ale nie advodziŭ svaich vačej, jakija nie smiajalisia, ad paeta. — Dzie tolki ja nie byŭ! Škada tolki, što mnie nie chapiła času raspytacca ŭ prafiesara, što heta takoje šyzafrenija. Dyk vy ŭžo sami daviedajciesia ŭ jaho, Ivan Mikałajevič!

 

— Adkul vy viedajecie, jak mianie zavuć?

 

— Zlitujciesia, Ivan Mikałajevič, chto ž vas nie viedaje? — tut čužaziemiec vyciahnuŭ z kišeni numar „Litaraturnaj haziety”, i Ivan Mikałajevič ubačyŭ na pieršaj pałasie svoj fotazdymak, a pad im i ŭłasnyja vieršy. Ale hety dokaz słavy i viadomasci, jaki tolki jašče ŭčora paradavaŭ by, zaraz radasci nie prynios.

 

— Vybačajcie, — skazaŭ jon i paciamnieŭ z tvaru, — vy nie možacie pačakać chvilinku? Mnie treba tavaryšu skazać dva słovy.

 

— Nu, z zadavalnienniem! — uskliknuŭ nieznajomy. — Tut hetak dobra pad lipami, a ja, darečy, nikudy nie spiašajusia.

 

— Voś što, Miša, — zašaptaŭ paet, kali advioŭ Bierlijoza ŭbok, — heta nijaki nie inturyst, a špijon. Heta rasiejski emihrant, jaki prabraŭsia da nas. Patrabuj u jaho dakumienty, a to ŭciače…

 

— Ty dumaješ? — ustryvožana šapnuŭ Bierlijoz, a sam padumaŭ: „A jaho ž praŭda!”

 

— Ty mnie vier, — zašypieŭ jamu ŭ vucha paet, — durniem prytvarajecca, kab vyviedać niešta. Ty čuješ, jak jon pa-rasiejsku šparyć? — paet havaryŭ i sačyŭ, kab nieznajomy nie ŭciok. — Pajšli, zatrymajem jaho, a to ŭciače…

 

I paet za ruku paciahnuŭ Bierlijoza da łaŭki. Nieznajomy ŭžo nie siadzieŭ, a stajaŭ la jaje, trymaŭ u rukach niejkuju knižačku ŭ ciomna-šerym pieraplocie, kapertu sa ščylnaje, dobraha hatunku, papiery i vizitoŭku.

 

— Prabačcie mnie, što ja za sprečkaju zabyŭsia nazvacca. Voś vam kartačka, pašpart i zaprašennie pryjechać u Maskvu na kansultacyi, — važka pramoviŭ nieznajomy i ŭvažliva pahladzieŭ na abodvuch litarataraŭ.

 

Tyja zbiantežylisia. „Djabal, usio pačuŭ…” — padumaŭ Bierlijoz i vietlivym žestam daŭ zrazumieć, što ŭ pakazie dakumientaŭ patreby niama. Pakul čužaziemiec sovaŭ ich redaktaru, paet uspieŭ razhledzieć na kartačcy nadrukavanaje zamiežnymi litarami słova „prafiesar” i pieršuju litaru prozvišča — dvajnoje „V”.

 

— Vielmi pryjemna, — tym časam zbiantežana marmytaŭ redaktar, a čužaziemiec schavaŭ dakumienty ŭ kišeniu.

 

Adnosiny takim čynam byli adnoŭleny, i ŭsie ŭtroch znoŭ sieli na łaŭku.

 

— Vy ŭ jakasci kansultanta zaprošany da nas, prafiesar? — spytaŭsia Bierlijoz.

 

— Aha, kansultantam.

 

— Vy — niemiec? — dapytvaŭsia Biazdomny.

 

— Ja?.. — pierapytaŭ prafiesar i raptam zadumaŭsia. — Aha, mabyć, niemiec… — skazaŭ jon.

 

— Vy dobra havorycie pa-rasiejsku, — ustaviŭ Bierlijoz.

 

— O, ja naohul palihłot i viedaju vielmi mnoha moŭ, — adkazaŭ prafiesar.

 

— A jakaja ŭ vas spiecyjalnasć? — spytaŭsia Bierlijoz.

 

— Ja — spiecyjalist pa čornaj mahii.

 

„Na tabie!..” — stuknuła ŭ hałavie ŭ Michaiła Alaksandraviča.

 

— I… vas pa hetaj spiecyjalnasci zaprasili da nas? — spytaŭsia jon, zaikajučysia.

 

— Aha, pa hetaj zaprasili, — pacvierdziŭ prafiesar i rastłumačyŭ: — Tut u dziaržaŭnaj biblijatecy znojdzieny aryhinalnyja rukapisy čarnaknižnika Hierbierta Aŭryłakskaha, dziesiataha stahoddzia. Dyk voś, patrabujecca, kab ja pračytaŭ ich. Ja adziny ŭ sviecie spiecyjalist.

 

— A-a! Vy historyk? — z vialikaj palohkaj i pavahaj spytaŭsia Bierlijoz.

 

— Ja — historyk, — pacvierdziŭ vučony i dadaŭ ni k siału ni k horadu: — Sionnia viečaram na Patryjarchavych budzie cikavaja historyja!

 

I znoŭ vielmi zdzivilisia i redaktar, i paet, a prafiesar paklikaŭ ich da siabie i, kali jany nachililisia da jaho, prašaptaŭ:

 

— Majcie na ŭvazie, što Isus isnavaŭ.

 

— Bačycie, prafiesar, — adazvaŭsia z vymučanaj usmieškaj Bierlijoz, — my pavažajem vašy vialikija viedy, ale sami majem nakont hetaha druhoje pierakanannie.

 

— Nie treba nijakich pierakananniaŭ! — adkazaŭ dziŭny prafiesar. — Prosta jon isnavaŭ, a bolš ničoha.

 

— Ale treba ž choć niejki dokaz… — pačaŭ Bierlijoz.

 

— I dokazaŭ nijakich nie treba, — adkazaŭ prafiesar i zahavaryŭ cichim hołasam, akcent u jaho adrazu čamuści znik: — Usio prosta: u biełym płaščy…

 

Razdziel 2 PONCIJ PIŁAT

 

U biełym płaščy z kryvavym padbojem, kavaleryjskaju chadoju z padšarkvanniem na dasviecci čatyrnaccataha čysła viasnovaha miesiaca nisana ŭ krytuju kałanadu, jakaja złučała dva kryły pałaca Irada Vialikaha, vyjšaŭ prakuratar Judei Poncij Piłat.

 

Bolš za ŭsio na sviecie prakuratar nienavidzieŭ pach ružavaha aleju, i ŭsio ciapier pradkazvała niadobry dzień, bo pach hety pačaŭ dajmać prakuratara z dasvieccia. Prakurataru zdavałasia, što ružavy pach idzie ad kiparysaŭ i palmaŭ u sadzie, što da pachu skur i kanvoju prymiešvajecca praklaty ružavy strumień. Ad flihielaŭ za pałacam, dzie razmiasciłasia pieršaja kahorta Dvanaccataha Małankavaha lehijona, jakaja pryjšła z prakurataram u Jeršałaim, zaciahvała dymok u kałanadu cieraz vierchniuju placoŭku sadu, i da harkavaha dymu, jaki sviedčyŭ pra toje, što kašavary ŭ kienturyjach pačali hatavać stravu, prymiešvaŭsia ŭsio toj ža tłusty duch ružavaha aleju. Ach bahi, bahi, za što vy karajecie mianie?

 

„Ale, niesumnienna! Heta jana, znoŭ jana — niepieramožnaja, strašnaja chvaroba hiemikranija, ad jakoje balić pałavina hałavy. Ad jaje niama lakarstva, niama nijakaha ratunku. Pasprabuju nie varušyć hałavoj”.

 

Na mazaičnaj padłozie la fantana ŭžo było padrychtavana kresła, i prakuratar, nie hledziačy ni na koha, sieŭ na jaho i praciahnuŭ ruku ŭbok.

 

Sakratar pavažliva ŭkłaŭ u hetuju ruku kavałak pierhamientu. U prakuratara ad bolu skryviŭsia tvar, i jon skosa, mimachodź pahladzieŭ na napisanaje, viarnuŭ pierhamient sakrataru i z ciažkasciu pramoviŭ:

 

— Padsledny z Halilei? Da tetrarcha spravu pasyłali?

 

— Pasyłali, prakuratar, — adkazaŭ sakratar.

 

— I što jon?

 

— Jon admoviŭsia dać zaklučennie pa spravie i smiarotny prysud Siniedryjona nakiravaŭ vam na zacviardžennie, — rastłumačyŭ sakratar.

 

U prakuratara pierasmyknułasia ščaka, i jon skazaŭ cicha:

 

— Pryviadzicie vinavataha.

 

I adrazu ž z sadovaje placoŭki pad kałony na bałkon dva lehijaniery pryviali i pastavili pierad kresłam prakuratara čałavieka hadoŭ dvaccaci siami. Čałaviek hety byŭ apranuty ŭ stary i parvany błakitny chiton. Hałavu prykryvała biełaja paviazka z ramieńčykam vakol iłba, a ruki zviazany zzadu. Pad levym vokam u čałavieka byŭ vialiki čarniak, u kutku hub — drapina i skarełaja kroŭ. Pryviedzieny z tryvožnaj cikavasciu pahladzieŭ na prakuratara.

 

Toj pamaŭčaŭ, potym cicha spytaŭsia pa-aramiejsku:

 

— Dyk heta ty padbuchtorvaŭ narod razburyć jeršałaimski chram?

 

U hety čas prakuratar siadzieŭ, jak kamienny, i tolki huby ledź-ledź varušylisia, kali havaryŭ. Prakuratar byŭ niby kamienny, tamu što bajaŭsia pavarušyć hałavoj, jakaja pałała ad piakielnaha bolu.

 

Čałaviek sa zviazanymi rukami krychu padaŭsia napierad i pačaŭ havaryć:

 

— Dobry čałaviek! Pavier mnie…

 

Ale prakuratar, jaki nie pavarušyŭsia i nie pavysiŭ hołasu, adrazu ž pierapyniŭ jaho:

 

— Heta ty mianie nazyvaješ dobrym čałaviekam? Ty pamylaješsia. U Jeršałaimie ŭsie šepčuć pra mianie, što ja lutaje strašylišča, i heta praŭda, — i hetak ža roŭna dadaŭ: — Kienturyjona Krysaboja da mianie.

 

Usim zdałosia, što na bałkonie paciamnieła, kali kienturyjon, kamandujučy nadzvyčajnaj kienturyjaj, Mark, pa mianušcy Krysaboj, zjaviŭsia pierad prakurataram.

 

Krysaboj byŭ na hałavu vyšejšy za sama vysokaha sałdata ŭ lehijonie i hetaki šyroki ŭ plačach, što zusim zasłaniŭ jašče nizkaje sonca.

 

Prakuratar skazaŭ kienturyjonu pa-łacinsku:

 

— Złačyniec nazyvaje mianie „dobrym čałaviekam”. Vyviedzi jaho adsiul na chvilinu, rastłumač jamu, jak treba havaryć sa mnoj. Ale nie skaleč.

 

I ŭsie, akramia nieruchomaha prakuratara, praviali pozirkam Marka Krysaboja, jaki machnuŭ rukoju aryštavanamu — zahadaŭ isci sledam.

 

Krysaboja naohul usie pravodzili pozirkami, dzie b jon ni pakazvaŭsia, z-za jaho rostu, a jašče — tyja, chto bačyŭ jaho ŭpieršyniu, — tamu što tvar u kienturyjona byŭ skalečany: nos u jaho kaliści byŭ razbity ŭdaram hiermanskaje bułavy.

 

Zahrukali ciažkija Markavy boty pa mazaicy, zviazany pajšoŭ za im niačutna, u kałanadzie zapanavała maŭčannie, i było čuvać, jak burkujuć hałuby na sadovaj placoŭcy pierad bałkonam, dy jašče vada vyspieŭvała, vyvivała z fantana pryjemnuju piesniu.

 

Prakurataru zachaciełasia ŭstać, padstavić skroniu pad chałodny strumień i hetak zastyć. Ale jon viedaŭ, što i heta jamu nie dapamoža.

 

Jak tolki vyvieŭ aryštavanaha z-pad kałonaŭ u sad, Krysaboj uziaŭ z ruk u adnaho z lehijanieraŭ, jaki stajaŭ la bronzavaje statui, bič, zlohku razmachnuŭsia i ŭdaryŭ aryštavanaha pa spinie. Zrabiŭ heta kienturyjon niby lohka i nieznarok, ale zviazany imhnienna buchnuŭ na ziamlu, byccam jamu padrezali nohi, tvar zbialeŭ i vočy stali pustyja. Mark adnoj levaju rukoju lohka, jak pusty miašok, padniaŭ upaŭšaha, pastaviŭ jaho na nohi i zahavaryŭ huhniava, drenna vymaŭlajučy pa-aramiejsku:

 

— Rymskaha prakuratara nazyvać — ihiemon. Inšych słoŭ nie havaryć. Stajać smirna. Ty zrazumieŭ mianie, ci jašče raz ułupić?

 

Aryštavany pachisnuŭsia, ale saŭładaŭ z saboju, syšła z tvaru spałatniełasć, jon pieravioŭ duch i adkazaŭ chrypła:

 

— Ja ciabie zrazumieŭ. Nie bi mianie.

 

Praz chvilinu jon znoŭ stajaŭ pierad prakurataram.

 

Prahučaŭ hłuchi, chvory hołas:

 

— Imia?

 

— Majo? — paspiešna adazvaŭsia aryštavany, usioj istotaj jon pakazvaŭ hatoŭnasć havaryć tałkova, nie vyklikać bolej hnievu.

 

Prakuratar skazaŭ cicha:

 

— Majo — mnie viadoma. Nie prytvarajsia durniejšym, čym josć na samaj spravie. Tvajo.

 

— Iiešua, — paspiešna adkazaŭ aryštant.

 

— Prozvišča josć?

 

— Ha-Nocry.

 

— Adkul rodam?

 

— Z horada Hamały, — adkazaŭ aryštant, i hałavoj kiŭnuŭ, što tam, niedzie daloka, naprava ad jaho, na poŭnačy, josć horad Hamała.

 

— Chto ty pa kryvi?

 

— Dakładna nie viedaju, — žyva adkazaŭ aryštant, — ja nie pamiataju svaich baćkoŭ. Mnie havaryli, što baćka moj siryjec…

 

— Dzie ty žyvieš pastajanna?

 

— U mianie niama pastajannaha žytła, — saramliva adkazaŭ aryštant, — ja padarožničaju z horada ŭ horad.

 

— Pra heta možna skazać karaciej, adnym słovam — vałacuha, — skazaŭ prakuratar i spytaŭsia: — Svajaki josć?

 

— Niama nikoha. Adzin na sviecie.

 

— Hramatu viedaješ?

 

— Viedaju.

 

— Jakuju jašče movu viedaješ, akramia aramiejskaje?

 

— Hreckuju.

 

Raspuchłaje pavieka padniałosia, zatumanienaje pakutaj voka hladzieła na aryštanta. Druhoje voka było zapluščana. Piłat zahavaryŭ pa-hrecku:

 

— Dyk ty zbiraŭsia razburyć budynak chrama i zaklikaŭ na heta narod?

 

Tut aryštant znoŭ ažyviŭsia, u vačach znik spałoch, i jon zahavaryŭ pa-hrecku:

 

— JA, dob… — tut žach pramilhnuŭ u vačach u aryštanta, što ledź nie prahavaryŭsia, — ja, ihiemon, nikoli ŭ žycci nie zbiraŭsia razburać budynak chrama i nikoha nie padbuchtorvaŭ na hetu niepatrebnuju spravu.

 

Zdziŭlennie zjaviłasia na tvary ŭ sakratara, jaki zhorbiŭsia nad nizieńkim stolikam i zapisvaŭ pakazanni. Jon padniaŭ hołaŭ i adrazu ž znoŭ nachiliŭsia nad pierhamientam.

 

— Mnostva roznych ludziej sciakajecca ŭ hety horad pierad sviatam. Byvajuć siarod ich mahi, astrołahi, pradkazalniki i zabojcy, — havaryŭ adnatonna prakuratar, — a traplajucca i chłusy. Ty, naprykład, chłus. Jasna zapisana: padbuchtorvaŭ razburyć chram. Heta sviedčać ludzi.

 

— Hetyja dobryja ludzi, — zahavaryŭ aryštant i paspiešna dadaŭ: — ihiemon, — praciahvaŭ: — nidzie nie vučylisia i ŭsio zbłytali, što ja havaryŭ. Ja naohul pačynaju bajacca, što błytanina hetaja budzie praciahvacca nadta doŭha. I ŭsio z-za taho, što jon niapravilna zapisvaje sledam za mnoju.

 

Nastała maŭčannie. Ciapier užo druhoje voka ciažka hladzieła na aryštanta.

 

— Paŭtaraju tabie, ale apošni raz: pierastań prytvaracca, bandyt, — pramoviŭ Piłat miakka i roŭna, — za taboj zapisana niašmat, ale i zapisanaha dastatkova, kab ciabie paviesić.

 

— Nie, nie, ihiemon, — uvieś napružyŭsia ad žadannia pierakanać aryštant i zahavaryŭ: — Chodzić, chodzić adzin z kazlinym pierhamientam i niaspynna piša. Ale ja adnojčy zazirnuŭ u hety pierhamient i žachnuŭsia. Absalutna ničoha, što tam zapisana, ja nie havaryŭ. Ja jaho ŭmolvaŭ: spali ty, pabojsia boha, svoj pierhamient! Ale jon vyrvaŭ jaho ŭ mianie z ruk i ŭciok.

 

— Chto heta? — pahardliva spytaŭ Piłat i dakranuŭsia rukoj da skroni.

 

— Levij Maciej, — achvotna rastłumačyŭ aryštant, — jon raniej byŭ zborščykam padatkaŭ, ja z im sustreŭsia ŭpieršyniu na darozie ŭ Vifahii, tam, dzie vuhłom vystupaje fihavy sad, i razhavaryŭsia z im. Spačatku jon staviŭsia da mianie niepryjazna i navat znievažaŭ mianie, heta značyć dumaŭ, što znievažaje, kali nazyvaje sabakam, — tut aryštant usmichnuŭsia, — ja asabista nie baču ničoha drennaha ŭ hetym zviery, kab kryŭdzicca na takoje słova…

 

Sakratar pierastaŭ zapisvać i spadciška kinuŭ zdziŭleny pozirk, ale nie na aryštavanaha, a na prakuratara.

 

— …adnak pasla taho jak vysłuchaŭ mianie, pačaŭ dabreć, — praciahvaŭ Iiešua, — narešcie kinuŭ hrošy na darohu i skazaŭ, što pojdzie padarožničać sa mnoju…

 

Piłat usmichnuŭsia adnoj ščakoju, vyskaliŭ žoŭtyja zuby i skazaŭ, zaviarnuŭšysia ŭsim tułavam da sakratara:

 

— Vo, horad Jeršałaim! Čaho tolki nie pačuješ u im. Zborščyk padatkaŭ, ci čuli vy, kinuŭ hrošy na darohu!

 

Sakratar nie viedaŭ, što adkazać na heta i paličyŭ za lepšaje paŭtaryć Piłatavu ŭsmiešku.

 

— A jon skazaŭ, što hrošy jamu stali nienavisnyja, — rastłumačyŭ Iiešua dziŭny ŭčynak Levija Macieja i dadaŭ: — I z hetaha času jon zrabiŭsia maim spadarožnikam.

 

Usio jašče vyskalajučysia, prakuratar pahladzieŭ na aryštanta, potym na sonca, jakoje niaŭmolna ruchałasia na zachad, ustavała nad konnymi skulpturami na hipadromie, jaki lažaŭ daloka ŭnizie sprava, i raptam z niejkaju prykraju pakutaj padumaŭ, što prasciej za ŭsio było b prybrać z bałkona hetaha dziŭnaha razbojnika tolki dvuma słovami: „Paviesić jaho”. Prahnać potym kanvoj, pajsci z kałanady ŭ pałac, zahadać zaciamnić pakoj, zvalicca na łožak, zapatrabavać chałodnaj vady, žałasnym hołasam paklikać sabaku Banhu, paskardzicca jamu na hiemikraniju. I dumka pra atrutu raptam spakusliva pramilhnuła ŭ chvoraj prakurataravaj hałavie.

 

Ion hladzieŭ kałamutnymi vačyma na aryštanta i niejki čas maŭčaŭ, pakutliva ŭspaminaŭ, z-za čaho na biazlitasnym jeršałaimskim soncy staić pierad im aryštant z tvaram, pakalečanym ad udaraŭ, i pra što jašče nikomu nie patrebnaje daviadziecca pytacca.

 

— Levij Maciej? — chrypłym hołasam spytaŭsia chvory i zapluščyŭ vočy.

 

— Aha, Levij Maciej, — dalacieŭ da jaho tonki hołas, jaki prynosiŭ jamu pakutu.

 

— A voś što ŭsio ž ty havaryŭ natoŭpu la chrama na bazary?

 

Hołas aryštanta, zdavałasia, kałoŭ Piłatu ŭ skroniu, było nievynosna pakutliva, hołas hety havaryŭ:

 

— JA, ihiemon, havaryŭ pra toje, što razvalicca chram staroje viery i ŭzniasiecca novy chram isciny. Skazaŭ hetak, kab lepš zrazumieła było.

 

— Našto ž ty, vałacuha, na bazary abdurvaŭ narod, raskazvaŭ pra iscinu, ab jakoj i sam navat nie maješ ujaŭlennia? Što heta takoje iscina?

 

I prakuratar padumaŭ: „O bahi maje! Ja pytajusia ŭ jaho pra zusim niepatrebnaje na sudzie… Maja hałava zusim adurnieła…” I znoŭ prymroiłasia jamu čaša z ciomnaju vadkasciu. „Atruty mnie, atruty!”

 

I znoŭ jon pačuŭ hołas:

 

— Iscina najpierš toje, što ŭ ciabie balić hałava, i balić hetak mocna, što ty maładušna padumvaješ pra smierć.I ŭ ciabie nie tolki nie staje siły havaryć sa mnoj, ale tabie navat ciažka hladzieć na mianie. I zaraz ja mižvoli rablusia tvaim katam, što mianie zasmučaje. Ty nie možaš navat dumać ni pra što i maryš tolki pra toje, kab pryjšoŭ tvoj sabaka, adzinaja, vidać, istota, jakuju ty lubiš. Ale pakuty tvaje zaraz končacca, hałava baleć pierastanie.

 

Sakratar vyłupiŭ vočy na aryštanta i nie dapisaŭ słova.

 

Piłat padniaŭ pakutlivyja vočy na aryštanta i ŭbačyŭ, što sonca ŭžo davoli vysoka nad hipadromam, što pramień prabraŭsia ŭ kałanadu i padbirajecca da staptanych sandalaŭ Iiešua, što toj pazbiahaje sonca.

 

Tut prakuratar ustaŭ, scisnuŭ hałavu rukami, a na žaŭtlavym vyhalenym jaho tvary adbiŭsia žach. Jon pierasiliŭ jaho i znoŭ apusciŭsia ŭ kresła.

 

Aryštant tym časam praciahvaŭ havaryć, ale sakratar bolš ničoha nie zapisvaŭ, a tolki vyciahnuŭ šyju, jak husak, i staraŭsia nie pramović i słova.

 

— Nu voś, usio i skončyłasia, — havaryŭ aryštant, dobrazyčliva pahladajučy na Piłata, — i ja vielmi rady hetamu. Ja paraiŭ by tabie, ihiemon, pakinuć na niejki čas pałac i pahulać pieššu dzie-niebudź u navakołli, nu chacia b u sadzie na Jelijonskaj hary. Navalnica pačniecca, — aryštant zaviarnuŭsia, prypluščyŭsia na sonca, — pad viečar. Prahulanka była b karysnaja tabie, i ja z zadavalnienniem supravadžaŭ by ciabie. U majoj hałavie naradzilisia siakija-takija novyja dumki, jakija, dumaju, byli b tabie cikavyja, i ja achvotna raskazaŭ by ich tabie, bo ty stvaraješ uražannie vielmi razumnaha čałavieka.

 

Sakratar smiarotna pabialeŭ i ŭpusciŭ zvitak dołu.

 

— Biada ŭ tym, — pradaŭžaŭ nikim nie pierapynieny zviazany, — što ty zanadta zamknuty i zusim straciŭ vieru ŭ ludziej. Nielha ž, pahadzisia, usiu luboŭ addavać tolki sabaku. Biednaje tvajo žyccio, ihiemon, — i pry hetym aryštant jašče i ŭsmichnuŭsia.

 

Sakratar ciapier dumaŭ tolki pra adno — vieryć vušam svaim albo nie. Davodziłasia vieryć. Tady jon pastaraŭsia ŭiavić, jaki budzie hnieŭ naravistaha prakuratara z-za hetaje niečuvanaje dziorzkasci aryštanta. I hetaha sakratar ujavić nie moh, choć i dobra viedaŭ prakuratara.

 

Tady pačuŭsia asipły, chrypłavaty hołas prakuratara, jaki skazaŭ pa-łacinsku:

 

— Razviažycie jamu ruki.

 

Adzin z kanvairaŭ stuknuŭ kapjom, pieradaŭ jaho susiedu, padyšoŭ i zniaŭ viaroŭki z aryštanta. Sakratar padniaŭ zvitak, vyrašyŭ pakul što ničoha nie zapisvać i ničomu bolš nie zdziŭlacca.

 

— Pryznajsia, — cicha pa-hrecku spytaŭsia Piłat, — ty vialiki doktar?

 

— Nie, prakuratar, ja nie doktar, — adkazaŭ aryštant i z asałodaju pacior zmučanuju i apuchłuju barvovuju ruku.

 

Kruta z-pad iłba svidravaŭ vačyma aryštanta Piłat, i ŭ vačach hetych nie było bolej kałamuty, u ich zjavilisia znajomyja ŭsim iskarki.

 

— Ja nie spytaŭsia ŭ ciabie, — skazaŭ Piłat, — mahčyma, ty viedaješ i łatyń?

 

— Aha, viedaju, — adkazaŭ aryštant.

 

Čyrvań vystupiła na žaŭtlavych Piłatavych ščokach, i jon spytaŭsia pa-łacinsku:

 

— Jak ty daviedaŭsia, što ja chacieŭ paklikać sabaku?

 

— Dy heta zusim prosta, — adkazaŭ aryštant pa-łacinsku, — ty vadziŭ rukoj u pavietry, — aryštant paŭtaryŭ Piłataŭ ruch, — byccam chacieŭ pahładzić, i huby…

 

— Aha, — skazaŭ Piłat.

 

Pamaŭčali, potym Piłat spytaŭsia pa-hrecku:

 

— Značyć, ty nie doktar?

 

— Nie, nie, — žyva adkazaŭ aryštant, — vier mnie, ja nie doktar.

 

— Nu, dobra. Kali chočaš, kab heta było tajnaj, niachaj budzie. Da spravy jano adnosin nie maje. Dyk ty praciahvaješ scviardžać, što nie zaklikaŭ razburyć… padpalić ci inšym jakim-niebudź sposabam razburyć chram?

 

— JA, ihiemon, nikoha nie zaklikaŭ rabić choć što-niebudź padobnaje. Chiba ž ja durań?

 

— Nie, ty zusim nie padobny na durnia, — cicha adkazaŭ prakuratar i ŭsmichnuŭsia niejkaju strašnaju ŭsmieškaju, — tady paklanisia, što hetaha nie było.

 

— Čym ty chočaš, kab ja paklaŭsia? — davoli žvava spytaŭ razviazany.

 

— Nu, chacia b svaim žycciom, — adkazaŭ prakuratar, — im samy čas paklascisia, bo jano visić na vałasku, viedaj pra heta!

 

— Ci nie dumaješ, ihiemon, što heta ty jaho paviesiŭ? — spytaŭsia aryštant. — Kali heta tak, to ty vielmi pamylaješsia.

 

Piłat zdryhanuŭsia i adkazaŭ skroź zuby:

 

— Ja mahu pierarezać hety vałasok.

 

— I tut ty pamylaješsia, — aryštant svietła ŭsmichnuŭsia, zasłaniŭsia rukoj ad sonca i zapiarečyŭ: — Zhadzisia, što pierarezać vałasok moža tolki toj, chto paviesiŭ?

 

— Aha, aha, — z usmieškaju skazaŭ Piłat, — ciapier ja nie sumniavajusia, što ničym nie zaniatyja ziavaki ŭ Jeršałaimie chadzili ŭsled za taboju. Nie viedaju, chto daŭ tabie jazyk, ale padviesiŭ jaho dobra. Darečy, skažy: ci praŭda, što ty pryjechaŭ u Jeršałaim praz Suzskija varoty viercham na asle, a natoŭp supravadžaŭ ciabie i vitaŭ, byccam niejkaha praroka? — tut prakuratar pakazaŭ na pierhamientny zvitak.

 

Aryštant niedaŭmienna pahladzieŭ na prakuratara.

 

— U mianie i asła niama nijakaha, ihiemon, — skazaŭ jon. — Pryjšoŭ ja ŭ Jeršałaim sapraŭdy praz Suzskija varoty, ale pieššu, u supravadženni adnaho tolki Levija Macieja, i nichto mnie ničoha nie kryčaŭ, bo mianie tady ŭ Jeršałaimie nichto nie viedaŭ.

 

— Ci viedaješ ty takich, — praciahvaŭ Piłat i nie zvodziŭ vačej z aryštanta, — niejkaha Dzismasa, druhoha — Hiestasa i treciaha — Var-ravana?

 

— Hetych dobrych ludziej ja nie viedaju, — adkazaŭ aryštant.

 

— Praŭda?

 

— Praŭda.

 

— A ciapier skažy mnie, čamu ty ŭvieś čas havoryš „dobryja ludzi”? Ty ŭsich hetak nazyvaješ, ci što?

 

— Usich, — adkazaŭ aryštant, — drennych ludziej prosta niama na sviecie.

 

— Upieršyniu čuju pra heta, — skazaŭ Piłat i ŭsmichnuŭsia, — ale, mahčyma, ja drenna viedaju žyccio! Dalej možacie nie zapisvać, — skazaŭ jon sakrataru, chacia toj i biez hetaha ničoha nie zapisvaŭ, i praciahvaŭ havaryć aryštantu: — U jakoj-niebudź hreckaj knizie ty vyčytaŭ pra heta?

 

— Nie, svaim rozumam dajšoŭ.

 

— I ty prapavieduješ heta?

 

— Aha.

 

— A voś, naprykład, kienturyjon Mark, jaho mianuška Krysaboj, jon — dobry?

 

— Dobry, — adkazaŭ aryštant, — jon, praŭda, niaščasny čałaviek. Z taje pary, jak dobryja ludzi skalečyli jaho, jon zrabiŭsia žorstki i čerstvy. Cikava było b viedać, chto jaho hetak skalečyŭ?

 

— Achvotna mahu skazać, — adazvaŭsia Piłat, — bo byŭ sviedka ŭsiamu. Dobryja ludzi kidalisia na jaho, jak sabaki na miadzviedzia. Hiermancy ŭpilisia jamu ŭ šyju, u ruki, u nohi. Piachotny manipul trapiŭ u miašok, i kali b nie ŭrezałasia z fłanha kavaleryjskaja turma, a kamandavaŭ joju ja, — tabie, fiłosaf, nie daviałosia b razmaŭlać z Krysabojem. Heta zdaryłasia ŭ bai pad Idzistaviza, u Dalinie Dzieŭ.

 

— Kali b z im pahavaryć, to ja ŭpeŭnieny, što jon mocna zmianiŭsia b, ja ŭpeŭnieny, — raptam letucienna skazaŭ aryštant.

 

— Ja dumaju, — adkazaŭ Piłat, — što mała radasci było b ad ciabie lehatu lehijona, kali b ty ŭzdumaŭ havaryć z kim-niebudź z jaho aficeraŭ albo sałdat. Darečy, heta i nie zdarycca, na ščascie ŭsich, i pieršy, chto pra heta pakłapocicca, budu ja.

 

U hety čas u kałanadu imkliva zalacieła łastaŭka, zrabiła pad załatoj stołlu kruh, zniziłasia, ledź nie začapiła vostrym kryłom za tvar miednaje statui ŭ nišy, i znikła za kapitełlu kałony. Mahčyma, joj zadumałasia zvić tam hniazdo.

 

Pakul jana lacieła, u svietłaj i lohkaj hałavie prakuratara skłałasia formuła. Jana była takaja: ihiemon razhledzieŭ spravu vałacužnaha fiłosafa Iiešua pa prozviščy Ha-Nocry, i złačynstva ŭ jaho dziejanniach nie znajšoŭ. U pryvatnasci, niama nijakaj suviazi miž tym, što rabiŭ Iiešua i chvalavanniami, jakija adbylisia ŭ Jeršałaimie niadaŭna. Vałacužny fiłosaf akazaŭsia psichična chvorym. U vyniku čaho smiarotny prysud, vyniesieny Ha-Nocry Małym Siniedryjonam, prakuratar nie zacviardžaje. Ale, majučy na ŭvazie toje, što nienarmalnyja, utapičnyja pramovy Ha-Nocry mohuć stać pryčynaju chvalavannia ŭ Jeršałaimie, prakuratar zabiraje Iiešua z Jeršałaima i aryštoŭvaje jaho ŭ Kiesaryi Stratonavaj na Mižziemnym mory, jakraz tam, dzie rezidencyja prakuratara.

 

Zastavałasia tolki pradyktavać heta sakrataru. Łastaŭčynyja kryły fyrknuli nad samaj hałavoj ihiemona, ptuška kinułasia da fantana i vylecieła na volu. Prakuratar padniaŭ vočy na aryštanta i ŭbačyŭ, što pobač z im słupam zahareŭsia pyl.

 

— Usio pra jaho? — spytaŭsia Piłat u sakratara.

 

— Na žal, nie, — niečakana adkazaŭ sakratar i padaŭ Piłatu druhi kavałak pierhamientu.

 

— Što jašče tam? — spytaŭsia Piłat i spachmurnieŭ.

 

Pasla taho jak pračytaŭ napisanaje, jon jašče bolej zmianiŭsia z tvaru. Ci to ciomnaja kroŭ pryliła da šyi i da tvaru, ci zdaryłasia niešta inšaje, ale skura jaho straciła žaŭtlavaje adciennie, paciamnieła, i vočy byccam pravalilisia.

 

Znoŭ, mabyć, była vinavata kroŭ, jakaja pryliła da skroniaŭ i zastukała ŭ ich, ale ŭ prakuratara niešta zdaryłasia z vačyma. Jamu prymroiłasia, što aryštantava hałava papłyła niekudy, a na jaje miescy zjaviłasia druhaja. Na hetaj łysaj hałavie siadzieŭ redkazuby załaty vianok; na łbie była kruhłaja jazva, jakaja razjadała skuru, pamazanaja mazziu; zapały biazzuby rot z advisłaju kapryznaju nižniaju huboju. Piłatu zdałosia, što znikli ružovyja kałony bałkona, dachi Jeršałaima ŭdalečyni, unizie za sadam, i ŭsio tanuła vakol u hustoj zielaninie kaprejskich sadoŭ. I sa słycham zdaryłasia niešta dziŭnaje — niby ŭdalečyni cicha i hrozna pratrubili truby i vielmi vyrazna pačuŭsia huhniavy hołas, jaki pahardliva rasciahvaŭ słovy: „Zakon ab zniavazie jaho vialikasci…”

 

Dumki pramilhnuli karotkija, abryvistyja i niezvyčajnyja: „Zahinuŭ!”, potym: „Zahinuli!..” I adna zusim niedarečnaja siarod ich pra niejkuju abaviazkovuju — u suviazi z kim? — niesmiarotnasć, i hetaja niesmiarotnasć vyklikała strašenny sum.

 

Piłat nastruniŭsia, prahnaŭ mroi, viarnuŭsia pozirkam na bałkon, i znoŭ pierad im apynulisia aryštantavy vočy.

 

— Słuchaj, Ha-Nocry, — zahavaryŭ prakuratar i hladzieŭ na Iiešua niejak dziŭna: tvar u prakuratara byŭ hrozny, ale pozirk tryvožny, — ty choć kali-niebudź havaryŭ z kim-niebudź pra vialikaha kiesara? Adkazvaj! Havaryŭ?.. Ci… nie havaryŭ? — Piłat rasciahnuŭ słova „nie” krychu bolej, čym naležała ŭ sudzie, i pasłaŭ Iiešua niejkuju dumku, byccam u niečym chacieŭ pierakanać aryštanta.

 

— Praŭdu havaryć lohka i pryjemna, — zaŭvažyŭ aryštant.

 

— Mnie nie treba viedać, — hłuchim, złosnym hołasam adazvaŭsia Piłat, — pryjemna ci niepryjemna tabie havaryć, havary praŭdu. Tabie daviadziecca jaje havaryć. Ale kali budzieš havaryć, dumaj, što havoryš, kali nie chočaš nie tolki niepazbiežnaj, ale i pakutlivaj smierci.

 

Nichto nie viedaŭ, što zdaryłasia z prakurataram Judei, ale jon dazvoliŭ sabie padniać ruku, byccam zasłaniaŭsia ad soniečnaha promnia, i z-za hetaj ruki, jak z-za ščyta, pasłaŭ aryštantu niejki pozirk z namiokam.

 

— Dyk voś, — havaryŭ jon, — adkazvaj, ci viedaješ ty niejkaha Judu z Karyjafa i što mienavita ty skazaŭ jamu, kali havaryŭ pra kiesara?

 

— Usio było takim čynam, — achvotna pačaŭ raskazvać aryštant, — pazaŭčora viečaram ja paznajomiŭsia la chrama z adnym maładym čałaviekam, jaki nazvaŭsia Judam z horada Karyjafa. Jon zaprasiŭ mianie da siabie dadomu ŭ Nižni Horad i pačastavaŭ…

 

— Dobry čałaviek? — spytaŭsia Piłat, i djabalski ahoń blisnuŭ u jaho ŭ vačach.

 

— Vielmi dobry i cikaŭny čałaviek, — pacvierdziŭ aryštant, — jon vielmi zacikaviŭsia maimi dumkami, ščyra sustreŭ mianie…

 

— Sviacilniki zapaliŭ… — skroź zuby ŭ ład aryštantu pramoviŭ Piłat, i jaho vočy ŭ hety čas sviacilisia.

 

— Aha, — krychu zdziviŭšysia dasviedčanasci prakuratara, praciahvaŭ Iiešua, — paprasiŭ mianie parazvažać pra dziaržaŭnuju ŭładu. Hetaje pytannie jaho vielmi cikaviła.

 

— I što ž ty skazaŭ? — spytaŭsia Piłat. — Ci budzieš havaryć, što zabyŭsia? — ale ŭ prakuratarskim hołasie ŭžo była bieznadziejnasć.

 

— Akramia ŭsiaho inšaha, ja kazaŭ, — raskazvaŭ aryštant, — što ŭsiakaja ŭłada zjaŭlajecca hvałtam nad čałaviekam i što pryjdzie čas, kali nie budzie ni kiesarskaj, nijakaj ułady. Budzie čałavieku carstva praŭdy i spraviadlivasci, dzie naohul nie patrebna budzie nijakaja ŭłada.

 

— Dalej!

 

— Bolej ničoha nie było, — skazaŭ aryštant, — tut ubiehli ludzi, zviazali mianie i pryviali ŭ turmu.

 

Sakratar staraŭsia nie prapuscić nivodnaha słova i staranna kremzaŭ pa pierhamiencie.

 

— Na sviecie nie było i nie budzie nikoli bolšaj i cudoŭniejšaj ułady dla ludziej, čym ułada impieratara Civieryja! — achrypły i chvory Piłataŭ hołas macnieŭ.

 

Prakuratar čamuści z nianavisciu hladzieŭ na sakratara i na kanvoj.

 

— I nie treba, šalony złačyniec, razvažać pra jaje! — tut Piłat zakryčaŭ: — Vyviesci kanvoj z bałkona! — zaviarnuŭsia da stała i dadaŭ: — Pakińcie mianie sa złačyncam sam-nasam, tut dziaržaŭnaja sprava.

 

Kanvoj padniaŭ kopj i, roŭna stukajučy kalihami, vyjšaŭ z bałkona ŭ sad, a sledam vyjšaŭ i sakratar.

 

Maŭčannie na bałkonie niekatory čas parušała tolki piesnia vady ŭ fantanie. Piłat bačyŭ, jak ustavała nad trubačkami vadzianaja talerka, jak adłomlivalisia jaje krai i sciakali strumieńčykami.

 

Pieršy zahavaryŭ aryštant:

 

— Ja baču, što zdaryłasia niejkaja biada z-za taho, što ja havaryŭ z hetym junakom z Karyjafa. U mianie josć pradčuvannie, što z im zdarycca niaščascie, i mnie vielmi škada jaho.

 

— Ja dumaju, — z dziŭnaju ŭsmieškaj adkazaŭ prakuratar, — što josć sioj-toj na sviecie, kaho tabie treba paškadavać bolš, čym Judu z Karyjafa, i kamu budzie namnoha horš, čym Judu! Takim čynam, Mark Krysaboj, chałodny i zakončany kat, ludzi, jakija, jak ja baču, — prakuratar pakazaŭ na skalečany tvar Iiešua, — ciabie bili za tvaje propaviedzi, bandyty Dzismas i Hiestas, jakija sa svaimi pamahatymi zabili čatyroch sałdat, i, narešcie, brudny zdradnik Juda — usie jany dobryja ludzi?

 

— Aha, — adkazaŭ aryštant.

 

— I nastanie carstva isciny?

 

— Nastanie, ihiemon, — pierakanaŭča adkazaŭ Iiešua.

 

— Jano nikoli nie nastanie! — raptam zakryčaŭ Piłat takim strašnym hołasam, što Iiešua adchisnuŭsia. Hetak mnoha hadoŭ nazad u Dalinie Dzieŭ kryčaŭ Piłat svaim konnikam słovy: „Siačy ich! Siačy ich! Vielikan Krysaboj papaŭsia!” Jon jašče macniej kryknuŭ sarvanym na kamandach hołasam, vymaŭlaŭ słovy tak, kab ich čuli ŭ sadzie: — Złačyniec! Złačyniec! Złačyniec!

 

A potym prycišyŭ hołas i spytaŭsia:

 

— Iiešua Ha-Nocry, ci vieryš ty ŭ jakich-niebudź bahoŭ?

 

— Boh adzin, — adkazaŭ Iiešua, — ja ŭ jaho vieru.

 

— Tady pamalisia! Dobra malisia! Chacia, — tut hołas Piłata apaŭ, — heta nie dapamoža. Nie žanaty? — čamuści z sumam spytaŭsia Piłat, nie razumiejučy, što z im adbyvajecca.

 

— Nie, ja adzin.

 

— Nienavisny horad, — čamuści raptam pramarmytaŭ prakuratar i pierasmyknuŭ plačyma, niby zmiorz, pacior ruki, jak abmyŭ ich, — kali b ciabie zarezali pierad tvaim spatkanniem z Judam z Karyjafa, heta było b lepš.

 

— A ty b adpusciŭ mianie, ihiemon, — niečakana paprasiŭ aryštant, i hołas u jaho zrabiŭsia tryvožnym, — ja baču, što mianie chočuć zabić!

 

Tvar Piłata sutarhava skryviŭsia, jon pahladzieŭ na Iiešua čyrvonymi haračymi vačyma i skazaŭ:

 

— Ty dumaješ, niaščasny, što rymski prakuratar adpuscić čałavieka, jaki havaryŭ toje, što havaryŭ ty? O bahi, bahi! Ty dumaješ, što ja hatovy zaniać tvajo miesca? Ja nie tvoj adnadumiec! I słuchaj mianie: kali z hetaje chviliny ty pramoviš chacia b adno słova, zahavoryš z kim-niebudź, — scieražysia! Paŭtaraju tabie: scieražysia!

 

— Ihiemon…

 

— Maŭčać! — zakryčaŭ Piłat i šalonymi vačyma pravioŭ łastaŭku, jakaja zalacieła na bałkon. — Siudy! — kryknuŭ Piłat.

 

I kali sakratar i kanvoj viarnulisia na svaje miescy, Piłat abjaviŭ, što zacviardžaje smiarotny prysud, jaki vyniesieny na schodzie Małoha Siniedryjona złačyncu Iiešua Ha-Nocry, i sakratar zapisaŭ skazanaje Piłatam.

 

Praz chvilinu pierad prakurataram stajaŭ Mark Krysaboj. Jamu prakuratar zahadaŭ zdać złačynca načalniku sakretnaje słužby i pieradać jamu zahad prakuratara, kab Iiešua Ha-Nocry trymali asobna, a taksama pra toje, što kamandzie sakretnaje słužby pad stracham ciažkaje kary było zabaroniena razmaŭlać z Iiešua i adkazvać na lubyja jaho pytanni.

 

Pa znaku Marka vakol Iiešua zamknuŭsia kanvoj i vyvieŭ jaho z bałkona.

 

Zatym pierad prakurataram zjaviŭsia strojny, svietłabarody pryhažun z ilvinymi mordami na hrudziach, z arlinym pierjem na hrebieni šlema, z załatymi blaškami na partupiei miača, u zašnuravanym da kaleniaŭ abutku na trajnoj padešvie, u nakinutym na levaje plačo barvovym płaščy. Heta byŭ kamandujučy lehijonam lehat. U jaho prakuratar spytaŭsia, dzie zaraz znachodzicca siebascijskaja kahorta. Lehat paviedamiŭ, što siebascijcy trymajuć ačaplennie na płoščy pierad hipadromam, dzie budzie abjaŭleny narodu prysud złačyncam.

 

Tady prakuratar zahadaŭ, kab lehat vydzieliŭ z rymskaje kahorty dzvie kienturyi. Adna z ich, pad kamandaj Krysaboja, pavinna budzie kanvairavać złačyncaŭ, vazy z ryštunkam dla pakarannia i kataŭ da Łysaje Hary, a potym uvojdzie ŭ vierchniaje ačaplennie. Druhaja pavinna być zaraz ža adpraŭlena na Łysuju Haru i pačać ačaplać jaje nieadkładna. Dziela achovy hary prakuratar paprasiŭ lehata adpravić dadatkovy kavaleryjski połk — siryjskuju ału.

 

Kali lehat pajšoŭ z bałkona, prakuratar zahadaŭ sakrataru zaprasić prezidenta Siniedryjona, dvuch jaho siabraŭ i načalnika chramavaj varty Jeršałaima ŭ pałac, ale dadaŭ, što prosić usio heta zrabić tak, kab da narady z usimi hetymi ludźmi jon zmoh pahavaryć z prezidentam sam-nasam.

 

Zahady prakuratara byli vykanany chutka i dakładna, i sonca, jakoje z niezvyčajnaj lutasciu piakło ŭ hetyja dni Jeršałaim, nie paspieła jašče nablizicca da sama vierchniaj kropki svajho stajannia, kali na vierchniaj terasie ŭ sadzie la dvuch biełych marmurovych ilvoŭ, jakija vartavali lesvicu, sustrelisia prakuratar i vykonvajučy abaviazki prezidenta Siniedryjona pieršasviatar judejski Josif Kaifa.

 

U sadzie było cicha. Ale kali vyjšli z-pad kałanady na zalituju soncam vierchniuju sadovuju placoŭku z palmami na strašennych słanovych nahach, placoŭku, z jakoje pierad prakurataram razharnuŭsia ŭvieś nienavisny jamu Jeršałaim z visiačymi mastami, krepasciami i z sama hałoŭnym: z hłybaju marmuru ŭ załatym drakonaŭskim łuskavinni zamiest dachu, jaki nie paddajecca nijakamu apisanniu, — chramam Jeršałaimskim, — vostrym słycham ułaviŭ prakuratar daloka ŭnizie, tam, dzie kamiennaja sciana adharodžvała nižnija terasy dvarcovaha sadu ad haradskoje płoščy, hłuchoje vurčannie, nad jakim uzmyvali słabieńkija, tonkija nie to stohny, nie to kryki.

 

Prakuratar zrazumieŭ, što na płoščy ŭžo sabraŭsia niezličony natoŭp uschvalavanych apošnimi padziejami žycharoŭ Jeršałaima, što natoŭp hety z nieciarpienniem čakaje vyniasiennia prysudu i što ŭ natoŭpie kryčać niastomnyja raznosčyki vady.

 

Prakuratar pačaŭ z taho, što zaprasiŭ pieršasviatara na bałkon, kab schavacca ad biazlitasnaj spiakoty, ale Kaifa vietliva paprasiŭ prabačennia i skazaŭ, što zrabić heta nie moža. Piłat nakinuŭ bašłyk na hałavu, jakaja pačynała łysieć, i pačaŭ razmovu. Razmaŭlali pa-hrecku.

 

Piłat skazaŭ, što jon razabraŭ spravu Iiešua Ha-Nocry i zacvierdziŭ smiarotny prysud.

 

Takim čynam, da smiarotnaha pakarannia, jakoje pavinna adbycca sionnia, asudžany try razbojniki: Dzismas, Hiestas, Var-ravan i, akramia hetaha, Iiešua Ha-Nocry. Pieršyja dvoje, jakija ŭzdumali padbuchtorvać narod da buntu suprać kiesara, uziaty z bojem rymskaju ŭładaju, ale ličacca za prakurataram, i tamu razmovy pra ich być nie moža. Apošnija ž, Var-ravan i Ha-Nocry, schopleny miascovaju ŭładaju i asudžany Siniedryjonam.

 

Adpaviedna z zakonam, adnaho z hetych dvuch złačyncaŭ treba budzie vyzvalić u honar nadychodziačaha sionnia vialikaha sviata Paschi.

 

Dyk voś, prakuratar žadaje viedać, kaho z dvuch złačyncaŭ zbirajecca vyzvalić Siniedryjon: Var-ravana ci Ha-Nocry? Kaifa schiliŭ hałavu i tym samym daŭ znak, što pytannie zrazumieŭ i adkazaŭ:

 

— Siniedryjon prosić adpuscić Var-ravana.

 

Prakuratar dobra viedaŭ, što hetak jamu adkaža pieršasviatar, ale zadača jaho była ŭ tym, kab pakazać, što adkaz hety vyklikaje ŭ jaho vialikaje zdziŭlennie.

 

Piłat i zrabiŭ heta z vialikim majsterstvam. Brovy na pahardlivym tvary padnialisia, prakuratar zdziŭlena pahladzieŭ prosta ŭ vočy pieršasviataru.

 

— Pryznajusia, hety adkaz mianie zdziviŭ, — miakka zahavaryŭ prakuratar, — bajusia, ci niama tut niedarazumiennia.

 

Piłat rastłumačyŭ. Rymskaja ŭłada nie sprabuje zamachvacca na pravy duchoŭnaj miascovaj ułady, pieršasviataru heta dobra viadoma, ale tut jaŭnaja pamyłka. I ŭ vypraŭlenni hetaje pamyłki rymskaja ŭłada zacikaŭlena.

 

Na samaj spravie: złačynstvy Var-ravana i Ha-Nocry zusim nieparaŭnalnyja z-za ciažaru zroblenaha. Kali druhi jaŭna nienarmalny čałaviek, usia vina jakoha ŭ niesusvietnych vydumkach, jakija biantežać narod u Jeršałaimie i ŭ inšych miascovasciach, to złačynstvy pieršaha namnoha ciažejšyja. Mała taho što jon zaklikaŭ da paŭstannia, dyk jon jašče zabiŭ vartaŭnika, kali jaho pasprabavali zatrymać. Var-ravan namnoha niebiaspiečniejšy, čym Ha-Nocry.

 

U vyniku ŭsiaho skazanaha prakuratar prosić pieršasviatara pierahledzieć rašennie i pakinuć na voli taho z dvuch asudžanych, chto mienš škodny, a takim, biez sumniennia, zjaŭlajecca Ha-Nocry. Nu?

 

Kaifa prosta ŭ vočy pahladzieŭ Piłatu i skazaŭ cichim, ale cviordym hołasam, što Siniedryjon uvažliva aznajomiŭsia sa spravaj i druhi raz paviedamlaje, što zbirajecca vyzvalić Var-ravana.

 

— Jak? Navat pasla majho chadajnictva? Chadajnictva taho, vusnami jakoha havoryć rymskaja ŭłada? Pieršasviatar, paŭtary treci raz!

 

— I treci raz my paviedamlajem, što vyzvalajem Var-ravana, — cicha skazaŭ Kaifa.

 

Usio było skončana, havaryć bolš nie było pra što. Ha-Nocry adychodziŭ nazaŭsiody, i strašny, luty prakurataraŭ bol niama kamu vylečyć; ad jaho niama srodku, akramia smierci. Ale nie hetaja dumka ŭraziła zaraz Piłata. Usio taja ž niezrazumiełaja tuha, što prychodziła na bałkonie, praciała ŭsiu jaho istotu. Jon pasprabavaŭ vytłumačyć jaje, i tłumačennie było dziŭnaje: zdałosia, što jon pra niešta nie dahavaryŭ z asudžanym, a moža, niečaha nie dasłuchaŭ da kanca.

 

Piłat adahnaŭ hetuju dumku, i jana adlacieła ŭ adno imhniennie, jak i prylacieła. Jana palacieła, a tuha zastałasia nievytłumačanaj, bo nie mahła ž być tłumačenniem karotkaja, jak małanka, druhaja dumka: „Niesmiarotnasć… pryjšło biassmiercie…” Čyjo biassmiercie pryjšło? Hetaha nie zrazumieŭ prakuratar, ale dumka pra hetaje zahadkavaje biassmiercie prymusiła jaho pachaładzieć na sancapioku.

 

— Dobra, — skazaŭ Piłat, — niachaj budzie pa-vašamu. Tut jon azirnuŭsia, akinuŭ pozirkam bačny jamu sviet i zdziviŭsia pieramienie, jakaja adbyłasia. Znik ciažki ad ruž kust, znikli kiparysy, jakija akružali vierchniuju terasu, i hranatavaje dreva, i biełaja statuja ŭ zielaninie dy i sama zielanina. Papłyła zamiest hetaha ŭsiaho niejkaja barvovaja hušča, u joj zahajdalisia vodarasci i papłyli kudyści, a razam z imi i sam Piłat. Ciapier jaho nios, dušyŭ i paliŭ sama strašny hnieŭ, hnieŭ ad biassiłla.

 

— Ciesna mnie, — pramoviŭ Piłat, — ciesna mnie.

 

Ion chałodnaju vilhotnaju rukoju rvanuŭ spražku z kaŭniara płašča, i taja ŭpała na piasok.

 

— Sionnia dušna, adniekul idzie navalnica, — adazvaŭsia Kaifa, jon nie zvodziŭ vačej z pačyrvaniełaha prakurataravaha tvaru i pradbačyŭ usie pakuty, jakija ŭ jaho jašče napieradzie. „Voj, jaki strašny miesiac nisan u hetym hodzie!”

 

— Nie, — skazaŭ Piłat, — heta nie tamu, što dušna, a ciesna mnie z taboj, Kaifa, — Piłat prypluščyŭ vočy, usmichnuŭsia i dadaŭ: — Bieražy siabie, pieršasviatar.

 

Ciomnyja vočy pieršasviatara blisnuli, i jon, nie horš čym tolki što prakuratar, zrabiŭ zdziŭlenym tvar.

 

— Što ja čuju, prakuratar? — z hodnasciu i spakojna adkazaŭ Kaifa. — Ty pahražaješ mnie pasla vyniesienaha prysudu, jaki taboju ž i zacvierdžany? My pryvykli da taho, što rymski prakuratar vybiraje słovy, pierš čym što-niebudź skazać. Kab nie pačuŭ nas chto, ihiemon?

 

Piłat miortvymi vačyma pahladzieŭ na pieršasviatara, askaliŭsia ŭsmieškaju.

 

— Što ty, pieršasviatar? Chto moža pačuć nas tut zaraz? Chiba ž ja padobny na junaha vałacuhu-kaleku, jakoha sionnia tut pakarajuć? Chiba ja chłopčyk, Kaifa? Viedaju, što havaru i dzie havaru. Ačepleny sad, ačepleny pałac hetak, što i myš nie praskočyć ni ŭ jakuju ščylinu! Dy nie tolki myš, nie praniknie i hety, jak jaho… z horada Karyjafa. Darečy, ty viedaješ takoha, pieršasviatar? Aha… kali b hetaki pranik siudy, to jon horka paškadavaŭ by, ja dumaju, ty vieryš? Dyk viedaj ža, što nie budzie tabie z hetaha času, pieršasviatar, spakoju! Ni tabie, ni narodu tvajmu, — i Piłat pakazaŭ naprava ŭdalečyniu, tudy, dzie ŭ vyšyni zziaŭ chram, — heta ja tabie havaru — Piłat Pancijski, konnik Załataja Pika!

 

— Viedaju, viedaju! — biasstrašna adkazaŭ čornabarody Kaifa. Jon padniaŭ ruku ŭhoru i praciahvaŭ: — Viedaje i narod judejski, što ty nienavidziš jaho lutaj nianavisciu i šmat pakuty ty jamu pryniasieš, ale zusim ty jaho nie zahubiš! Boh jaho abaronić! Pačuje nas, pačuje nas usiemahutny kiesar, uratuje ad hubiciela Piłata!

 

— Nie-ie! — uskliknuŭ Piłat, i z kožnym słovam jamu rabiłasia lahčej i lahčej: nie treba było bolej prytvaracca i vybirać słovy. — Zanadta šmat ty skardziŭsia kiesaru na mianie, i ciapier pryjšoŭ moj čas, Kaifa! Ciapier palacić viestka ad mianie, i nie namiesniku ŭ Anciachiju, i nie ŭ Rym, a prosta na Kapreju, samomu impierataru, viestka pra toje, jak vy adkrytych buntaŭščykoŭ chavajecie ŭ Jeršałaimie ad smierci.I nie vadoj z Sałamonavaj sažałki, jak ja chacieŭ vam na karysć, napaju ja tady Jeršałaim! Nie, nie vadoj! Uspomni, jak mnie daviałosia z-za vas zdymać sa scien ščyty z vienzielami impieratara, pierakidać vojski, daviałosia, bačyš, samomu pryjechać, hladzieć, što tut u vas tvorycca! Uspomniš maje słovy, pieršasviatar. Ubačyš ty nie adnu kahortu ŭ Jeršałaimie, nie adnu! Pryjdzie da scien horada całkam lehijon Fulmintana, padyduć arabskija konniki, tady pačuješ ty i horki płač i stohny! Uspomniš ty tady vyratavanaha Var-ravana i paškaduješ, što adpraviŭ na smierć fiłosafa z jaho mirnaj propavieddziu!

 

Tvar pieršasviatara pakryŭsia plamami, vočy hareli. Jon, jak i prakuratar, askaliŭsia ŭsmieškaju i adkazaŭ:

 

— Ci vieryš ty, prakuratar, sam tamu, što havoryš? Nie, nie vieryš! Nie mir, nie mir prynios nam hety spakusnik naroda ŭ Jeršałaim, i ty, konnik, dobra heta razumieješ. Ty chacieŭ tamu jaho vypuscić, kab jon zatłumiŭ narod, z viery pazdziekavaŭsia i pavioŭ narod pad rymskija miačy! Ale ja, pieršasviatar judejski, pakul žyvy, nie dam vieru na hłum i nie pušču narod pad miačy! Ty čuješ, Piłat? — i tut Kaifa hrozna padniaŭ ruku: — Prysłuchajsia, prakuratar!

 

Kaifa zamoŭk, i prakuratar pačuŭ znoŭ byccam marski šum, jaki padkočvaŭsia pad samyja scieny sada Irada Vialikaha. Hety šum padnimaŭsia znizu da noh i ŭ tvar prakurataru. A za plačyma ŭ jaho, tam, za kryłami pałaca, čulisia tryvožnyja trubnyja sihnały, ciažki chrumst socień noh, žaleznaje pahrukvannie, — tut prakuratar zrazumieŭ, što rymskaja piachota ŭžo vystupaje, zhodna z jaho zahadam idzie na strašny buntaŭščykam i razbojnikam pieradsmiarotny parad.

 

— Ty čuješ, prakuratar? — cicha paŭtaryŭ pieršasviatar. — Niaŭžo ty skažaš mnie, što ŭsio heta, — tut pieršasviatar padniaŭ abiedzvie ruki, i ciomny bašłyk upaŭ z hałavy Kaify, — zrabiŭ niaščasny razbojnik Var-ravan?

 

Prakuratar tylnym bokam ruki vycier mokry, chałodny łob, pahladzieŭ na ziamlu, potym prypluščana ŭ nieba, ubačyŭ, što raspaleny šar visić nad samaj hałavoj, a cień Kaify sciałasia la lvinaha chvasta, i skazaŭ cicha i raŭnadušna:

 

— Užo poŭdzień. My zahavarylisia, a treba praciahvać.

 

Ion dalikatna paprasiŭ prabačennia ŭ pieršasviatara, zaprasiŭ jaho prysiesci na łaŭku ŭ ciani ad mahnolii, pačakać, pakul jon vykliča astatnich, chto patrebny na karotkaj naradzie, i addasć jašče adzin zahad, zviazany z pakaranniem.

 

Kaifa vietliva pakłaniŭsia, prytuliŭ ruku da serca i zastaŭsia ŭ sadzie, a Piłat viarnuŭsia na bałkon. Tam jon zahadaŭ sakrataru zaprasić u sad lehata lehijona, trybuna kahorty, a taksama dvuch siabraŭ Siniedryjona i načalnika chramavaj varty, jakija čakali vykliku na nastupnaj, nižejšaj terasie ŭ sadzie ŭ kruhłaj altancy z fantanam. Piłat dadaŭ, što zaraz vierniecca, i pajšoŭ u hłyb pałaca.

 

Pakul sakratar zbiraŭ naradu, prakuratar u zacienienym ad sonca hłuchimi zanavieskami pakoi mieŭ spatkannie z niejkim čałaviekam, tvar jakoha byŭ napałovu zachinuty bašłykom, chacia ŭ pakoi nie było soniečnych promniaŭ. Spatkannie było nadzvyčaj karotkaje. Prakuratar cicha skazaŭ čałavieku niekalki słoŭ, i toj adrazu ž pajšoŭ, a Piłat praz kałanadu vyjšaŭ u sad.

 

Tam, u prysutnasci ŭsich, kaho jon chacieŭ bačyć, prakuratar uračysta i sucha paviedamiŭ, što jon zacviardžaje smiarotny prysud Iiešua Ha-Nocry, i aficyjna pacikaviŭsia ŭ siabraŭ Siniedryjona pra toje, kaho sa złačyncaŭ varta pakinuć žyvym. I kali pačuŭ, što heta Var-ravan, skazaŭ cicha:

 

— Vielmi dobra, — i zahadaŭ sakrataru adrazu ž zapisać heta ŭ pratakol, scisnuŭ u ruce padniatuju sakratarom spražku i ŭračysta pramoviŭ: — Para!

 

I adrazu ž usie rušyli ŭniz pa šyrokaj marmurovaj lesvicy paŭz scieny z ruž, ad vodaru jakich kružyłasia hałava, sychodzili ŭsio nižej i nižej da varot z pałaca, jakija vychodzili na vialikuju, hładka brukavanuju płošču, u kancy jakoj vidać byli kałony i statui jeršałaimskaha rystališča.

 

Jak tolki hrupa vyjšła z sadu na płošču, padniałasia na prastorny muravany pamost, jaki vysiŭsia nad płoščaj, Piłat ahledzieŭsia prypluščanymi vačyma i razabraŭsia ŭ situacyi. Taja prastora, jakuju jon tolki što prajšoŭ, heta značyć ad dvarcovaj sciany da pamosta, była pustaja, ale zatoje ŭpieradzie Piłat płoščy ŭžo nie bačyŭ — jaje zjeŭ natoŭp. Jon zapoŭniŭ by i pamost, i ačyščanaje miesca, kali b trajny rad siebascijskich sałdat zleva ad Piłata i sałdat iturejskaj dadatkovaj kahorty sprava nie strymlivali jaho.

 

Urešcie Piłat uzyšoŭ na pamost. Jon mižvoli sciskaŭ u ruce spražku i hladzieŭ prypluščana. Prypluščvaŭsia Piłat nie tolki tamu, što sonca slapiła vočy, nie! Jon nie chacieŭ čamuści bačyć asudžanych, jakich, a jon heta dobra viedaŭ, zaraz sledam za im uzvodziać na pamost.

 

Ledź tolki bieły płašč z barvovym padbojem uznik uvyšyni na kamiennym uciosie nad krajem ludskoha mora, Piłatu ŭdaryła ŭ vušy chvala: „Ha-a-a…” Jana pačałasia cicha, naradziłasia niedzie ŭdalečyni, la hipadroma, potym stała hramavoj, pratrymałasia niekalki siekund i pačała apadać. „Ubačyli mianie”, — padumaŭ prakuratar. Chvala nie zacichła zusim, a niečakana pačała znoŭ uzdymacca i, razhojdvajučysia, padniałasia vyšej, čym pieršaja, i na druhoj chvali, jak na marskoj zakipaje piena, uskipieŭ svist i asobnyja, praz hrom admietnyja žanočyja stohny. „Heta ich vyvieli na pamost… — padumaŭ Piłat, — a stohny tamu, što zadušyli niekalki žančyn, kali natoŭp padaŭsia napierad”.

 

Ion sčakaŭ krychu, bo viedaŭ, što nijakaja siła nie moža prymusić zamoŭknuć natoŭp, pakul jon sam nie scichnie, nie vydychnie ŭsio, što sabrałasia ŭ im.

 

I kali hetaje imhniennie nastała, prakuratar vykinuŭ upierad pravuju ruku, i apošni šum byccam sadźmuła z natoŭpu.

 

Tady Piłat udychnuŭ jak maha haračaha pavietra ŭ hrudzi i zakryčaŭ, i achrypły jaho hołas paniesła nad tysiačami hałoŭ:

 

— Imiem kiesara impieratara!

 

Tut jamu pa vušach udaryŭ niekalki razoŭ mietaličny kryk — u kahortach, vykinuŭšy ŭhoru piki i znački, strašna zakryčali sałdaty:

 

— Niachaj žyvie kiesar!

 

Piłat padniaŭ hołaŭ i ŭtknuŭ jaje prosta ŭ sonca. Pad paviekami ŭ jaho ŭspychnuŭ zialony ahoń, ad jaho zaharelisia mazhi, i nad natoŭpam palacieli chrypłyja aramiejskija słovy:

 

— Čacviora złačyncaŭ, aryštavanych u Jeršałaimie za zabojstva, padbuchtorvannie da paŭstannia i znievažannie zakonu i viery, asudžany na haniebnaje pakarannie — paviešannie na słupach! I hetaje pakarannie zaraz adbudziecca na Łysaj Hary! Imiony złačyncaŭ — Dzismas, Hiestas, Var-ravan i Ha-Nocry. Voś jany pierad vami!

 

Piłat pakazaŭ rukoj uprava, choć i nie bačyŭ nijakich złačyncaŭ, ale viedaŭ, što jany tut, što jany na tym miescy, dzie im i naležyć być.

 

Natoŭp adkazaŭ doŭhim hułam nie to zdziŭlennia, nie to palohki. Kali jon patuch, Piłat praciahvaŭ:

 

— Ale pakarany buduć tolki troje, bo ŭ adpaviednasci z zakonam i zvyčajem, u honar sviata Paschi adnamu z asudžanych, pa vybaru Małoha Siniedryjona i sa zhody rymskaje ŭłady, vielikadušny kiesar impieratar viartaje jaho nikčemnaje žyccio!

 

Piłat vykrykvaŭ słovy i adnačasova čuŭ, jak na zmienu vialikamu hułu idzie vialikaja cišynia. Ciapier ni ŭzdychu, ni šołachu nie dalatała da jaho vušej, i navat nastupiła imhniennie, kali Piłatu zdałosia, što ŭsio navokal naohul znikła. Nienavisny jamu horad vymier, i tolki jon adzin staić, haryć ad promniaŭ, upioršysia łbom u nieba. Piłat jašče prytrymaŭ cišyniu, a potym pačaŭ vykrykvać:

 

— Imia taho, kaho zaraz pry vas adpusciać na volu…

 

Ion jašče raz zamoŭk, praviaraŭ, ci ŭsio skazaŭ, tamu što viedaŭ, što miortvy horad uvaskresnie pasla vymaŭlenaha prozvišča ščasliŭčyka i nijakich bolš słoŭ nielha budzie pačuć.

 

„Usio? — šapnuŭ sam sabie Piłat. — Usio. Imia!”

 

I jon krykam prakaciŭ litaru „r” nad zamoŭkłym horadam.

 

— Var-ravan!

 

Tut jamu zdałosia, što sonca sa zvonam łopnuła nad im i zaliło jamu vušy ahniom. U hetym ahni bušavali kryk, visk, stohny, smiech i svist.

 

Piłat zaviarnuŭsia i pajšoŭ nazad pa pamoscie da prystupak, nie hledziačy ni na što, akramia roznakalarovych šašak mazaiki pad nahami, kab nie spatyknucca. Jon viedaŭ, što ciapier u jaho za plačyma hradam laciać na pamost bronzavyja maniety, finiki, što ŭ azviarełym natoŭpie ludzi dušać adzin adnaho, lezuć na plečy, kab svaimi vačyma ŭbačyć dziva — jak čałaviek, jaki ŭžo byŭ u rukach u smierci, vyrvaŭsia z hetych ruk! Jak lehijaniery zdymajuć z jaho viaroŭki, mižvoli pryčyniajuć jamu piakučy bol u vykručanych na dopytach rukach, jak jon morščycca i vochkaje, usmichajecca durnoju ŭsmieškaju.

 

Ion viedaŭ, što ŭ hety ž samy čas kanvoj viadzie da bakavych prystupak traich sa zviazanymi rukami, kab vyvodzić ich na darohu, jakaja idzie na zachad, za horad, da Łysaje Hary. I tol-ki tady, kali zajšoŭ za pamost, Piłat raspluščyŭ vočy, viedajučy, što ciapier jon u biaspiečnym miescy — adsiul nielha ŭbačyć asudžanych.

 

Da stohnu pačaŭšaha zacichać natoŭpu prymiešvalisia i byli čuvać ciapier užo i kryki hłašatajaŭ, jakija paŭtarali na aramiejskaj, na hreckaj movach toje, što prakryčaŭ z pamosta prakuratar. Akramia ŭsiaho hetaha,da jaho słychu dalacieŭ drobny roŭny strokat kapytoŭ i huk truby, jakaja pratrubiła niešta koratka i viesieła. Na hetyja huki adkazaŭ chłapčukoŭski svist z dachaŭ damoŭ na vulicy, što viała z bazaru na hipadromnuju płošču i kryki „scieražysia!”.

 

Sałdat, jaki adzinoka stajaŭ na vyzvalenaj ad ludziej płoščy sa značkom u ruce, tryvožna ŭzmachnuŭ im, i tady prakuratar, lehat lehijona, sakratar i kanvoj spynilisia.

 

Konnaja ała, zabirajučy ŭsio šyrej, vylecieła na płošču, kab pierasiekčy jaje zboč, abminuŭšy zboišča ludziej, i za-vułkam pad kamiennaju scianoju, pa jakoj słaŭsia vinahrad, karaciejšaj darohaju praimčać da Łysaje Hary.

 

Pralatajučy ryssiu, maleńki, jak chłopčyk, ciomny, jak mułat, kamandzir ały — siryjec, — kali paraŭniaŭsia z Piłatam, niešta tonka kryknuŭ i vychapiŭ z pochvaŭ mieč. Złosny mokry varany koń šarachnuŭsia, ustaŭ na dyby. Kamandzir ukinuŭ mieč u nožny, udaryŭ nahajkaju kania pa šyi, vyraŭniaŭ jaho i paimčaŭ u zavułak, pierachodziačy ŭ hałop. Za im pa try ŭ rad palacieli konniki ŭ chmarach pyłu, padskokvali končyki tonkich bambukavych pik. Paŭz prakuratara paimčalisia, zdavałasia, nadziva smuhłyja pad biełymi ciurbanami tvary z viesieła askalenymi biełymi zubami.

 

Ała ŭvarvałasia ŭ zavułak, padniała da nieba pyl, i paŭz Piłata apošnim praniossia sałdat z bliskučaj na soncy truboju za plačyma.

 

Piłat rušyŭ dalej. Jon zakryvaŭ ad pyłu tvar rukoju i niezadavolena morščyŭsia. Za im da varotaŭ u sad pry pałacy rušyli lehat, sakratar i kanvoj.

 

Było kala dziesiaci hadzin ranicy.

 

Razdziel 3 SIOMY DOKAZ

 

— Aha, było kala dziesiaci hadzin ranicy, hłybokapavažany Ivan Mikałajevič, — skazaŭ prafiesar.

 

Paet pravioŭ rukoju pa tvary, jak čałaviek, jaki tolki što pračnuŭsia i ŭbačyŭ, što na Patryjarchavych sažałkach viečar.

 

Vada ŭ sažałcy pačarnieła, i lohkaja łodačka płyła ŭžo pa joj, i čuŭsia ploskat viasła i smiašok niejkaje haradžanački ŭ łodačcy. Na alejach na łavačkach zjaviłasia publika, ale na ŭsich troch bakach kvadrata, akramia taho boku, dzie byli našy subiasiedniki.

 

Nieba nad Maskvoju byccam vyliniała, i zusim vyrazna była vidać uvyšyni poŭnia, jašče nie załataja, a tolki biełaja. Dychać stała namnoha lahčej, i hałasy pad lipami ciapier hučali miakčej, pa-viečarovamu.

 

„Jak ža heta ja nie zaŭvažyŭ, kali jon paspieŭ splesci ceły raskaz? — padumaŭ Biazdomny zdziŭlena, — voś užo i viečar! A moža, heta i nie jon mnie raskazvaŭ, a ja zasnuŭ i ŭsio mnie sasniłasia?”

 

Ale treba dumać, što ŭsio ž raskazvaŭ prafiesar, bo toje ž samaje sasniłasia i Bierlijozu, i toj skazaŭ, uvažliva ŭhladajučysia ŭ tvar nieznajomca.

 

— Raskazanaje vami nadzvyčaj cikava, prafiesar, chacia heta zusim nie supadaje z jevanhielskimi apaviadanniami.

 

— Zlitujciesia, — pabłažliva adazvaŭsia z usmieškaju prafiesar, — kamu-kamu, a vam treba viedać, što ničoha z taho, što napisana ŭ Jevanhiełli, nie było na samaj spravie nikoli, i kali my pačniom spasyłacca na Jevanhiełle jak na histaryčnuju krynicu… — jon jašče raz usmichnuŭsia, i Bierlijoz asieksia, tamu što litaralna toje ž samaje jon havaryŭ Biazdomnamu, kali išoŭ z im pa Bronnaj da Patryjarchavych sažałak.

 

— Heta pravilna, — zaŭvažyŭ Bierlijoz, — ale bajusia, što nichto nie moža pacvierdzić, što i toje, pra što vy nam raskazali, adbyvałasia na samaj spravie.

 

— E, nie! Heta moža chto pacvierdzić! — na łomanaj movie nadzvyčaj upeŭniena adkazaŭ prafiesar i niečakana tajamniča paklikaŭ abodvuch siabrukoŭ bližej da siabie.

 

Tyja nachililisia da jaho z abodvuch bakoŭ, i jon skazaŭ, ale ŭžo biez usiakaha akcentu, jaki ŭ jaho boh viedaje čamu to zjaŭlaŭsia, to znikaŭ:

 

— Sprava ŭ tym… — tut prafiesar spałochana azirnuŭsia i zahavaryŭ šeptam, — što ja sam prysutničaŭ pry ŭsim hetym. I na bałkonie byŭ u Poncija Piłata, i ŭ sadzie, kali jon z Kaifam razmaŭlaŭ, i na pamoscie, ale tajemna, inkohnita, jak havorycca, tamu prašu vas — nikomu ni słova i poŭny sakret!.. Cicha!..

 

Zapanavała maŭčannie, i Bierlijoz pabialeŭ.

 

— Vy… vy kolki ŭ Maskvie? — spytaŭsia, i hołas u jaho zadryžaŭ.

 

— A ja tolki što, chvilinu nazad u Maskvu pryjechaŭ, — razhublena adkazaŭ prafiesar, i tolki tut siabry zmahli jak sled razhledzieć jaho vočy i pierakanacca ŭ tym, što levaje, zialonaje, zusim varjackaje, a pravaje — pustoje, čornaje i miortvaje.

 

„Voś usio i stała zrazumieła! — padumaŭ Bierlijoz spałochana. — Pryjechaŭ varjat niemiec ci tolki što zvarjacieŭ tut, na Patryjarchavych sažałkach. Voś jakaja historyja!”

 

Sapraŭdy, usio tłumačyłasia vielmi prosta: i dziŭny sniadanak u prafiesara Kanta, i dzivackija praroctvy nakont aleju i Aniečki, i praroctva pra toje, što hałava budzie adrezana, i ŭsio astatniaje — prafiesar byŭ varjat.

 

Bierlijoz adrazu ž zrazumieŭ, što treba zrabić. Jon adkinuŭsia na spinku, za plačyma ŭ prafiesara zamirhaŭ Biazdomnamu — nie spračajsia, maŭlaŭ, — ale razhubleny paet hetych sihnałaŭ nie zrazumieŭ.

 

— Tak, tak, tak, — uzbudžana havaryŭ Bierlijoz, — miž inšym, usio heta mahčyma! Vielmi navat mahčyma, i Poncij Piłat, i bałkon, i ŭsio astatniaje. A vy adzin pryjechali ci z žonkaju?

 

— Adzin, adzin, ja zaŭsiody adzin, — horka adkazaŭ prafiesar.

 

— A dzie ž vašy rečy, prafiesar? — davierliva dapytvaŭsia Bierlijoz. — U „Mietrapoli”? Dzie vy spynilisia?

 

— JA? Nidzie, — adkazaŭ zvarjacieły niemiec, sumna i dzika błukajučy pozirkam pa Patryjarchavych sažałkach.

 

— Jak? A… dzie vy budziecie žyć?

 

— U vašaj kvatery, — raptam nachabna adkazaŭ varjat i padmirhnuŭ.

 

— JA… ja vielmi rady, — zamarmytaŭ Bierlijoz, — ale, paviercie, vam u mianie budzie niazručna… A ŭ „Mietrapoli” cudoŭnyja numary, heta pieršakłasny hatel…

 

— A djabła taksama nie isnuje? — raptam viesieła papytaŭsia ŭ Ivana Mikałajeviča chvory.

 

— I djabła…

 

— Nie piareč! — adnymi hubami šapnuŭ Bierlijoz, adkinuŭsia za plečy prafiesara i pakazvaŭ na mihach.

 

— Dy niama nijakaha djabła! — zakryčaŭ zusim nieŭpapad Ivan Mikałajevič, razhubiŭšysia ad usiaho hetaha. — Voś nasłannio! Chopić vam psichavać!

 

Tut varjat zarahataŭ hetak, što z lipy nad hałovami subiasiednikaŭ vylecieŭ vierabiej.

 

— Nu, heta ŭžo i sapraŭdy cikava, — trasučysia ad rohatu, havaryŭ prafiesar, — što ž heta ŭ vas, za što ni vaźmisia — niama, ničoha niama! — Jon pierastaŭ rahatać raptoŭna, jak i byvaje pry psichičnaj chvarobie, pasla smiechu daŭsia ŭ druhuju krajnasć — kryknuŭ surova i złosna: — Značyć, usio ž niama?

 

— Supakojciesia, supakojciesia, supakojciesia, prafiesar, — marmytaŭ Bierlijoz, kab bolej nie chvalavać chvoraha, — vy pasiadzicie tut chvilinku z tavaryšam Biazdomnym, a ja tolki zbiehaju da pierakryžavannia, dzynknu pa telefonie, a potym my vas i paviadziom tudy, kudy vy chočacie. Vy ž nie viedajecie horada…

 

Bierlijozaŭ płan varta pryznać pravilnym: treba było dabiehčy da bližejšaha telefona i paviedamić u zamiežnaje biuro pra toje, što pryjezdžy z-za miažy kansultant siadzić na Patryjarchavych sažałkach u zusim nienarmalnym stanie. Dyk voś, nieabchodna pryniać miery, a to atrymlivajecca niejkaje niepryjemnaje hłupstva.

 

— Patelefanavać? Nu, što ž, patelefanujcie, — sumna zhadziŭsia chvory i raptam horača paprasiŭ: — Ale malu vas na razvitannie, paviercie chacia tamu, što josć djabal! Pra bolšaje ja ŭžo nie prašu. Majcie na ŭvazie, što na heta josć siomy dokaz, i jon sama nadziejny! I zaraz vam jon budzie pakazany.

 

— Dobra, dobra, — z falšyvaju łaskavasciu skazaŭ Bierlijoz, padmirhnuŭ zasmučanamu paetu, jakomu zusim nie chaciełasia vartavać zvarjaciełaha niemca, i pamčaŭ da taho vychadu z Patryjarchavych, jaki znachodzicca na rahu Bronnaje i Jermałajeŭskaha zavułka.

 

A prafiesar adrazu ž zrabiŭsia zdarovym i viasiołym.

 

— Michaił Alaksandravič! — kryknuŭ jon naŭzdahon Bierlijozu.

 

Toj zdryhanuŭsia, azirnuŭsia, ale supakoiŭ siabie tym, što imia jaho i imia pa-baćku viadomy prafiesaru taksama z haziety. A prafiesar kryknuŭ, skłaŭšy ruki ruparam:

 

— Ci nie zahadajecie nieadkładna adbić telehramu vašamu dziadźku ŭ Kijeŭ?

 

I znoŭ pierasmyknuła Bierlijoza. Adkul varjat viedaje pra jaho kijeŭskaha dziadźku? Pra heta ž u hazietach nie skazana. Ehie, ci nie praŭ tut Biazdomny? A kali dakumient lipavy? Voj, dziŭny subjekt. Telefanavać, telefanavać! Jaho chutka vysvietlać!

 

Bierlijoz pabieh dalej, ni da čoha bolej nie prysłuchoŭvajučysia.

 

I tut la samaha vychadu na Bronnuju z łaŭki nasustrač redaktaru ŭstaŭ jakraz hetaki ž samy hramadzianin, što tady ŭ soniečnym sviatle vylepiŭsia z tłustaje spiakoty. Tolki ciapier jon byŭ užo nie pavietrany, a zvyčajny, płocki, i ŭ pryciemku Bierlijoz dobra razhledzieŭ, što vusiki ŭ jaho jak kurynaje pierje, vočki maleńkija, iraničnyja i pjanavatyja, a štany klatčastyja, padciahnutyja hetak, što vidać brudnyja biełyja škarpetki.

 

Michaił Alaksandravič padaŭsia nazad, ale supakoiŭ siabie tym, što heta niedarečnaje supadziennie i što ciapier niama času na rozdum.

 

— Turnikiet šukajecie, hramadzianin? — nadtresnutym tenaram pacikaviŭsia klatčasty typ. — Siudy, kali łaska! Prosta i vyjdziecie kudy treba! Z vas by za padkazku na čverć litra… padlačycca… byłomu rehientu! — subjekt, kryŭlajučysia, navodmaš zniaŭ svaju žakiejskuju šapačku.

 

Bierlijoz nie staŭ słuchać pabirušku i kryŭlaku rehienta, padbieh da turnikieta, uziaŭsia za jaho rukoju. Jon paviarnuŭ jaho i zbiraŭsia ŭžo stupić na rejki, jak u tvar pyrsnuła čyrvonym i biełym sviatłom: u šklanoj skryncy zasviaciŭsia nadpis: „Scieražysia tramvaja!”

 

Adrazu ž padlacieŭ tramvaj, jaki zavaročvaŭ na novuju liniju z Jermałajeŭskaha na Bronnuju. Jak tolki zaviarnuŭ i vyjšaŭ na pramuju, raptoŭna asviatliŭsia ŭnutry elektryčnasciu, uzvyŭ i dadaŭ chodu.

 

Asciarožny Bierlijoz, choć i stajaŭ u biaspiečnym miescy, vyrašyŭ viarnucca za rahatku, pierakłaŭ ruku na viartušcy, stupiŭ krok nazad. I ŭ hetaje imhniennie ruka jaho sarvałasia, naha niaŭmolna, jak na lodzie, slizhanuła pa bruku da rejek, druhuju nahu padkinuła, i Bierlijoz vylecieŭ na rejki.

 

Bierlijoz staraŭsia za što-niebudź uchapicca, upaŭ dahary, zlohku ŭdaryŭsia patylicaj ab kamiennie, i ŭspieŭ uhledzieć uvyšyni, ale sprava ci zleva, jon užo nie zapomniŭ, — pazałočanuju poŭniu. Jon paspieŭ pieraviarnuccca na bok, imkliva padciahnuŭ nohi da žyvata i, pasla taho jak paviarnuŭsia, uhledzieŭ, jak imčyć na jaho z niastrymnaju siłaju zusim bieły ad žachu tvar žančyny-vahonavažataj i jaje čyrvonuju paviazku. Bierlijoz nie paspieŭ uskočyć, ale vakol jaho adčajnymi žanočymi hałasami zaviščała ŭsia vulica. Važataja rvanuła za elektryčny tormaz, vahon sieŭ nosam u ziamlu, pasla imhnienna padskočyŭ, z hrukatam i zvonam z voknaŭ pasypałasia škło. Tut u mazhach u Bierlijoza niechta adčajna kryknuŭ: „Niaŭžo?..” Jašče raz, užo apošni raz, milhanuła poŭnia, jakaja razvalvałasia na kavałki, i potym stała ciomna.

 

Tramvaj nakryŭ Bierlijoza, i pad aharodžu Patryjarchavaje alei vykinuła na brukavany kamienny adchon kruhły ciomny pradmiet. Jon skaciŭsia z hetaha adchonu i zaskakaŭ pa bruku Bronnaje.

 

Heta była adrezanaja hałava Bierlijoza.

 

Razdziel 4 PAHONIA

 

Scichli isteryčnyja žanočyja kryki, pierastali svidravać pavietra milicejskija svistki, dzvie sanitarnyja mašyny paviezli: adna — abiezhałoŭlenaje cieła i adrezanuju hałavu ŭ morh, druhaja — paranienuju askołkami škła pryhožuju važatuju; dvorniki ŭ biełych fartuchach prybrali askołki škła i zasypali piaskom kryvavyja łužy, a Ivan Mikałajevič, jak upaŭ na łaŭcy, nie dabiehšy da turnikieta, hetak i zastaŭsia na joj.

 

Niekalki razoŭ jon sprabavaŭ ustać, ale nohi nie słuchalisia, — z Biazdomnym zdaryłasia niešta nakštałt paraliča.

 

Paet kinuŭsia biehčy da turnikieta, jak tolki pačuŭ kryk, i bačyŭ, jak hałava padskokvała, kaciłasia pa bruku. Jon hetak spałochaŭsia, što ŭpaŭ i kusaŭ ruki da kryvi. Pra zvarjaciełaha niemca jon, viadoma, zabyŭsia i staraŭsia zrazumieć tolki adno, jak heta moža być, što voś tolki što jon havaryŭ z Bierlijozam, a praz chvilinu — hałava…

 

Uschvalavanyja ludzi prabiahali paŭz paeta pa alei, niešta kryčali, ale Ivan Mikałajevič ich nie razumieŭ.

 

Niečakana la jaho sustrelisia dzvie žančyny, i adna z ich, vastranosaja i prostavałosaja, zakryčała nad samym paetam druhoj žančynie:

 

— Aniečka! Naša Aniečka! Z Sadovaje! Heta jaje rabota! Uziała jana ŭ bakalei aleju, dy litroŭku ab viartušku i pabiła! Usiu spadnicu sapsavała… Voj, jak jana łajałasia, jak łajałasia! A jon, biedny, vychodzić, pasliznuŭsia i pajechaŭ na rejki…

 

Z usiaho skazanaha žančynami ŭ zbiantežanaj hałavie ŭ Ivana Mikałajeviča zastałosia adno słova: „Aniečka…”

 

— Aniečka… Aniečka?.. — pačaŭ marmytać paet i ŭstryvožana aziracca. — Pačakajcie, pačakajcie…

 

Da słova „Aniečka” pryviazałasia słova „alej”, a potym čamuści „Poncij Piłat”. Piłata paet adrynuŭ i pačaŭ viazać łancužok ad słova „Aniečka”. A łancužok hety viazaŭsia vielmi chutka i pryvioŭ da zvarjaciełaha prafiesara.

 

Prabačcie! Dy jon ža skazaŭ, što pasiedžannie nie adbudziecca, tamu što Aniečka razliła alej. I majecie — jano nie adbudziecca! Mała hetaha: jon jašče skazaŭ, što hałavu Bierlijozu adreža žančyna?! Aha, aha! Važataja — žančyna?! Što ž heta takoje? Ha? Ciapier nie było i kropielki sumniennia ŭ tym, što tajamničy kansultant dakładna viedaŭ zahadzia ŭsiu karcinu žachlivaje smierci Bierlijoza. Tut dzvie dumki praciali hałavu paeta. Pieršaja: „Ion zusim nie varjat! Usio heta hłupstva!” i druhaja: „Ci nie padstroiŭ usio heta jon sam?!”

 

Ale, dazvolcie, jakim čynam?! — Nie, pra heta my daviedajemsia!

 

Ivan Mikałajevič pierasiliŭ siabie, ustaŭ z łaŭki i kinuŭsia tudy, dzie razmaŭlaŭ z prafiesaram. I akazałasia, što toj, na ščascie, jašče nie pajšoŭ.

 

Na Bronnaj užo zapalilisia lichtary, a nad Patryjarchavymi sviaciła załataja poŭnia, i ŭ miesiačnym, zaŭsiody padmannym sviatle Ivanu Mikałajeviču zdałosia, što toj staić i trymaje pad pachaj nie kijok, a špahu.

 

Były padliza-rehient siadzieŭ na tym samym miescy, dzie siadzieŭ jašče niadaŭna sam Ivan Mikałajevič. Ciapier rehient načapiŭ sabie na nos vidavočna niepatrebnaje piensne, u jakim nie było adnaho škielca, a druhoje — tresnutaje. Ad hetaha klatčasty hramadzianin zrabiŭsia jašče brydčejšym, čym byŭ tady, kali pakazvaŭ Bierlijozu darohu na rejki.

 

Z zachaładziełym sercam Ivan padniaŭsia da prafiesara, zazirnuŭ jamu ŭ tvar, pierakanaŭsia, što nijakich prykmiet varjactva niama na hetym tvary i nie było.

 

— Pryznajciesia, chto vy taki? — hłucha spytaŭsia Ivan.

 

Čužaziemiec nasupiŭsia, hlanuŭ hetak, niby ŭpieršyniu bačyć paeta, i adkazaŭ niepryjazna:

 

— Nie panimaj… rasiejskij havaryć…

 

— Jany nie razumiejuć! — umiašaŭsia z łaŭki rehient, chacia jaho nichto i nie prasiŭ tłumačyć za čužaziemca.

 

— Nie prytvarajciesia! — hrozna skazaŭ Ivan i adčuŭ, jak stała choładna ŭ hrudziach. — Vy tolki što cudoŭna havaryli pa-rasiejsku. Vy nie niemiec i nie prafiesar! Vy — zabojca i špijon! Dakumienty! — luta kryknuŭ Ivan.

 

Zahadkavy prafiesar hidliva skryviŭ i biez taho skryŭleny rot i pacisnuŭ plačyma.

 

— Hramadzianin, — znoŭ umiašaŭsia praciŭny rehient, — vy što ž heta pałochajecie inturysta? Za heta vy stroha adkažacie! — A padazrony prafiesar napusciŭ pahardu na tvar, zaviarnuŭsia i pajšoŭ preč ad Ivana.

 

Ivan adčuŭ, što razhubiŭsia. Zadychajučysia, jon zviarnuŭsia da rehienta:

 

— Hej, hramadzianin, dapamažycie zatrymać złačynca! Vy abaviazany heta zrabić!

 

Rehient ažyviŭsia, uschapiŭsia i zakryčaŭ:

 

— Jaki złačyniec? Dzie jon? Čužaziemny złačyniec? — rehientavy vočy radasna zasviacilisia. — Hety? Kali jon złačyniec, to najpierš treba kryčać: „Karavul!” A to jon uciače. Davajcie razam. Razam! — i tut rehient raziaviŭ pašču.

 

U razhublenasci Ivan pasłuchaŭsia štukara-rehienta i kryknuŭ: „Karavul!”, a rehient jaho abmanuŭ i ničoha nie kryknuŭ.

 

Adzinoki chrypaty Ivanaŭ kryk ničoha dobraha nie daŭ. Dzvie niejkija dziaŭčyny šarachnulisia ad jaho, i jon pačuŭ słova „pjany!”.

 

— E, dyk ty z im zaadno? — złosna zakryčaŭ Ivan. — Ty što, zdziekuješsia z mianie? Pusci!

 

Ivan kinuŭsia ŭprava, i rehient — uprava. Ivan — uleva, i toj miarzotnik taksama.

 

— Ty znarok pad nahami błytaješsia? — azviareła zakryčaŭ Ivan. — Ja ciabie samoha zdam u milicyju!

 

Ivan pasprabavaŭ schapić niahodnika za rukaŭ, ale pramazaŭ i ničoha nie złaviŭ. Rehient byccam skroź ziamlu pravaliŭsia.

 

Ivan vochnuŭ, hlanuŭ udalečyniu i ŭhledzieŭ nienavisnaha nieznajomca. Toj užo byŭ la vychadu ŭ Patryjarchaŭ zavułak, i nie adzin. Bolej čym sumnicielny rehient paspieŭ dałučycca da jaho. Ale heta jašče nie ŭsio: trecim u hetaj kampanii akazaŭsia vialiki, jak karmlak, čorny, jak saža albo hrak, kot z vializnymi kavaleryjskimi vusami, jaki nieviadoma adkul uziaŭsia. Trojca rušyła ŭ Patryjarchaŭ zavułak, pryčym kot išoŭ na zadnich łapach.

 

Ivan kinuŭsia ŭsled za złačyncami i adrazu ž pierakanaŭsia, što dahnać ich budzie vielmi ciažka.

 

Trojca imhnienna pralacieła pa Patryjarchavym i apynułasia na Spirydonaŭcy. Kolki Ivan ni prybaŭlaŭ chady, adlehłasć nijak nie skaračałasia. I nie paspieŭ paet apamiatacca, jak pasla cichaje Spirydonaŭki apynuŭsia la Nikickich varot, dzie stanovišča jaho pahoršyłasia. Tut užo było šmat ludziej, Ivan nalacieŭ na minaka, jaho abłajali. Bandyckaja šajka tut vyrašyła ŭžyć vyprabavany bandycki pryjom — uciakać urossyp.

 

Rehient sprytna na chadu ŭskočyŭ u aŭtobus, jaki imčaŭ da Arbackaje płoščy, i znik. Pasla taho jak zhubiŭ adnaho ŭciekača, Ivan zasiarodziŭ svaju ŭvahu na katu i bačyŭ, jak hety dziŭny kot padyšoŭ da padnožki matornaha vahona „A”, što stajaŭ na prypynku, nachabna adapchnuŭ žančynu, jakaja až visknuła, uchapiŭsia za parenču i navat pasprabavaŭ sunuć kanduktarcy hryŭniu praz adčynienaje z-za duchaty akno.

 

Pavodziny kata hetak urazili Ivana, što jon nieruchoma zamior la bakalejnaj kramy na rahu, i tut druhi raz jašče bolš byŭ uražany pavodzinami kanduktarki. Taja, jak tolki ŭhledzieła kata, jaki lez u tramvaj, až zakałaciłasia ad złosci i zakryčała:

 

— Katam nielha! Z katami nielha! Psik! Złaź, a to milicyju pakliču!

 

I kanduktarku, i pasažyraŭ uraziła toje, što kot lezie ŭ tramvaj, a nie toje, što jon zbirajecca zapłacić!

 

Kot akazaŭsia nie tolki zdolny apłacić, ale i dyscyplinavany. Pasla pieršaha ž vokryku jon spyniŭ nastup, zlez z padnožki i sieŭ na prypynku, pacirajučy hryŭniaj vusy. Ale jak tolki kanduktarka tuzanuła za viaroŭku i tramvaj rušyŭ, kot zrabiŭ toje, što robiać usie, kaho vyhaniajuć z tramvaja i kamu treba jechać. Kot prapusciŭ usie try vahony, uskočyŭ na zadniuju duhu apošniaha, łapaju ŭčapiŭsia za niejkuju kišku, jakaja tyrčała zboku, i pajechaŭ, tym samym zekanomiŭšy i hryŭniu.

 

Zachapiŭšysia brydkim katom, Ivan ledź nie ŭpusciŭ hałoŭnaha — prafiesara. Ale, na ščascie, toj nie ŭspieŭ uciačy. Ivan uhledzieŭ šery bierecik u natoŭpie ŭ pačatku Vialikaje Nikickaje, albo pa-ciapierašniamu Hiercana. U adno imhniennie Ivan apynuŭsia tam. Paet i chady dadavaŭ, i sprabavaŭ podbieham, šturchaŭ minakoŭ, ale i na santymietr nie nabliziŭsia da prafiesara.

 

Jak nie byŭ zasmučany Ivan, jaho ŭražvała taja nienaturalnaja chutkasć, z jakoju išła pahonia. I dvaccać siekund nie praminuła, jak Ivan byŭ užo aslepleny ahniami Arbackaje płoščy. Jašče niekalki siekund — i ciomny zavułak z kryvymi chodnikami, dzie Ivan Mikałajevič upaŭ i ababiŭ kalena. Znoŭ asvietlenaja mahistral — vulica Krapotkina, potym zavułak, potym Astožanka i jašče adzin zavułak, panyły, niepryhožy i małaasvietleny. I voś tut Ivan Mikałajevič kančatkova zhubiŭ taho, chto byŭ jamu patrebny. Prafiesar znik.

 

Ivan Mikałajevič zbiantežyŭsia, ale nienadoŭha, tamu što raptam zdahadaŭsia, što prafiesar abaviazkova pavinien apynucca ŭ domie № 13 i abaviazkova ŭ kvatery № 47.

 

Ivan Mikałajevič uvarvaŭsia ŭ padjezd, uzlacieŭ na druhi pavierch, adrazu ž znajšoŭ hetuju kvateru i nieciarpliva pazvaniŭ. Čakać daviałosia mała: adčyniła Ivanu niejkaja dziaŭčynka hadoŭ piaci, ničoha nie spytałasia i pajšła niekudy.

 

U vializnym, uščent zaniadbanym piarednim pakoi, jaki asviatlaŭsia maleńkaj vuhalnaj lampačkaj pad vysokaj i čornaj ad brudu stołlu, na scianie visieŭ viełasipied biez šyn, stajaŭ vializny kufar, akavany žalezam, a na palicy nad viešałkaj lažała zimovaja šapka, i jaje doŭhija vušy zvisali ŭniz. Za adnymi z dzviarej hułki mužčynski hołas u radyjoaparacie siardzita kryčaŭ niešta vieršami.

 

Ivan Mikałajevič nie razhubiŭsia ŭ nieznajomych abstavinach i pašybavaŭ u kalidor, razvažajučy: „Ion, viadoma, schavaŭsia ŭ vannym pakoi”. U kalidory było ciomna. Patykaŭšysia ŭ scieny, Ivan ubačyŭ vuzieńkuju pałosku sviatła pad dzviaryma, namacaŭ ručku i paciahnuŭ za jaje. Zaščapka adskočyła, i Ivan apynuŭsia jakraz u vannym pakoi, padumaŭ, što jamu pašancavała.

 

Adnak pašancavała nie hetak, jak treba było! Na Ivana patychnuła vilhotnaj ciepłynioj, i, pry sviatle vuhołla ŭ kałoncy, jon ubačyŭ vialikija nočvy, jakija visieli na scianie, vannu z čornymi plamami tam, dzie była ababita emal. Dyk voś, u hetaj vannie stajała hołaja hramadzianka, usia ŭ myle i z mačałkaju ŭ rukach. Jana blizaruka prypluščyłasia na Ivana, jaki ŭvarvaŭsia, vidać, pamyliłasia pry hetym piakielnym asviatlenni, skazała cicha i viesieła:

 

— Kiruška! Chopić vytvarać! Vy što, zdurnieli!.. Fiodar Ivanavič zaraz vierniecca. Marš adsiul zaraz ža! — i machnuła na Ivana mačałkaju.

 

Nieparazumiennie było vidavočnaje, i vinavaty ŭ im byŭ, viadoma ž, Ivan Mikałajevič. Ale pryznacca ŭ hetym jon nie zachacieŭ i ŭskliknuŭ z dakoram: „Aj, raspusnica!..” — i adrazu čamuści apynuŭsia na kuchni. Tam nikoha nie było i na plicie stajała maŭkliva kala dziesiatka prymusaŭ. Tolki miesiačny pramieńčyk, jaki prabiŭsia skroź zapylenaje, mnohija hady nie vyciranaje škło, skupa asviatlaŭ kutok, dzie ŭ pyle i pavucinie visieła zabytaja ikona, z-za kivota jakoje vysoŭvalisia dva kancy viančalnych sviečak. Pad vialikaj ikonaj visieła pryšpilenaja maleńkaja — papiarovaja.

 

Nichto nie viedaje, jakaja dumka zavałodała Ivanam, ale tolki pierš čym vybiehčy na čorny chod, jon uziaŭ adnu sviečku, a taksama i papiarovuju ikonu. Razam z hetymi pradmietami jon pakinuŭ nieviadomuju kvateru, niešta marmytaŭ, biantežyŭsia ad taho, što tolki što pieražyŭ u vannym pakoi, mižvoli sprabavaŭ uhadać, chto byŭ hety nachabny Kiruška i ci nie jamu naležyć brydkaja šapka z vušami.

 

U pustym zmročnym zavułku paet azirnuŭsia, šukajučy ŭciekača, ale taho nidzie nie było. Tady Ivan cviorda skazaŭ sabie samomu:

 

— Nu viadoma, jon la Maskvy-raki! Napierad!

 

Varta było, mabyć, zapytacca ŭ Ivana Mikałajeviča, čamu jon dumaje, što prafiesar mienavita la Maskvy-raki, a nie dzie-niebudź u inšym miescy. Dy biada ŭ tym, što zapytacca nie było kamu. Zmročny zavułak byŭ zusim pusty.

 

Praz niekatory čas možna było bačyć Ivana Mikałajeviča na hranitnych prystupkach amfiteatra Maskvy-raki.

 

Pasla taho jak raspranuŭsia, Ivan paprasiŭ simpatyčnaha baradača, jaki paliŭ samakrutku kala parvanaje biełaje tałstoŭki i rasšnuravanych stoptanych čaravikaŭ, pavartavać i jaho adziennie. Ivan pamachaŭ rukami, kab astyć, łastaŭkaj skočyŭ u vadu. Až duch zaniało, hetakaja chałodnaja była vada, milhanuła navat dumka, što nie ŭdasca vynyrnuć na pavierchniu. Adnak vynyrnuć udałosia, Ivan addychvaŭsia, fyrkaŭ, z kruhłymi ad žachu vačyma płavaŭ u prapachłaj naftaju i mazutam vadzie miž zihzahaŭ ad bierahavych lichtaroŭ.

 

Kali mokry Ivan pryskakaŭ pa prystupkach da taho miesca, dzie zastałosia jaho adziennie, vysvietliłasia, što ŭkradziena nie tolki jano, ale i sam baradač. Jakraz na tym samym miescy zastalisia tolki pałasatyja spodniki, parvanaja tałstoŭka, sviečka, ikona i karabok zapałak. Ivan pahraziŭ niekamu ŭdalačyń kułakom, adzieŭ toje, što zastałosia.

 

Ciapier jaho pačali turbavać dzvie dumki: pieršaja — pra toje, što znikła pasviedčannie MASSALITa, z jakim jon nikoli nie razłučaŭsia, i druhaja — ci ŭdasca jamu ŭ takim vyhladzie prajsci pa Maskvie? Usio ž u padštanikach… Chacia kamu jakaja sprava da hetaha, ale kab nie było jakoj-niebudź prydzirki albo zatrymki.

 

Ivan abarvaŭ huziki sa spodnikaŭ tam, dzie tyja zašpilvalisia znizu, različvaŭ, što jany stanuć padobnymi na letnija štany, zabraŭ ikonku, sviečku i zapałki i rušyŭ, na chadu zahadaŭšy samomu sabie:

 

— Da Hrybajedava! Niama sumniennia, što jany tam!

 

Horad užo žyŭ viačernim žycciom. U pyle pralatali, pazvońvajučy łancuhami, hruzaviki, na płatformach jakich, na miaškach, žyvatami ŭhoru, lažali niejkija mužčyny. Usie vokny byli adčynienyja. U kožnym z hetych voknaŭ hareła pad aranžavym abažuram sviatło, z voknaŭ i z usich dzviarej, z dachaŭ i haryščaŭ, z padvałaŭ i dvaroŭ vyryvaŭsia achrypły huk pałanieza z opiery „Jaŭhienij Aniehin”.

 

Toje, čaho Ivan Mikałajevič bajaŭsia, zbyłosia: minaki zviartali na jaho ŭvahu, aziralisia. Tady jon vyrašyŭ pakinuć ludnyja vulicy i prabiracca zavułačkami, dzie ludzi nie hetakija nadakučlivyja, što prystajuć da bosaha čałavieka z rospytami pra spodniki, jakija nijak nie robiacca padobnymi na štany.

 

Ivan hetak i zrabiŭ — znik u hłybini arbackich zavułačkaŭ i pačaŭ prabiracca pad scienami nasciarožana, pužliva azirajučysia, časam chavaŭsia ŭ padjezdach, pazbiahaŭ pierakryžavanniaŭ sa sviatłaforami, abychodziŭ raskošnyja dzviery pasolskich asabniakoŭ.

 

I ŭsiu darohu jaho, niezrazumieła čamu, mučyŭ nieadstupny arkiestr, pad akampaniemient jakoha ciažki bas spiavaŭ pra svaju luboŭ da Tacciany.

 

Razdziel 5 DZIEJA ADBYVAIECCA Ŭ HRYBAJEDAVIE

 

Staradaŭni dvuchpaviarchovy dom kremavaha koleru stajaŭ na bulvarnym kalcy ŭ hłybini začachłaha sadu, admiežavanaha ad chodnikaŭ kavanaju čyhunnaju rašotkaju. Nievialikaja placoŭka pierad domam była zaasfaltavana, zimoj na joj vysiŭsia sumiot z łapataju, letam jana pieratvarałasia ŭ cudoŭnaje addzialennie restaracyi pad parusinavym tentam.

 

Dom nazyvali „Domam Hrybajedava” tamu, što byccam by niekali jon naležaŭ ciotcy piśmiennika — Alaksandra Siarhiejeviča Hrybajedava. Nu, naležaŭ ci nie naležaŭ — my dakładna nie viedajem. Navat pamiatajecca, što byccam by nijakaj ciotki-domaŭładalnicy ŭ Hrybajedava i nie było… Adnak dom hetak zvali. Navat bolej, adzin maskoŭski chłus raskazvaŭ, što niby na druhim paviersie, u kruhłaj zale z kałonami, znakamity piśmiennik čytaŭ uryŭki z „Hora ad rozumu” hetaj samaj ciotcy, jakaja siadzieła na safie. A miž inšym, djabal jaho viedaje, mahčyma, i čytaŭ, nie heta važna!

 

A važna toje, što ciapier vałodaŭ hetym domam MASSALIT, jaki ŭznačalvaŭ Michaił Alaksandravič Bierlijoz da svajho zjaŭlennia na Patryjarchavych sažałkach.

 

Z lohkaje ruki siabraŭ MASSALITa nichto nie nazyvaŭ dom „Domam Hrybajedava”, a ŭsie havaryli prosta — „Hrybajedaŭ”: „Ja ŭčora dzvie hadziny pravałendaŭsia ŭ Hrybajedava”. — „Nu, i jak?” — „Dabiŭsia na miesiac u Jałtu”. — „Małajčyna!” Albo: „Pajsci da Bierlijoza, jon sionnia z čatyroch da piaci prymaje ŭ Hrybajedavie…” i hetak dalej.

 

MASSALIT razmiasciŭsia ŭ Hrybajedavie hetak, što lepš i ŭtulniej nie moža i być. Kožny, chto zachodziŭ u Hrybajedava, pierš za ŭsio mižvoli znajomiŭsia z paviedamlenniami roznych spartovych kružkoŭ i z hrupavymi, a taksama indyvidualnymi fotazdymkami siabraŭ MASSALITa, jakimi (fotazdymkami) byli abviešany lesvičnyja scieny na druhi pavierch.

 

Na dzviarach pieršaha pakoja na hetym ža paviersie byŭ vidać nadpis vialikimi litarami: „Rybna-leciščnaja siekcyja” i namalavany karaś, jaki trapiŭsia na vudu.

 

Na dzviarach pakoja № 2 było napisana niešta nie zusim zrazumiełaje: „Adnadzionnaja tvorčaja pucioŭka. Zviartacca da M.V.Padłožnaj”.

 

Nastupnyja dzviery trymali na sabie karotki, ale ŭžo zusim niezrazumieły nadpis: „Pierałyhina”. Potym u vypadkovaha naviedvalnika Hrybajedava pačynali razbiahacca vočy ad nadpisaŭ, jakija strakacieli na arechavych ciotčynych dzviarach: „Zapis u čarhu na papieru ŭ Pakloŭkinaj”, „Kasa”, „Asabisty razlik skietčystaŭ”…

 

Pierasiekšy daŭžeznuju čarhu, jakaja pačynałasia ŭnizie ad šviejcarskaha pakoja, možna było ŭbačyć nadpis na dzviarach, kudy piorsia narod: „Kvaternaje pytannie”.

 

Za kvaternym pytanniem vidnieŭsia raskošny płakat, na jakim była namalavana skała, a na jaje hrebieni jechaŭ konnik u burcy i z vintoŭkaju za plačyma. Nižej — palmy i bałkon, na bałkonie siadzieŭ małady čałaviek z čubčykam, hladzieŭ niekudy ŭhoru šustrymi vačyma i trymaŭ u ruce samapisku. Podpis: „Poŭnaabjomnyja tvorčyja adpačynki ad dvuch tydniaŭ (apaviadannie-navieła) da adnaho hoda (raman, tryłohija). Jałta, Suuk-Su, Baravoje, Cychidziry, Machindžaury, Leninhrad (Zimni pałac)”. La hetych dzviarej taksama była čarha, ale nievialikaja, sotni na paŭtary.

 

Dalej išli adpaviedna pavarotam, padjomam i spuskam hrybajedaŭskaha doma, — „Praŭlennie MASSALITa”, „Kasy № 2, 3, 4, 5”, „Redakcyjnaja kalehija”, „Staršynia MASSALITa”, „Bilardnaja”, roznyja dapamožnyja ŭstanovy i, narešcie, taja samaja zała z kałanadaju, dzie ciotka ciešyłasia kamiedyjaj hienijalnaha plamiennika.

 

Kožny naviedvalnik, kali jon, viadoma, byŭ nie zusim tupy, kali traplaŭ u Hrybajedava, adrazu ž dumaŭ pra toje, jak dobra žyviecca ščasliŭčykam — siabram MASSALITa, i čornaja zajzdrasć pačynała pakrysie mučyć jaho. I ŭznikaŭ horki dakor za toje, što jaho pryroda nie nadzialiła pry naradženni litaraturnym talentam, biez čaho, naturalna, niavarta było i maryć, kab zavałodać biletam MASSALITa, karyčnievym, jaki pach darahoju skuraju, z załatoju šyrokaju ablamoŭkaju, — viadomy na ŭsiu Maskvu bilet.

 

Chto budzie abaraniać zajzdrasć? Heta pačuccio katehoryi drennych ludziej, ale ŭsio ž zrazumieć naviedvalnika možna. Bo ŭsio toje, što jon bačyŭ na vierchnim paviersie, było jašče nie ŭsio, zusim nie ŭsio. Uvieś nižni pavierch ciotčynaha doma zajmała restaracyja, i jakaja restaracyja! Spraviadliva jana ličyłasia sama lepšaj u Maskvie. I nie tolki tamu, što miesciłasia ŭ dvuch vialikich załach z vysokaj stołlu, razmalavanaj liłovymi asiryjskimi koniami z hryvami, nie tolki tamu, što na kožnym stale stajała lampa, prykrytaja šalem, nie tolki tamu, što tudy nie moh trapić kožny z vulicy, a jašče i tamu, što jakasciu praduktaŭ Hrybajedaŭ pieramahaŭ usie maskoŭskija restaracyi i što ich tut pradavali pa davoli schodnaj canie.

 

Tamu niama ničoha dziŭnaha pačuć voś takuju razmovu, jakuju adnojčy pačuŭ aŭtar hetych sama praŭdzivych radkoŭ la čyhunnaje rašotki Hrybajedava:

 

— Ty dzie sionnia viačeraješ, Ambrosij?

 

— Jašče pytaješsia, viadoma, tut budu, darahi Foka! Arčybald Arčybaldavič šapnuŭ mnie sionnia, što buduć parcyjonnyja sudački a naciurel. Virtuoznaja štučka!

 

— Umieješ ty žyć, Ambrosij! — uzdychajučy, havaryŭ chudy, zašmorhany, z karbunkułam na šyi Foka čyrvanahubamu vołatu, zołatavałosamu, taŭstaščokamu Ambrosiju-paetu.

 

— Nijakaha asablivaha ŭmiennia ŭ mianie niama, — piarečyŭ Ambrosij, — a zvyčajnaje imkniennie žyć pa-čałaviečy. Ty chočaš skazać, Foka, što sudački byvajuć i ŭ „Kaliziei”? Ale ŭ „Kaliziei” porcyja sudačkoŭ kaštuje trynaccać rubloŭ piatnaccać kapiejek, a ŭ nas — piać piaćdziesiat! Akramia taho, u „Kaliziei” sudački trochdzionnyja, i, jašče, u ciabie niama harantyi, što ŭ „Kaliziei” ty nie atrymaješ ad pieršaha sustrečnaha, jaki ŭvarvaŭsia z Teatralnaha prajezda, vinahradnaju hronkaju pa mordzie. Nie, ja kateharyčna suprać „Kalizieja”, — hrymieŭ na ŭvieś bulvar pieraborlivy Ambrosij. — Nie ŭhavorvaj mianie, Foka.

 

— Ja nie ŭhavorvaju ciabie, Ambrosij, — piščaŭ Foka. — Doma možna paviačerać.

 

— Skažaš, — trubiŭ Ambrosij, — ujaŭlaju tvaju žonku, jakaja sprabuje ŭ rondalčyku na kuchni zvarhanić parcyjonnyja sudački a naciurel! Hi-hi-hi!.. Arevuar, Foka! — i z piesieńkaju Ambrosij nakiroŭvajecca da vierandy pad tentam.

 

E-cha-cha… Było, było! Pamiatajuć maskoŭskija staražyły znakamitaha Hrybajedava! Dy što tam advaranyja parcyjonnyja sudački! Dziašoŭka heta, miły Ambrosij! A scierladź, scierladź u sierabrystych rondalčykach, scierladź, pierakładzienaja rakavymi šyjkami i sviežaju ikroju? A jajki-kakot z šampińionavym piure ŭ kubačkach? A drazdovyja filejčyki vam nie padabalisia? Z trufielami? Pierapiołki pa-hienuesku? Dziesiać z pałovaju! Dy džaz, dy vietlivaje absłuhoŭvannie. A ŭ lipieni, kali ŭsia siamja na leciščy, a vas trymajuć u horadzie terminovyja litaraturnyja spravy, — na vierandzie, u ciani ad vinahradu, załatoju plamaju na čyscieńkim nastolniku taleračka supu-prentańier? Pamiatajecie, Ambrosij? Čaho tut pytacca! Pa hubach vašych baču, što pamiatajecie. Što vašy sižki, sudački! A dupieli, haršniepy, bakasy, słonki ŭ siezon, pierapiołki, kuliki? Narzan, jaki šypić u horle?! Ale chopić, ty zachapiŭsia, čytač! Za mnoju!..

 

A pałovie adzinaccataj u toj samy viečar, kali zahinuŭ Bierlijoz na Patryjarchavych, u Hrybajedavie naviersie sviaciŭsia tolki adzin pakoj, i ŭ im pakutavali dvanaccać litarataraŭ, jakija sabralisia na pasiedžannie i čakali Michaiła Alaksandraviča.

 

Jany siadzieli na kresłach, na stałach i navat na padakonnikach u pakoi praŭlennia MASSALITa i vielmi pakutavali ad duchaty. Nivodnaha sviežaha strumienia nie pranikała ŭ adčynienyja vokny. Maskva addavała nazapašanuju za dzień ciepłyniu, i było zrazumieła, što i noč nie pryniasie palohki. Pachła cybulaj z padvała ciotčynaha doma, dzie pracavała restaracyjnaja kuchnia, i ŭsim chaciełasia pić, usie niervavalisia i złavalisia.

 

Bieletryst Biaskudnikaŭ — cichi, prystojna apranuty čałaviek z uvažlivymi i adnačasna niaŭłoŭnymi vačyma — dastaŭ hadzinnik. Strełka paŭzła da adzinaccaci. Biaskudnikaŭ pstryknuŭ pa cyfierbłacie, pakazaŭ jaho susiedu, paetu Dvuchbrackamu, jaki siadzieŭ na stale i ad niama čaho rabić machaŭ nahami, abutymi ŭ žoŭtyja čaraviki na humavaj padešvie.

 

— Adnak, — pramarmytaŭ Dvuchbracki.

 

— Chłopiec, mabyć, na Klaźmie začapiŭsia, — hustym hołasam adazvałasia Nastassia Łukinična Niaprymienava, maskoŭskaja kupieckaja sirata, jakaja stała piśmiennicaj i vydumlaje batalnyja marskija apaviadanni pad psieŭdanimam „Šturman Žorž”.

 

— Darujcie, — smieła zahavaryŭ aŭtar papularnych skietčaŭ Zahryvaŭ. — Ja i sam zaraz by z zadavalnienniem na bałkončyku čajok piŭ, zamiest taho, kab tut varycca. Pasiedžannie pryznačana na dziesiać?

 

— A ciapier dobra na Klaźmie, — padahreła prysutnych Šturman Žorž, viedała, što leciščny pasiołak piśmiennikaŭ Pierałyhina na Klaźmie — balučaje pytannie. — Ciapier, mabyć, sałaŭi tam spiavajuć. Mnie zaŭsiody niejak lepš pracujecca za horadam, asabliva viasnoju.

 

— Treci hod płaču hrošy, kab chvoruju na baziedavu chvarobu žonku adpravić u hety raj, dy ničoha siarod chval nie majačyć, — jadavita i horka skazaŭ navielist Iieranim Paprychin.

 

— Heta ŭžo jak kamu pašancuje, — prahudzieŭ z padakonnika krytyk Ababkaŭ.

 

Radasć zaharełasia ŭ maleńkich vočkach Šturman Žorža, i jana skazała, zmiakčajučy svajo kantralta:

 

— Nie treba, tavaryšy, zajzdroscić. Lecišč tolki dvaccać dva, i budujecca jašče tolki siem, a nas u MASSALICie try tysiačy.

 

— Try tysiačy sto adzinaccać čałaviek, — ustaviŭ niechta z kuta.

 

— Nu voś bačycie, — praciahvała Šturman Žorž, — što ž rabić? Naturalna, što leciščy atrymali sama talenavityja z nas…

 

— Hienierały! — naprastki ŭrezaŭsia ŭ svarku Hłucharaŭ-scenaryst.

 

Biaskudnikaŭ prytvorna paziachnuŭ i vyjšaŭ z pakoja.

 

— Adzin u piaci pakojach u Pierałyhinie, — usled jamu skazaŭ Hłucharaŭ.

 

— Łaŭrovič adzin u šasci, — kryknuŭ Dzianiskin, — i stałoŭka dubam ababita.

 

— E-e, ciapier nie ŭ hetym sprava, — prahudzieŭ Ababkaŭ, — a ŭ tym, što pałova dvanaccataj.

 

Pačaŭsia šum, naspiavała niešta nakštałt buntu. Pačali telefanavać u nienavisnaje Pierałyhina, trapili nie na toje lecišča, da Łaŭroviča, daviedalisia, što Łaŭrovič pajšoŭ na rečku, i zusim ad hetaha zasmucilisia. Naŭzdahad patelefanavali ŭ kamisiju pa pryhožaj słaviesnasci pa dadatkovym № 930 i, viadoma, nikoha tam nie znajšli.

 

— Jon moh by i patelefanavać, — kryčali Dzianiskin, Hłucharaŭ i Kvant.

 

Dy kryčali jany marna: nie moh Michaił Alaksandravič nikudy bolej patelefanavać. Daloka, daloka ad Hrybajedava, na troch cynkavych stałach lažała toje, što jašče niadaŭna było Michaiłam Alaksandravičam.

 

Na pieršym — hołaje, u zasochłaj kryvi cieła z pierabitaju rukoju i razdušanaju hrudzinaju, na druhim — hałava z vybitymi zubami, z pamutniełymi raspluščanymi vačyma, jakich nie pałochała bolej mocnaje sviatło, a na trecim — kuča zakarełych anuč.

 

La abiezhałoŭlenaha stajali: prafiesar sudovaj miedycyny, patołahaanatam i jaho praziektar, pradstaŭnik sledstva i vyklikany pa telefonie ad chvoraje žonki namiesnik Michaiła Alaksandraviča ŭ MASSALICie — litaratar Žaŭdybin.

 

Mašyna zajechała pa Žaŭdybina i najpierš, razam sa sledstvam, adviezła jaho (pad poŭnač heta było) na kvateru zabitaha, dzie byli apiačatany jaho papiery, a potym užo ŭsie pajechali ŭ morh.

 

Voś ciapier tyja, chto stajaŭ nad niabožčykam, railisia, jak lepš zrabić: ci pryšyć adrezanuju hałavu da šyi, ci vystavić cieła ŭ hrybajedaŭskaj zale i prosta akryć jaho čornym da samaha padbarodka.

 

Tak, Michaił Alaksandravič nikudy nie moh patelefanavać, i tamu daremna aburalisia i kryčali Dzianiskin, Hłucharaŭ i Kvant z Biaskudnikavym. Roŭna apoŭnačy ŭsie litaratary pakinuli vierchni pavierch i syšli ŭ restaracyju. Tut znoŭ niadobrym słovam uspomnili Michaiła Alaksandraviča: usie stoliki na vierandzie, naturalna, byli ŭžo zaniatyja, i daviałosia zastacca viačerać u hetych pryhožych, ale dušnych załach.

 

I roŭna apoŭnačy ŭ adnym z ich niešta mocna hruknuła, zazvinieła, pasypałasia, zaskakała. I adrazu ž tonieńki mužčynski hołas adčajna zakryčaŭ: „Aliłujia!” Heta ŭrezaŭ znakamity hrybajedaŭski džaz. Pakrytyja potam tvary niby zasviacilisia, zdałosia, što ažyli na stoli namalavanyja koni, u lampach byccam pabolšała sviatła, i raptam, jak z łancuha sarvalisia, zaskakali abiedzvie zały, a za imi i vieranda.

 

Zaskakaŭ Hłucharaŭ z paetesaj Tamaraj Paŭmiesiac, zaskakaŭ Kvant, zaskakaŭ Žukopaŭ-ramanist z niejkaju kinaaktrysaju ŭ žoŭtaj sukiency. Skakali: Drahunski, Čardakčy, maleńki Dzianiskin z hihanckaj Šturman Žoržam, skakała pryhažunia architektar Siamiejkina-Hal, mocna abłaplenaja nieviadomym u biełych dziaružnych štanach. Skakali svaje i zaprošanyja hosci, maskoŭskija i pryjezdžy piśmiennik Johan z Kranštata, niejki Vicia Kufcik z Rastova, zdajecca, režysior, z liłovym lišajom na ŭsiu ščaku, skakali vydatniejšyja pradstaŭniki paetyčnaha padrazdzieła MASSALITa, a mienavita Pavijanaŭ, Bahachulski, Sałodki, Špičkin i Adelfina Buzdziak, skakali nieviadomych prafiesij maładyja ludzi, stryžanyja pad boks, z padšytymi vataju plačyma, skakaŭ niejki pažyły z baradoju, u jakoj zasieła piorka zialonaje cybuli, skakała z im pažyłaja zmarnavanaja małakroŭiem dziaŭčyna ŭ aranžavaj šaŭkovaj pakamiečanaj sukienačcy.

 

Spłyvali potam aficyjanty i nasili nad hałovami zapaciełyja kufli z pivam, chrypła i z nianavisciu kryčali: „Vybačajcie, hramadzianin!” Niedzie z rupara hołas kamandavaŭ: „Karski raz! Zubryk dva! Flaki haspadarskija!” Hrukat załatych džazavych talerak u arkiestry časam pierakryvaŭ hrukat posudu, jaki pasudamyjki pa žołabie spuskali na kuchniu. Adnym słovam, piekła.

 

I było apoŭnačy ŭ piekle vidovišča. Vyjšaŭ na vierandu čarnavoki pryhažun z kinžalnaju barodkaju, u surducie i carskim pozirkam pahladzieŭ navokal. Havaryli, havaryli mistyki, što byŭ čas, kali pryhažun nie apranaŭ surduta, a byŭ padpiarazany šyrokaj skuranoj papruhaju, z jakoj tyrčali rukajatki pistaletaŭ, a jaho vałasy pad koler krumkačovaha kryła byli padviazany čyrvonym šoŭkam, i płyŭ u Karaibskim mory pad jaho kamandaju bryh pad čornym miortvym sciaham z Adamavaj hałavoj.

 

Ale nie, nie! Abmanvajuć spakušalniki-mistyki, nijakaha Karaibskaha mora niama na sviecie, i nie płyvuć tam adčajnyja flibusćiery, i nie dahaniaje ich karviet, i nie scielecca nad vadoju harmatny dym. Niama ničoha, i ničoha nie było! Vuń ssochłaja lipa josć, josć čyhunnaja rašotka i za joj bulvar… I rastaje lod u vazačcy, i vidać za susiednim stolikam nabiehłyja kryvioj niečyja vočy, i strašna, strašna… O bahi, bahi litascivyja, atruty mnie, atruty!..

 

I raptam za stolikam uspyrchnuła słova: „Bierlijoz!”

 

Džaz razvaliŭsia i znik, byccam niechta hruknuŭ pa ich kułakom. „Što, što, što, što?!!” — „Bierlijoz!!!” I pačali ŭschoplivacca z miescaŭ, pačali ŭskrykvać…

 

Tak padniałasia chvala hora ad strašnaje naviny pra Michaiła Alaksandraviča. Niechta mitusiŭsia, kryčaŭ, što treba adrazu tut ža skłasci niejkuju telehramu i terminova adpravić jaje.

 

Ale jakuju telehramu, spytajemsia my, i kudy? I navošta jaje pasyłać? I sapraŭdy, kudy? I navošta niejkaja tam telehrama tamu, čyja razdušanaja patylica scisnuta zaraz praziektarskimi rukami, čyju šyju kole zaraz kryvymi ihołkami prafiesar? Zahinuŭ jon, i nie treba jamu nijakaj telehramy. Usio skončana, nie budziem bolej zahružać telehraf.

 

Sapraŭdy, zahinuŭ, zahinuŭ… Ale ž my žyvyja!

 

Nu, padniałasia chvala hora, patrymałasia-patrymałasia i pačała apadać, i sioj-toj užo viarnuŭsia da svajho stolika i — spačatku kradkom, a potym i adkryta — vypiŭ harełački i zakusiŭ. I na samaj spravie, nie prapadać ža kurynym katletam devalaj? Čym my dapamožam Michaiłu Alaksandraviču? Tym, što zastaniemsia hałodnyja? Ale ž my žyvyja!

 

Naturalna, rajal zamknuli, džaz razyšoŭsia, niekalki žurnalistaŭ pajechali ŭ svaje redakcyi pisać niekrałohi. Stała viadoma, što pryjechaŭ z morha Žaŭdybin. Jon razmiasciŭsia ŭ kabiniecie niabožčyka naviersie, i adrazu ž prakaciłasia čutka, što jon i budzie zamiest Bierlijoza. Žaŭdybin vyklikaŭ da siabie z restaracyi ŭsich dvanaccać siabraŭ praŭlennia, i na pasiedžanni, jakoje terminova pačałosia ŭ Bierlijozavym kabiniecie, pačali abmiarkoŭvać terminovyja pytanni, jak prybrać hrybajedaŭskuju zału, pra pieravoz cieła z morha, pra adkryccio dostupu i pra ŭsio astatniaje, što zviazana z sumnym zdarenniem.

 

A restaracyja zažyła svaim zvyčajnym žycciom, i žyła by im da zakryccia, heta značyć da čatyroch hadzin, kali b nie zdaryłasia niešta takoje, što ŭraziła hasciej značna bolš, čym viestka pra hibiel Bierlijoza.

 

Pieršyja zachvalavalisia ramizniki, jakija dziažuryli la varot hrybajedaŭskaha doma. Čuvać było, jak adzin z ich, pryŭstaŭšy na kozłach, zakryčaŭ:

 

— Ciu, vy tolki hlańcie!

 

I adrazu ž la čyhunnaje rašotki adniekul uspychnuŭ ahieńčyk i pačaŭ nabližacca da vierandy. Usie, chto siadzieŭ za stolikami, pačali ŭstavać i pryhladacca, i ŭbačyli, što razam z ahieńčykam da restaracyi nabližajecca biełaja zdań. Kali zdań padyšła da trylaža, usie niby akascianieli z kavałačkami scierladzi na videlcach i vyłuplenymi vačyma. Šviejcar, jaki ŭ hety čas vyjšaŭ z dzviarej restaracyjnaha harderoba, kab papalić, zataptaŭ papiarosku i spačatku rušyŭ nasustrač zdani, kab pieraharadzić joj darohu ŭ restaracyju, ale čamuści nie zrabiŭ hetaha, spyniŭsia z niedarečnaju ŭsmiešačkaju.

 

I zdań prajšła praz adtulinu ŭ trylažy, volna stupiła na vierandu. I tut tolki ŭsie ŭhledzieli, što heta nijaki nie pryvid, a Ivan Mikałajevič Biazdomny — viadomy paet.

 

Ion byŭ bosy, u parvanaj biełaj tałstoŭcy, da jakoje na hrudziach špilkaju pryšpilena papiarovaja ikonka z vyliniałym malunkam niejkaha sviatoha, i ŭ pałasatych spodnikach. U ruce Ivan Mikałajevič nios zapalenuju viančalnuju sviečku. Pravaja ščaka ŭ Ivana Mikałajeviča była abadranaja. Ciažka navat vymierać tuju hłybiniu maŭčannia, jakoje zapanavała na vierandzie. U adnaho z aficyjantaŭ z nachilenaha kufla ciakło na padłohu piva.

 

Paet padniaŭ sviečku nad hałavoj i mocna skazaŭ:

 

— Zdarovy, druhi maje! — i adrazu ž zazirnuŭ pad bližejšy stolik i tužliva ŭskliknuŭ: — Nie, jaho niama tut!

 

Pačulisia dva hałasy. Bas skazaŭ biazlitasna:

 

— Usio jasna. Biełaja haračka.

 

A druhi, žanočy, spałochana pramoviŭ słovy:

 

— Jak ža heta milicyja prapusciła jaho pa vulicach u takim vyhladzie?

 

Heta Ivan Mikałajevič pačuŭ i adazvaŭsia:

 

— Dvojčy chacieli zatrymać, u Skaciertnym i tut, na Bronnaj, dy ja sihanuŭ cieraz płot, bačycie, ščaku razadraŭ! — Tut Ivan Mikałajevič padniaŭ sviečku i zakryčaŭ: — Braty ŭ litaratury! (Asipły jaho hołas pamacnieŭ i zrabiŭsia pałymianym.) Słuchajcie mianie ŭsie! Jon zjaviŭsia! Łavicie jaho terminova, bo jon narobić biady, jakaja i nie sniłasia nam!

 

— Što? Što? Što jon skazaŭ? Chto zjaviŭsia? — pačulisia hałasy z usich bakoŭ.

 

— Kansultant, — adkazaŭ Ivan, — i hety kansultant zaraz zabiŭ na Patryjarchavych Mišu Bierlijoza.

 

Tut z unutranych załaŭ pavaliŭ na vierandu narod, vakol Ivanavaha ahniu sabraŭsia natoŭp.

 

— Vybačajcie, vybačajcie, skažycie dakładniej, — pačuŭsia nad vucham u Ivana Mikałajeviča cichi i vietlivy hołas, — skažycie, jak heta zabiŭ? Chto zabiŭ?

 

— Zamiežny kansultant, prafiesar i špijon! — skazaŭ Ivan i azirnuŭsia.

 

— A jak jaho prozvišča? — cicha spytalisia na vucha.

 

— Vo, prozvišča! — sumna kryknuŭ Ivan, — Kab ja viedaŭ prozvišča! Nie zapomniŭ ja prozvišča na vizitnaj kartcy… Pamiataju tolki pieršuju litaru „Ve”, na „Ve” prozvišča! Jakoje ž prozvišča na „Ve”? — schapiŭšysia za łob, sam u siabie spytaŭsia Ivan i raptam zamarmytaŭ: — Ve… Ve… Ve! Va… Vašnier? Vahnier? Vajnier? Viehnier? Vinter? — vałasy na hałavie ŭ Ivana ad napruhi pačali varušycca.

 

— Vulf? — žałasliva vykryknuła niejkaja žančyna. Ivan razzłavaŭsia.

 

— Dura! — kryknuŭ jon i pačaŭ šukać jaje pozirkam. — Pry čym tut Vulf? Vulf ni ŭ čym nie vinavaty! Vo, vo… Nie, nijak nie ŭspomniu! Nu, dyk voś, hramadzianie: zaraz ža telefanujcie ŭ milicyju, kab vysłali piać matacykłaŭ z kulamiotami prafiesara łavić. Dy nie zabudźcie skazać, što z im jašče dvoje: adzin vysozny, klatčasty… piensne pabitaje i kot čorny, tłusty. A ja pakul što abšukaju Hrybajedava, ja adčuvaju, što jon tut!

 

Ivan zachvalavaŭsia, rasšturchaŭ akružennie, pačaŭ razmachvać sviečkaju, ablivaŭ siabie voskam, zaziraŭ pad stały. Tut pačułasia słova: „Doktara!” — i niečy tvar, łaskavy i miasisty, vyhaleny i dahledžany, u rahavych akularach, zjaviŭsia pierad Ivanam.

 

— Tavaryš Biazdomny, — zahavaryŭ hety tvar jubilejnym hołasam, — supakojciesia! Vas uraziła smierć usimi nami lubimaha Michaiła Alaksandraviča… nie, prosta Mišy Bierlijoza. My heta dobra razumiejem usie. Vam treba adpačyć. Zaraz tavaryšy praviaduć nas u pakoj, i vy adpačniacie…

 

— Ty, — vyskaliŭsia Ivan, — ci razumieješ ty, što treba złavić prafiesara? A ty lezieš da mianie z roznym hłupstvam! Kretyn!

 

— Tavaryš Biazdomny, zlitujciesia, — adkazaŭ tvar, pačyrvanieŭ, pačaŭ adstupać i ŭžo raskajvaŭsia, što ŭviazaŭsia ŭ hetuju historyju.

 

— Nie, z kaho-kaho, a z ciabie ja nie zlitujusia, — z cichaj nianavisciu skazaŭ Ivan Mikałajevič.

 

Tvar jaho sutarhava skryviŭsia, jon chucieńka pierachapiŭ sviečku z pravaje ruki ŭ levuju, šyroka razmachnuŭsia i ŭrezaŭ spahadlivamu tvaru ŭ vucha.

 

Tut zdahadalisia kinucca na Ivana — i kinulisia. Sviečka patuchła, akulary, jakija ŭpali z tvaru, byli imhnienna rastaptany. Ivan vyhuknuŭ strašny bajavy klič, jaki pačuli z zadavalnienniem navat na bulvary, i pačaŭ abaraniacca. Zazvinieŭ sa stałoŭ posud, zakryčali žančyny.

 

Pakul aficyjanty zviazvali paeta ručnikami, u razdziavałcy išła havorka pamiž kamandziram bryha i šviejcaram.

 

— Ty bačyŭ, što jon u spodnim? — choładna pytaŭsia pirat.

 

— Dy, Arčybald Arčybaldavič, — spałochana apraŭdvaŭsia šviejcar, — jak ja mahu ich nie puscić, kali jon siabra MASSALITa?

 

— Ty bačyŭ, što jon u spodnim? — paŭtaryŭ pirat.

 

— Zlitujciesia, Arčybald Arčybaldavič, — čyrvanieŭ šviejcar, — što ž ja mahu zrabić? Ja sam razumieju, što na vierandzie pani siadziać…

 

— Pani tut ni pry čym, im heta ŭsio roŭna, — adkazvaŭ pirat i papialiŭ šviejcara pozirkam, — a heta milicyi nie ŭsio roŭna! Čałaviek u bializnie moža isci pa vulicach u Maskvie tolki tady, kali jaho supravadžaje milicyja, i tolki ŭ adno miesca — u addziel milicyi! A ty, kali šviejcar, pavinien viedać, što jak tolki ŭbačyŭ takoha čałavieka, ty pavinien nie tracić i siekundy, pačynać svistać. Ty čuješ?

 

Ašaleły šviejcar pačuŭ z vierandy vuchkannie, zvon pasudy i žanočyja kryki.

 

— Nu što z taboj zrabić za heta? — spytaŭsia flibusćier.

 

Skura na tvary ŭ šviejcara zrabiłasia tyfoznaha koleru, a vočy zmiarcvieli. Jamu zdałosia, što čornyja vałasy, ciapier rasčesanyja na prabor, pakrylisia vohniennym šoŭkam.I znikli płastron i surdut, a za skuranoj papruhaj pakazałasia ručka pistaleta. Šviejcar ujaviŭ siabie paviešanym na for-marsarei. Svaimi vačyma jon ubačyŭ svoj vysałapleny jazyk i miortvuju hałavu, jakaja zvisła na plačo, i navat pačuŭ, jak uschlipnuła za bortam chvala. Kaleni šviejcara padahnulisia. Ale tut flibusćier zlitavaŭsia z jaho i patušyŭ svoj vostry pozirk.

 

— Hladzi, Mikałaj! Heta apošni raz. Nam takich šviejcaraŭ u restaracyi i daremna nie treba. Ty ŭ carkvu vartaŭnikom pastupaj. — Pasla hetaha kamandzir skamandavaŭ koratka, jasna, chutka: — Pancialeja z bufietnaj. Milicyjaniera. Pratakol. Mašynu. U psichijatryčnuju, — i dadaŭ: — Sviščy!

 

Praz čvertku hadziny ŭražanaja publika nie tolki ŭ restaracyi, ale i na samim bulvary i ŭ voknach damoŭ, jakija vychodzili na restaracyju, bačyła, jak z varot Hrybajedava Pancialej, šviejcar, milicynnier i paet Rochin vynosili spielanataha, jak lalku, maładoha čałavieka, jaki zalivaŭsia slaźmi, plavaŭsia i calaŭ mienavita ŭ Rochina, zachlipaŭsia ad sloz i kryčaŭ:

 

— Svołač!

 

Šafior hruzavoje mašyny sa złosnym tvaram zavodziŭ mator. Pobač lichač haračyŭ kania, biŭ jaho pa krupie sinimi lejcami, kryčaŭ:

 

— A voś na biehunkach! Ja vaziŭ u psichijatryčnuju!

 

Vakol hudzieŭ natoŭp, abmiarkoŭvaŭ niečuvanaje zdarennie; adnym słovam, adbyŭsia brydki, niasmačny, spakuslivy svinski skandal, jaki skončyŭsia tolki tady, kali hruzavik paimčaŭ na sabie ad varot Hrybajedava niaščasnaha Ivana Mikałajeviča, milicyjaniera, Pancialeja i Rochina.

 

Razdziel 6 ŠYZAFRENIJA, JAK I BYŁO SKAZANA

 

Kali ŭ pryjomnuju słavutaj psichijatryčnaj kliniki, jakuju niadaŭna pabudavali pad Maskvoj na bierazie rečki, zajšoŭ čałaviek z vostraju barodkaju, apranuty ŭ bieły chałat, była pałova druhoj nočy. Troje sanitaraŭ nie spuskali vačej z Ivana Mikałajeviča, jaki siadzieŭ na kanapie. Tut byŭ i zusim raschvalavany paet Rochin. Ručniki, jakimi zviazvali Ivana Mikałajeviča, lažali kučaju na toj ža kanapie. Ruki i nohi ŭ Ivana Mikałajeviča byli razviazany.

 

Uhledzieŭšy čałavieka, Rochin pabialeŭ, kašlanuŭ i bajazliva skazaŭ:

 

— Dobry dzień, doktar!

 

Doktar pakłaniŭsia Rochinu, ale ŭ hety čas hladzieŭ nie na jaho, a na Ivana Mikałajeviča.

 

Toj siadzieŭ zusim nieruchoma, złosny z tvaru, nasupiŭšy brovy, i navat nie varuchnuŭsia, kali zajšoŭ doktar.

 

— Voś, doktar, — čamuści tajamničym šeptam zahavaryŭ Rochin i bajazliva azirnuŭsia na Ivana Mikałajeviča, — viadomy paet Ivan Biazdomny… voś, bačycie, my baimosia, što biełaja haračka…

 

— Mocna piŭ? — skroź zuby spytaŭsia doktar.

 

— Nie, vypivaŭ, ale nie tak kab užo…

 

— Tarakanaŭ, pacukoŭ, čorcikaŭ albo sabak nie łaviŭ?

 

— Nie, — skałanuŭsia Rochin, — jaho ja ŭčora i sionnia ranicaj bačyŭ. Zusim zdarovy byŭ…

 

— A čamu ŭ spodnim? Z łožka ŭziali?

 

— Jon, doktar, u restaracyju u hetakim vyhladzie pryjšoŭ…

 

— Aha, aha, — vielmi zadavolena skazaŭ doktar, — a čamu abadrany? Biŭsia z kim-niebudź?

 

— Jon z płota ŭpaŭ, a potym u restaracyi ŭdaryŭ adnaho, a potym druhoha…

 

— Tak, tak, tak, — skazaŭ doktar, zaviarnuŭsia da Ivana i dadaŭ: — Dobry dzień!

 

— Dobry dzień, škodnik! — złosna i hučna adkazaŭ Ivan.

 

Rochin zbiantežyŭsia hetak, što nie advažvaŭsia vočy padniać na vietlivaha doktara. Ale toj zusim nie pakryŭdziŭsia, a zvyčna zniaŭ akulary, prypadniaŭ kryso chałata, sprytnym rucham schavaŭ ich u zadniuju kišeniu štanoŭ, a potym spytaŭsia ŭ Ivana:

 

— Kolki vam hadoŭ?

 

— Pajšli vy ŭsie k čortu, dalboh! — hruba kryknuŭ Ivan i adviarnuŭsia.

 

— Čaho vy złujaciesia? Chiba ja skazaŭ vam choć što-niebudź niepryjemnaje?

 

— Mnie dvaccać try hady, — uzbudžana zahavaryŭ Ivan, — i ja padam skarhu na vas usich. A na ciabie asabliva, hnida, — vydzieliŭ jon asobna Rochina.

 

— I čamu vy budziecie skardzicca?

 

— Tamu, što mianie, zdarovaha čałavieka, schapili i siłkom pryvałakli ŭ durdom! — aburana adkazaŭ Ivan.

 

Tut Rochin pryhledzieŭsia da Ivana i pachaładzieŭ: ničoha varjackaha nie było ŭ Ivanavych vačach. Z kałamutnych, jakija byli ŭ Hrybajedavie, jany pieratvarylisia ŭ jasnyja, raniejšyja.

 

„Bratočki, — spałochana padumaŭ Rochin, — dy jon i sapraŭdy narmalny! Voś durnota jakaja! Navošta ž my tady, sapraŭdy, pryvałakli jaho siudy? Narmalny, narmalny, tolki morda abłuplenaja…”

 

— Vy znachodziciesia, — spakojna zahavaryŭ doktar i sieŭ na biełuju taburetku na bliskučaj nazie, — nie ŭ varjackim domie, a ŭ klinicy, dzie vas nichto nie budzie zatrymlivać, kali niama patreby.

 

Ivan Mikałajevič zirnuŭ skosa i niedavierliva, ale ŭsio ž praburčaŭ:

 

— Słava bohu! Znajšoŭsia choć adzin narmalny siarod idyjotaŭ, najpieršy z jakich — bałbies i biezdar Saška!

 

— Chto heta Saška-biezdar? — pacikaviŭsia doktar.

 

— A voś jon, Rochin! — adkazaŭ Ivan i tycnuŭ brudnym palcam u Rochina.

 

Toj uspychnuŭ ad aburennia.

 

„Heta jon mnie zamiesta dziakuj, — horka padumaŭ jon, — za toje, što ja rašyŭ dapamahčy jamu! Na samaj spravie brydota!”

 

— Typovy kułačok pa svajoj psichałohii, — zahavaryŭ Ivan Mikałajevič, jakomu pryspičyła vykryć Rochina, — i prytym kułačok, jaki staranna maskirujecca pad praletaryja. Pahladzicie na jaho posnuju fizijanomiju i paraŭnajcie z tymi kryklivymi vieršami, jakija jon vydumlaje da sviataŭ! Che-che-che… „Uzviejciesia!” dy „razviejciesia!”… a vy ŭ nutro jamu zirnicie — što jon tam dumaje… vy achniecie! — i Ivan Mikałajevič złaviesna zasmiajaŭsia.

 

Rochin ciažka sop, byŭ čyrvony i dumaŭ tolki pra toje, što jon pryhreŭ u siabie na hrudziach zmiaju, što jon rašyŭ dapamahčy tamu, chto napavier akazaŭsia lutym voraham. I hałoŭnaje, što ničoha nie zrobiš: nie budzieš ža svarycca z varjatam?!

 

— A čamu vas, skažycie, pryviezli da nas? — spytaŭsia doktar pasla taho, jak uvažliva vysłuchaŭ vykryccio.

 

— Dy čort ich viedaje, durniaŭ! Schapili, zviazali niejkimi anučami i pavałakli na hruzaviku!

 

— Dazvolcie spytacca, a čamu vy ŭ restaracyju pryjšli ŭ adnoj bializnie?

 

— A što tut takoha, — adkazaŭ Ivan, — pajšoŭ ja kupacca na Maskvu-raku, nu i svisnuli majo adziennie, a hetyja ryzmany pakinuli! Nie hołym ža mnie pa Maskvie isci? Nadzieŭ, što było, tamu što spiašaŭsia ŭ restaracyju da Hrybajedava.

 

Doktar zapytalna pahladzieŭ na Rochina, i toj pachmura pramarmytaŭ:

 

— Restaracyja hetak nazyvajecca.

 

— Aha, — skazaŭ doktar, — a čamu vy spiašalisia? Spatkannie jakoje?

 

— Kansultanta ja łaŭlu, — adkazaŭ Ivan Mikałajevič i tryvožna azirnuŭsia.

 

— Jakoha kansultanta?

 

— Vy Bierlijoza viedajecie? — spytaŭsia Ivan šmatznačna.

 

— Heta… kampazitar? Ivan zasmuciŭsia.

 

— Jaki kampazitar? A, dy nie! Kampazitar — heta supadziennie z prozviščam Mišy Bierlijoza!

 

Rochinu nie chaciełasia ničoha havaryć, ale davodziłasia tłumačyć.

 

— Sakratara MASSALITa Bierlijoza sionnia viečaram zarezała tramvajem na Patryjarchavych.

 

— Nie havary pra toje, čaho nie viedaješ! — razzłavaŭsia na Rochina Ivan. — JA, a nie ty byŭ tam! Jon jaho znarok pad tramvaj prystroiŭ!

 

— Papchnuŭ?

 

— Dy pry čym tut „papchnuŭ”? — złavaŭsia na ahulnuju biestałkovasć Ivan. — Jamu i papichać nie treba! Jon hetakija štuki moža vytvaryć, što tolki trymajsia! Jon zaraniej viedaŭ, što Bierlijoz trapić pad tramvaj!

 

— A chto-niebudź, akramia vas, bačyŭ hetaha kansultanta?

 

— Voś u tym i biada, što tolki ja i Bierlijoz.

 

— Tak. I jakija ž miery vy pryniali, kab zatrymać zabojcu? — tut doktar zaviarnuŭsia i kinuŭ pozirk na žančynu ŭ biełym chałacie, jakaja siadzieła zboč za stolikam. Taja dastała list z šufladki i pačała zapaŭniać pustyja miasciny ŭ hrafach.

 

— Miery voś jakija. Uziaŭ ja na kuchni sviečačku…

 

— Voś hetu? — spytaŭsia doktar i pakazaŭ na pałomanuju sviečku, jakaja lažała pobač z ikonkaj na stale pierad žančynaju.

 

— Hetuju i…

 

— A navošta ikonka?

 

— Aha, i ikonka… — Ivan pačyrvanieŭ, — ikonka bolš za ŭsio i spałochała, — jon znoŭ palcam pakazaŭ na Rochina, — ale sprava ŭ tym, što jon, kansultant, jon, skažam ščyra… znajecca z niačystaju siłaju… i prosta tak jaho nie złoviš.

 

Sanitary čamuści vyciahnuli ruki pa švach i nie spuskali vačej z Ivana.

 

— Aha, — praciahvaŭ Ivan, — znajecca! Tut fakt biassprečny. Jon asabista z Poncijem Piłatam razmaŭlaŭ. Dy nie hladzicie vy hetak na mianie! Praŭdu havaru! Usio bačyŭ — i bałkon, i palmy! Byŭ, adnym słovam, u Poncija Piłata, ja ručajusia.

 

— Nu, nu…

 

— Nu, značyć, ja ikonku na hrudzi pryčapiŭ i pabieh…I tut hadzinnik udaryŭ dvojčy.

 

— Ehie, — uskliknuŭ Ivan i ŭstaŭ z kanapy, — dzvie hadziny, a ja z vami čas marnuju! Ja prašu prabačennia, dzie telefon?

 

— Prapuscicie da telefona, — zahadaŭ doktar sanitaram.

 

Ivan schapiŭ słuchaŭku, a žančyna tym časam spytałasia ŭ Rochina:

 

— Žanaty jon?

 

— Chałasciak, — spałochana adkazaŭ Rochin.

 

— Siabra prafsajuza?

 

— Aha.

 

— Milicyja? — zakryčaŭ Ivan u słuchaŭku. — Milicyja? Tavaryš dziažurny, zahadajcie zaraz ža, kab vysłali piać matacyklistaŭ z kulamiotami łavić zamiežnaha kansultanta. Što? Zajazdžajcie pa mianie, ja sam z vami pajedu… Havoryć paet Ivan Biazdomny z varjackaha doma… Jaki vaš adras? — šeptam spytaŭsia Biazdomny ŭ doktara, prykryŭšy słuchaŭku dałonniu, a potym znoŭ zakryčaŭ u słuchaŭku: — Vy słuchajecie? Alo!.. Biestałač! — raptam zaroŭ Ivan i lapnuŭ słuchaŭku ab scianu. Potym jon zaviarnuŭsia da doktara, padaŭ ruku, sucha skazaŭ „da pabačennia” i sabraŭsia isci.

 

— Zlitujciesia, kudy ž vy chočacie isci, — zahavaryŭ doktar, hledziačy Ivanu ŭ vočy, — apoŭnačy, u adnoj bializnie… Vy siabie drenna adčuvajecie, zastańciesia ŭ nas!

 

— Prapuscicie, — skazaŭ Ivan sanitaram, jakija zastupili dzviery. — Prapuscicie vy ci nie? — strašnym hołasam kryknuŭ paet.

 

Rochin zatrymcieŭ, a žančyna nacisnuła na knopačku ŭ stale, i na jaho bliskučuju pavierchniu vyskačyła bliskučaja karobačka i zapajanaja ampuła.

 

— Ach, tak?! — dzika i zackavana pramoviŭ Ivan i azirnuŭsia. — Nu ładna! Byvajcie… — i hałavoju jon kinuŭsia ŭ akno. Pačuŭsia ŭdar, ale spiecyjalnaje škło vytrymała, i praz imhniennie Ivan vykručvaŭsia ŭ rukach u sanitaraŭ. Jon chrypieŭ, sprabavaŭ kusacca, kryčaŭ:

 

— Dyk voś jakija vy škielcy ŭ siabie zaviali!.. Pusci!.. Pusci, kažu!

 

Špryc blisnuŭ u rukach u doktara, žančyna adnym uzmacham razarvała rukaŭ tałstoŭki i ŭčapiłasia ŭ ruku z niežanočaju siłaju. Zapachła efiram, Ivan asłab u rukach u čatyroch čałaviek, i sprytny doktar vykarystaŭ hety momant, ukałoŭ ihołku ŭ Ivanavu ruku. Ivana patrymali jašče niekalki chvilin, potym pakłali na kanapu.

 

— Bandyty, — zakryčaŭ Ivan i ŭschapiŭsia z kanapy, ale jaho pasadzili. Jak tolki adpuscili, jon znoŭ padchapiŭsia, ale nazad užo sieŭ sam. JO? pamaŭčaŭ, dzikavata azirnuŭsia, potym niečakana paziachnuŭ, potym złosna ŭsmichnuŭsia.

 

— Upiakli ŭsio ž, — skazaŭ jon, paziachnuŭšy jašče raz, niečakana pryloh, hałavu pakłaŭ na padušku, kułak pa-dziciačy pad ščaku, zamarmytaŭ užo sonnym hołasam, niazłosna: — Nu što ž, dobra… sami ž za ŭsio i raspłaciciesia. Ja papiaredziŭ, a tam jak chočacie! Mianie ž zaraz najbolš cikavić Poncij Piłat… Piłat… — i jon zapluščyŭ vočy.

 

— Vannu, sto siemnaccatuju asobnuju i post da jaho, — zahadaŭ doktar, nadziavajučy akulary.

 

Tut Rochin znoŭ zdryhanuŭsia: niačutna adčynilisia biełyja dzviery, za imi byŭ vidać kalidor, asvietleny sinimi načnymi lampačkami. Z kalidora vyjechała na humavych kołach kanapa, na jaje pierakłali zacichłaha Ivana, i dzviery za imi zamknulisia.

 

— Doktar, — šeptam spytaŭ uražany Rochin, — jon što, sapraŭdy chvory?

 

— Viadoma, — adkazaŭ doktar.

 

— I što ž heta z im? — spałochana spytaŭ Rochin.

 

Stomleny doktar pahladzieŭ na Rochina i viała adkazaŭ:

 

— Ruchalnaje i moŭnaje ŭzbudžennie… lichamankavyja interpretacyi… vypadak, vidać, ciažki… Šyzafrenija, mabyć. I da ŭsiaho hetaha ałkahalizm…

 

Rochin zrazumieŭ sa skazanaha doktaram, što sprava ŭ Ivana Mikałajeviča dreń, uzdychnuŭ i spytaŭsia:

 

— A što heta jon usio pra niejkaha kansultanta havaryŭ?

 

— Bačyŭ, mabyć, niekaha, chto nadta ŭraziŭ jaho chvoraje ŭiaŭlennie. A moža, i halucynacyi…

 

Praz niekalki chvilin hruzavik imčaŭ Rochina ŭ Maskvu. Svitała, i sviatło nie patušanych na šašy lichtaroŭ było ŭžo niepatrebnaje i niepryjemnaje. Šafior złavaŭsia, što zmarnavana noč, hnaŭ mašynu chutka, i jaje zanosiła na pavarotach.

 

Voś i les adpaŭ, zastaŭsia niedzie zzadu, i rečka adyšła niekudy ŭbok, nasustrač hruzaviku sypałasia roznaje: niejkija płaty z vartaŭničymi budkami i štabieli droŭ, vysoznyja vałuny i niejkija mačty, a na ich nanizanyja katuški, kučy kamiennaha druzu, ziamla, parezanaja kanavami, — adnym słovam, adčuvałasia, što voś jana, Maskva, pobač, niedzie za čarhovym pavarotam, i zaraz navalicca, abchopić.

 

Rochina kałaciła i padkidała niejkaja kałodka, na jakoj jon prymasciŭsia, vyłuzvałasia z-pad jaho. Restaracyjnyja ručniki, što padkinuŭ milicyjanier, jaki raniej adjechaŭ na tralejbusie razam z Pancialejem, koŭzalisia pa ŭsim kuzavie. Rochin pasprabavaŭ ich spačatku sabrać, ale potym čamuści złosna prašypieŭ: „Nu ich k čortu! Čaho ja, na samaj spravie, kručusia, jak durań?..” — adkinuŭ ich nahoj i nie hladzieŭ tudy bolej.

 

Nastroj u jaho byŭ žachlivy. Naviedvannie žurbotnaha doma pakinuła ŭ dušy ciažki sled. Rochin sprabavaŭ zrazumieć, što jaho mučyć. Kalidor z sinimi lampačkami, jaki ŭrezaŭsia ŭ pamiać? Dumka pra toje, što horšaje biady, čym varjactva, niama na sviecie? Viadoma, i heta ŭsio. Ale jano tak — ahulnaja dumka. A voś jašče josć niešta. Što ž heta? Kryŭda, voś što. Aha, kryŭdnyja słovy, jakija skazaŭ Biazdomny prosta ŭ vočy. I biada nie ŭ tym, što jany kryŭdnyja, a ŭ tym, što heta praŭda.

 

Paet nie hladzieŭ bolej pa bakach, a ŭpiorsia pozirkam u padłohu, dryhotkuju i brudnuju, pačaŭ niešta marmytać, nyć, niščyć samoha siabie.

 

Nu, vieršy… Jamu — tryccać dva hady! A sapraŭdy, što ž budzie dalej? I dalej jon budzie vydumlać pa niekalki vieršaŭ u hod. Da starasci? Aha, da starasci. Što ž daduć jamu hetyja vieršy? Słavu? „Hłupstva! Choć sam siabie nie abmanvaj. Nikoli nie budzie słavy ŭ taho, chto vydumlaje niedarečnyja vieršyki. Čamu niedarečnyja? Praŭda, praŭda skazana! — biazlitasna pierakonvaŭ siabie Rochin, — nie vieru ja ničomu z taho, što pišu!..”

 

Atručany vybucham nieŭrastenii, paet hajdanuŭsia, padłoha pierad im pierastała trescisia. Rochin padniaŭ hałavu i ŭbačyŭ, što jon daŭno ŭžo ŭ Maskvie i što nad Maskvoju ranica, što vobłaka padsviečana zołatam, što hruzavik jaho spyniŭsia ŭ kałonie razam z inšymi la pavarotu na bulvar i što blizieńka ad jaho staić na pastamiencie mietaličny čałaviek z ledź nachilenaj hałavoj i abyjakava hladzić na bulvar.

 

Niejkija dziŭnyja dumki chłynuli ŭ hołaŭ zachvarełamu paetu. „Voś prykład sapraŭdnaje ŭdačy… — tut Rochin ustaŭ u kuzavie i ruku padniaŭ, napaŭ čamuści na čałavieka, jaki nikoli nikoha nie čapaŭ, — kudy b nie stupiŭ jon u žycci, što tolki nie zdarałasia z im, usio jamu na karysć było, usio pieratvarałasia ŭ słavu! Nu što jon zrabiŭ? Ja nie razumieju… Nu što asablivaje ŭ hetych słovach: „Buria mhłoju…”? Nie razumieju!.. Pašancavała, pašancavała! — złosna padsumavaŭ Rochin i adčuŭ, što hruzavik pad im varuchnuŭsia, — stralaŭ, stralaŭ u jaho hety biełahvardziejec, razbiŭ biadro i zabiaspiečyŭ niesmiarotnasć…”

 

Kałona rušyła. Zusim chvory i navat pastareły paet nie bolej čym praz dzvie chviliny ŭvachodziŭ na vierandu Hrybajedava. Jana ŭžo apuscieła. U kucie dapivała niejkaja kampanija, u centry jaje mitusiŭsia znajomy kanfieranśie ŭ ciubieciejcy i z bakałam „Abraŭ” u ruce.

 

Rochin, nahružany ručnikami, byŭ sustrety Arčybaldam Arčybaldavičam vielmi pryjazna i adrazu ž pazbaŭleny ad praklatych anuč. Kali b Rochin nie byŭ hetak zmučany klinikaju i hruzavikom, jon, mabyć, z zadavalnienniem raskazaŭ by pra toje, jak usio adbyvałasia ŭ lačebnicy, upryhožyŭ by hety raskaz vydumanymi padrabiaznasciami. Ale ciapier jamu było nie da hetaha i, akramia ŭsiaho, chacia Rochin i nie byŭ nikoli naziralnym, — ciapier, pasla pakut na hruzaviku, jon upieršyniu jak sled pryhledzieŭsia da piratavaha tvaru i zrazumieŭ, što choć toj i pytajecca pra Biazdomnaha, i navat ajajajkaje, ale na samaj spravie zusim abyjakavy da losu Biazdomnaha i absalutna nie škaduje jaho. „I małajčyna! I pravilna!” — z cyničnaju samazniščalnaju złosciu padumaŭ Rochin, abarvaŭ raskaz pra šyzafreniju i paprasiŭ:

 

— Arčybald Arčybaldavič, harełački b mnie…

 

Pirat zrabiŭ spačuvalny tvar, šapnuŭ:

 

— Razumieju… adnu chvilinku… — machnuŭ aficyjantu.

 

Praz čverć hadziny Rochin, zusim adzin, siadzieŭ, sahnuŭšysia nad rybcom, hłušyŭ kilišak za kiliškam, razumieŭ i pryznavaŭ, što papravić choć što-niebudź u žycci ŭžo nielha, možna tolki pra ŭsio zabyć i nie dumać.

 

Paet zmarnavaŭ noč, pakul inšyja viesialilisia, i ciapier razumieŭ, što viarnuć jaje nielha. Varta tolki było padniać hałavu ad lampy ŭhoru na nieba, kab zrazumieć, što noč stračana nazaŭsiody. Aficyjanty spiecham zryvali nastolniki sa stałoŭ. U katoŭ, jakija šnyryli la vierandy, byŭ ranišni vyhlad. Na paeta niaŭmolna navalvaŭsia dzień.

 

Razdziel 7 NIAČYSTAJA KVATERA

 

Kali b na nastupnuju ranicu Sciopu Lichadziejevu skazali takoje: „Sciopa! Ciabie rasstralajuć, kali ty zaraz ža nie ŭstanieš!” Sciopa adkazaŭ by ledź čutnym hołasam: „Rasstrelvajcie, rabicie sa mnoju što chočacie, ale ja nie ŭstanu”.

 

Nie toje što ŭstać, — jamu zdavałasia, što jon navat vočy nie moža raspluščyć, tamu što kali jon heta zrobić, blisnie małanka i hałavu adrazu ž razniasie na kavałki. U hetaj hałavie hudzieŭ ciažki zvon, miž vočnymi jabłykami i zapluščanymi paviekami płyli karyčnievyja plamy z vohnienna-zialonymi abadkami, u dadatak da ŭsiaho nudziła i čamuści zdavałasia, što nudžennie hetaje zviazana z hukami niejkaha nazojlivaha patefona.

 

Sciopa staraŭsia niešta ŭspomnić, ale pamiatałasia tolki adno — što, zdajecca, učora i nieviadoma dzie jon stajaŭ z survetkaju ŭ ruce i namahaŭsia pacałavać ruku niejkaj pani i adnačasna abiacaŭ joj, što nazaŭtra, roŭna apoŭdni, jon pryjdzie da jaje ŭ hosci. Pani admaŭlałasia ad hetaha, havaryła: „Nie, nie, mianie nie budzie doma!” — Sciopa ŭparta nastojvaŭ na svaim: „A ja voś vaźmu i pryjdu!”

 

Ni jakaja heta była pani, ni kolki zaraz hadzin, ni jakaja data i jaki miesiac — Sciopa zusim nie viedaŭ i, što horš za ŭsio, navat nie moh zrazumieć, dzie jon znachodzicca. Jon pastaraŭsia vysvietlić chacia b heta i tamu razlapiŭ sonnyja pavieki levaha voka. U pryciemku niešta ćmiana bliščała. Sciopa narešcie paznaŭ, što heta trumo, i zrazumieŭ, što jon lažyć doma na łožku tvaram uhoru, heta značyć na byłym juvieliršynym łožku, u spalni. Tut jamu hetak udaryła ŭ hałavu, što jon zapluščyŭ vočy i zastahnaŭ.

 

Rastłumačym: Sciopa Lichadziejeŭ, dyrektar teatra Varjete, ačuniaŭ ranicaj na svajoj kvatery, jakuju zajmaŭ papałam z niabožčykam Bierlijozam, u vialikim šascipaviarchovym domie, utulna razmieščanym na Sadovaj vulicy.

 

Treba skazać, što kvatera hetaja — № 50 — daŭno ŭžo karystałasia kali nie drennaju, to ŭ krajnim vypadku dziŭnaju reputacyjaj. Jašče dva hady nazad vałodała joju ŭdava juvielira de Fužere. Hanna Francaŭna Fužere, piacidziesiacihadovaja, pavažnaja i vielmi dziełavaja pani, try pakoi z piaci zdavała žylcam: adnamu, zdajecca, prozvišča jakoha było Biełamut, i druhomu — z zabytym prozviščam.

 

I voś dva hady, jak pačalisia ŭ kvatery niezrazumiełyja zdarenni: z hetaje kvatery ludzi pačali znikać biassledna.

 

Adnojčy ŭ vychadny dzień zjaviŭsia na kvateru milicyjanier, vyklikaŭ u piaredni pakoj druhoha žylca (prozvišča jakoha zabyłasia) i skazaŭ, što taho zaprašajuć na chvilinku zajsci ŭ addziel i tam raspisacca. Žylec nakazaŭ Anfisie, addanaj i daŭniaj słužancy Hanny Francaŭny, skazać, kali jamu buduć telefanavać, što jon vierniecca praz dziesiać chvilin, i pajšoŭ razam z vietlivym milicyjanieram u biełych palčatkach. Ale nie viarnuŭsia jon nie tolki praz dziesiać chvilin, a naohul nikoli nie viarnuŭsia. Sama dziŭnaje z usiaho, što z im razam, mabyć, znik i milicyjanier.

 

Nabožnaja, a dakładniej, zababonnaja Anfisa adkryta skazała zasmučanaj Hannie Francaŭnie, što heta čary i što jana dobra viedaje, chto pavałok i žylca i milicyjaniera, tolki na noč havaryć nie choča. Nu, a čaram varta tolki pačacca, i tady ich nijak nie spyniš. Druhi žylec znik, pamiatajecca, u paniadziełak, a ŭ sieradu byccam skroź ziamlu pravaliŭsia i Biełamut, praŭda, pry inšych akaličnasciach. Ranicaj pa jaho, jak i zvyčajna, zajechała mašyna, kab zaviezci na słužbu, i zaviezła, ale nazad nikoha nie pryviezła i sama bolš nie viarnułasia.

 

Hora i žach pani Biełamut nielha było apisać. Ale i adno i druhoje ciahnułasia niadoŭha. U tuju ž noč, kali Hanna Francaŭna viarnułasia z Anfisaju z lecišča, na jakoje čamuści terminova pajechała, nie zaspieli ŭžo hramadzianki Biełamut u kvatery. Ale hetaha akazałasia mała: dzviery abodvuch pakojaŭ, jakija zajmali Biełamuty, byli apiačatanymi.

 

Siak-tak praminuła dva dni. Na treci dzień Hanna Francaŭna, jakaja pakutavała ad biassonnia, znoŭ paspiešna pajechała na lecišča… Ci treba kazać, što adtul jana nie viarnułasia?

 

Anfisa, jakaja zastałasia adna, napłakaŭšysia ŭvolu, lehła spać a druhoj hadzinie nočy. Što z joju było dalej — nieviadoma, ale raskazvali žylcy z inšych kvater, što byccam by ŭ № 50 usiu noč čuvać byli niejkija stuki i byccam by da ranicy ŭ voknach hareła sviatło. Ranicaj vysvietliłasia, što niama i Anfisy!

 

Pra tych, chto znik z praklataj kvatery, doŭha ŭ domie raskazvali roznyja lehiendy nakštałt takich, naprykład, što hetaja suchieńkaja i nabožnaja Anfisa byccam by nasiła na svaich vysachłych hrudziach u zamšavym miašočku dvaccać piać vialikich brylantaŭ, jakija naležali Hannie Francaŭnie. Što byccam by na tym leciščy, kudy terminova jezdziła Hanna Francaŭna, vyjavilisia niezličonyja skarby ŭ vyhladzie tych samych brylantaŭ i załatych maniet carskaje čakanki… I šmat inšaha, havaryli. Ale čaho nie viedajem, za toje nie ručajemsia.

 

Jak by jano nie było, a kvatera prastajała pustaja i apiačatanaja tolki tydzień, a potym u jaje ŭsialilisia — niabožčyk Bierlijoz z žonkaju i hety samy Sciopa taksama z žonkaju. Zusim naturalna, što jak tolki jany trapili ŭ praklatuju kvateru, i ŭ ich pačałosia čortviedama što. A mienavita, na praciahu adnaho miesiaca prapali abiedzvie žonki. Ale hetyja nie biassledna. Pra Bierlijozavu havaryli, što jaje byccam by bačyli ŭ Charkavie z niejkim baletmajstram, a žonka Sciopy niby znajšłasia na Božadomcy, dzie, jak bałbatali, dyrektar Varjete, dziakujučy svaim biaskoncym znajomym, umudryŭsia zdabyć joj kvateru, ale z adnoj tolki ŭmovaju, kab i duchu jaje nie było na Sadovaj…

 

I voś Sciopa zastahnaŭ. Jon chacieŭ paklikać chatniuju rabotnicu Hruniu i zapatrabavać u jaje piramidon, ale paspieŭ zdahadacca, što heta hłupstva, što nijakaha piramidonu ŭ Hruni niama. Pasprabavaŭ paklikać na dapamohu Bierlijoza, dvojčy prastahnaŭ: „Miša… Miša…”, ale, jak razumiejecie sami, nie atrymaŭ adkazu. U kvatery panavała poŭnaja cišynia.

 

Pavarušyŭ palcami na nahach, zdahadaŭsia, što lažyć u škarpetkach, dryžačaju rukoju pravioŭ pa biadry, kab vyznačyć, u štanach ci biez štanoŭ, i nie vyznačyŭ.

 

Narešcie, pakinuty ŭsimi i adzinoki, vyrašyŭ ustać, jakoje b niečałaviečaje namahannie nie spatrebiłasia.

 

Sciopa razlapiŭ sklejenyja pavieki i ŭbačyŭ, što adlustroŭvajecca ŭ trumo ŭ vyhladzie čałavieka z vałasami, jakija tyrčać va ŭsie baki, z apuchłaju, pakrytaju čornaju ščecciu fizijanomijaj, z vačyma, jakija zapłyli, u brudnaj saročcy z kaŭniarom i halštukam, u spodnim i ŭ škarpetkach.

 

Hetakim jon uhledzieŭ siabie ŭ trumo, a pobač z lustram jon ubačyŭ nieznajomaha čałavieka, apranutaha ŭ čornaje i ŭ čornym bierecie.

 

Sciopa sieŭ na łožku i jak tolki moh vytraščyŭ nabiehłyja kryvioju vočy na nieznajomaha.

 

Maŭčannie parušyŭ nieznajomy, nizkim, ciažkim hołasam z zamiežnym akcentam nastupnymi słovami:

 

— Dobrm dzień, simpatyčniejšy Sciapan Bahdanavič!

 

Adbyłasia paŭza, pasla jakoj sa strašnym namahanniem Sciopa pramoviŭ:

 

— Što vam treba? — i sam byŭ uražany tym, što nie paznaŭ svajho hołasu. Słova „što” jon pramoviŭ dyskantam, „vam” — basam, a „treba” ŭ jaho zusim nie atrymałasia.

 

Nieznajomy pa-siabroŭsku ŭsmichnuŭsia, dastaŭ vialiki załaty hadzinnik z ałmaznym trochkutnikam na nakryŭcy, jaki vyzvaniŭ adzinaccać razoŭ, i skazaŭ:

 

— Adzinaccać! I roŭna hadzina, jak ja čakaŭ, pakul vy pračniaciesia, bo vy skazali mnie być u vas u dziesiać hadzin. Voś i ja!

 

Sciopa namacaŭ pobač z łožkam štany, šapnuŭ:

 

— Prabačcie… — nadzieŭ ich i chrypła spytaŭsia: — Skažycie, kali łaska, vaša prozvišča!

 

Havaryć jamu było ciažka. Z kožnym słovam jamu ŭ mazhi z piakielnym bolom utykałasia ihołka.

 

— Jak, vy i prozvišča majo zabyli? — tut nieznajomy ŭsmichnuŭsia.

 

— Prabačcie… — prachrypieŭ Sciopa i adčuŭ, što pachmiełle adorvaje jaho novym simptomam: jamu zdałosia, što padłoha la łožka pravaliłasia i što zaraz jon palacić uniz hałavoju k djabłu ŭ piekła.

 

— Darahi Sciapan Bahdanavič, — zahavaryŭ naviedvalnik, pravidča ŭsmichajučysia, — nijaki piramidon vam nie dapamoža. Josć staroje mudraje praviła — lačyć chvarobu chvarobaj. Adzinaje, što vas viernie da žyccia, heta dzvie čarki harełki z vostraju i haračaju zakussiu.

 

Sciopa byŭ chitry čałaviek i, jaki b ni byŭ chvory, zmikiciŭ, što kali zastali jaho ŭ hetakim vyhladzie, treba pryznacca.

 

— Ščyra skazać, — pačaŭ jon, ledźvie varočajučy jazykom, — učora ja krychu…

 

— Ni słova bolej! — skazaŭ vizicior i adjechaŭ z kresłam ubok.

 

Sciopa vytraščyŭ vočy i ŭbačyŭ, što na maleńkim stoliku sierviravany padnos, na jakim josć narezany bieły chleb, pajusnaja ikra ŭ vazačcy, marynavanyja baravički na taleračcy, niešta ŭ rondali i, narešcie, harełka ŭ abjomnym juvieliršynym hrafinčyku. Asabliva ŭraziła Sciopu toje, što hrafin zapacieŭ ad choładu. Darečy, heta było zrazumieła — jon stajaŭ u pałaskalnicy, poŭnaj lodu. Nakryta, adnym słovam, čysta, spraŭna.

 

Nieznajomy nie daŭ dalej razvivacca Sciopavamu zdziŭlenniu i sprytna naliŭ jamu paŭčarki harełki.

 

— A vy? — pisknuŭ Sciopa.

 

— Z zadavalnienniem!

 

Dryžačaj rukoju padnios Sciopa harełku da vusnaŭ, a nieznajomy adnym ducham kaŭtnuŭ nalitaje. Pieražoŭvajučy ikru, Sciopa vycisnuŭ z siabie:

 

— A vy čamu nie zakusvajecie?

 

— Dziakuj, ja nikoli nie zakusvaju, — adkazaŭ nieznajomy i naliŭ pa druhoj. Adkryli rondal — u im akazalisia sasiski ŭ tamacie.

 

I voś praklataja zieleń pierad vačyma rastała, pačali vymaŭlacca słovy, i, hałoŭnaje, Sciopa sioje-toje ŭspomniŭ. Mienavita, što ŭsio adbyvałasia na Schodni, na leciščy ŭ aŭtara skietčaŭ Chustava, kudy hety Chustaŭ i pavioz Sciopu na taksamatory. Uspomniłasia navat, jak najmali taksamator la „Mietrapola”, byŭ jašče pry hetym niejki aktor nie aktor… z patefonam u čamadančyku. Ale, ale, ale, heta było na leciščy! Jašče pamiatajecca, vyŭ sabaka z-za hetaha patefona. Voś tolki pani, jakuju Sciopa chacieŭ pacałavać, zastałosia nieviadomaj… čort jaje viedaje, chto jana… zdajecca, na radyjo słužyć, a mahčyma, i nie.

 

Minuły dzień takim čynam pakrysie vysviatlaŭsia, ale Sciopu zaraz namnoha bolej cikaviŭ dzień sionniašni i, ŭ pryvatnasci, zjaŭlennie ŭ spalni nieznajomaha, dy jašče z zakussiu i harełkaju. Voś što treba było b rastłumačyć!

 

— Nu, što ž, ciapier, ja spadziajusia, vy ŭspomnili majo prozvišča?

 

Ale Sciopa tolki saramliva ŭsmichnuŭsia i razvioŭ rukami.

 

— Adnak! Ja adčuvaju, što pasla harełki vy pili partviejn! Boža, dy chiba ž hetak možna rabić?

 

— Ja chaču paprasić u vas, kab heta zastałosia miž nami, — pasprabavaŭ paddobrycca Sciopa.

 

— Nu, viadoma, viadoma! Ale za Chustava ja, samo saboj razumiejecca, nie ručajusia.

 

— A vy chiba viedajecie Chustava?

 

— Učora ŭ vas u kabiniecie bačyŭ hetaha čałavieka mimachodź, ale varta tolki kinuć vokam na jaho tvar, kab zrazumieć, što svołač, zvodnik, platkar, prystasavaniec i padchalim.

 

„A ŭsio praŭda!” — padumaŭ Sciopa, uražany hetakim pravilnym, dakładnym i karotkim vyznačenniem Chustava.

 

Sapraŭdy, učarašni dzień składaŭsia z kavałačkaŭ, ale tryvoha nie adpuskała dyrektara Varjete. Sprava ŭ tym, što ŭ hetym dni čarnieła vializnaja dzirka. Voś hetaha samaha nieznajomca, vola vaša, Sciopa ŭ svaim kabiniecie ŭčora nijak nie bačyŭ.

 

— Prafiesar čornaj mahii Vołand, — važka pramoviŭ naviedvalnik i raskazaŭ usio pa paradku.

 

Učora ŭdzień jon pryjechaŭ z-za miažy ŭ Maskvu, adrazu ž naviedaŭ Sciopu i prapanavaŭ svaje hastroli ŭ Varjete. Sciopa patelefanavaŭ u Maskoŭskuju abłasnuju kamisiju vidoviščaŭ i pytannie hetaje ŭzhadniŭ (Sciopa pabialeŭ i zamirhaŭ vačyma), padpisaŭ z prafiesaram Vołandam kantrakt na siem vystuplenniaŭ (Sciopa raziaviŭ rot), damovilisia, što Vołand pryjedzie da jaho dla ŭdakładniennia detalaŭ u dziesiać hadzin ranicy sionnia… Voś Vołand i pryjechaŭ!

 

Jak tolki ŭvajšoŭ, jaho spatkała chatniaja rabotnica Hrunia, jakaja rastłumačyła, što sama jana tolki što pryjšła, što jana prychodziačaja, što Bierlijoza doma niama, a kali vizicior choča bačyć Sciapana Bahdanaviča, to niachaj idzie ŭ spalniu sam. Sciapan Bahdanavič hetak mocna spić, što pabudzić jaho jana nie biarecca. Pasla taho jak artyst uhledzieŭ, jaki Sciapan Bahdanavič, jon vypraviŭ Hruniu ŭ hastranom pa harełku i zakuś, u apteku pa lod i…

 

— Dazvolcie različycca z vami, — praskuholiŭ zniščany, pieramožany Sciopa i pačaŭ šukać kašalok.

 

— Vo, jakoje hłupstva! — uskliknuŭ hastralor i nie chacieŭ bolej ničoha słuchać.

 

Takim čynam, harełka i zakuś zrazumieła adkul, i ŭsio ž na Sciopu škada było hladzieć: jon zusim nie pamiataŭ ničoha pra kantrakt i, choć zabi, nie bačyŭ učora hetaha Vołanda. Tak, Chustaŭ byŭ, a Vołanda nie było.

 

— Dazvolcie zirnuć na kantrakt, — cicha paprasiŭ Sciopa.

 

— Kali łaska, kali łaska…

 

Sciopa zirnuŭ na papieru i akamianieŭ. Usio było na svaich miescach. Pieršaje, ułasnaručny zalichvacki Sciopaŭ podpis! Kasy nadpis zboku rukoj findyrektara Rymskaha z dazvołam vydać artystu Vołandu ŭ lik jahonych tryccaci piaci tysiač za vystuplenni dziesiać tysiač rubloŭ. Navat bolej: tut ža i raspiska Vołanda, što jon hetyja dziesiać tysiač užo atrymaŭ!

 

„Što ž heta takoje?!” — padumaŭ niaščasny Sciopa, i hałava ŭ jaho zakružyłasia. Pačynajucca złaviesnyja pravały ŭ pamiaci?! Ale dalejšaje zdziŭlennie pasla taho, jak byŭ pakazany kantrakt, było b prosta nieprystonnaje. Sciopa paprasiŭ u hoscia dazvołu na chvilinku vyjsci i, jak byŭ u škarpetkach, pabieh u piaredni pakoj da telefona. Pa darozie jon kryknuŭ na kuchniu:

 

— Hrunia!

 

Ale nichto nie adazvaŭsia. Tut jon zirnuŭ na dzviery ŭ Bierlijozaŭ kabiniet, jakija byli pobač z piarednim pakojem, i ŭtrupianieŭ. Na ručcy dzviarej jon uhledzieŭ vializnuju surhučnuju piačatku na viaroŭcy. „Pryviet! — raŭnuŭ u Sciopavaj hałavie niechta. — Hetaha jašče nie chapała!” I tut Sciopavy dumki pajšli ŭžo pa dvajnym rejkavym puci, ale, jak i zaŭsiody byvaje ŭ čas katastrofy, u adzin tolki bok i naohul čortviedama kudy. Kašu ŭ Sciopavaj hałavie ciažka navat pieradać słovami. Tut i djabalščyna z čornym bieretam, chałodnaju harełkaju i nievierahodnym kantraktam, a da hetaha ŭsiaho, nacie vam, i piačatka na dzviarach! Kamu chočaš skažy, što Bierlijoz niešta natvaryŭ — nie pavierać, dalboh, nie pavierać! Adnak piačatka, voś jana!

 

I tut zavarušylisia ŭ Sciopavaj hałavie niejkija niepryjemnyja dumki pra artykul, jaki jon, jak na złosć, niadaŭna ŭpior Michaiłu Alaksandraviču dla drukavannia ŭ jaho časopisie. I artykul, miž nami kažučy, durny! I nikčemny, i hrošy maleńkija…

 

Adrazu ž usled za ŭspaminam pra artykul pryjšła na pamiać niejkaja sumnicielnaja razmova, jakaja, pamiatajecca, adbyłasia dvaccać čacviortaha krasavika viečaram voś tut, u stałoŭcy, kali Sciopa viačeraŭ razam z Michaiłam Alaksandravičam. Nu, pa-sapraŭdnamu razmovu sumnicielnaju nielha nazyvać (nie pajšoŭ by Sciopa na takuju razmovu), ale havorka była na niejkuju niepatrebnuju temu. Zusim možna było jaje, hramadzianie, i nie čapać. Da piačatki, niesumnienna, razmova hetaja mahła ličycca hłupstvam, drobiazziu, ale voś pasla piačatki…

 

„Ach, Bierlijoz, Bierlijoz! — uskipała ŭ Sciopavaj hałavie. — Što heta ŭ hołaŭ lezie?”

 

Ale haravać doŭha nie było kali, i Sciopa nabraŭ numar findyrektara Varjete Rymskaha. Stanovišča ŭ Sciopy było dalikatnaje: pieršaje, čužaziemiec moh pakryŭdzicca, što Sciopa praviaraje jaho pasla taho, jak pakazany kantrakt, dy i z findyrektaram havaryć było ciažka. Na samaj spravie, nie spytaješsia ž u jaho adkryta: „Skažycie, ci nie zaklučaŭ ja ŭčora z prafiesaram čornaj mahii kantrakt na tryccać piać tysiač rubloŭ?” Hetak pytacca nielha.

 

— Słuchaju, — pačuŭsia ŭ słuchaŭcy rezki, niepryjemny hołas Rymskaha.

 

— Dzień dobry, Ryhor Daniłavič, — cicha zahavaryŭ Sciopa, — heta Lichadziejeŭ. Voś jakaja sprava… hm… hm… u mianie siadzić hety, jak jaho… e… artyst Vołand… Dyk voś… ja chacieŭ spytać, jak nakont sionniašniaha viečara!..

 

— A, čorny mah? — adazvaŭsia ŭ słuchaŭcy Rymski. — Afišy zaraz buduć.

 

— Aha, — słabym hołasam skazaŭ Sciopa, — nu, pakul…

 

— A vy skora pryjdziecie? — spytaŭ Rymski.

 

— Praz paŭhadziny, — adkazaŭ Sciopa, paviesiŭ słuchaŭku i scisnuŭ haračuju hałavu rukami. Voś jak atrymlivajecca ŭsio drenna! Što ž heta z pamiacciu, hramadzianie?

 

Adnak bolej zatrymlivacca ŭ piarednim pakoi było niajomka, i Sciopa adrazu ž skłaŭ płan: jak možna schavać svaju niapamiatlivasć, a ciapier najpierš chitra vypytać u čužaziemca, što jon, ułasna, zbirajecca pakazvać sionnia ŭ davieranym Sciopu Varjete?

 

Tut Sciopa adviarnuŭsia ad aparata i ŭ lustry, jakoje daŭno nie vycirała lanivaja Hrunia, vyrazna ŭbačyŭ niejkaha dziŭnaha subjekta — doŭhaha, jak pruhło, i ŭ piensne (ach, kab byŭ tut Ivan Mikałajevič! Jon paznaŭ by hetaha subjekta adrazu!) A toj adlustravaŭsia i adrazu ž znik. Sciopa tryvožna zirnuŭ hłybiej u piaredni pakoj i druhi raz jaho hajdanuła, bo ŭ lustry prajšoŭ vializny čorny kot i znik.

 

U Sciopy serca joknuła, jon pachisnuŭsia.

 

„Što ž heta takoje? — padumaŭ jon. — Ci nie varjacieju ja? Adkul hetyja postaci?!” — Jon zazirnuŭ u piaredni pakoj i spałochana zakryčaŭ:

 

— Hrunia! Što heta za kot tut u nas šlajecca? Adkul jon? I chto jašče z im?

 

— Nie chvalujciesia, Sciapan Bahdanavič, — adazvaŭsia hołas, ale nie Hrunin, a hoscia sa spalni, — heta moj kot. Nie chvalujciesia. A Hruni niama, ja adpraviŭ jaje ŭ Varoniež, na radzimu, jana skardziłasia, što vy daŭno nie dajacie joj adpačynak.

 

Słovy hetyja byli takija niečakanyja i niedarečnyja, što Sciopa vyrašyŭ: halucynacyja. Spałochana jon pabieh u spalniu i zamior na parozie. Vałasy zavarušylisia, a na łbie drobnieńka vystupiŭ pot.

 

Hosć siadzieŭ u spalni, ale ŭžo nie adzin, a z kampanijaj. Na druhim kresle toj samy typ, što ŭznik u piarednim pakoi. Ciapier jaho dobra było vidać: vusy-piorki, škielca piensne pabliskvaje, a druhoha škielca niama. Ale ŭ spalni byli rečy i namnoha horšyja: na juvieliršynym pufie pachabna razlohsia niechta treci, a mienavita — žudasnych pamieraŭ čorny kot z kiliškam harełki ŭ adnoj łapie i videlcam, na jaki jon uspieŭ padčapić marynavany hrybok, u druhoj.

 

Sviatło, i tak ćmianaje ŭ spalni, zusim pačało znikać u Sciopavych vačach. „Voś jak, akazvajecca, varjaciejuć!” — padumaŭ jon i ŭchapiŭsia za vušak.

 

— Baču ja, vy krychu zdziŭleny, darahi Sciapan Bahdanavič? — spytaŭsia Vołand u Sciopy, jaki drobna stukaŭ zubami. — A miž inšym zdziŭlacca niama čamu. Heta maja svita.

 

Tut kot vypiŭ harełku, i Sciopava ruka slizhanuła ŭniz pa vušaku.

 

— I svita hetaja patrabuje miesca, — praciahvaŭ Vołand, — takim čynam sioj-toj z nas u kvatery lišni. I mnie zdajecca, što hety lišni — vy!

 

— Jany, jany, — kazlinym hołasam zaspiavaŭ chudy klatčasty, havoračy pra Sciopu ŭ množnym liku, — naohul, apošni čas jany strašenna sviniačać. Pjanstvujuć, błytajucca z žančynami, vykarystoŭvajučy svajo stanovišča, ničoha nie robiać dy i rabić ničoha nie ŭmiejuć, tamu što nie razbirajucca ŭ tym, što im daručana. Abmanvajuć načalstva!

 

— Mašynu kazionnuju haniaje daremna! — paklopničaŭ i kot, žujučy hryb.

 

I tut adbyłosia čacviortaje, apošniaje dziejannie ŭ kvatery, kali Sciopa zusim užo absunuŭsia na padłohu i asłabiełaju rukoju drapaŭ za vušak.

 

Prosta z trumo vyjšaŭ maleńki, ale nadzvyčaj šyrakaplečy, u kaciałku na hałavie i z ikłom, jaki tyrčeŭ z rota, i rabiŭ brydotnaj i tak strašnuju fizijanomiju. I da ŭsiaho hetaha vohnienna-ryžy.

 

— JA, — ustupiŭ u havorku hety novy, — naohul nie razumieju, jak jon staŭ dyrektaram, — ryžy huhniaviŭ usio bolej i bolej: — Jon hetaki ž dyrektar, jak ja archirej!

 

— Ty nie padobny na archireja, Azazieła, — zaŭvažyŭ kot i nakłaŭ sabie sasisak na talerku.

 

— Ja pra heta i havaru, — prahuhniaviŭ ryžy, zaviarnuŭsia da Vołanda i dadaŭ pavažna: — Dazvolcie, miesir, jaho vykinuć k čortu z Maskvy!

 

— Apsik! — raptoŭna raŭnuŭ kot i ŭzdybiŭ poŭsć.

 

I tady spalnia zakruciłasia vakol Sciopy, jon udaryŭsia hałavoj ab vušak, ale, pakul straciŭ prytomnasć, uspieŭ padumać: „Ja pamiraju…”

 

Ale jon nie pamior. Kali raspluščyŭ vočy, to ŭbačyŭ, što siadzić na niejkim muravanym zbudavanni. Vakol niešta šumieła. Kali jon dobra razhledzieŭsia, to ŭbačyŭ, što heta šumić mora, i navat bolej — chvali pahojdvajucca la samych jaho noh, i što, karaciej, siadzić jon na kancy moła, što pad im błakitnaje zichotkaje mora, a zzadu — pryhožy horad na harach.

 

Sciopa, nie viedajučy, što robiać u takich vypadkach, ustaŭ i pajšoŭ pa mole da bieraha.

 

Na mole stajaŭ niejki čałaviek, paliŭ i paploŭvaŭ u mora. Na Sciopu jon pahladzieŭ dzikimi vačyma i pierastaŭ plavać. Tady Sciopa admačyŭ takuju štuku: staŭ na kaleni pierad nieviadomym kurcom i pramoviŭ:

 

— Malu, skažycie, jaki heta horad?

 

— Adnak! — biazdušna adazvaŭsia palilščyk.

 

— Ja nie pjany, — chrypata adkazaŭ Sciapan, — ja chvory, sa mnoju niešta zdaryłasia, ja chvory… Dzie ja? Jaki heta horad?..

 

— Nu. Jałta…

 

Sciopa cicha ŭzdychnuŭ, upaŭ na bok, hałavoj stuknuŭsia ab nahrety mol.

 

Razdziel 8 PAJADYNAK PRAFIESARA I PAETA

 

Jakraz u hety čas, kali Sciopa straciŭ prytomnasć u Jałcie, heta značyć a pałovie dvanaccataj dnia, da Ivana Mikałajeviča Biazdomnaha, jaki pračnuŭsia pasla hłybokaha i doŭhaha snu, viarnułasia sviadomasć. Niejki čas jon nie moh zdahadacca, jakim čynam jon trapiŭ u nieznajomy pakoj z biełymi scienami, z dziŭnym stolikam z niejkaha biełaha mietału i z biełaju štoraju, za jakoju adčuvałasia sonca.

 

Ivan strasianuŭ hałavoju, pierakanaŭsia, što jana nie balić, i ŭspomniŭ, što jon znachodzicca ŭ balnicy. Heta paciahnuła za saboj uspamin pra smierć Bierlijoza, ale sionnia jana nie vyklikała takoha vialikaha ŭražannia. Pasla taho jak vyspaŭsia, Ivan Mikałajevič paspakajnieŭ i pačaŭ jasniej dumać. Jon palažaŭ niejki čas nieruchoma ŭ čystym, miakkim i zručnym łožku, potym uhledzieŭ knopku zvanka pobač z saboju. Z-za pryvyčki čapać biez patreby ŭsio, jon nacisnuŭ na jaje. Jon čakaŭ niejkaha zvonu ci niejčaha zjaŭlennia, ale adbyłosia zusim inšaje. La Ivanavych noh nad łožkam zasviaciŭsia matavy cylindr, na jakim było napisana: „Pić”. Cylindr pastajaŭ na miescy, potym pačaŭ krucicca, pakul nie vyskačyŭ nadpis: „Niania”. Zrazumieła, što chitry cylindr uraziŭ Ivana. Nadpis „Niania” zmianiŭsia nadpisam „Vykličcie doktara”.

 

— Hm… — pramoviŭ Ivan, bo nie viedaŭ, što rabić z hetym cylindram dalej. Ale pašancavała vypadkova: Ivan nacisnuŭ na knopku druhi raz jakraz na słovie „Fielčaryca”. Cylindr cicha prazvinieŭ u adkaz i patuch, a ŭ pakoj uvajšła poŭnaja simpatyčnaja žančyna ŭ biełym čystym chałacie i skazała Ivanu:

 

— Dobraj ranicy!

 

Ivan nie adkazaŭ, paličyŭ pryvitannie niedarečnym u takich umovach. Na samaj spravie, zapierli zdarovaha čałavieka ŭ balnicu i jašče vyhlad robiać, što hetak i treba!

 

Žančyna tym časam z dabradušnym tvaram nacisnuła na knopku, i štora papłyła ŭhoru, u pakoj skroź piatlastuju rašotku, jakaja była da samaje padłohi, chłynuła sonca.

 

Za rašotkaj byŭ bałkon, za im bierah zvilistaje rečki i na supraćlehłym bierazie — viasioły sasnovy bor.

 

— Kali łaska, vannu prymicie, — zaprasiła žančyna, i ŭ jaje pad rukami rassunułasia ŭnutranaja sciana, za jakoj było vannaje addzialennie i tualet.

 

Ivan, choć i vyrašyŭ z žančynaju nie razmaŭlać, ale nie ŭtrymaŭsia, kali ŭbačyŭ, jak šyrokim strumieniem pre ŭ vannu vada z bliskučaha krana, skazaŭ z ironijaj:

 

— Hladzi ty! Jak u „Mietrapoli”!

 

— E, nie, — z honaram skazała žančyna, — namnoha lepš. Takoha abstalavannia i za miažoj niama. Vučonyja i daktary spiecyjalna pryjazdžajuć hladzieć našu kliniku. U nas kožny dzień inturysty.

 

Pry słovie „inturyst” Ivanu adrazu ž uspomniŭsia ŭčarašni kansultant. Ivan zatumaniŭsia, pahladzieŭ z-pad iłba i skazaŭ:

 

— Inturysty!.. Jak vy ŭsie na inturystaŭ moliciesia! A siarod ich, miž inšym, roznyja traplajucca. JA, naprykład, učora z takim paznajomiŭsia, što luba-doraha!

 

I ledź nie pačaŭ raskazvać pra Poncija Piłata, ale strymaŭsia, bo zrazumieŭ, što žančynie hetyja raskazy nie treba, što ŭsio roŭna dapamahčy jamu jana nie zmoža.

 

Pamytamu Ivanu Mikałajeviču adrazu ž było vydadziena ŭsio, što patrebna mužčynu pasla vanny: adprasavanaja kašula, kalsony, škarpetki. Ale hetaha mała: žančyna adčyniła dzviery škafčyka, pakazała ŭ hłyb jaho i spytałasia:

 

— Što chočacie adzieć — chałacik albo pižamu?

 

Prymacavany da novaha miesca žycharstva siłkom, Ivan ledź rukami nie ŭsplasnuŭ ad razbeščanasci žančyny i moŭčki tknuŭ palcam u pižamu z punsovaj bajki.

 

Pasla hetaha Ivana paviali pa pustym i hłuchim kalidory i pryviali ŭ vielizarny pa pamierach kabiniet. Ivan, jaki vyrašyŭ, što budzie adnosicca da ŭsiaho, što josć u hetym nadziva abstaŭlenym budynku, iranična, tut ža achrysciŭ kabiniet „fabrykaj-kuchniaj”.

 

I było za što. Tut stajali šafy i šklanyja šafački z bliskučymi nikilavanymi instrumientami. Byli kresły nadzvyčaj składanaj kanstrukcyi, niejkija puzatyja lampy z bliskučymi kaŭpakami, mnoha šklanak, i hazavyja harełki, i elektryčnyja pravady, i zusim nikomu nie viadomyja prybory.

 

U kabiniecie za Ivana ŭzialisia ŭtraich — dzvie žančyny i adzin mužčyna, usie ŭ biełym. Najpierš Ivana paviali ŭ kutok, za stolik, z jaŭnym namieram niešta ŭ jaho vypytać. Ivan pačaŭ dumać pra svajo stanovišča. Pierad im byli try šlachi. Nadzvyčaj spakušaŭ pieršy: kinucca na hetyja lampy i mudrahielistyja rečy i ŭsie k djabłu pabić i pałamać i takim čynam vykazać svoj pratest za toje, što jaho daremna trymajuć tut. Ale sionniašni Ivan užo ŭ mnohim adroznivaŭsia ad Ivana ŭčarašniaha, i pieršy varyjant zdaŭsia jamu sumnicielnym: čaho dobraha, jany ŭvabjuć sabie ŭ hołaŭ, što jon varjat. Tamu pieršy šlach Ivan admioŭ. Byŭ i druhi šlach: adrazu ž pačać raskazvać pra kansultanta i Poncija Piłata. Adnak učarašni vopyt pakazaŭ, što hetamu raskazu nie vierać albo ŭsprymajuć jaho niejak naadvarot. Tamu Ivan i ad hetaha šlachu admoviŭsia, vyrašyŭ vybrać treci: adharadzicca hanarlivym maŭčanniem.

 

Całkam heta ažycciavić nie ŭdałosia, chočaš nie chočaš, a daviałosia adkazvać, chacia i skupa i panura, na mnoha pytanniaŭ.

 

U Ivana raspytalisia pra ŭsio jaho raniejšaje žyccio, až da taho, kali i jak jon chvareŭ na skarłatynu hadoŭ piatnaccać nazad. Spisali ŭsled za Ivanam cełuju staronku, pieraharnuli jaje, i žančyna ŭ biełym pierajšła da rospytaŭ pra svajakoŭ. Pačałasia cełaja mitrenha: chto pamior, kali dy ad čaho, ci piŭ, ci chvareŭ vienieryčnymi chvarobami i ŭsio ŭ hetym płanie. Pad kaniec paprasili raskazać pra ŭčarašniaje zdarennie na Patryjarchavych sažałkach, ale nie nadta prydziralisia, paviedamlenniu pra Poncija Piłata nie zdziŭlalisia.

 

I tut žančyna addała Ivana mužčynu, i toj uziaŭsia za jaho inakš, ni pra što bolš nie raspytvaŭsia. Jon pamieraŭ tempieraturu, paličyŭ puls, pahladzieŭ Ivanu ŭ vočy, svieciačy ŭ ich niejkaj lampačkaj. Potym na dapamohu pryjšła druhaja žančyna, i Ivana kałoli niečym niebalučym u spinu, malavali ručkaj małatočka ŭ jaho na hrudziach, stukali małatočkam pa kaleniach, ad čaho nohi ŭ Ivana padskokvali, kałoli palec i brali z jaho kroŭ, kałoli la łokcia, nadziavali na ruki niejkija humavyja branzalety.

 

Ivan tolki horka ŭsmichaŭsia sam sabie i dumaŭ pra toje, jak usio niedarečna atrymałasia. Padumać tolki! Chacieŭ usich papiaredzić pra niebiaspieku, jakuju ŭiaŭlaje nieznajomy kansultant, sabraŭsia złavić jaho, a dabiŭsia tolki taho, što trapiŭ u niejki tajamničy kabiniet, kab raskazvać roznaje hłupstva pra dziadźku Fiedziu, zapojnaha pjanicu ŭ Vołahdzie. Zusim niedarečna!

 

Narešcie Ivana adpuscili. Jaho pryviali nazad u svoj pakoj, dzie jon atrymaŭ kubačak kavy, dva jajki ŭsmiatku i bieły chleb z masłam.

 

Ivan zjeŭ i vypiŭ padadzienaje i rašyŭ dačakacca hałoŭnaha ŭ hetaj ustanovie i ŭžo ŭ hetaha hałoŭnaha damahčysia ŭvahi i spraviadlivasci.

 

I jon dačakaŭsia jaho. I davoli chutka pasla sniedannia. Niečakana adčynilisia dzviery ŭ pakoj, i ŭvajšło šmat ludziej u biełych chałatach. Napieradzie išoŭ, staranna, artystyčna, paholeny čałaviek hadoŭ saraka piaci, z pryjemnymi, ale vielmi ž praniklivymi vačyma i dalikatnymi manierami. Usia svita demanstravała pavahu i ŭvahu da jaho, i ŭvachod jaho tamu atrymaŭsia niejki navat uračysty. „Jak Poncij Piłat!” — padumałasia Ivanu.

 

Tak, heta niesumnienna byŭ hałoŭny. Jon sieŭ na taburetku, a ŭsie zastalisia stajać.

 

— Doktar Stravinski, — nazvaŭsia jon i pahladzieŭ družalubna.

 

— Voś, Alaksandar Mikałajevič, — cicha skazaŭ niechta z akuratnaju barodkaju i padaŭ hałoŭnamu z dvuch bakoŭ spisany Ivanaŭ list.

 

„Cełuju spravu sšyli!” — padumaŭ Ivan. A hałoŭny pryvyčna prabieh vačyma pa papiery, pramarmytaŭ: „Uhu, uhu…”, pierakinuŭsia sa svitaj niekalkimi skazami na nieznajomaj movie.

 

„I pa łatyni, jak Piłat, havoryć…” — sumna padumaŭ Ivan. Ale tut adno słova prymusiła jaho zdryhanucca, i heta słova było „šyzafrenija” — jašče ŭčora vymaŭlenaje praklatym čužaziemcam na Patryjarchavych sažałkach, a sionnia paŭtoranaje tut prafiesaram Stravinskim.

 

„I heta viedaŭ!” — tryvožna padumaŭ Ivan.

 

Hałoŭny, vidać, mieŭ za praviła zhadžacca z usimi i radavacca ŭsiamu, što jamu tolki nie havorać, i vykazvać svaje adnosiny słovami „słaŭna, słaŭna…”.

 

— Słaŭna! — skazaŭ Stravinski, viarnuŭ niekamu arkuš i zviarnuŭsia da Ivana: — Vy — paet?

 

— Paet, — panura adkazaŭ Ivan i ŭpieršyniu raptam adčuŭ niejkuju ahidu da paezii, i tyja svaje vieršy, jakija ŭspomnilisia zaraz, zdalisia niečym niepryjemnym.

 

Ion zmorščyŭ tvar i ŭ svaju čarhu spytaŭsia ŭ Stravinskaha:

 

— Vy — prafiesar?

 

U adkaz na heta Stravinski zahadzia dalikatna nachiliŭ hołaŭ.

 

— I vy — tut hałoŭny? — praciahvaŭ Ivan.

 

Stravinski ŭ adkaz i na heta pakłaniŭsia.

 

— Mnie treba z vami pahavaryć, — šmatznačna skazaŭ Ivan Mikałajevič.

 

— Ja dla hetaha i pryjšoŭ, — adazvaŭsia Stravinski.

 

— Sprava voś u čym, — pačaŭ Ivan, adčuvajučy, što pryjšoŭ jaho čas, — mianie nienarmalnym zrabili, i nichto nie choča słuchać!..

 

— Nie, my vysłuchajem vas vielmi ŭvažliva, — surjozna i z supakajenniem skazaŭ Stravinski, — u nienarmalnyja vas zapisvać nikoli nie dazvolim.

 

— Tady słuchajcie: učora viečaram ja na Patryjarchavych sažałkach sustreŭsia z tajamničaju asobaju, čužaziemcam ci niečužaziemcam, jaki zaraniej viedaŭ pra smierć Bierlijoza i asabista bačyŭ Poncija Piłata.

 

Svita maŭkliva, navat nie varuchnułasia, słuchała paeta.

 

— Piłata? Piłat, heta — jaki žyŭ pry Isusie Chryscie? — pryžmuryŭsia na Ivana i spytaŭsia Stravinski.

 

— Toj samy.

 

— Aha, — skazaŭ Stravinski, — a hety Bierlijoz zahinuŭ pad tramvajem?

 

— Voś jaho ŭčora pry mnie i zarezała tramvajem na Patryjarchavych, pryčym hety zahadkavy hramadzianin…

 

— Znajomy Poncija Piłata? — spytaŭ Stravinski, jaki, vidać, byŭ kiemlivy.

 

— Mienavita jon, — pacvierdziŭ Ivan, vyvučajučy Stravinskaha, — dyk voś jon i skazaŭ, što Aniečka razliła alej… A jon i pasliznuŭsia jakraz na tym miescy! Jak vam heta padabajecca? — šmatznačna zapytaŭsia Ivan, spadziejučysia na vialiki efiekt ad svaich słoŭ.

 

Ale efiektu nie było, i Stravinski zusim prosta papytaŭsia dalej:

 

— A chto ž hetaja Aniečka?

 

Hetaje pytannie krychu rasčaravała Ivana, tvar jaho pierasmyknuŭsia.

 

— Aniečka tut nie hałoŭnaje, — pramoviŭ jon i zachvalavaŭsia, — boh jaje viedaje, chto jana takaja. Prosta niejkaja durnica z Sadovaje. A važna toje, što jon zaraniej, razumiejecie, zaraniej viedaŭ pra alej! Vy razumiejecie!

 

— Cudoŭna razumieju, — surjozna skazaŭ Stravinski, dakranuŭsia da paetavaha kalena i dadaŭ: — Nie chvalujciesia i praciahvajcie.

 

— Praciahvaju, — skazaŭ Ivan i staraŭsia trapić u ład Stravinskamu, viedajučy z horkaha vopytu, što tolki vytrymka dapamoža jamu. — Dyk voś, hety strašny typ, a jon chłusić, što jon kansultant, vałodaje niejkaju niezvyčajnaju siłaju… Naprykład, za im honišsia, a dahnać nie možaš. Dy z im jašče paračka, i taksama pryhažuny svajho rodu: niejki doŭhi z pabitymi škłami i, akramia taho, nievierahodnych pamieraŭ kot, jaki sam jezdzić u tramvai. Akramia ŭsiaho, — Ivana nichto nie pierabivaŭ, i jon pačaŭ havaryć z usio bolšym zapałam i pierakonanasciu, — jon asabista byŭ na bałkonie ŭ Poncija Piłata, u čym niama nijakaha sumniennia. Dyk što ž heta takoje? A? Jaho treba nieadkładna aryštavać, a to jon narobić biady, što i nie apisać!

 

— Dyk vy i dabivajeciesia, kab jaho aryštavali? Ja vas pravilna zrazumieŭ? — spytaŭsia Stravinski.

 

„Ion razumny, — padumaŭ Ivan, — varta pryznać, što i siarod intelihientaŭ taksama traplajucca zredku razumnyja. Heta nielha admaŭlać!” — i adkazaŭ:

 

— Pravilna! A jak nie dabivacca, sami padumajcie! A mianie siłaju zatrymali tut, sujuć lampaju ŭ vočy, u vannie kupajuć, pra dziadźku Fiedziu raspytvajuć!.. A jaho ŭžo daŭno na sviecie niama! Ja patrabuju, kab mianie nieadkładna vypuscili.

 

— Nu što ž, słaŭna, słaŭna, — adazvaŭsia Stravinski, — voś usio i vysvietliłasia. Sapraŭdy, jaki sens trymać u balnicy zdarovaha čałavieka? Dobra. Ja vas adrazu ž vypišu, kali vy mnie skažacie, što vy narmalny. Nie dakažacie, a tolki skažacie. Nu, vy narmalny?

 

Tut zapanavała poŭnaja cišynia, i toŭstaja žančyna, jakaja ranicaj dahladała Ivana, pahladzieła na prafiesara, jak na boha, a Ivan jašče raz padumaŭ: „Praŭda, razumny”.

 

Prapanova prafiesara jamu spadabałasia vielmi, adnak pierš čym adkazać jamu, jon dobra padumaŭ, namorščyŭšy łob, i skazaŭ cviorda:

 

— Ja — narmalny.

 

— Nu voś i słaŭna, — ablehčana ŭzdychnuŭ Stravinski, — a kali tak, to davajcie dumać łahična. Voźmiem vaš učarašni dzień, — tut jon zaviarnuŭsia, i jamu adrazu ž padali Ivanaŭ arkuš. — U pošukach nieviadomaha čałavieka, jaki nazvaŭsia čužaziemcam, znajomym Poncija Piłata, vy ŭčora ŭčynili nastupnaje, — tut Stravinski pačaŭ zahinać doŭhija palcy, paziraŭ to na papieru, to na Ivana, — paviesili na hrudzi ikonu. Było?

 

— Było, — panura zhadziŭsia Ivan.

 

— Upali z płota, ababili tvar. Tak? Zjavilisia ŭ restaracyju z zapalenaju sviečkaju ŭ ruce i ŭ adnoj bializnie, a ŭ restaracyi zbili niekaha. Pryviezli vas siudy zviazanaha. Adsiul vy telefanavali ŭ milicyju i patrabavali prysłać kulamioty. Potym pasprabavali vykinucca z akna. Tak? Spytaju: ci možna takim čynam kaho-niebudź złavić ci aryštavać? I kali vy čałaviek narmalny, to sami adkažacie — nikoli. Vy chočacie pajsci adsiul? Kali łaska. Ale dazvolcie zapytacca, kudy nakirujeciesia?

 

— Viadoma, u milicyju, — adkazaŭ Ivan i ŭžo nie hetak upeŭniena i cviorda adčuvaŭ siabie ad prafiesarskaha pozirku.

 

— Adrazu adsiul?

 

— Uhu.

 

— A na kvateru svaju nie zajedziecie? — chutka spytaŭsia Stravinski.

 

— Niama času tudy zajazdžać! Pakul ja pa kvaterach budu razjazdžać, jon zmyjecca!

 

— Tak. A što ž vy najpierš skažacie ŭ milicyi?

 

— Pra Poncija Piłata, — adkazaŭ Ivan Mikałajevič, i vočy ŭ jaho zatumanilisia.

 

— Nu voś i słaŭna! — uskliknuŭ pakorany Stravinski i zviarnuŭsia da taho, što byŭ z barodkaju, zahadaŭ: — Fiodar Vasilevič, vypišy, kali łaska, hramadzianina Biazdomnaha ŭ horad. Ale hety pakoj nie zajmać, bializnu možna nie mianiać. Praz dzvie hadziny hramadzianin Biazdomny budzie znoŭ tut. Nu što ž, — zviarnuŭsia jon da paeta, — pospiechu vam žadać nie budu, tamu što ŭ pospiech ni kropielki nie vieru. Da chutkaj sustrečy! — I jon ustaŭ, i svita jaho varuchnułasia.

 

— A čamu ja budu znoŭ tut? — tryvožna spytaŭsia Biazdomny.

 

Stravinski byccam i čakaŭ hetaha pytannia, adrazu ž sieŭ i zahavaryŭ:

 

— A tamu, što jak tolki vy zjaviciesia ŭ milicyju ŭ kalsonach i skažacie, što bačylisia z čałaviekam, jaki asabista viedaŭ Poncija Piłata, — vas imhnienna pryviazuć siudy, i vy znoŭ apyniaciesia ŭ hetym samym pakoi.

 

— Pry čym tut kalsony? — razhublena azirajučysia, spytaŭsia Ivan.

 

— Hałoŭnym čynam Poncij Piłat. Ale i kalsony taksama. Kazionnaje adziennie my ž z vas zdymiem i vydadzim vaša adziennie. A vas pryviezli ŭ kalsonach. A miž tym zajechać dadomu vy nie zbirajeciesia, chacia ja vam i namiaknuŭ na heta. Dalej budzie Piłat… i ŭsio hatova!

 

Tut niešta strašnaje adbyłosia z Ivanam Mikałajevičam, i jon adčuŭ, što słaby, što jamu patrebna parada.

 

— Dyk što ž rabić? — spytaŭsia jon na hety raz užo niasmieła.

 

— Nu voś i słaŭna! — skazaŭ Stravinski. — Heta rezonnaje pytannie. Ciapier ja skažu vam, što z vami zdaryłasia. Učora vas niechta mocna ŭraziŭ raskazam pra Poncija Piłata i inšymi žachami. I voś vy, niervovy, zmučany čałaviek, pajšli pa horadzie z raskazami pra Poncija Piłata. Naturalna, što vas prymajuć za varjata. Vaš paratunak ciapier tolki ŭ adnym — u poŭnym spakoi. I vam abaviazkova treba zastacca tut.

 

— Ale jaho patrebna złavić! — z malboju ŭskliknuŭ Ivan.

 

— Dobra, ale našto ž samomu biehać? Zapišycie na papiery pra ŭsie vašy padazrenni i abvinavačanni hetaha čałavieka. Niama ničoha prasciej, čym pierasłać vašu zajavu kudy treba, i kali, jak vy miarkujecie tut, jon złačyniec, heta vysvietlicca davoli chutka. Ale adna ŭmova: nie pieratamlajciesia i starajciesia mienš dumać pra Poncija Piłata. Ci mała čaho možna naraskazvać! Nie ŭsiamu ž treba vieryć.

 

— Zrazumieŭ! — rašuča zajaviŭ Ivan. — Prašu vydać mnie papieru i piaro.

 

— Vydajcie jamu papieru i karocieńki ałovak, — zahadaŭ Stravinski poŭnaj žančynie, a Ivanu skazaŭ: — Ale sionnia pisać nie raju.

 

— Nie, nie, sionnia, abaviazkova sionnia! — ustryvožana ŭskryknuŭ Ivan.

 

— Nu dobra, tolki nie napružvajcie hołavu. Nie atrymajecca sionnia, atrymajecca zaŭtra.

 

— Jon uciače!

 

— Dy nie, — upeŭniena skazaŭ Stravinski, — jon nikudy nie ŭciače, ručajusia. I pamiatajcie, što tut vam pamohuć, a biez hetaha ŭ vas ničoha nie vyjdzie. Vy čujecie mianie? — raptam šmatznačna skazaŭ Stravinski i ŭziaŭ za abiedzvie ruki Ivana Mikałajeviča. Jon trymaŭ za ruki, hladzieŭ prosta ŭ vočy i paŭtaraŭ: — Vam tut pamohuć… vy čujecie mianie?.. Vam tut pamohuć… vam tut pamohuć… Vam palahčaje. Tut cicha, usio spakojna… Vam pamohuć…

 

Ivan Mikałajevič niečakana paziachnuŭ, tvar jaho padabreŭ.

 

— Aha, aha, — cicha skazaŭ jon.

 

— Nu voś i słaŭna! — jak i zvyčajna skazaŭ prafiesar, zakončyŭšy havorku, ustaŭ. — Da pabačennia! — jon pacisnuŭ Ivanu ruku i ŭžo na vychadzie zaviarnuŭsia da taho, z barodkaju, i skazaŭ: — Aha, i kisłarod pasprabujcie… i vanny.

 

Praz niekalki imhnienniaŭ pierad Ivanam nie było ni Stravinskaha, ni svity. Za rašotkaju ŭ aknie pad paŭdzionnym soncam krasavaŭsia radasny i viasnovy bor na druhim bierazie, a bližej pabliskvała raka.

 

Razdziel 9 KAROŬIEŬSKIJA ŠTUČKI

 

Mikanor Ivanavič Bosy, staršynia žyłlovaha kaapieratyva doma № 302-bis na Sadovaj vulicy ŭ Maskvie, dzie žyŭ niabožčyk Bierlijoz, byŭ u vialikim kłopacie, pačynajučy z učarašniaje nočy z sierady na čacvier.

 

Apoŭnačy, jak my viedajem, pryjechała ŭ dom kamisija, u jakoj udzielničaŭ Žaŭdybin, vyklikała Mikanora Ivanaviča, paviedamiła jamu pra smierć Bierlijoza i razam z im nakiravałasia ŭ kvateru № 50.

 

Tam byli apiačatany rukapisy i rečy niabožčyka. Ni Hruni, prychodziačaj chatniaj rabotnicy, ni lehkadumnaha Sciapana Bahdanaviča ŭ hety čas u kvatery nie było. Kamisija abjaviła Mikanoru Ivanaviču, što rukapisy niabožčyka zabiaruć dla razhladu, što žyłpłošča niabožčyka, heta značyć try pakoi (byłyja juvieliršyny kabiniet, hascioŭnia i stałoŭka), pierachodziać u rasparadžennie žyłlovaha tavarystva, a rečy niabožčyka buduć zachoŭvacca na hetaj žyłpłoščy, pakul nie zjaviacca spadkajemcy.

 

Viestka pra Bierlijozavu hibiel razlaciełasia pa ŭsim domie z niečuvanaju chutkasciu, i z siami hadzin ranicy ŭ čacvier Bosamu pačali telefanavać, a potym i asabista zjaŭlacca z zajavami, u jakich byli pretenzii na žyłpłošču niabožčyka. Za try hadziny Mikanor Ivanavič atrymaŭ hetakich zajaŭ tryccać dzvie štuki.

 

U zajavach byli prośby, hroźby, paklopy, danosy, abiacanni zrabić ramont za svoj košt, ukazanni na nievynosnuju ciesnatu i niemahčymasć žyć bolej u adnoj kvatery z bandytami. U liku ŭsiaho inšaha było zabojčaje pa svaich mastackich vartasciach apisannie kradziažu pielmieniaŭ, jakija pakłali prosta ŭ kišeniu ŭ kvatery № 31, dva abiacanni skončyć žyccio samahubstvam i adno pryznannie ŭ tajnaj ciažarnasci.

 

Mikanora Ivanaviča vyklikali ŭ piaredni pakoj u jaho kvatery, brali za rukaŭ, niešta šaptali, padmirhvali i abiacali nie zastacca ŭ daŭhu.

 

Pakuty hetyja ciahnulisia da pačatku pieršaj hadziny dnia, pakul Mikanor Ivanavič prosta nie ŭciok sa svajoj kvatery ŭ pamiaškannie ŭpraŭlennia, ale, kali ŭbačyŭ, što i tam jaho padpilnoŭvajuć, uciok i adtul. Siak-tak adbiŭšysia ad tych, chto išoŭ sledam pa piatach cieraz zaasfaltavany dvor, Mikanor Ivanavič znik u šostym padjezdzie i ŭzyšoŭ na piaty pavierch, dzie i znachodziłasia hetaja pahanaja kvatera № 50.

 

Pasla taho jak adsopsia na placoŭcy, toŭsty Mikanor Ivanavič pazvaniŭ, ale jamu nichto nie adčyniŭ. Jon pazvaniŭ jašče raz i pačaŭ pad nos burčać i łajacca. Ale i tady jamu nie adčynili. Ciarpiennie ŭ Mikanora Ivanaviča łopnuła, jon dastaŭ z kišeni zviazak dublikataŭ klučoŭ, jakija naležali domakiraŭnictvu, uładarnaju rukoju adamknuŭ dzviery i zajšoŭ.

 

— Hej, rabotnica! — kryknuŭ Mikanor Ivanavič u pryciemku piaredniaha pakoja. — Jak ciabie? Hrunia, ci što? Ciabie niama?

 

Nichto nie adhuknuŭsia.

 

Tady Mikanor Ivanavič zniaŭ z dzviarej kabinieta piačatku, vyniaŭ z partfiela składny mietr i stupiŭ u kabiniet. Stupić-to jon stupiŭ, ale ŭražana spyniŭsia ŭ dzviarach i až skałanuŭsia.

 

Za stałom niabožčyka siadzieŭ nieznajomy čałaviek, chudy hramadzianin u klatčastym pinžačku, u žakiejskaj šapačcy i ŭ piensne… adnym słovam, toj samy.

 

— Vy chto budziecie, hramadzianin? — spałochana spytaŭsia Mikanor Ivanavič.

 

— A-a! Mikanor Ivanavič, — zakryčaŭ dryhotkim tenarkom nieznajomy hramadzianin, padchapiŭsia, pryvitaŭ staršyniu hvałtoŭnym i niečakanym pociskam ruki. Pryvitannie heta zusim nie ŭzradavała Mikanora Ivanaviča.

 

— Ja prašu prabačennia, — zahavaryŭ jon padazrona, — chto vy taki budziecie? Vy — asoba aficyjnaja?

 

— Ech, Mikanor Ivanavič! — pryjazna ŭskliknuŭ nieznajomy. — Jakoje maje značennie, aficyjnaja asoba albo nieaficyjnaja? Usio heta zaležyć ad taho, z jakoha punktu hledžannia hladzieć na pradmiet, usio heta, Mikanor Ivanavič, davoli chistka i časova. Sionnia ja nieaficyjnaja asoba, a zaŭtra, hladziš, aficyjnaja! A byvaje i naadvarot, Mikanor Ivanavič. I jak jašče byvaje!

 

Razvažanni hetyja ni ŭ jakoj stupieni nie zadavolili staršyniu domakiraŭnictva. Jon byŭ ad pryrody čałaviek nasciarožany i tamu pryjšoŭ da vyvadu, što čałaviek, jaki raspinajecca pierad im, i josć jakraz asoba nieaficyjnaja, a dakładniej — vałacuha.

 

— Dy chto vy taki? Jak vaša prozvišča? — usio suroviej dapytvaŭsia staršynia i navat pačaŭ nastupać na nieznajomaha.

 

— Prozvišča majo, — surovasć nijak nie zbiantežyła hramadzianina, — nu, skažam, Karoŭieŭ. Dy ci nie chočacie čaračku, Mikanor Ivanavič? Pa-svojsku! Ha?

 

— Prabačcie! — Mikanor Ivanavič užo aburaŭsia. — Jakija tut čarački? (Treba pryznacca, chacia heta i niepryjemna, što Mikanor Ivanavič byŭ ad pryrody čałaviek hrubavaty.) — Na pałavinie niabožčyka siadzieć nie dazvolena! Vy što tut robicie?

 

— Dy vy prysiadźcie, Mikanor Ivanavič, — kryčaŭ hramadzianin. Jon zusim nie razhubiŭsia, kruciŭsia, prapanoŭvaŭ staršyni kresła.

 

Mikanor Ivanavič davoli luta adapchnuŭ kresła i zakryčaŭ:

 

— Chto vy taki, narešcie?

 

— JA, majcie łasku viedać, pierakładnik pry asobie čužaziemca, jaki maje rezidencyju ŭ hetaj kvatery, — adrekamiendavaŭsia nieznajomy Karoŭieŭ i hruknuŭ abcasam ryžaha nievaksavanaha čaravika.

 

Mikanor Ivanavič raziaviŭ rot. Najaŭnasć niejkaha čužaziemca, dy jašče z pierakładnikam, u hetaj kvatery była jamu nievierahodnym siurpryzam, i jon zapatrabavaŭ tłumačennia.

 

Pierakładnik achvotna rastłumačyŭ. Zamiežny artyst pan Vołand byŭ pryjazna zaprošany dyrektaram Varjete Sciapanam Bahdanavičam Lichadziejevym pažyć u čas svaich hastrolaŭ, prykładna tydzień, na jaho kvatery, pra što jon jašče ŭčora napisaŭ Mikanoru Ivanaviču prośbu prypisać čužaziemca časova, pakul sam Lichadziejeŭ zjezdzić u Jałtu.

 

— Ničoha jon mnie nie pisaŭ, — zdziŭlena skazaŭ staršynia.

 

— A vy pahladzicie ŭ svaim partfieli, Mikanor Ivanavič, — soładka prapanavaŭ Karoŭieŭ.

 

Mikanor Ivanavič pacisnuŭ plačyma, rasšpiliŭ partfiel i znajšoŭ u im piśmo Lichadziejeva.

 

— Jak ža ja pra jaho zabyŭ? — tupa hladzieŭ na raspiačatanuju kapertu i marmytaŭ Mikanor Ivanavič.

 

— Byvaje i nie takoje, byvaje, Mikanor Ivanavič! — zatraščaŭ Karoŭieŭ. — Niaŭvažlivasć, niaŭvažlivasć, i pieratomlenasć, i pavyšany cisk, darahi Mikanor Ivanavič! Ja sam žachliva niaŭvažlivy. Jak-niebudź pry čarcy ja raskažu vam niekalki faktaŭ z maje bijahrafii, i ŭ vas žyvot zabalić ad rohatu.

 

— Kali ž Lichadziejeŭ jedzie ŭ Jałtu?

 

— Dy jon pajechaŭ, pajechaŭ! — zakryčaŭ pierakładnik. — Jon, viedajecie, imčyć užo, imčyć! Jon užo čortviedama dzie! — I tut pierakładnik zamachaŭ rukami, jak młyn kryłami. Mikanor Ivanavič zajaviŭ, što jamu treba ŭbačyć čužaziemca asabista, ale tut atrymaŭ ad pierakładnika admovu: nielha, zaniaty. Dresiruje kata.

 

— Kata, kali chočacie, mahu pakazać, — prapanavaŭ Karoŭieŭ.

 

Ad hetaha, u svaju čarhu, admoviŭsia Mikanor Ivanavič, a pierakładnik adrazu ž zrabiŭ staršyni niečakanuju, ale nadta cikavuju prapanovu.

 

Uličvajučy toje, što pan Vołand nizavošta nie choča žyć u hateli, a žyć jon pryvyk prastorna, dyk voś ci nie dazvolić žyłtavarystva zaniać na tydzień, pakul praciahvajucca hastroli Vołanda ŭ Maskvie, jamu ŭsiu kvateru, heta značyć i pakoi niabožčyka?

 

— Jamu ž usio roŭna, niabožčyku, — šeptam pieŭ Karoŭieŭ, — jamu ciapier, zhadziciesia sami, Mikanor Ivanavič, kvatera hetaja da lampački?

 

Mikanor Ivanavič niedaŭmienna zapiarečyŭ, što čužaziemcam naležyć žyć u „Mietrapoli”, a nie na pryvatnych kvaterach.

 

— Kažu vam, kapryzny, jak čortviedama što! — zašaptaŭ Karoŭieŭ. — Nu nie choča! Nie lubić jon hatelaŭ! Vo jany dzie ŭ mianie siadziać, hetyja inturysty! — intymna paskardziŭsia Karoŭieŭ i tknuŭ palcam u svaju žylistuju šyju. — Vierycie, usiu dušu vymatali! Pryjedzie… i ci našpijonić, jak sučy syn, ci kapryzami ŭsie niervy vymataje: i toje jamu nie hetak, i heta jamu nie tak!.. A vašamu tavarystvu, Mikanor Ivanavič, poŭnaja vyhada i vidavočny prafit. A hrošaj jon nie paškaduje, — Karoŭieŭ azirnuŭsia, potym šapnuŭ na vucha staršyni: — Milanier!

 

U prapanovie pierakładnika byŭ zakładzieny jaŭny praktyčny sens, prapanova była davoli aŭtarytetnaja, ale niešta nadziva nie aŭtarytetnaje było i ŭ maniery pierakładnika havaryć, i ŭ jaho adzienni, i ŭ hetym miarzotnym, ničoha nie vartym piensne. U vyniku hetaha niešta padsviadomaje mučyła staršyniovu dušu, i ŭsio ž jon vyrašyŭ zhadzicca z prapanovaju. Sprava ŭ tym, što tavarystva mieła davoli vialiki deficyt. Da vosieni treba było vykupić naftu na paravoje aciaplennie, a za jakuju fihu — nieviadoma. Z inturystavymi hrašyma i možna budzie vykrucicca. Ale dziełavy i asciarožny Mikanor Ivanavič zajaviŭ, što jamu pierš za ŭsio treba ŭviazać hetaje pytannie z inturysckim biuro.

 

— Ja razumieju, — kryknuŭ Karoŭieŭ, — jak ža heta biez uviazki, abaviazkova. Voś vam telefon, Mikanor Ivanavič, i terminova ŭviazvajcie. A nakont hrošaj nie dumajcie, — šeptam dadaŭ jon i pavioŭ staršyniu ŭ piaredni pakoj da telefona, — z kaho ž uziać, jak nie z jaho? Kab vy bačyli, jakaja ŭ jaho viła ŭ Nicy! Na nastupnaje leta, jak pajedziecie za miažu, znarok zajazdžajcie pahladzieć — achniecie!

 

Sprava z inturysckim biuro ŭładziłasia pa telefonie z niezvyčajnaju chutkasciu, jakaja ŭraziła staršyniu. Akazałasia, što tam užo viedajuć pra namier pana Vołanda žyć u pryvatnaj kvatery Lichadziejeva i suprać nie majuć ničoha.

 

— Nu i cudoŭna! — kryčaŭ Karoŭieŭ.

 

Krychu ahłušany jaho traskatnioju, staršynia zajaviŭ, što žyłtavarystva zhodna zdać na tydzień kvateru № 50 artystu Vołandu z płataj pa… — Mikanor Ivanavič sumieŭsia krychu i skazaŭ:

 

— Pa piaćsot rubloŭ u dzień.

 

Tut Karoŭieŭ kančatkova ŭraziŭ staršyniu. Jon žulikavata padmirhnuŭ na spalniu, adkul čuvać było, jak miakka skača kot, i prasipieŭ:

 

— Za tydzień, vychodzić, try z pałovaju tysiačy? Mikanor Ivanavič padumaŭ, što jon dadasć: „Adnak ža i apietyt u vas, Mikanor Ivanavič!” — ale Karoŭieŭ skazaŭ zusim inšaje:

 

— Prasicie piać, jon dasć! Chiba heta suma? Mikanor Ivanavič razhublena ŭsmichnuŭsia i sam nie zaŭvažyŭ, jak apynuŭsia la piśmovaha stała niabožčyka, dzie Karoŭieŭ chucieńka napisaŭ kantrakt u dvuch ekziemplarach. Pasla hetaha jon zlataŭ z im u spalniu i adrazu ž viarnuŭsia, abodva ekziemplary byli razmašysta padpisany čužaziemcam. Padpisaŭ kantrakt i staršynia. Tut Karoŭieŭ zapatrabavaŭ raspisačku na piać…

 

— Propissiu, propissiu, Mikanor Ivanavič!.. tysiač rubloŭ… — i sa słovami, jakija nie stasavalisia da surjoznaj spravy: — Ejn, cvej, drej! — pakłaŭ staršyni piać novieńkich bankaŭskich pačkaŭ.

 

Adbyŭsia pieralik, pierasypany žarcikami i prymaŭkami Karoŭieva nakštałt „hrošyki padlik lubiać”, „svaje vočki nie hladziać ubočki” i inšymi.

 

Pasla taho jak pieraličyŭ hrošy, atrymaŭ ad Karoŭieva pašpart čužaziemca i kantrakt i ŭsio pakłaŭ u partfiel, staršynia nie ŭtrymaŭsia i saramliva paprasiŭ kantramarku…

 

— Pra što havorka! — harknuŭ Karoŭieŭ. — Kolki vam bilecikaŭ, Mikanor Ivanavič, dvanaccać, piatnaccać?

 

Ahałomšany staršynia rastłumačyŭ, što kantramarki jamu patrebny tolki dzvie, jamu i Piełahiei Antonaŭnie, jaho žoncy.

 

Karoŭieŭ adrazu ž vychapiŭ błaknot i zalichvacka vypisaŭ Mikanoru Ivanaviču kantramaračku na dzvie asoby na pieršym radzie. I hetu kantramaračku pierakładnik levaju rukoju sprytna ŭsunuŭ Mikanoru Ivanaviču, a pravaju ŭkłaŭ u ruku staršyni toŭsty chrustki pačak. Mikanor Ivanavič kinuŭ na jaho vokam, husta pačyrvanieŭ i pačaŭ adpichać ad siabie.

 

— Hetaha nie pałožana… — marmytaŭ jon.

 

— I słuchać nie budu, — zašaptaŭ jamu na vucha Karoŭieŭ, — u nas nie pałahajecca, a za miažoj pałahajecca. Vy pakryŭdzicie jaho, Mikanor Ivanavič, a heta niajomka. Vy pracavali…

 

— Stroha prasledujecca… — cichieńka prašaptaŭ staršynia i azirnuŭsia.

 

— A sviedki dzie? — šapnuŭ na druhoje vucha Karoŭieŭ. — Ja ŭ vas pytajusia, dzie jany? Što vy?

 

I tut zdaryłasia, jak scviardžaŭ potym staršynia, dziva: pačak sam saboju ŭpoŭz jamu ŭ partfiel. Potym staršynia, niejki rassłableny i navat razbity, apynuŭsia na lesvicy. Vichor dumak bušavaŭ u jaho ŭ hałavie. U im krucilisia i viła ŭ Nicy, i dresiravany kot, i dumka pra toje, što sviedkaŭ sapraŭdy nie było, i što Piełahieja Antonaŭna budzie rada kantramarcy. Heta byli błytanyja dumki, ale ŭ cełym pryjemnyja. I razam z tym niejkaja ihołačka ŭ samaj hłybini dušy pakołvała staršyniu. Heta była ihołačka tryvohi. Akramia ŭsiaho, tut, na lesvicy, staršyniu, jak udar, praciała dumka: „A jak trapiŭ u kabiniet pierakładnik, kali na dzviarach była piačatka?! I jak heta jon, Mikanor Ivanavič, pra heta nie papytaŭsia?” Niejki čas staršynia, jak baran, hladzieŭ na prystupki lesvicy, ale potym vyrašyŭ naplavać na ŭsio heta i nie mučyć siabie niepatrebnymi pytanniami…

 

Ledź tolki staršynia vyjšaŭ z kvatery, sa spalni dalacieŭ husty hołas:

 

— Mnie hety Mikanor Ivanavič nie spadabaŭsia. Jon abarmot i ašukaniec. Ci nielha zrabić tak, kab jon bolš nie prychodziŭ siudy?

 

— Miesir, vam varta tolki zahadać!.. — adhuknuŭsia adniekul Karoŭieŭ, ale nie dryhotkim, a čystym i hučnym hołasam.

 

I adrazu ž praklaty pierakładnik apynuŭsia ŭ piarednim pakoi, nakruciŭ tam telefonny numar i pačaŭ čamuści płaksiva havaryć u słuchaŭku:

 

— Halo! Liču, što moj abaviazak paviedamić, što naš staršynia žyłtavarystva doma numar trysta dva-bis na Sadovaj, Mikanor Ivanavič Bosy, spiekuluje valutaju. Zaraz u jaho ŭ kvatery numar tryccać piać, u prybiralni, u hazietnaj papiery čatyrysta dalaraŭ. Havoryć žychar adznačanaha doma z kvatery numar adzinaccać Cimafiej Kvascoŭ. Ale boham prašu trymać majo prozvišča ŭ tajnie. Bajusia pomsty vyšejnazvanaha staršyni.

 

I niahodnik paviesiŭ słuchaŭku.

 

Što dalej adbyvałasia ŭ kvatery № 50 nieviadoma, što ŭ kvatery Mikanora Ivanaviča — viadoma. Jon zaščapiŭsia doma ŭ prybiralni, dastaŭ z partfiela pačak, pierakanaŭsia, što ŭ im čatyrysta rubloŭ. Hety pačak Mikanor Ivanavič zakruciŭ u abryvak haziety i sunuŭ u vientylacyjnuju adtulinu.

 

Praz piać chvilin staršynia siadzieŭ za stałom u svajoj čyscieńkaj maleńkaj stałoŭcy. Žonka jaho pryniesła z kuchni akuratna parezanaha sieladca, husta pasypanaha zialonaju cybulaju. Mikanor Ivanavič naliŭ u łafitničak harełki, vypiŭ, druhi raz naliŭ, vypiŭ, padchapiŭ na videlec try kavałački sieladca… i ŭ hety čas pazvanili, a Piełahieja Antonaŭna pryniesła rondal, hlanuŭšy na jaki abaviazkova i adrazu zdahadaješsia, što ŭ im, u huščy vohniennaha baršču, znachodzicca toje, smačniej za što niama na sviecie, — mazhavaja kostka.

 

Mikanor Ivanavič skaŭtnuŭ slinu i pravurčaŭ, jak sabaka:

 

— A kab vy pravalilisia! Padjesci nie daduć. Nie ŭpuskaj nikoha, mianie niama doma. Nakont kvatery skažy, kab pierastali bałbatać. Praz tydzień budzie pasiedžannie…

 

Žonka pabiehła ŭ piaredni pakoj, a Mikanor Ivanavič apałonikam pavałok z vohniennaha voziera — jaje, kostku, tresnutuju ŭdoŭžki. Ale ŭ hetaje imhniennie ŭ stałoŭku ŭvajšli dvoje hramadzian, a za imi čamuści spałatniełaja Piełahieja Antonaŭna. Jak tolki hlanuŭ na hramadzian, adrazu ž spałatnieŭ i Mikanor Ivanavič. I ŭstaŭ.

 

— Dzie sarcir? — zakłapočana skazaŭ pieršy, jaki byŭ u kasavarotcy.

 

Na stale niešta hruknuła (heta Mikanor Ivanavič upusciŭ łyžku na stol).

 

— Tut, tut, — skorańka zahavaryła Piełahieja Antonaŭna.

 

I pryšłyja adrazu ž pamknulisia ŭ kalidor.

 

— A što takoje? — cicha spytaŭsia Mikanor Ivanavič, jaki išoŭ sledam. — U nas ničoha takoha ŭ kvatery być nie moža… a ŭ vas dakumienciki… ja prašu prabačennia…

 

Pieršy na chadu pakazaŭ Mikanoru Ivanaviču dakumienciki, a druhi ŭžo stajaŭ na taburetcy ŭ prybiralni z rukoju ŭ vientylacyjnym chodzie. U vačach u Mikanora Ivanaviča paciamnieła. Hazietu razharnuli, ale ŭ joj akazalisia nie rubli, a nieviadomyja hrošy, nie to sinija, nie to zialonyja, z partretam niejkaha staroha. Miž inšym, usio heta Mikanor Ivanavič bačyŭ užo ćmiana, u vačach u jaho płavali niejkija plamy, plamy.

 

— Dalary ŭ vientylacyi, — zadumliva skazaŭ pieršy i spytaŭsia ŭ Mikanora Ivanaviča vietliva: — Vaš pakiecik?

 

— Nie! — adkazaŭ Mikanor Ivanavič strašnym hołasam. — Vorah padkinuŭ!

 

— Heta byvaje, — zhadziŭsia toj, pieršy, i znoŭ miakka dadaŭ: — Nu što ž, treba zdavać i astatnija.

 

— Niama ŭ mianie! Niama, boham klanusia, nikoli ŭ rukach nie trymaŭ! — adčajna ŭskryknuŭ staršynia.

 

Ion kinuŭsia da kufra, dastaŭ partfiel i ŭvieś čas marmytaŭ niezrazumiełaje:

 

— Voś kantrakt… pierakładnik-had padkinuŭ… Karoŭieŭ u piensne!

 

Ion rasšpiliŭ partfiel, zirnuŭ u jaho, usunuŭ ruku, pasinieŭ z tvaru, upusciŭ partfiel u boršč. U partfieli ničoha nie było: ni Sciopkavaha piśma, ni kantrakta, ni čužaziemcavaha pašparta, ni hrošaj, ni kantramarki. Ničoha, słovam, akramia składnoha mietra.

 

— Tavaryšy! — dzika zakryčaŭ staršynia. — Trymajcie ich! U našym domie niačystaja siła!

 

I tut zusim nieviadoma što zdałosia Piełahiei Antonaŭnie, ale jana ŭsplasnuła rukami, uskryknuła:

 

— Pakajsia, Ivanavič! Tabie skidka vyjdzie!

 

Z nabiehłymi kryvioj vačyma Mikanor Ivanavič padniaŭ kułaki nad žončynaj hałavoju:

 

— U-u, dura praklataja!

 

Tut jon asłabieŭ i apusciŭsia na kresła, mabyć, vyrašyŭ pakarycca niepazbiežnamu.

 

U hety čas Cimafiej Kandratavič Kvascoŭ na placoŭcy prypadaŭ da zamočnaje adtuliny staršyniovaje kvatery to vucham, to vokam i kanaŭ ad cikaŭnasci.

 

Praz piać chvilin žychary doma, jakija byli ŭ dvary, bačyli, jak staršynia z dvuma čałaviekami pajšoŭ prosta ŭ varoty doma. Raskazvali, što na Mikanoru Ivanaviču i tvaru nie było, što jon chistaŭsia, jak pjany, i niešta marmytaŭ.

 

A jašče praz hadzinu nieviadomy hramadzianin zjaviŭsia ŭ kvateru numar adzinaccać, jakraz u toj čas, kali Cimafiej Kandratavič, zachlobvajučysia ad zadavalniennia, raskazvaŭ inšym žycharam pra toje, jak zamiali staršyniu, palcam paklikaŭ Cimafieja Kandrataviča ŭ piaredni pakoj, niešta jamu skazaŭ i znik razam z im.

 

Razdziel 10 VIESTKI Z JAŁTY

 

U hety čas, kali adbyłosia niaščascie z Mikanoram Ivanavičam, niedaloka ad doma № 302-bis, usio na toj samaj Sadovaj, u kabiniecie finansavaha dyrektara Varjete Rymskaha znachodzilisia dvoje: sam Rymski i administratar Varjete Varenucha.

 

Vialiki kabiniet na druhim paviersie teatra dvuma voknami vychodziŭ na Sadovuju, adnym, jakraz za plačyma ŭ findyrektara, jaki siadzieŭ za piśmovym stałom, u letni sad, na Varjete, dzie razmiaščalisia bufiety, cir i adkrytaja estrada. Upryhožvali kabiniet, akramia piśmovaha stała, staryja afišy, jakija visieli na scianie, maleńki stolik z hrafinam vady, čatyry kresły i padstaŭka ŭ kucie, na jakoj stajaŭ stary zapyleny makiet niejkaha vidovišča. Nu, i samo saboj razumiejecca, što, akramia hetaha, była ŭ kabiniecie nievialikaja abłuplenaja niezharalnaja kasa, levaruč ad Rymskaha, pobač z piśmovym stałom.

 

Rymski, jaki siadzieŭ za stałom, zranku byŭ u drennym nastroi, a Varenucha, naadvarot, byŭ ažyŭleny, viasioły i padazrona dziejsny. Ale vyjscia jahonaja enierhija nie znachodziła.

 

Varenucha chavaŭsia ciapier u kabiniecie findyrektara ad kantramaračnikaŭ, jakija nie davali jamu prodychu, asabliva kali mianiałasia prahrama. A sionnia jakraz i byŭ taki dzień.

 

Jak tolki pačynaŭ zvinieć telefon, Varenucha braŭ słuchaŭku i chłusiŭ u jaje:

 

— Chto? Varenucha? Jaho niama. Niekudy pajšoŭ z teatra.

 

— Patelefanuj ty, kali łaska, jašče raz Lichadziejevu, — razzłavana skazaŭ Rymski.

 

— Dy niama jaho doma. Ja Karpava tudy pasyłaŭ. Nikoha niama ŭ kvatery.

 

— Chalera viedaje što tvorycca, — šypieŭ Rymski i pstrykaŭ ličylnaju mašynkaju.

 

Dzviery adčynilisia, i kapieldynier pryvałok toŭsty pačak tolki što addrukavanych dadatkova afiš. Na zialonych arkušach vialikimi čyrvonymi litarami było nadrukavana:

 

SIENNJa I ŠTODZIENNA Ŭ TEATRY VARjETE

 

DADATKOVA DA PRAHRAMY:

 

PRAFIESAR VOŁAND

 

SIEANSY ČORNAIE MAHII Z POŬNYM JAIE VYKRYCCIOM

 

Varenucha adstupiŭsia ad afišy, nakinutaj im na makiet, palubavaŭsia joju i zahadaŭ kapieldynieru nieadkładna puscić usie ekziemplary na rasklejku.

 

— Dobra, kidka, — zaznačyŭ Varenucha pasla taho, jak kapieldynier vyjšaŭ.

 

— A mnie zusim nie padabajecca hetaja vydumka, — złosna zirnuŭ praz rahavyja akulary na afišu i praburčaŭ Rymski, — i naohul ja zdziŭlajusia, jak jamu dazvolili heta pakazvać!

 

— Nie, Ryhor Daniłavič, nie havary, heta davoli tonki manieŭr. Tut usia sol u vykrycci.

 

— Nie viedaju, nie viedaju, nijakaha tut cymusu niama, i zaŭsiody jon vydumaje licha viedaje što! Chacia b pakazaŭ hetaha maha. Ty jaho bačyŭ? Dzie jon jaho adkapaŭ, licha jaho viedaje!

 

Vysvietliłasia, što Varenucha, hetaksama jak i Rymski, nie bačyŭ maha. Učora Sciopa („iak zvarjacieły”, skazaŭ Rymski) prybieh da findyrektara z napisanym čarnavikom dahavora, zahadaŭ jaho pierapisać i adrazu ž vydać hrošy. I mah hety zmyŭsia, i jaho nichto nie bačyŭ, akramia Sciopy.

 

Rymski dastaŭ hadzinnik, ubačyŭ, što na im piać chvilin na treciuju hadzinu, i zusim azviareŭ. I sapraŭdy! Lichadziejeŭ telefanavaŭ prykładna ŭ adzinaccać hadzin, skazaŭ, što pryjdzie praz paŭhadziny, i nie tolki nie pryjšoŭ, ale i z kvatery znik!

 

— U mianie ž rabota staić! — hyrkaŭ Rymski i tyckaŭ palcam u stos niepadpisanych papier.

 

— Ci nie trapiŭ i jon, jak Bierlijoz, pad tramvaj? — havaryŭ Varenucha i pryciskaŭ da vucha słuchaŭku, u jakoj čulisia hustyja, praciahłyja i zusim bieznadziejnyja sihnały.

 

— A dobra było b… — ledź čutna pracadziŭ skroź zuby Rymski.

 

U hety momant u kabiniet uvajšła žančyna ŭ formiennaj kurtcy, u furažcy, u čornaj spadnicy i ŭ tapkach. Z maleńkaj sumački na baku žančyna dastała bieleńki kvadracik i sšytak, spytałasia:

 

— Dzie tut Varjete? Zvyšmałanka vam. Raspišyciesia.

 

Varenucha čarkanuŭ u sšytku niejkuju kryvulinu i, jak tolki začynilisia za joj dzviery, razharnuŭ kvadracik.

 

Pračytaŭ telehramu, zamirhaŭ vačyma i pieradaŭ jaje Rymskamu.

 

U telehramie było nadrukavana nastupnaje: „Jałty Maskvu. Varjete. Sionnia pałovie dvanaccataj kryminalny vyšuk zjaviŭsia šaten načnoj saročcy štanach biez botaŭ psichičny nazvaŭsia Lichadziejevym dyrektaram Varjete Małankujcie jałcinski vyšuk dzie dyrektar Lichadziejeŭ”.

 

— Voś tabie i maješ! — uskliknuŭ Rymski i dadaŭ: — Jašče siurpryz!

 

— Łžedzimitryj, — skazaŭ Varenucha i zahavaryŭ u telefonnuju słuchaŭku: — Telehraf? Na rachunak Varjete. Prymicie zvyšmałanku… Vy čujecie?.. „Jałta, kryminalny vyšuk… Dyrektar Lichadziejeŭ Maskvie Findyrektar Rymski”…

 

Niezaležna ad paviedamlennia pra jałcinskaha samazvanca, Varenucha znoŭ pačaŭ šukać Sciopu pa telefonie dzie moh i, zrazumieła, nidzie nie znajšoŭ. Jakraz u toj momant, kali Varenucha trymaŭ u ruce słuchaŭku i dumaŭ, kudy b jašče patelefanavać, uvajšła taja samaja žančyna, što pryniesła i pieršuju małanku, i ŭručyła Varenuchu novy kanviercik. Varenucha paspiešna raspiačataŭ jaho, pračytaŭ nadrukavanaje i svisnuŭ.

 

— Što jašče? — spytaŭ Rymski i niervova pierasmyknuŭsia.

 

Varenucha moŭčki padaŭ telehramu, i findyrektar ubačyŭ u joj słovy: „Malu vieryć kinuty Jałtu hipnozam Vołanda małankujcie vyšuku pacviardžennie asoby Lichadziejeŭ”.

 

Rymski i Varenucha, prytuliŭšysia, pieračytali telehramu i moŭčki vyłupilisia adzin na adnaho.

 

— Hramadzianie! — raptam razzłavałasia žančyna. — Raspisvajciesia, a potym budziecie maŭčać kolki vam chočacca! Ja ž małanki raznošu!

 

Varenucha, nie adryvajučy vačej ad telehramy, kryva čyrkanuŭ u sšytku, i žančyna znikła.

 

— Ty ž z im na pačatku dvanaccataj havaryŭ pa telefonie? — z poŭnym nierazumienniem zahavaryŭ administratar.

 

— Dyk smiešna havaryć! — pranizliva zakryčaŭ Rymski. — Telefanavaŭ ja jamu ci nie telefanavaŭ, a nie moža jon zaraz być u Jałcie! Heta niedarečna!

 

— Jon pjany… — skazaŭ Varenucha.

 

— Chto pjany? — spytaŭsia Rymski, i abodva vytraščylisia adzin na adnaho.

 

Što telehrafavaŭ z Jałty niejki varjat ci samazvaniec, u hetym nie było sumniennia, ale voś što było dziŭna: adkul toj jałcinski mistyfikatar viedaje pra Vołanda, jaki tolki ŭčora pryjechaŭ u Maskvu? Adkul jon viedaje pra suviaź Lichadziejeva i Vołanda?

 

— „Hipnozam…” — paŭtaryŭ Varenucha słovy z telehramy. — Adkul jamu viadoma pra Vołanda? — jon niedaŭmienna pamirhaŭ vačyma i kryknuŭ rašuča: — Dy nie, hłupstva, hłupstva, hłupstva!

 

— Dzie ž jon spyniŭsia, hety Vołand, čort by jaho ŭziaŭ? — spytaŭsia Rymski.

 

Varenucha adrazu patelefanavaŭ u inturysckaje biuro i, na vialikaje zdziŭlennie Rymskaha, paviedamiŭ, što spyniŭsia Vołand na kvatery ŭ Lichadziejeva. Varenucha pasla hetaha nabraŭ numar lichadziejeŭskaj kvatery i doŭha słuchaŭ, jak husta hudzie ŭ słuchaŭcy. Siarod hetych hudkoŭ adniekul zdaloku pačuŭsia ciažki, panury hołas, jaki praspiavaŭ: „…skały, moj prijut…” — i Varenucha vyrašyŭ, što ŭ telefonnuju sietku adniekul prarvaŭsia hołas z radyjoteatra.

 

— Nie adkazvaje kvatera, — skazaŭ Varenucha i pakłaŭ słuchaŭku na ryčah, — chiba jašče raz pasprabavać patelefanavać?

 

Ion nie dahavaryŭ, u dzviarach pakazałasia taja samaja žančyna, i abodva, Rymski i Varenucha, ustali joj nasustrač, a jana dastała z sumki nie bieły, a niejki ciomny arkušyk.

 

— Heta ŭžo zusim cikava, — pracadziŭ skroź zuby Varenucha, pravioŭ vačyma žančynu, jakaja spiašałasia. Pieršy arkušykam zavałodaŭ Rymski.

 

„Dokaz moj počyrk i moj podpis Małankujcie pacvierdžannie naładźcie sakretny nahlad za Vołandam Lichadziejeŭ”.

 

Za dvaccać hadoŭ pracy ŭ teatrach Varenucha bačyŭ ŭsiakaje, ale tut jon adčuŭ, što rozum jaho byccam zatumańvajecca, jon ničoha nie moh navat pramović, akramia zvyčajnaha:

 

— Hetaha być nie moža!

 

Rymski zrabiŭ inakš. Jon ustaŭ, adčyniŭ dzviery i raŭnuŭ kurjeršy, jakaja siadzieła na taburetcy:

 

— Nikoha, akramia paštalona, nie ŭpuskać! — i zamknuŭ kabiniet na kluč.

 

Potym jon dastaŭ z piśmovaha stała stos papiery i pačaŭ staranna paraŭnoŭvać tłustyja, z nachiłam uleva, litary na fotahramie z litarami na Sciapanavych rezalucyjach i jaho podpisach z vintavoju zakaručkaju. Varenucha ŭzloh na stol i horača dychaŭ u ščaku Rymskamu.

 

— Heta jaho počyrk, — narešcie pramoviŭ findyrektar, a Varenucha adazvaŭsia recham:

 

— Jaho.

 

Administratar pryhledzieŭsia da tvaru Rymskaha i zdziviŭsia pieramienie, jakaja adbyłasia z im. I tak chudy findyrektar byccam jašče bolš pachudzieŭ i navat pastareŭ, a jaho vočy ŭ rahavoj apravie stracili svaju zvyčajnuju kalučasć, i zjaviłasia ŭ ich byccam nie tolki tryvoha, ale i smutak.

 

Varenucha zrabiŭ usio, što robić čałaviek u chviliny vialikaha zdziŭlennia. Jon i pa kabiniecie prabieh, i ruki dvojčy ŭskidaŭ uhoru, niby raspiaty, i vypiŭ cełuju šklanku vady z žaŭtavataha hrafina, i ŭsklikvaŭ:

 

— Nie razumieju! Nie ra-zu-mie-iu!

 

Rymski ŭsio hladzieŭ u akno i pra niešta napružana dumaŭ. Stanovišča ŭ findyrektara było davoli ciažkaje. Treba tut ža, adrazu prydumać zvyčajnaje tłumačennie niezvyčajnym zjavam.

 

Findyrektar prypluščyŭsia i ŭiaviŭ Sciopu ŭ načnoj saročcy i biez botaŭ, jak toj ułaziŭ niedzie a pałovie dvanaccataje ŭ niejki nieviadomy zvyšchutkasny samalot, a potym jaho, Sciopu, i taksama a pałovie dvanaccataje, jak jon stajaŭ u adnych škarpetkach na aeradromie ŭ Jałcie… čortviedama što takoje!

 

Moža, i nie Sciopa sionnia havaryŭ z im pa telefonie z ułasnaje kvatery? Nie, heta havaryŭ Sciopa! Kab jon dy nie viedaŭ Sciopaŭ hołas! Dy kali b sionnia i nie Sciopa havaryŭ, to nie pazniej čym učora, pad viečar, Sciopa sa svajho kabinieta pryjšoŭ u hety samy kabiniet z hetym praklatym dahavoram i razzłavaŭ findyrektara svajoj lehkadumnasciu. Jak heta jon moh pajechać ci niekudy palacieć, ničoha nie skazaŭšy ŭ teatry? Dy kab jon i palacieŭ učora viečaram, to da sionniašniaha nie dalacieŭ by. Ci dalacieŭ by?

 

— Kolki kiłamietraŭ da Jałty? — spytaŭsia Rymski.

 

Varenucha pierastaŭ biehać i zakryčaŭ:

 

— Dumaŭ! Užo dumaŭ! Da Sievastopala čyhunkaju amal paŭtary tysiačy kiłamietraŭ, dy da Jałty jašče dadać vosiemdziesiat kiłamietraŭ. Pavietram, viadoma, mienš…

 

Hmy… Aha… Ni pra jakija ciahniki nie moža być i havorki. Ale što ž tady? Zniščalnik? Chto i na jaki zniščalnik prapuscić Sciopu biez botaŭ? Navošta? Moža, jon zniaŭ boty, jak prylacieŭ u Jałtu? Ale taksama: našto? Dy navat i ŭ botach jaho ŭ zniščalnik nie pusciać! Dy i zniščalnik tut ni pry čym. Napisana ž u pasłanni kryminalnaha vyšuku, što zjaviŭsia tudy a pałovie dvanaccataj udzień, a havaryŭ jon pa telefonie ŭ Maskvie… dazvolcie… tut pierad vačyma ŭ Rymskaha paŭstaŭ cyfierbłat hadzinnika… Jon uspomniŭ, dzie byli strełki. Žach! Heta było ŭ dvaccać chvilin na dvanaccatuju hadzinu. Dyk heta ž što atrymlivajecca? Kali dapuscić, što imhnienna pasla havorki Sciopa kinuŭsia na aeradrom i dapiaŭ tudy praz piać, naprykład, chvilin, što, darečy, taksama niemahčyma, to atrymlivajecca, što samalot, kali jon adrazu ŭzlacieŭ, za piać chvilin adoleŭ bolš za tysiaču kiłamietraŭ!! Značyć, za hadzinu jon moža pralacieć bolej čym dvanaccać tysiač kiłamietraŭ! Takoha nie moža być, a značyć, jaho niama ŭ Jałcie.

 

Što ž zastajecca? Hipnoz? Nijakaha hipnozu, kab zakinuć čałavieka bolej čym za tysiaču kiłamietraŭ, niama na sviecie! Značyć, jamu tolki mroicca, što jon u Jałcie! Jamu niachaj sabie mroicca, a jałcinskamu kryminalnamu vyšuku taksama mroicca?! Nu, nie, prabačcie, takoha nie byvaje!.. Ale ž telehrafujuć jany adtul?

 

Findyrektaraŭ tvar byŭ prosta strašny. Za ručku ŭ dzviarach tym časam tuzali i krucili, i było čuvać, jak kurjerša za dzviaryma adčajna kryčała:

 

— Nielha! Nie pušču! Choć režcie mianie! Pasiedžannie!

 

Rymski, jak tolki zmoh, avałodaŭ saboj, uziaŭ telefonnuju słuchaŭku i skazaŭ u jaje:

 

— Dajcie zvyšterminovuju havorku z Jałtaj.

 

„Razumna!” — uskliknuŭ u dumkach Varenucha. Ale razmova z Jałtaju nie adbyłasia. Rymski pakłaŭ słuchaŭku i skazaŭ:

 

— Jak na złosć, sapsavałasia linija.

 

Prykmietna było, što niaspraŭnasć na linii jaho asabliva zasmuciła i navat prymusiła zadumacca. Jon krychu padumaŭ, znoŭ padniaŭ słuchaŭku adnoj rukoj, a druhoj pačaŭ zapisvać toje, što havaryŭ u słuchaŭku:

 

— Adpraŭcie zvyšmałankaju. Varjete. Aha. Jałta. Kryminalny vyšuk. Aha. „Sionnia kala pałovy dvanaccataje Lichadziejeŭ havaryŭ mnoju pa telefonie Maskvie, kropka. Pasla hetaha na rabotu nie zjaviŭsia i znajsci jaho pa telefonie nie možam, kropka. Počyrk pacviardžaju, kropka. Miery pa naziranni za nazvanym artystam ažycciaŭlaju. Findyrektar Rymski”.

 

„Vielmi razumna!” — padumaŭ Varenucha, ale nie ŭspieŭ razdumacca jak sled, u hałavie pramilhnuła słova: „Hłupstva! Nie moža jaho być u Jałcie!”

 

Rymski tym časam zrabiŭ nastupnaje: akuratna skłaŭ usie atrymanyja telehramy i kopiju sa svajoj u stosik, stosik pakłaŭ u kapertu, zakleiŭ jaje, napisaŭ na joj niekalki słoŭ i ŭručyŭ jaje Varenuchu sa słovami:

 

— Zaraz ža, Ivan Savielevič, asabista zaviazi. Niachaj tam razbirajucca.

 

„A voś heta na samaj spravie razumna!” — padumaŭ Varenucha i schavaŭ kapertu ŭ svoj partfiel. Zatym jon jašče raz nabraŭ telefonny numar Sciopavaj kvatery, prysłuchaŭsia i tajamniča i radasna zamirhaŭ, pačaŭ padavać znaki. Rymski vyciahnuŭ šyju.

 

— Artysta Vołanda možna paprasić? — sałodka spytaŭsia Varenucha.

 

— Jany zaniatyja, — adkazała słuchaŭka tresnutym hołasam. — A chto pytajecca?

 

— Administratar Varjete Varenucha.

 

— Ivan Savielevič? — radasna zakryčała słuchaŭka. — Vielmi rady pačuć vaš hołas! Jak vaša zdaroŭie?

 

— Miersi, — ledź adkazaŭ Varenucha, — a z kim ja havaru?

 

— Pamočnik jaho, pamočnik i pierakładnik Karoŭieŭ, — traščała słuchaŭka, — hatovy da vašych pasłuh, darahi Ivan Savielevič! Rasparadžajciesia mnoj, jak vam treba. Słuchaju?

 

— Vybačajcie, a Sciapana Bahdanaviča Lichadziejeva zaraz niama doma?

 

— Na žal, niama! Niama! — kryčała słuchaŭka. — Pajechaŭ.

 

— A kudy?

 

— Za horad na prahułku na mašynie.

 

— JA… jak? Na… prahułku?.. A kali ž jon vierniecca?

 

— A skazaŭ, padychaju sviežym pavietram i viarnusia!

 

— Aha… — razhublena skazaŭ Varenucha. — Miersi. Majcie łasku, pieradajcie mśie Vołandu, što vystuplennie jaho sionnia, u trecim addzialenni.

 

— Słuchajusia. A jak ža. Abaviazkova. Terminova. Najabaviazkova. Pieradam, — koratka stukała słuchaŭka.

 

— Usiaho dobraha, — zdziŭlena skazaŭ Varenucha.

 

— Prašu vysłuchać, — havaryła słuchaŭka, — maje najlepšyja haračyja pryvitanni i pažadanni! Pospiechaŭ! Udač. Poŭnaha ščascia. Usiaho!

 

— Nu, viadoma! Ja ž havaryŭ! — uzbudžana kryčaŭ administratar. — Nijakaja nie Jałta, a jon za horad pajechaŭ!

 

— Nu, kali heta sapraŭdy tak, — pabialeŭ ad złosci findyrektar i skazaŭ: — Dyk heta sapraŭdy svinstva. I słoŭ niama!

 

Tut administratar padskočyŭ i kryknuŭ hetak, što Rymski zdryhanuŭsia:

 

— Uspomniŭ! Uspomniŭ! U Puškinie adčyniłasia čaburečnaja „Jałta”! Usio zrazumieła. Pajechaŭ tudy, napiŭsia i zaraz adtul telehrafuje!

 

— Nu, heta ŭžo zanadta, — u findyrektara torhałasia ščaka i ŭ vačach hareła sapraŭdnaja złosć, — nu što ž, doraha jamu hetaja prahulanka abydziecca, — tut jon raptam spatyknuŭsia i nierašuča dadaŭ: — Ale jak ža, kryminalny vyšuk…

 

— Hłupstva heta! Jaho samoha štučki, — pierabiŭ ekspansiŭny administratar i spytaŭsia: — A pakiet viezci?

 

— Abaviazkova, — adkazaŭ Rymski.

 

I znoŭ adčynilisia dzviery, i znoŭ zajšła taja samaja… „Jana!” — čamuści z sumam padumaŭ Rymski. I abodva ŭstali nasustrač paštaloncy.

 

Ciapier u telehramie byli nastupnyja słovy: „Dziakuj pacvierdžannie terminova piaćsot kryminalny vyšuk zaŭtra vylataju Maskvu Lichadziejeŭ”.

 

— Jon zusim zvarjacieŭ… — słaba skazaŭ Varenucha.

 

Rymski pazvaniŭ klučami, dastaŭ z šufladki niezharalnaje šafy hrošy, adličyŭ piaćsot rubloŭ, pazvaniŭ, uručyŭ kurjeru hrošy i adpraviŭ jaho na telehraf.

 

— Zlitujciesia, Hryhoryj Daniłavič, — nie vieračy svaim vačam, pramoviŭ Varenucha, — pa-mojmu, ty daremna hrošy vysyłaješ.

 

— Jany viernucca nazad, — adkazaŭ Rymski cicha, — a voś jon na poŭnuju katušku adkaža za hety pikničok, — i dadaŭ, pakazvajučy na partfiel Varenuchi: — Jedź, Ivan Savielevič, nie marudź.

 

I Varenucha z partfielem vybieh z kabinieta. Jon syšoŭ na pieršy pavierch, ubačyŭ daŭžeznuju čarhu kala kasy, daviedaŭsia ad kasirki, što taja praz hadzinu čakaje anšłahu, tamu što publika prosta vałam valić, jak tolki ŭbačyła dadatkovuju afišu, zahadaŭ kasircy zahnuć i nie pradavać tryccać lepšych miescaŭ u łožach i ŭ partery, vyskačyŭ z kasy, adrazu ž na chadu adbiŭsia ad nadakučlivych kantramaračnikaŭ i nyrnuŭ u svoj kabiniet. U hety čas zatraščaŭ telefon.

 

— Słuchaju! — kryknuŭ Varenucha.

 

— Ivan Savielevič? — spytałasia słuchaŭka brydkim huhniavym hołasam.

 

— Jaho niama ŭ teatry! — kryknuŭ spačatku Varenucha, ale słuchaŭka adrazu ž pierapyniła jaho:

 

— Nie prytvarajciesia, Ivan Savielevič, a słuchajcie. Telehramy hetyja nikudy nie niasicie i nikomu nie pakazvajcie.

 

— Chto heta havoryć? — zaroŭ Varenucha. — Chopić, hramadzianin, hetakich štučak! Vas zaraz ža znojduć! Vaš numar?

 

— Varenucha, — adkliknuŭsia ŭsio toj ža brydki hołas, — ty pa-rasiejsku razumieješ? Nie nasi nikudy telehramy.

 

— A, dyk vy nie supakojvajeciesia? — luta zakryčaŭ administratar. — Nu hladzicie ŭ mianie! Vy za heta atrymajecie! — Jon kryčaŭ u słuchaŭku jašče niejkija patrozy, ale zmoŭk, tamu što adčuŭ, što ŭ słuchaŭcy jaho ŭžo nichto nie słuchaje.

 

Tut u kabiniecie niejak chutka pačało ciamnieć. Varenucha vybieh, zamknuŭ dzviery i praz bakavy vychad pakiravaŭ u letni sad.

 

Administratar byŭ uzbudžany i poŭny enierhii. Pasla nachabnaha zvanka jon bolej nie sumniavaŭsia, što chulihanskaja šajka vytvaraje brydkija štučki i što štučki hetyja zviazany sa zniknienniem Lichadziejeva. Žadannie vyviesci na čystuju vadu lichadziejaŭ viało administratara, i, jak ni dziŭna, u im naradziłasia pradčuvannie čahości pryjemnaha. Hetak byvaje, kali čałaviek imkniecca apynucca ŭ centry ŭvahi, pryniesci kudy-niebudź siensacyjnaje paviedamlennie.

 

U sadzie viecier paviejaŭ u tvar administrataru i zaparušyŭ jamu vočy piaskom, niby pierascierahaŭ, zastupaŭ darohu. Lapnuła na druhim paviersie rama hetak, što ledź nie vylecieła škło, u vieršalinach lip i klonaŭ tryvožna prašumieła. Paciamnieła i pasviažeła. Administratar pracior vočy i ŭbačyŭ, što nizka nad Maskvoju paŭzie žaŭtapuzaja navalničnaja chmara. Udalečyni husta zavurkatała.

 

Jak ni spiašaŭsia Varenucha, nieadolnaje žadannie prymusiła jaho zabiehčy na chvilinku ŭ letniuju prybiralniu, kab na chadu pravieryć, ci nadzieŭ mancior sietku na lampačku.

 

Prabiahajučy paŭz cir, Varenucha trapiŭ u husty zarasnik bezu, u jakim stajała błakitnaja budyninka prybiralni. Mancior akazaŭsia akuratnym čałaviekam, lampačka pad dacham u mužčynskim addzialenni ŭžo była abciahnuta mietaličnaj sietkaj, ale adno zasmučała administratara, što navat u pieradnavalničnym pryciemku było vidać, što scieny ŭžo razmalavany vuhalem i ałoŭkam.

 

— Nu što heta za!.. — pačaŭ byŭ administratar i raptam pačuŭ za saboj hołas, jaki murłyknuŭ:

 

— Heta vy, Ivan Savielevič?

 

Varenucha zdryhanuŭsia, azirnuŭsia i ŭbačyŭ niejkaha nievialičkaha taŭstuna, jak zdałosia, z kašečym tvaram.

 

— Nu ja, — niepryjazna adkazaŭ Varenucha.

 

— Vielmi, vielmi pryjemna, — pisklavym hołasam abazvaŭsia kotapadobny taŭstunok i raptam zamachnuŭsia i ŭłupiŭ Varenuchu ŭ vucha hetak, što šapačka zlacieła z hałavy ŭ administratara i znikła ŭ adtulinie.

 

Ad taŭstunovaha ŭdaru ŭsia prybiralnia na imhniennie asviatliłasia dryhotkim sviatłom, a z nieba azvaŭsia hramavy ŭdar. Potym jašče raz blisnuła, i pierad administrataram uznik druhi — maleńki, ale z atletyčnymi plačyma, vohnienna-ryžy, adno voka z bialmom, rot z ikłom. Hety druhi, mabyć, laŭša, uplažyŭ administrataru ŭ druhoje vucha. U adkaz znoŭ hrymnuła ŭ niebie, i na draŭlany dach prybiralni abrynuŭsia livień.

 

— Što vy, tavary… — prašaptaŭ ašaleły administratar, zmikiciŭ, što słova „tavaryšy” nijak nie padychodzić da bandytaŭ, jakija napali na čałavieka ŭ hramadskim tualecie, prachrypieŭ: — Hramadzia… — i spachapiŭsia, što i hetaje nazvy jany nie zasłuhoŭvajuć, i atrymaŭ treci strašenny ŭdar,užo nieviadoma ad kaho z hetych dvuch, hetak, što z nosa na tałstoŭku chłynuła kroŭ.

 

— Što ŭ ciabie ŭ partfieli, parazit? — pranizliva zakryčaŭ padobny na kata. — Telehramy? A ciabie papiaredžvali pa telefonie, kab ty ich nikudy nie nasiŭ? Papiaredžvali, ja ŭ ciabie pytajusia?

 

— Papiaredž… džvali… džvali… — zadychajučysia, adkazaŭ administratar.

 

— A ty ŭsio ž pabieh? Davaj siudy partfiel, had! — tym samym huhniavym hołasam, jaki čuvać byŭ u telefonie, kryknuŭ druhi i vyrvaŭ partfiel z dryžačych ruk u Varenuchi.

 

I abodva padchapili administratara pad ruki, vyvałakli z sadu i panieslisia z im nad Sadovaj. Navalnica bušavała na ŭsiu siłu, vada z hrukatam i rovam lacieła ŭ kanalizacyjnyja adtuliny, usiudy puchirylisia, uzdymalisia chvali, z dachaŭ pierła i paŭz truby, z padvarotni ciakli pienistyja reki. Usio žyvoje zmyłasia z Sadovaje, i vyratavać Ivana Savieleviča nie było kamu. Padskokvajučy ŭ kałamutnych rekach, asvietlenyja małankami bandyty ŭmih davałakli napaŭžyvoha administratara da № 302-bis, ulacieli razam z im u padvarotniu, dzie da sciany tulilisia dzvie bosyja žančyny, jakija svaje tufli i pančochi trymali ŭ rukach, zatym kinulisia ŭ šosty padjezd, i amal zvarjacieły Varenucha byŭ uzniesieny na piaty pavierch i kinuty na padłohu ŭ dobra znajomym jamu piarednim pakoi ŭ kvatery Sciopy Lichadziejeva.

 

Tut abodva bandyty zhinuli, a zamiest ich zjaviłasia ŭ prychožym pakoi zusim hołaja dziavula — ryžaja, z haračymi fasfaryčnymi vačyma.

 

Varenucha zrazumieŭ, što heta i josć toje sama strašnaje, što tolki moža zdarycca z im, zastahnaŭ, adstupiŭsia da sciany. A dziavula padyšła da administratara i pakłała dałoni na jaho plečy. Vałasy na Varenuchu ŭstali dyba, tamu što jon navat skroź chałodnuju vilhotnuju tkaninu tałstoŭki adčuŭ, što dałoni hetyja jašče chaładniejšyja, što jany chałodnyja smiarotnym choładam.

 

— Nu, daj ja ciabie pacałuju, — piaščotna skazała dziavula, i la samych jahonych vačej apynulisia jaje zichatlivyja vočy.

 

I tady Varenucha straciŭ prytomnasć i pacałunka nie adčuŭ.

 

Razdziel 11 IVANAVA RAZDVOIENASĆ

 

Bor na supraćlehłym bierazie rečki, jašče hadzinu tamu asvietleny travieńskim soncam, paciamnieŭ, razmazaŭsia i rastvaryŭsia.

 

Vada sucelnaj scianoj stajała za aknom. U niebie adzin za adnym uspychvali pisiahi, nieba treskałasia, pakoj chvoraha zalivała dryhotkaje strašnaje sviatło.

 

Ivan cicha płakaŭ, siedziačy na łožku i hledziačy na kałamutnuju rečku, jakaja kipieła burbałkami. Pry kožnym hramavym udary jon žałasliva ŭskrykvaŭ i zakryvaŭ tvar rukami. Spisanyja Ivanam papiarovyja listki valalisia na padłozie, ich zdźmuła vietram, jaki ŭvarvaŭsia ŭ pakoj u samym pačatku navalnicy.

 

Sproby paeta napisać zajavu nakont strašnaha kansultanta ničoha nie dali. Jak tolki Ivan atrymaŭ ad toŭstaje fielčarycy, jakuju zvali Praskoŭia Fiodaraŭna, ahryzak ałoŭka i papieru, jon dziełavita pacior ruki i prymasciŭsia da stolika. Pačaŭ davoli žyva:

 

„U milicyju. Siabry MASSALITa Ivana Mikałajeviča Biazdomnaha. Zajava. Učora viečaram ja pryjšoŭ z niabožčykam M.A.Bierlijozam na Patryjarchavyja sažałki…”

 

I adrazu ž paet zabłytaŭsia, najpierš z-za słova „niabožčyk”. Z samaha pačatku atrymlivałasia niejkaja niedarečnasć: jak heta — pryjšoŭ z niabožčykam? Niabožčyki nie chodziać! Sapraŭdy padumajuć, što varjat!

 

Padumaŭ pra heta i pačaŭ papraŭlać napisanaje. Atrymałasia nastupnaje: „…z M.A.Bierlijozam, potym niabožčykam…” I heta nie zadavoliła aŭtara. Daviałosia prydumlać treciuju redakcyju, a taja akazałasia jašče horšaja za pieršyja dzvie: „…Bierlijozam, jaki trapiŭ pad tramvaj…” — a tut jašče pryploŭsia hety nikomu nie viadomy kampazitar — ciozka pa prozviščy, i daviałosia dapisvać: „…nie kampazitaram…”

 

Napakutavaŭsia z hetymi dvuma Bierlijozami, zakresliŭ usio i vyrašyŭ pačać z niečaha vielmi mocnaha, što adrazu pryciahnuła b uvahu čytača, i napisaŭ, što kot sadziŭsia ŭ tramvaj, a potym viarnuŭsia da epizoda z adrezanaj hałavoj. Hałava i praroctva kansultantava naviali na dumku pra Poncija Piłata, a dziela bolšaj pierakonanasci Ivan vyrašyŭ uvieś raskaz pra prakuratara napisać z samaha pačatku, kali toj u biełym płaščy z kryvavym padbojem zajšoŭ u kałanadu Iradavaha pałaca.

 

Ivan pracavaŭ zasiarodžana, kresliŭ napisanaje i ŭstaŭlaŭ novyja słovy i navat sprabavaŭ namalavać Poncija Piłata, a potym i kata na zadnich łapach. Ale i malunak nie dapamoh, i čym dalej — usio bolš błytanaj i niezrazumiełaj rabiłasia paetava zajava.

 

Na toj čas, jak zdalok zjaviłasia złaviesnaja chmara z dymnymi krajami, nakryła bor i padźmuŭ viecier, Ivan adčuŭ, što zniasileŭ, što zajavu jamu nie adoleć, nie staŭ zbirać rassypanyja listki, a cicha i horka zapłakaŭ.

 

Dabradušnaja fielčaryca Praskoŭia Fiodaraŭna naviedała paeta ŭ čas navalnicy, ustryvožyłasia, kali ŭbačyła, što jon płača, zašmorhnuła na aknie štoru, kab małanka nie pałochała chvoraha, papierki sabrała z padłohi i z imi pabiehła da doktara.

 

Toj adrazu ž pryjšoŭ, zrabiŭ ukol Ivanu ŭ ruku, pierakanaŭ Ivana, što toj bolej płakać nie budzie, što ciapier ničoha nie zdarycca, što ŭsio projdzie, zmienicca i ŭsio zabudziecca.

 

Doktar skazaŭ praŭdu. Chutka zarečny bor staŭ raniejšym. U im vidać było kožnaje dreva pad niebam, jakoje ačysciłasia da poŭnaha błakitu, a rečka supakoiłasia. Nuda pačała adstupacca ad Ivana adrazu ž pasla ŭkołu, i ciapier paet lažaŭ spakojna i hladzieŭ na viasiołku, jakaja vyhnułasia ŭ niebie.

 

Hetak praciahvałasia da viečara, i jon navat nie zaŭvažyŭ, jak rastała viasiołka i jak zasumavała i zliniała nieba, jak pačarnieŭ bor.

 

Ivan vypiŭ haračaha małaka, pryloh i sam zdziviŭsia z taho, jak zmianilisia jaho dumki. Niejak padabreŭ u pamiaci praklaty djabalski kot, nie pałochała bolej adrezanaja hałava, i, adrynuŭšy jaje, pačaŭ razdumvać Ivan pra toje, što na samaj spravie niadrenna i ŭ balnicy, što Stravinski razumny i znakamity i što być u jaho nadzvyčaj prosta i pryjemna. I viečarovaje pavietra pryjemnaje i sviežaje pasla navalnicy.

 

Žurbotny dom zasynaŭ. U cichim kalidory matavyja biełyja lampački patuchali, i zamiest ich adpaviedna raskładu zapalvalisia słabieńkija błakitnyja načniki, i ŭsio radziej za dzviaryma čulisia asciarožnyja kroki fielčaryc na humavych dyvankach u kalidorach.

 

Ciapier Ivan u sałodkaj mlavasci lažaŭ i paziraŭ to na lampačku pad abažuram, jakaja razlivała z-pad stoli miakkaje sviatło, to na poŭniu, jakaja vychodziła z-za čornaha boru, i havaryŭ sam z saboju.

 

— Čamu, urešcie, ja hetak chvalujusia, što Bierlijoz trapiŭ pad tramvaj? — razvažaŭ paet. — Urešcie, nu jaho ŭ bałota! Chto ja na samaj spravie, kum jamu ci svat? Kali jak sled prakrucić hetaje pytannie, atrymlivajecca, što ja, pa sutnasci, i nie viedaŭ jak sled niabožčyka. Sapraŭdy, što mnie pra jaho viadoma? Dy ničoha, akramia taho, što jon byŭ łysy i havarun žachlivy. A potym, hramadzianie, — praciahvaŭ svaju pramovu Ivan i zviartaŭsia da niekaha nieviadomaha, — razbiaromsia voś u čym: čaho heta ja, rastłumačcie, uzjeŭsia na hetaha zahadkavaha kansultanta, maha i prafiesara z pustym čornym vokam? Našto ŭsia hetaja niedarečnaja pahonia za im u spodnim i sa sviečkaju ŭ rukach, a potym i ŭsia dzikaja scena ŭ restaracyi?

 

— Nu-nu-nu, — raptam surova skazaŭ niechta, ale nie ŭ im samim, a byccam na vucha, raniejšy Ivan novamu Ivanu, — pra toje, što adrežuć Bierlijozu hałavu, jon viedaŭ zahadzia? Jak tut nie chvalavacca?

 

— Pra što tut, tavaryšy, havorka! — piarečyŭ novy Ivan raniejšamu Ivanu. — Niešta niačystaje tut, heta i dziciaci zrazumieła. Heta asoba niezvyčajnaja i tajamničaja na ŭsie sto. Ale ž heta i sama cikavaje! Čałaviek asabista byŭ znajomy z Poncijem Piłatam, što jašče cikaviejšaje vam patrebna? I zamiest taho kab padymać niedarečny hvałt na Patryjarchavych, ci nie lepiej było b vietliva raspytacca pra toje, što dalej było z Poncijem Piłatam i hetym aryštavanym Ha-Nocry?

 

A ja djabal jaho viedaje što ŭsčaŭ! Padumaješ — vialikaje zdarennie — redaktara časopisa zarezała! Dy što, z-za hetaha časopis zakryjecca, ci što? Što rabić: čałaviek smiarotny, i, jak spraviadliva było skazana, smierć zaŭsiody raptoŭnaja. Nu, carstva jamu niabiesnaje! Nu, budzie druhi redaktar i navat, mahčyma, jašče bolšy havarun za papiaredniaha.

 

Pasla snu Ivan novy zjedliva spytaŭsia ŭ staroha Ivana:

 

— I chto ž tady ja vychodzić?

 

— Durań! — vyrazna pramoviŭ niedzie bas, jaki nie naležaŭ nivodnamu z Ivanaŭ i vielmi ž byŭ padobny na kansultantaŭ.

 

Ivan čamuści nie pakryŭdziŭsia z-za „durnia”, heta jaho navat pryjemna ŭraziła, usmichnuŭsia sprasonku i zacich. Son padkradvaŭsia da Ivana, i ŭžo prymroiłasia jamu i palma na słanovaj nazie, i kot prajšoŭ pablizu — nie strašny, a viasioły, adnym słovam, voś-voś nakryje son Ivana, jak raptam rašotka pajechała ŭbok biez adzinaha huku, i na bałkonie ŭznikła tajamničaja postać, jakaja chavałasia ad miesiačnaha sviatła, i pakivała Ivanu palcam.

 

Ivan zusim nie spałochaŭsia, pryŭstaŭ na łožku i ŭbačyŭ, što na bałkonie znachodzicca mužčyna. I hety mužčyna prytuliŭ palec da hub i prašaptaŭ:

 

— Cicha!

 

Razdziel 12 ČORNAJA MAHIJA I JAIE VYKRYCCIO

 

Maleńki čałaviek u dziravym žoŭtym kaciałku i z padobnym na hrušu čyrvonym nosam, u klatčastych štanach i łakiravanych čaravikach vyjechaŭ na scenu Varjete na zvyčajnym dvuchkołavym viełasipiedzie. Pad huki fakstrota jon prajechaŭ ukruha, a potym raptoŭna ŭskryknuŭ, ad čaho viełasipied ustaŭ na dybki. Čałaviek, prajechaŭšy na adnym kole, staŭ uhoru nahami, umudryŭsia na chadu adkrucić piaredniaje koła i pakacić jaho za kulisy, a potym praciahvaŭ jechać na adnym kole i kruciŭ piedali rukami.

 

Na vysokaj mietaličnaj mačcie z siadłom naviersie i na adnym kole vyjechała poŭnaja błandzinka ŭ tryko i ŭ spadničcy, usiejanaj bliskučymi srebnymi zoračkami, i pačała jezdzić ukruha. Sustrakajučysia z joju, čałaviek pryvitalna ŭskrykvaŭ i nahoju zdymaŭ z hałavy kaciałok.

 

Narešcie vyjechaŭ mały hadoŭ vaśmi sa starečym tvaram, pačaŭ nyrać pamiž darosłymi na maleńkim dvuchkołaviku z vializnym aŭtamabilnym sihnałam.

 

Kampanija zakruciła niekalki pietlaŭ, pad tryvožny hrukat barabana padlacieła da samaha krajočka sceny, i hledačy na pieršych radach až vuchnuli i adchisnulisia, tamu što publicy zdałosia, što ŭsia trojka razam sa svaimi viełasipiedami ruchnie na arkiestr.

 

Ale viełasipiedysty spynilisia jakraz u toje imhniennie, kali piarednija koły hatovy byli ŭžo zlacieć u pustatu nad hałovami ŭ muzykantaŭ. Viełasipiedysty mocna kryknuli „Ap!”, saskočyli z mašyn i pačali kłaniacca, błandzinka pasyłała publicy pavietranyja pacałunki, a mały smiešna sihnaliŭ svaim aŭtamabilnym hudkom.

 

Vopleski skałanuli budynak, błakitnaja zasłona papłyła z abodvuch bakoŭ i zakryła viełasipiedystaŭ, zialonyja ahni z nadpisam: „Vychad” nad dzviaryma patuchli, a ŭ pavucinie trapiecyj pad samym kupałam, jak soncy, zapalilisia biełyja šary. Pačaŭsia antrakt pierad apošnim addzialenniem.

 

Adzinym čałaviekam, jakoha nijak nie cikavili dzivosy viełasipiednaj techniki siamj Džuli, byŭ Ryhor Daniłavič Rymski. U absalutnaj adzinocie jon siadzieŭ u svaim kabiniecie, kusaŭ tonkija huby i pa jaho tvary čas ad času prabiahała sutarha. Da niezvyčajnaha znikniennia Lichadziejeva dadałasia zusim niespadziavanaja prapaža i administratara Varenuchi.

 

Rymski viedaŭ, kudy jon pajšoŭ, ale jon pajšoŭ i… nie viarnuŭsia nazad! Rymski paciskaŭ plačyma i šaptaŭ sam sabie:

 

— Ale za što?!

 

I dziva dziŭnaje: takomu dziełavomu čałavieku, jak findyrektar, prasciej za ŭsio było patelefanavać tudy, kudy nakiroŭvaŭ Varenuchu, i daviedacca, što z im zdaryłasia, a miž tym da dziesiaci hadzin viečara jon nie moh prymusić siabie zrabić heta.

 

U dziesiać, ličycie, zhvałtavaŭšy siabie, Rymski zniaŭ słuchaŭku i pierakanaŭsia, što telefon jaho miortvy. Kurjer dałažyŭ, što i astatnija aparaty ŭ budynku sapsavalisia. Hetaje niepryjemnaje, ale nie zvyšnaturalnaje zdarennie zusim dakanała dyrektara i adnačasova ŭzradavała: adpała patreba telefanavać. U hety čas nad hałavoj u dyrektara ŭspychnuła i zamirhała čyrvonaja lampačka, paviedamiła, što pačaŭsia antrakt, uvajšoŭ kurjer i papiaredziŭ, što pryjechaŭ zamiežny artyst. Findyrektara čamuści až skałanuła ŭsiaho, jon paciamnieŭ z tvaru, jak navalničnaja chmara, i nakiravaŭsia za kulisy sustrakać hastralora, bo bolš nie było kamu sustrakać.

 

U vialikuju prybornuju z kalidora, dzie ŭžo traščali sihnalnyja zvanki, znachodzili pryčynu zazirnuć zanadta cikaŭnyja. Tut byli fokusniki ŭ jarkich chałatach i ŭ čałmie na hałovach, kańkabiežcy ŭ biełych viazanych kurtkach, bledny ad pudry raskazčyk i hrymior.

 

Znakamitasć uraziła ŭsich svaim nievierahodna doŭhim frakam dziŭnaha kroju i tym, što zjaviłasia ŭ čornaj paŭmascy. Ale jašče dziŭniejšyja byli spadarožniki ŭ čornaha maha: doŭhi klatčasty z pabitym piensne i čorny tłusty kot, jaki zajšoŭ u hrymiornuju na zadnich łapach, zusim pa-svojsku sieŭ na kanapu i prypluščyŭsia na aholenyja hrymiravalnyja łampijony.

 

Rymski pastaraŭsia napuscić na tvar usmiešku, ale tvar ad hetaha staŭ kisły i złosny, pakłaniŭsia maŭklivamu mahu, jaki siadzieŭ pobač z katom na kanapie. Pocisku ruk nie było. Zatoje biescyrymonny klatčasty sam nazvaŭsia, skazaŭ pra siabie „ichni pamočnik”. Heta zdziviła findyrektara, i znoŭ niepryjemna: u kantrakcie navat i ŭpaminannia nie było ni pra jakoha pamočnika.

 

Davoli vymušana i sucha Ryhor Daniłavič papytaŭsia ŭ klatčastaha, jaki naviazaŭsia jamu na hałavu, pra toje, dzie aparatura artysta.

 

— Ałmaz vy naš niabiesny, najšanoŭniejšy pan dyrektar, — tresnutym hołasam adkazaŭ pamočnik maha, — naša aparatura zaŭsiody z nami. Voś jana! Ejn, cvej, drej! — i pakruciŭ pierad vačyma Rymskaha vuzłavatymi palcami, niečakana vyciahnuŭ z-za vucha ŭ kata ŭłasny Rymskaha załaty hadzinnik na łancužku, jaki dahetul byŭ u findyrektaravaj kišeni ŭ kamizelcy pad zašpilenym pinžakom i z łancužkom, pradzietym u piatlicu.

 

Rymski mižvoli ŭchapiŭsia za žyvot, prysutnyja achnuli, a hrymior, jaki zaziraŭ u dzviery, adabralna kašlanuŭ.

 

— Vaš hadzinničak? Prašu atrymać, — nachabna ŭsmichaŭsia klatčasty i na brudnaj rastapyranaj dałoni padaŭ razhublenamu Rymskamu jaho dabro.

 

— Z takim u tramvaj nie sadzisia, — cicha i viesieła šapnuŭ raskazčyk hrymioru.

 

Ale kot vykinuŭ štuku nie raŭnia numaru z čužym hadzinnikam. Jon niečakana ŭstaŭ z kanapy, na zadnich łapach padyšoŭ da padlustranaha stolika, piaredniaj łapaj dastaŭ korak z hrafina, naliŭ vady ŭ šklanku, vypiŭ jaje, pastaviŭ korak na miesca i hrymiravalnaju anučkaju vycier vusy.

 

Nichto navat i nie achnuŭ, tolki raty raziavili, a hrymior u zachaplenni šapnuŭ:

 

— Voś dyk kłas!

 

Tut treci raz tryvožna zahrymieli zvanki, i ŭsie ŭzbudžanyja, u pradčuvanni cikavaha numara, pavalili z hrymiornaje.

 

Praz chvilinu ŭ hladzielnaj zale patuchli šary, uspychnuła i dała čyrvony vodsviet na niz zasłony rampa, i ŭ asvietlenaj ščylinie zasłony paŭstaŭ pierad publikaj poŭny, viasioły, jak dzicia, čałaviek z paholenym tvaram, u pakamiečanym fraku i ŭ niasviežaj kašuli. Heta byŭ dobra viadomy ŭsioj Maskvie kanfieranśie Žorž Bienhalski.

 

— Nu voś, hramadzianie, — zahavaryŭ Bienhalski i ŭsmichnuŭsia dziciačaju ŭsmieškaju, — zaraz pierad vami vystupić… — tut Bienhalski scich na imhniennie i zahavaryŭ z druhoj intanacyjaj: — Ja baču, što kolkasć publiki na treciaje addzialennie jašče bolš pavialičyłasia. U nas sionnia pałavina horada! Niejak na dniach sustrakaju ja pryjaciela i havaru jamu: „Čamu nie zachodziš da nas? Učora ŭ nas była pałavina horada”. A jon mnie adkazvaje: „A ja žyvu ŭ druhoj pałavinie!” — Bienhalski vytrymaŭ paŭzu, čakaŭ vybuchu smiechu, ale nichto nie zasmiajaŭsia, i jon praciahvaŭ: —…Takim čynam, vystupić viadomy zamiežny artyst mśie Vołand z sieansam čornaje mahii! Ale my ž z vami razumiejem, — tut Bienhalski mudra ŭsmichnuŭsia, — što jaje naohul nie isnuje na sviecie i što jana nie što inšaje, jak zababony, a prosta mśie Vołand u vysokaj stupieni vałodaje technikaj fokusaŭ, što i budzie vidać z sama cikavaje častki, heta značyć vykryccia hetaj techniki, a ŭličvajučy toje, što my ŭsie jak adzin i za techniku, i za jaje vykryccio, to paprosim pana Vołanda!

 

Pasla taho jak skazaŭ usio hetaje hłupstva, Bienhalski saščapiŭ abiedzvie ruki dałoń da dałoni i pryvitalna zamachaŭ imi ŭ raschil zasłony, i toj z cichim pošumam razyšoŭsia ŭ baki.

 

Vychad maha z jaho rosłym pamočnikam i katom, jaki vyjšaŭ na scenu na zadnich łapach, vielmi spadabaŭsia publicy.

 

— Kresła mnie, — cicha zahadaŭ Vołand, i imhnienna, nieviadoma jak i adkul, na scenie zjaviłasia kresła, na jakoje sieŭ mah, — skažy mnie, šanoŭny Fahot, — spytaŭsia Vołand u klatčastaha hajera, jaki, vidać, mieŭ i inšuju nazvu akramia „Karoŭieva”, — jak pa-tvojmu, maskoŭskaje nasielnictva značna zmianiłasia?

 

Mah pahladzieŭ na prycichłuju, uražanuju zjaŭlenniem kresła publiku.

 

— Vielmi, miesir, — cicha adkazaŭ Fahot-Karoŭieŭ.

 

— Tvaja praŭda. Haradžanie mocna pieramianilisia, zniešnie, ja kažu, jak i sam horad, miž inšym. Pra stroi navat i havorki niama, ale zjavilisia hetyja… jak ich… tramvai, aŭtamabili…

 

— Aŭtobusy, — pačciva padkazaŭ Fahot.

 

Publika ŭvažliva słuchała razmovu, mierkavała, što heta preludyja da mahičnych fokusaŭ. Kulisy byli zabityja artystami i rabočymi sceny, i miž ich vidać byŭ napružany, bieły tvar Rymskaha.

 

Na fizijanomii Bienhalskaha, jaki prytuliŭsia z boku sceny, zjaviłasia niedaŭmiennie. Jon ledź-ledź pryŭzniaŭ brovy, vykarystaŭ paŭzu i zahavaryŭ:

 

— Zamiežny artyst vykazvaje svajo zachaplennie Maskvoju, jakaja značna vyrasła ŭ techničnych adnosinach, a taksama i maskvičami, — tut Bienhalski dvojčy ŭsmichnuŭsia, spačatku parteru, potym halerei.

 

Vołand, Fahot i kot paviarnuli hałovy da kanfieranśie.

 

— Chiba ja vykazvaŭ zachaplennie? — spytaŭ mah u Fahota.

 

— Zusim nie, miesir, vy nijakaha zachaplennia nie vykazvali, — adkazaŭ toj.

 

— Dyk što ž havoryć hety čałaviek?

 

— Jon prosta schłusiŭ! — hučna, na ŭvieś teatr paviedamiŭ klatčasty pamočnik, zaviarnuŭsia da Bienhalskaha i dadaŭ: — Vinšuju vas, hramadzianin chłus!

 

Z halerei šumnuła smiecham, a Bienhalski skałanuŭsia i vyłupiŭ vočy.

 

— Ale mianie, viadoma, nie hetak cikaviać aŭtobusy, telefony i inšaja…

 

— Aparatura! — padkazaŭ klatčasty.

 

— Pravilna, dziakuj, — pavoli havaryŭ mah ciažkim basam, — jašče bolš značnaje pytannie: ci zmianilisia hetyja haradžanie ŭnutrana?

 

— Aha, heta važniejšaje pytannie, miesir.

 

U kulisach pačali pierahladacca i paciskać plačyma, Bienhalski staŭ čyrvony, a Rymski byŭ bieły. Ale tut, byccam by adhadaŭšy tryvohu, jakaja pačynałasia, mah skazaŭ:

 

— Adnak my zahavarylisia, darahi Fahot, a publika pačynaje sumavać. Pakažy nam na pačatak što-niebudź proscieńkaje.

 

Zała z palohkaju zavarušyłasia. Fahot i kot razyšlisia ŭ roznyja baki rampy. Fahot pstryknuŭ palcami i zalichvacka kryknuŭ:

 

— Try, čatyry! — złaviŭ u pavietry kałodu kart, pieratasavaŭ jaje i stužkaju pusciŭ da kata. Kot stužku pierachapiŭ i adpraviŭ nazad. Atłasnaja zmiaja fyrknuła, Fahot raziaviŭ rot, i ŭsiu jaje, karta za kartaju, prahłynuŭ:

 

Pasla hetaha kot pakłaniŭsia, šarkanuŭ pravaju zadniaju łapaju i vyklikaŭ nievierahodnyja apładysmienty.

 

— Kłas, kłas! — u zachaplenni kryčali za kulisami.

 

A Fahot tycnuŭ palcam u parter i abjaviŭ:

 

— Kałoda hetaja ciapieraka, pavažanyja hramadzianie, znachodzicca ŭ siomym radzie ŭ hramadzianina Parčeŭskaha, jakraz miž trajačkaju i paviestkaj ab vykliku ŭ sud za niavypłatu alimientaŭ hramadziancy Zialkovaj.

 

U partery zašavialilisia, pačali pryŭstavać, i, narešcie, niejki hramadzianin, u jakoha i sapraŭdy prozvišča było Parčeŭski, uvieś čyrvony ad zdziŭlennia, dastaŭ z bumažnika kałodu kart i pačaŭ tyckać joju ŭ pavietra, bo nie viedaŭ, što treba rabić.

 

— Niachaj jana zastaniecca vam na pamiać! — kryknuŭ Fahot. — Niezdarma ž vy havaryli ŭčora, viačerajučy, što kab nie pokier, to vaša žyccio ŭ Maskvie było b zusim pakutaju.

 

— Staryja štučki, — pačułasia z halorki, — hety ŭ partery z taje ž samaje kampanii.

 

— Vy hetak dumajecie? — zakryčaŭ Fahot i prypluščyŭsia na halereju. — U takim vypadku i vy z nami ŭ adnoj šajcy, tamu što jany ŭ vas u kišeni!

 

Na halorcy adbyŭsia ruch, i pačuŭsia radasny hołas:

 

— Praŭda! U jaho! Tut, tut… Stoj! Dy heta ž čyrvoncy!

 

Tyja, chto siadzieŭ u partery, zaviarnuli hałovy. Na halerei niejki zbiantežany hramadzianin znajšoŭ u svajoj kišeni pačak, pierakryžavany pa-bankaŭsku i z nadpisam na abkładcy: „Adna tysiača rubloŭ”.

 

Susiedzi navalilisia na jaho, a jon zdziŭlena padkałuplivaŭ palcam upakoŭku, staraŭsia daviedacca, sapraŭdnyja heta čyrvoncy ci čaraŭničyja.

 

— Dalboh, sapraŭdnyja! Čyrvoncy! — kryčali radasna z halorki.

 

— Zhulajcie i sa mnoju ŭ takuju kałodu, — viesieła paprasiŭ niejki taŭstun z siaredziny partera.

 

— Aviek plezir! — adazvaŭsia Fahot. — Ale čamu z adnym vami? Usie prymuć aktyŭny ŭdziel! — i skamandavaŭ: — Prašu hladzieć uhoru!.. Raz!.. — u ruce ŭ jaho akazaŭsia pistalet, jon kryknuŭ: — Dva! — Pistalet padniaŭsia ŭhoru. Jon kryknuŭ: — Try! — blisnuła, babachnuła, i adrazu ž z-pad kupała, nyrajučy miž trapiecyj, pačali padać u zału biełyja papierki.

 

Jany kružylisia, ich raznosiła ŭ baki, zabivała na halereju, adkidvała ŭ arkiestr i na scenu. Praz niekalki siekund hrašovy doždž dasiahnuŭ kresłaŭ, pahuscieŭ, i hledačy pačali jaho łavić.

 

Padymalisia sotni ruk, hledačy skroź papierki hladzieli na asvietlenuju scenu i bačyli sama sapraŭdnyja i dakładnyja vadzianyja znaki. Pach taksama nie pakidaŭ nijakaha sumniennia: heta byŭ ni z čym nie paraŭnalny pa vodary pach tolki što addrukavanych hrošaj. Spačatku viesiałosć, a potym zdziŭlennie apanavała ŭvieś teatr. Skroź hudzieli słovy „čyrvoncy, čyrvoncy”, čulisia ŭskliki „ach, ach!” i viasioły smiech. Sioj-toj užo poŭzaŭ pa prachodzie, šukaŭ pad kresłami. Mnohija pastali na kresły, łavili vichlastyja, kapryznyja papierki.

 

Na tvarach u milicyi pakrysie pačało zjaŭlacca zdziŭlennie, a artysty biescyrymonna palezli z-za kulisaŭ.

 

U bieletažy pačulisia kryki: „Ty čaho chapaješ? Heta maja! Da mianie lacieła!” i druhi hołas: „Dy ty nie papichajsia, ja ciabie sam jak pichanu!” I raptam pačułasia poŭcha. Adrazu ž u bieletažy zjaviŭsia milicejski šlem, i z bieletaža niekaha paviali.

 

Naohul uzbudžanasć rasła, i nieviadoma, čym by ŭsio skončyłasia, kali b Fahot nie spyniŭ hrašovy doždž, dźmuchnuŭšy ŭ pavietra.

 

Dva maładyja čałavieki šmatznačna pierahlanulisia, ustali i pramieńka pakiravali ŭ bufiet. U teatry stajaŭ hul, va ŭsich hledačoŭ uzbudžana bliščali vočy. Tak, tak, nieviadoma, u što b usio heta vyliłasia, kali b Bienhalski nie sabraŭ u sabie siły i nie pavarušyŭsia. Starajučysia macniej avałodać saboj, jon pryvyčna pacior ruki i jak moh hučnym hołasam zahavaryŭ:

 

— Voś, hramadzianie, my z vami bačyli vypadak hetak zvanaha masavaha hipnozu. Čysta navukovy vopyt, jaki jak najlepš dakazvaje, što nijakich dzivosaŭ i mahii nie isnuje. Paprosim maestra Vołanda raskryć nam hety vopyt. Zaraz, hramadzianie, vy ŭbačycie, što hetyja byccam by hrašovyja papierki zniknuć hetak ža raptoŭna, jak i zjavilisia.

 

Tut jon pačaŭ apładziravać zusim adzin, i na tvary ŭ jaho ŭ hety čas sviaciłasia ŭpeŭnienaja ŭsmieška, ale ŭ vačach upeŭnienasci nie było, u ich chutčej sviaciłasia prośba.

 

Publicy havorka Bienhalskaha nie spadabałasia. Nastała ahulnaje maŭčannie, jakoje pierapyniŭ klatčasty Fahot:

 

— Heta znoŭ vypadak hetak zvanaje chłusni, — abjaviŭ jon mocnym kazlinym tenaram, — papierki, hramadzianie, sapraŭdnyja.

 

— Brava! — koratka raŭnuŭ bas niedzie ŭ hłybini zały.

 

— Miž inšym, hety, — tut Fahot pakazaŭ na Bienhalskaha, — mnie zbrydzieŭ. Lezie ŭvieś čas tudy, kudy jaho nie prosiać, chłuslivymi zaŭvahami psuje sieans! Što b heta nam takoje z im zrabić?

 

— Hołaŭ jamu adarvać! — skazaŭ niechta surova z halorki.

 

— Što vy skazali? Aś? — adrazu ž adhuknuŭsia na hetuju dzikuju prapanovu Fahot. — Hałavu adarvać? Heta ideja! Biehiemot, — zakryčaŭ jon katu, — rabi! Ejn, cvej, drej!!!

 

I zdaryłasia niečuvanaje. Šersć na čornym katu ŭstała dybam, jon miaŭknuŭ hetak, što dušu raspałasavała. Potym sciaŭsia ŭ kamiak i, jak pantera, skočyŭ prosta na hrudzi Bienhalskamu, a adtul pieraskočyŭ na hałavu. Z vurkatanniem puchłymi łapami kot učapiŭsia ŭ redzieńkuju šavialuru kanfieranśie, dzika zavyŭ i za dva pavaroty adarvaŭ hałavu ad taŭstavataje šyi.

 

Dzvie z pałavinaju tysiačy čałaviek u teatry ŭskryknuli ŭ adzin hołas. Kroŭ fantanami z razarvanych arteryj na šyi ŭdaryła ŭhoru i abliła manišku i frak. Biezhałovaje tułava niedarečna zahrebała nahami i sieła na padłohu. U zale pačulisia isteryčnyja žanočyja kryki. Kot pieradaŭ hałavu Fahotu, toj za vałasy padniaŭ jaje i pakazaŭ publicy, i hałava hetaja adčajna kryknuła na ŭvieś teatr:

 

— Doktara!

 

— Ty budzieš i dalej havaryć usiakaje hłupstva? — hrozna spytaŭsia Fahot u hałavy, jakaja płakała.

 

— Nie budu bolej! — prachrypieła hałava.

 

— Zlitujciesia, nie mučcie jaje! — raptam, pierakryŭšy šum u zale, pačuŭsia z zały žanočy hołas, i mah paviarnuŭ tvar na hety hołas.

 

— Dyk što ž, hramadzianie, daravać jamu, ci jak? — spytaŭsia Fahot u zały.

 

— Daravać! Daravać! — pačulisia spačatku adzinočnyja i pieravažna žanočyja hałasy, a potym jany zlilisia ŭ adzin chor z mužčynskimi.

 

— Jak zahadajecie, miesir? — spytaŭsia Fahot u zamaskiravanaha.

 

— Nu što ž, — zadumienna adhuknuŭsia toj, — jany — ludzi jak ludzi. Lubiać hrošy, ale ž heta zaŭsiody było… Čałaviectva lubić hrošy, z čaho b jany nie byli zrobleny — sa skury, z papiery, z bronzy albo z zołata. Nu, lehkadumnyja… nu, što ž… i litascivasć časam kranaje ich serca… zvyčajnyja ludzi… uvohule nahadvajuć raniejšych… kvaternaje pytannie tolki sapsavała ich… — i hučna zahadaŭ: — Nadzieńcie hałavu.

 

Kot prymierkavaŭsia i akuratna ŭzdzieŭ hałavu na šyju, i jana dakładna sieła na svajo miesca, byccam nikoli i nie zdymałasia. I hałoŭnaje, što navat nijakaha i šrama nie zastałosia. Kot łapami abmachnuŭ frak i płastron, i z ich zlacieŭ sled kryvi. Fahot padniaŭ Bienhalskaha, jaki ŭsio siadzieŭ na padłozie, na nohi, sunuŭ jamu ŭ kišeniu pačak čyrvoncaŭ i adpraviŭ sa sceny:

 

— Kaciciesia adsiul! Biez vas tut viesialej.

 

Niaŭciamna azirajučysia i chistajučysia, kanfieranśie dajšoŭ tolki da pažarnaha pasta, i raptam jamu stała drenna. Jon žałasliva ŭskryknuŭ:

 

— Hałava maja, hałava!

 

Razam z usimi da jaho kinuŭsia i Rymski. Kanfieranśie płakaŭ, łaviŭ niešta ŭ pavietry, marmytaŭ:

 

— Addajcie mnie maju hałavu! Hałavu addajcie! Kvateru zabiarycie, karciny zabiarycie, tolki hałavu addajcie!

 

Kurjer pabieh pa doktara. Bienhalskaha sprabavali pakłasci na kanapu, ale jon pačaŭ adbivacca, razbujaniŭsia. Daviałosia vyklikać karetu. Kali niaščasnaha kanfieranśie zabrali, Rymski pabieh nazad na scenu i ŭbačyŭ, što na joj adbyvajucca novyja dzivosy. Darečy, u hety čas ci kryšku raniej, ale mah razam sa svaim vyliniałym kresłam znik sa sceny, varta adznačyć, što publika zusim hetaha nie zaŭvažyła, zachoplenaja tym niezvyčajnym vidoviščam, jakoje razharnuŭ na scenie Fahot.

 

A Fahot, pasla taho jak pazbaviŭsia ad niaščasnaha kanfieranśie, abjaviŭ publicy takoje:

 

— Ciapieraka, kali hetaha nazołu spłavili, davajcie adčynim damskuju kramu!

 

I adrazu padłoha sceny pakryłasia piersidskimi dyvanami, uznikli vializnyja lustry, z bakoŭ asvietlenyja zielenavatymi trubkami, a pamiž lustrami vitryny, u ich hledačy ŭbačyli z viasiołym ašałamlenniem roznaha koleru i fasonu žanočyja sukienki. Heta ŭ adnych vitrynach, a ŭ druhich zjavilisia sotni kapialušykaŭ i z piorkami i biez piorak, i sa spražkami i biez ich, sotni tuflaŭ — čornych, biełych, žoŭtych, skuranych, atłasnych, zamšavych, i z ramieńčykami, i z kamieńčykami. Pamiž tuflaŭ zjavilisia futarały, a ŭ ich zazziali sviatłom bliskučyja hrani kryštalnych fłakonaŭ. Hory sumačak sa skury antyłopaŭ, zamšavych, šaŭkovych, a pamiž imi cełyja kučy čakannych załatych pradaŭhavatych futaralčykaŭ, u jakich zvyčajna byvaje hubnaja pamada.

 

Čortviedama adkul uziałasia ryžaja dziavula ŭ viačernim ubory, z usich bakoŭ spraŭnaja dziavula, kab nie psavaŭ jaje tolki dziŭny šram na šyi, zaŭsmichałasia la vitryn usmieškaju haspadyni.

 

Fahot z sałodkaju ŭchmyłkaju abjaviŭ, što firma zusim biapłatna mianiaje staryja žanočyja sukienki i abutak na paryžskija madeli i paryžski abutak. Hetaje ž samaje jon dadaŭ i ŭ dačynienni sumačak, duchoŭ i ŭsiaho astatniaha.

 

Kot pačaŭ rasšarkvacca zadniaju łapaju, piaredniaj adnačasna vykručvaŭ niejkija žesty, padobnyja da žestaŭ šviejcara, jaki adčyniaje dzviery.

 

Dziavula choć i chrypłavata, ale soładka zaspiavała, kryšku kartava, niešta mała zrazumiełaje, ale, miarkujučy pa žanočych tvarach, nadta spakuslivaje:

 

— Hierlen, Šanel numar piać, Micuka, Narsis Nuar, viačernija sukienki, sukienki kaktejl…

 

Fahot vyhinaŭsia, kot kłaniaŭsia, dziavula adčyniała šklanyja vitryny.

 

— Prašu! — kryčaŭ Fahot. — Biez usiakaha soramu i ahladki!

 

Publika chvalavałasia, ale isci na scenu pakul što nichto nie advažvaŭsia. Narešcie niejkaja brunietka vyjšła z dziesiataha rada, a ŭ partery ŭsmichnułasia hetak, što joj, maŭlaŭ, usio dazvolena i na ŭsio naplavać, prajšła pa bakavym trapie, uzyšła na scenu.

 

— Brava! — zakryčaŭ Fahot. — Vitaju pieršuju naviedvalnicu! Biehiemot, kresła! Pačniom z abutku, madam.

 

Brunietka sieła na kresła, i Fahot adrazu vyviernuŭ pierad joj cełuju kuču tuflaŭ.

 

Brunietka zniała svoj pravy tufiel, pamierała bezavy, patupała ab dyvan, ahledzieła abcas.

 

— A cisnuć nie buduć? — zadumliva spytałasia jana.

 

U adkaz Fahot pakryŭdžana ŭskliknuŭ:

 

— Što vy, što vy! — a kot ad kryŭdy navat miaŭknuŭ.

 

— Ja biaru hetuju paru, maśie, — skazała brunietka z honaram i abuła druhi tufiel.

 

Staryja tufli brunietki byli vykinuty za firanku, tudy pajšła i sama jana ŭ supravadženni ryžaje dziavuli i Fahota, jaki nios na plečkach niekalki madelnych sukienak. Kot mitusiŭsia, dapamahaŭ i kab vyhladać salidniej, pačapiŭ sabie na šyju kraviecki mietr.

 

Praz chvilinu z-za firanki vyjšła brunietka ŭ takoj sukiency, što ŭvieś parter až uzdychnuŭ. Smiełaja žančyna, jakaja nadziva papryhažeła, spyniłasia la lustra, paviała aholenymi plačyma, papraviła vałasy na patylicy i vyhnułasia, starajučysia zirnuć sabie na spinu.

 

— Firma prosić vas uziać heta na pamiać, — skazaŭ Fahot i padaŭ brunietcy adčynieny futaral z fłakonam.

 

— Miersi, — hanarliva adkazała brunietka i pajšła pa trapie ŭ parter. Pakul jana išła, hledačy ŭschoplivalisia, macali za futaral.

 

I tady prarvała ŭščent, i z usich bakoŭ na scenu pajšli žančyny. U ahulnaj uzbudžanaj hamanie, usmiešačkach, uzdychach pačuŭsia mužčynski hołas: „Ja nie dazvalaju tabie!” — i žanočy: „Despat i mieščanin, nie vykručvaj mnie ruku!” Žančyny znikali za firankaj, pakidali tam svaje sukienki i vychodzili ŭ novych. Na taburetačkach z pazałočanymi nožkami siadzieŭ ceły rad i enierhična tupaŭ abutymi nahami. Fahot stanaviŭsia na kaleni, dapamahaŭ ražkom, kot zniasilvaŭsia, nosiačy hory sumačak i tuflaŭ, snavaŭ ad vitryny da taburetak, dziavula z pakalečanaj šyjaj to zjaŭlałasia, to znikała i dajšła da taho, što zusim pačała tarabanić pa-francuzsku, i dziŭna było, što jaje z paŭsłova razumieli ŭsie žančyny, navat tyja, chto nie viedaŭ nivodnaha francuzskaha słova.

 

Ahulnaje zdziŭlennie vyklikaŭ mužčyna, jaki taksama ŭzbiŭsia na scenu. Jon abjaviŭ, što ŭ jaho žonki hryp, i tamu jon prosić pieradać što-niebudź. A kab dakazać, što jon i sapraŭdy žanaty, mužčyna hatoŭ byŭ pakazać pašpart. Zajava kłapatlivaha muža była sustreta ahulnym rohatam, Fahot zakryčaŭ, što vieryć jamu, jak i samomu sabie, i biez pašparta, i ŭručyŭ hramadzianinu dzvie pary šaŭkovych pančoch, kot ad siabie dadaŭ futaralčyk z pamadaj.

 

Žančyny, jakija spaznilisia, rvalisia na scenu, sa sceny płyli ščaslivyja ŭ balnych sukienkach, u pižamach z drakonami, u strohich vizitnych harniturach, u kapialušykach, nasunutych na adno bryvo.

 

Tady Fahot abjaviŭ, što z-za pozniaha času krama začyniajecca da zaŭtrašniaha viečara roŭna praz adnu chvilinu, i nievierahodnaja mitusnia ŭsčałasia na scenie. Žančyny chucieńka, biez usiakaje prymierki chapali tufli. Adna, jak bura, uvarvałasia za firanku, skinuła tam svajo adziennie, uchapiła pieršaje, što tolki trapiła pad ruku, — šaŭkovy, u vializnyja bukiety chałat i, akramia taho, uspieła ŭchapić dva futarały z duchami.

 

Roŭna praz chvilinu pačuŭsia pistaletny strel, lustry znikli, prapali vitryny i taburetki, dyvan rastaŭ u pavietry hetaksama, jak i firanka. Apošniaj znikła vialikaja kuča starych sukienak i abutku, i zrabiłasia scena znoŭ strohaja, parožniaja i hołaja.

 

I tut u padziei ŭmiašałasia novaja dziejučaja asoba.

 

Pryjemny, mocny i nastojlivy baryton pačuŭsia z łožy № 2:

 

— Usio ž pažadana, hramadzianin artyst, kab vy zaraz ža raskryli pierad hledačami techniku vašych fokusaŭ, asabliva fokusa z hrašyma. Pažadana taksama viarnuć na scenu kanfieranśie. Lios jaho chvaluje hledačoŭ.

 

Baryton naležaŭ nie kamu-niebudź, a pavažanamu hosciu sionniašniaha viečara Arkadziju Apałonaviču Siemplajaravu, staršyni akustyčnaj kamisii maskoŭskich teatraŭ.

 

Arkadzij Apałonavič razmiaščaŭsia ŭ łožy z dzviuma žančynami: pažyłoju, doraha i modna apranutaju, i druhoj — maładzieńkaju i pryhožańkaju, apranutaj prasciej. Pieršaja z ich, jak potym vysvietliłasia ŭ čas składannia pratakoła, była žonka Arkadzija Apałonaviča, a druhaja — dalokaja svajačka jaho, pačynajučaja i padajučaja spadziavanni artystka, jakaja pryjechała z Saratava i žyła na kvatery ŭ Arkadzija Apałonaviča i jaho žonki.

 

— Pardon! — adazvaŭsia Fahot. — Ja prašu prabačennia, ale tut niama čaho raskryvać, tut usio jasna.

 

— Nie, vybačajcie! Vykryccio patrebna abaviazkova. Biez jaho vašy bliskučyja numary pakidajuć hniatlivaje ŭražannie. Hladackaja masa patrabuje vykryccia.

 

— Hladackaja masa, — pierapyniŭ Siemplajarava nachabny hajer, — jak byccam ničoha nie havaryła? Ale, uličvajučy vaša hłybokapavažanaje žadannie, Arkadzij Apałonavič, ja, niachaj budzie pa-vašamu, zrablu vykryccio. Ale dla hetaha dazvolcie jašče adzin maleńki numarok.

 

— Kali łaska, — vielikadušna adkazaŭ Arkadzij Apałonavič, — ale abaviazkova z vykrycciom!

 

— Słuchajusia, słuchajusia. Tady dazvolcie zapytacca ŭ vas, dzie vy byli ŭčora viečaram, Arkadzij Apałonavič?

 

U čas hetaha zusim niepatrebnaha i chamskaha pytannia tvar u Arkadzija Apałonaviča zmianiŭsia, i vielmi mocna zmianiŭsia.

 

— Arkadzij Apałonavič učora viečaram byŭ na pasiedžanni akustyčnaj kamisii, — davoli pahardliva skazała žonka Arkadzija Apałonaviča, — ale ja nie razumieju, jakija adnosiny heta maje da mahii.

 

— Voj, madam! — pacvierdziŭ Fahot. — Naturalna, vy nie razumiejecie. A nakont pasiedžannia vy całkam pamylajeciesia. Vyjechaŭšy na toje pasiedžannie, jakoje, darečy, učora i nie namiačałasia, Arkadzij Apałonavič adpusciŭ svajho šafiora la budynka akustyčnaj kamisii na Čystych sažałkach (uvieś teatr zacich), a sam u aŭtobusie pajechaŭ na Jałochaŭskuju vulicu ŭ hosci da artystki razjaznoha rajonnaha teatra Milicy Andrejeŭny Pakabaćka i pravioŭ u jaje ŭ hasciach kala čatyroch hadzin.

 

— Voj, — pakutliva ŭskryknuŭ niechta ŭ poŭnaj cišyni.

 

Maładaja ž svajačka Arkadzija Apałonaviča zasmiajałasia hłuchim i strašnym smiecham.

 

— Usio zrazumieła! — uskryknuła jana. — I ja daŭno ŭžo padazravała heta. Ciapier mnie zrazumieła, čamu heta biezdar atrymała rolu Łuizy!

 

I niespadziavana zamachnułasia karotkim i toŭstym liłovym parasonam i ŭdaryła Arkadzija Apałonaviča pa hałavie.

 

Niahodnik Fahot, jon ža i Karoŭieŭ, kryknuŭ:

 

— Voś, pavažanyja hramadzianie, adzin z vypadkaŭ vykryccia, jakoha hetak nazojliva dabivaŭsia Arkadzij Apałonavič!

 

— Jak mahła ty, niahodnica, zakranuć Arkadzija Apałonaviča? — hrozna spytałasia žonka Arkadzija Apałonaviča i ŭstała ŭ łožy na ŭvieś svoj hihancki rost.

 

Druhi karotki prystup sataninskaha smiechu avałodaŭ maładoj svajačkaju.

 

— Užo chto-chto, — adkazała taja z rohatam, — a ja mahu začapić! — i druhi raz pačuŭsia suchi tresk parasona, jaki adskočyŭ ad hałavy Arkadzija Apałonaviča.

 

— Milicyja! Uziać jaje! — hetakim strašnym hołasam pratrubiła žonka Siemplajarava, što ŭ mnohich pachaładzieła serca.

 

A tut jašče kot vyskačyŭ da rampy i raŭnuŭ na ŭvieś teatr čałaviečym hołasam:

 

— Sieans skončany! Maestra! Urežcie marša!

 

Ašaleły dyryžor, nie razbirajučysia, što robić, uzmachnuŭ pałačkaju, i arkiestr nie zaihraŭ, i navat nie hrymnuŭ, i navat nie chvatanuŭ, a mienavita, adpaviedna miarzotnamu pažadanniu kata, urezaŭ niejki nievierahodny, ni z čym nie paraŭnalny pa razbeščanasci marš.

 

Na niejkaje imhniennie zdałosia, što byccam čuvać stali kolišnija, pad zorkami paŭdniovymi, u kafešantanie, niejkija małazrazumiełyja, paŭslapyja, ale razhulnyja słovy z hetaha marša:

 

Ieho prievoschoditielstvo

 

Lubil domašnich ptic

 

i bral pod pokrovitielstvo

 

Chorošieńkich dievic!!!

 

A mahčyma, i nie było nijakich hetakich słoŭ, a byli inšyja, na hetuju ž samuju muzyku, zusim nieprystojnyja. Hałoŭnaje nie heta, a toje, što ŭ Varjete pasla pačałosia niejkaje stoŭpatvarennie vaviłonskaje. Da siemplajaraŭskaje łožy biehła milicyja, na barjer lezli cikaŭnyja, čulisia strašennyja vybuchi rohatu, šalonyja kryki, jakija hłušyŭ załaty zvon arkiestravych talerak.

 

I vidać było, što scena raptoŭna apuscieła i što ašukaniec Fahot i nachabny kaciła Biehiemot rastali ŭ pavietry, znikli, jak znik raniej mah u kresle z vyliniałaju abiŭkaju.

 

Razdziel 13 ZJAŬLENNIE HIEROJA

 

Dyk voś, nieviadomy pakivaŭ Ivanu palcam i prašaptaŭ: „Cicha!”

 

Ivan zviesiŭ nohi z łožka i pryhledzieŭsia. Z bałkona asciarožna zaziraŭ u pakoj paholeny, ciomnavałosy, z vostrym nosam, ustryvožanymi vačyma i sa zviešanaj na łob pasmaj vałasoŭ čałaviek prykładna hadoŭ tryccaci vaśmi.

 

Pierakanaŭšysia, što Ivan adzin, i prysłuchaŭšysia, tajamničy naviedvalnik asmialeŭ i ŭvajšoŭ u pakoj. Tut Ivan ubačyŭ, što pryšelec apranuty ŭ balničnaje. Na im była bializna, čaraviki na bosuju nahu, na plečy nakinuty rudy chałat.

 

Pryšelec padmirhnuŭ Ivanu, schavaŭ u kišeniu zviazak klučoŭ, šeptam spytaŭsia: „Možna prysiesci?” — atrymaŭ zhodu kiŭkom hałavy i ŭmasciŭsia ŭ kresła.

 

— Jak vy siudy trapili? — padparadkujučysia znaku suchoha palca, šeptam spytaŭsia Ivan. — Na bałkonnych rašotkach zamki.

 

— Rašotki na zamkach, — pacvierdziŭ hosć, — dy Praskoŭia Fiodaraŭna, — dobry, ale niaŭvažlivy čałaviek. Ja ŭkraŭ u jaje miesiac tamu zviazak klučoŭ i takim čynam atrymaŭ mahčymasć vychodzić na ahulny bałkon, a jon idzie vakol usiaho budynka, i ciapier ja mahu naviedvać susiedziaŭ.

 

— Kali vy možacie vychodzić na bałkon, to vy možacie i ŭciačy. Ci vysoka? — pacikaviŭsia Ivan.

 

— Nie, ja nie mahu ŭciačy adsiul nie tamu, što vysoka, a tamu, što mnie ŭciakać zusim niama kudy. — I pasla paŭzy jon dadaŭ: — Značyć, siadzim!

 

— Siadzim, — adkazaŭ Ivan, uzirajučysia ŭ karyčnievyja, nadta niespakojnyja pryšelcavy vočy.

 

— Aha… — tut hosć raptam zatryvožyŭsia, — ale vy, spadziajusia, nie bujny? A? Bo ja, viedajecie, nie lublu šumu, baraćby, hvałtu i astatniaha ŭ hetym rodzie. Asabliva nienavisny mnie ludski kryk, ci heta kryk ad pakut, złosci, ci niejki inšy kryk. Supakojcie mianie, skažycie, što vy nie bujny?

 

— Učora ŭ restaracyi ja adnamu typu ŭ mordu zasviaciŭ, — mužna pryznaŭsia paet.

 

— Za što? — stroha spytaŭ hosć.

 

— Kali ščyra, to i biez pryčyny, — zbiantežana adkazaŭ Ivan.

 

— Nieparadak, — asudziŭ Ivana hosć i dadaŭ: — Akramia taho, što heta za słoŭcy: u mordu zasviaciŭ? Nieviadoma, što ŭ čałavieka, morda ci tvar. Mabyć, usio ž tvar. Tamu, viedajecie, kułakami… Nie, heta vy kińcie raz i nazaŭsiody.

 

Hosć pasvaryŭsia na Ivana takim čynam i spytaŭ:

 

— Prafiesija?

 

— Paet, — čamuści nieachvotna pryznaŭsia Ivan.

 

Pryšelec zasmuciŭsia.

 

— Voj, jak mnie nie šancuje! — uskliknuŭ jon, ale tut ža spachapiŭsia, paprasiŭ prabačennia i spytaŭ: — A jak vaša prozvišča?

 

— Biazdomny.

 

— Voj, voj… — skazaŭ hosć i pamorščyŭsia.

 

— A vam što, maje vieršy nie padabajucca? — zacikaviŭsia Ivan.

 

— Žach, jak nie padabajucca.

 

— A što vy čytali?

 

— Nijakich ja vašych vieršaŭ nie čytaŭ! — niervova ŭskliknuŭ hosć.

 

— Dyk čamu ž vy havorycie?

 

— Nu, a što tut takoha, — adkazaŭ hosć, — byccam ja inšych nie čytaŭ? Miž inšym… Chiba što cud? Dobra, ja hatovy pavieryć. Dobryja vašy vieršy, skažycie sami?

 

— Pačvarnyja! — raptam smieła i ščyra pryznaŭsia Ivan.

 

— Nie pišycie bolej! — paprasiŭ umolna pryšelec.

 

— Abiacaju i klanusia! — uračysta pramoviŭ Ivan.

 

Klatva była zamacavana pociskam ruk, i ŭ hety čas u kalidory pačulisia miakkija kroki i hałasy.

 

— Cicha, — prašaptaŭ hosć, vyskačyŭ na bałkon i zamknuŭ za saboju rašotku.

 

Zazirnuła Praskoŭia Fiodaraŭna, spytała, jak Ivan siabie adčuvaje i jak choča spać — u ciemry ci sa sviatłom. Ivan paprasiŭ sviatło pakinuć, i Praskoŭia Fiodaraŭna pajšła, pažadaŭšy chvoramu spakojnaje nočy. I kali ŭsio scichła, znoŭ viarnuŭsia hosć.

 

Ion šeptam paviedamiŭ Ivanu, što ŭ 119-ty pakoj pryviezli novieńkaha, niejkaha taŭstuna z čyrvonym tvaram, jaki ŭvieś čas marmyča pra niejkuju valutu ŭ vientylacyi i klaniecca, što ŭ ich na Sadovaj pasialiłasia niačystaja siła.

 

— Puškina łaje, jak tolki moža, i ŭvieś čas kryčyć: „Kuralesaŭ, bis, bis!” — havaryŭ hosć i tryvožna pierasmykaŭsia ŭsim ciełam. Potym supakoiŭsia i skazaŭ: — A ŭvohule, boh z im, — i praciahvaŭ hutarku z Ivanam: — Dyk z-za čaho vy trapili siudy?

 

— Z-za Poncija Piłata, — pachmura pahladzieŭ dołu i adkazaŭ Ivan.

 

— Jak?! — zabyŭšy pra asciarožnasć, kryknuŭ hosć i zakryŭ sabie rot rukoj. — Nievierahodnaje supadziennie! Prašu, malu, raskažycie!

 

Ivan čamuści adčuvaŭ davier da nieznajomaha, spačatku niasmieła, zaikajučysia, a potym upeŭniena pačaŭ raskazvać pra ŭčarašniuju historyju na Patryjarchavych sažałkach. Sapraŭdy, udziačnaha słuchača zajmieŭ Ivan Mikałajevič u asobie tajamničaha złodzieja klučoŭ! Hosć nie rabiŭ Ivana varjatam, vykazvaŭ vialikuju cikaŭnasć da raskazanaha i na praciahu apaviadannia pryjšoŭ u zachaplennie. Jon čas ad času pierapyniaŭ Ivana vokličami zachaplennia:

 

— Nu, nu! Dalej, dalej, prašu vas. Ale tolki dziela ŭsiaho sama sviatoha na sviecie, nie prapuskajcie ničoha!

 

Ivan nie praminaŭ ničoha, jamu samomu było hetak lahčej raskazvać, i pakrysie dabraŭsia da taho imhniennia, kali Poncij Piłat u biełaj mantyi z kryvavym padbojem vyjšaŭ na bałkon.

 

Tady hosć malitoŭna skłaŭ ruki i prašaptaŭ:

 

— Vo, jak ja ŭhadaŭ! Vo, jak ja ŭsio ŭhadaŭ!

 

Apisannie žachlivaje smierci Bierlijoza słuchač supravadziŭ zahadkavaj zaŭvahaju, a vočy ŭ jaho złosna ŭspychnuli.

 

— Ab adnym škaduju, što na miescy hetaha Bierlijoza nie było krytyka Łatunskaha albo litaratara Mscisłava Łaŭroviča, — i adčajna, ale cicha ŭskryknuŭ: — Dalej!

 

Kot, jaki płaciŭ kanduktarcy, nadzvyčaj razviesialiŭ hoscia, i jon ažno dušyŭsia ad cichaha smiechu, hladzieŭ, jak, uschvalavany pospiecham svajho raskazu, Ivan padskokvaŭ na čaćviareńkach, pakazvaŭ kata z hryŭniaj kala vusoŭ.

 

— I voś, — pasla taho jak raskazaŭ pryhodu ŭ Hrybajedavie, Ivan zakončyŭ sumna i zatumaniena, — ja i apynuŭsia tut.

 

Hosć spačuvalna pakłaŭ ruku na plačuk biednamu paetu i skazaŭ:

 

— Niaščasny paet! Ale vy sami, hałubok, va ŭsim vinavaty. Nielha było pavodzić siabie z im hetak razbeščana i navat nachabna. Voś vy i majecie. I treba skazać, što z hetaje situacyi vy jašče dobra vyrabilisia.

 

— Dy chto jon, urešcie? — uzbudžana patros kułakami Ivan.

 

Hosć pahladzieŭ na Ivana i adkazaŭ pytanniem:

 

— A vy nie raschvalujeciesia? My ŭsie tut ludzi nienadziejnyja… Vyklikaŭ doktara, ukołaŭ i roznaje turboty nie budzie?

 

— Nie! Nie! — uskliknuŭ Ivan. — Skažycie, chto jon taki?

 

— Nu, dobra, — adkazaŭ hosć i važka i razdzielna pramoviŭ: — Učora na Patryjarchavych sažałkach vy sustrelisia z satanoj.

 

Ivan nie raschvalavaŭsia, jak i abiacaŭ, ale byŭ nadzvyčaj uražany.

 

— Nie moža hetaha być! Jaho nie isnuje.

 

— Zlitujciesia! Kamu-kamu heta havaryć, a vam… Vy byli, mabyć, adzin z pieršych, chto ad jaho paciarpieŭ. Siedzicie, jak sami razumiejecie, u psichijatryčnaj balnicy, a ŭsio daŭnajecie, što jaho niama. Sapraŭdy, dziŭna heta!

 

Zbity z pantałyku Ivan zamoŭk.

 

— Jak tolki vy pačali jaho apisvać, — praciahvaŭ hosć, — ja ŭžo pačaŭ zdahadvacca, z kim vy ŭčora mieli honar havaryć. I ja ščyra dziŭlusia z Bierlijoza! Nu, vy čałaviek nieadukavany, — tut hosć znoŭ paprasiŭ prabačennia, — ale toj, jak ja čuŭ pra jaho, usio ž niešta čytaŭ! Pieršyja vykazvanni hetaha prafiesara razviejali ŭsie maje sumnienni. Jaho nielha nie paznać, moj darahi! Darečy, vy… vy mnie vybačajcie, ale ja nie pamylajusia, vy čałaviek nieadukavany?

 

— Niesumnienna, — zhadziŭsia Ivan.

 

— Nu voś… hetaja asoba, pra jakuju vy raskazvali… roznyja vočy, brovy! Darujcie, mahčyma, vy navat i opiery „Faŭst” nie słuchali?

 

Ivan čamuści strašenna zbiantežyŭsia i pačyrvanieŭ, pačaŭ štości marmytać pra niejkuju pajezdku ŭ sanatoryj u Jałtu…

 

— Nu voś, niama ničoha dziŭnaha! A Bierlijoz mianie ŭražvaje. Jon čałaviek nie tolki načytany, ale navat i chitry. Chacia, kab abaranić jaho, ja mahu skazać, što, viadoma, Vołand moža zaćmić vočy i chitrejšamu čałavieku.

 

— Jak? — u svaju čarhu ŭskryknuŭ Ivan.

 

— Cicha!

 

Ivan z razmachu šlopnuŭ siabie pa łbie i zašypieŭ:

 

— Razumieju, razumieju. U jaho litara „V” była na vizitnaj kartcy. Aia-iaj, voś dyk štuka! — jon pamaŭčaŭ krychu ŭschvalavana, pahladzieŭ na miesiac, jaki płyŭ za rašotkaju, i zahavaryŭ: — Dyk jon, vychodzić, sapraŭdy moh być u Poncija Piłata? Jon užo tady naradziŭsia? A mianie varjatam nazyvajuć! — dadaŭ Ivan i aburana pakazaŭ na dzviery.

 

Horkaja marščyna abaznačyłasia la hub u hoscia.

 

— Budziem hladzieć praŭdzie ŭ vočy, — i hosć paviarnuŭ svoj tvar da latučaha skroź vobłaka načnoha sviaciła. — I vy, i ja — varjaty, što prytvaracca! Razumiejecie, jon vas uzrušyŭ — i vy zvichnulisia, tamu što ŭ vas, mabyć, dla hetaha padychodziačaja asnova. Ale toje, pra što vy raskazvajecie, niesumnienna było na samaj spravie. Dy heta takaja niezvyčajnasć, što navat Stravinski, hienijalny psichijatr, vam, viadoma, nie pavieryŭ. Jon ahladaŭ vas? (Ivan kiŭnuŭ.) Vaš subiasiednik byŭ u Piłata i na sniedanni ŭ Kanta, a ciapier jon naviedaŭ Maskvu.

 

— Dyk jon tut čortviedama čaho narobić! Jak-niebudź jaho treba złavić? — nie zusim upeŭniena, ale ŭsio ž padniaŭ hałavu ŭ novym Ivanie Ivan raniejšy, jašče nie da kanca dabity.

 

— Vy ŭžo pasprabavali, i chopić z vas, — iranična adhuknuŭsia hosć, — inšym taksama sprabavać nie raju. A toje, što navytvaraje, u hetym nie sumniavajciesia. Aj, aj! Ale jak škada, što spatkalisia z im vy, a nie ja! Choć usio i pierahareła i vuhołle zašareła popiełam, ale ŭsio ž klanusia, što za hetuju sustreču ja addaŭ by zviazak klučoŭ. Ja žabrak!

 

— Našto jon vam?

 

Hosć doŭha sumavaŭ, pierasmykaŭsia ŭsim ciełam, ale narešcie zahavaryŭ:

 

— Bačycie, davoli dziŭnaja historyja, ja siadžu tut z-za taho, što i vy, mienavita z-za Poncija Piłata, — tut hosć spałochana azirnuŭsia i skazaŭ: — Sprava ŭ tym, što hod tamu ja napisaŭ raman pra Poncija Piłata.

 

— Vy piśmiennik? — zacikaŭlena spytaŭsia paet.

 

Hosć paciamnieŭ z tvaru, pahraziŭ Ivanu kułakom, potym skazaŭ:

 

— Ja majstar, — jon staŭ surovym i dastaŭ z kišeni chałata zusim zašmalcavanuju čornuju šapačku z vyšytaj na joj žoŭtym šoŭkam litaraj „M”. Jon nadzieŭ hetuju šapačku, pakazaŭsia Ivanu i ŭ profil, i ŭ fas, kab dakazać, što jon — majstar. — Jana svaimi rukami pašyła jaje mnie, — tajamniča dadaŭ jon.

 

— A jak vaša prozvišča?

 

— U mianie bolej niama prozvišča, — z čornaju pahardaju adkazaŭ dziŭny hosć, — ja admoviŭsia ad jaho, i naohul ad žyccia. Zabudziem pra jaho.

 

— Dyk vy chacia pra raman skažycie, — dalikatna paprasiŭ Ivan.

 

— Kali łaska. Maja historyja sapraŭdy nie zusim zvyčajnaja, — pačaŭ hosć.

 

…Historyk zhodna adukacyi, jon jašče hod nazad pracavaŭ u adnym z maskoŭskich muziejaŭ, akramia taho, zajmaŭsia pierakładami.

 

— Z jakoje movy? — zacikaŭlena spytaŭsia Ivan.

 

— Ja viedaju piać moŭ, akramia rodnaje, — adkazaŭ hosć, — anhielskuju, francuzskuju, niamieckuju, łacinskuju i hreckuju. Nu, jašče krychu čytaju pa-italansku.

 

— Bač ty! — zajzdrosna šapnuŭ Ivan.

 

Žyŭ historyk adzinoka, rodnych nie mieŭ nidzie i znajomych u Maskvie taksama. I, ujavicie sabie, adnojčy vyjhraŭ sto tysiač rubloŭ.

 

— Uiavicie majo zdziŭlennie, — šaptaŭ hosć u čornaj šapačcy, — kali ja ŭsunuŭ ruku ŭ koš z brudnaju bializnaju i hladžu: na joj toj ža numar, što ŭ haziecie! Ablihacyju, — rastłumačyŭ jon, — mnie ŭ muziei dali.

 

Pasla vyjhryšu sta tysiač zahadkavy Ivanaŭ hosć zrabiŭ tak: nakupiŭ knih, pakinuŭ svoj pakoj na Miasnickaj…

 

— U-u, praklataja jama! — praburčaŭ hosć.

 

…I naniaŭ kvateru ŭ zabudoŭščyka ŭ zavułku la Arbata…

 

— Vy viedajecie, što takoje — zabudoŭščyki? — spytaŭsia hosć u Ivana i sam rastłumačyŭ: — Heta nievialikaja hrupa žulikaŭ, jakaja niejkim čynam ucaleła ŭ Maskvie…

 

Naniaŭ u zabudoŭščyka dva pakoi ŭ padvale maleńkaha domika ŭ sadzie. Słužbu ŭ muziei pakinuŭ i pačaŭ vydumlać raman pra Poncija Piłata.

 

— Ach, heta byŭ kazačny čas, — šaptaŭ raskazčyk, i vočy ŭ jaho bliščali, — zusim asobnaja kvatera, i jašče piaredni pakojčyk, a tam rakavina z vadoju, — čamuści z asablivym honaram padkresliŭ jon, — maleńkija akiency nad samymi chodnikami, jakija iduć da varotcaŭ. Nasuprać, kroki za čatyry, pad płotam bez, lipa i klon. Aj, aj, aj! Zimoj ja vielmi redka bačyŭ u akiency čyje-niebudź čornyja nohi i čuŭ chrumst sniehu pad imi. A ŭ piečcy ŭ mianie viečna pałaŭ ahoń! Ale raptoŭna pryjšła viasna, i skroź tumannyja šyby ŭbačyŭ ja pierš hołyja, a potym apranutyja ŭ zielaninu kusty bezu. I voś tady, minułaju viasnoju, adbyłosia niešta namnoha bolš cudoŭnaje, čym suma ŭ sto tysiač rubloŭ. A heta, pahadziciesia, vialikija hrošy.

 

— Heta praŭda, — zhadziŭsia Ivan, jaki ŭvažliva słuchaŭ.

 

— Ja adčyniŭ akienca i siadzieŭ u druhim, zusim maleńkim pakojčyku, — hosć pačaŭ admiervać rukami, — aha… voś kanapa, a nasuprać druhaja kanapa, a miž imi stolik, na im cudoŭnaja načnaja lampa, a da akienca bližej knihi, tut maleńki piśmovy stolik, a ŭ pieršym pakoi — vialiki pakoj, čatyrnaccać mietraŭ, — knihi, knihi i piečka. Aj, jakaja ŭ mianie była mebla!

 

Niezvyčajna pachnie bez! I hałava maja robicca lohkaja ad stomlenasci, i Piłat padlataŭ da kanca…

 

— Biełaja mancija, čyrvony padboj! Razumieju! — uskliknuŭ Ivan.

 

— Zusim pravilna! Piłat padlataŭ da svajho kanca, i ja ŭžo viedaŭ, što apošnija słovy ramana buduć: „…piaty prakuratar Judei, konnik Poncij Piłat”. Nu, viadoma, ja vychodziŭ pahulać. Sto tysiač — vializnaja suma, i ŭ mianie byŭ cudoŭny šery harnitur. Išoŭ u jaki-niebudź niedarahuju restaracyju. Na Arbacie była cudoŭnaja restaracyja, nie viedaju, ci josć jana ciapier.

 

Tut vočy ŭ hoscia šyroka raspluščylisia, i jon praciahvaŭ šaptać, hledziačy na poŭniu:

 

— Jana niesła ŭ rukach zusim drennyja, tryvožnyja žoŭtyja kvietki. Čortviedama jak ich zavuć, ale jany čamuści pieršyja zjaŭlajucca ŭ Maskvie. I hetyja kvietki vielmi vyrazna vidnielisia na čornym jaje viasnovym palito. Jana niesła žoŭtyja kvietki! Niadobry koler. Jana zaviarnuła z Cviarskoje vulicy ŭ zavułak i tut azirnułasia. Nu, Cviarskuju vy viedajecie? Pa Cviarskoj išli tysiačy ludziej, ale ja ručajusia, što ŭhledzieła jana tolki mianie adnaho i pahladzieła nie skazać kab tryvožna, a navat niejak baluča. I mianie ŭraziła nie hetak jaje pryhažosć, jak niezvyčajnaja, nikim niazviedanaja adzinota ŭ vačach!

 

Padparadkujučysia hetamu žoŭtamu znaku, ja taksama skiravaŭ u zavułak i pajšoŭ pa jaje sladach. My išli pa zvilistym ciesnym zavułku moŭčki, jana pa adnym baku, ja — pa druhim. I nie było, ujavicie, u zavułku ni dušy. Ja pakutavaŭ, tamu što mnie zdałosia, što z joj nieabchodna zahavaryć, i bajaŭsia, što nie zmahu pramović i słova, a jana pojdzie, i ja nikoli bolej jaje nie spatkaju.

 

I, ujavicie, raptam zahavaryła jana:

 

— Vam padabajucca maje kvietki?

 

Ja cudoŭna pamiataju, jak prahučaŭ jaje hołas, nizki davoli, sa zryvam, i, jak heta ni niedarečna, zdałosia, što recha ŭdaryła ŭ zavułku i adbiłasia ad brudnaje žoŭtaje sciany. Ja chutka pierajšoŭ na jaje bok, nabliziŭsia i adkazaŭ:

 

— Nie.

 

Jana pahladzieła na mianie zdziŭlena, a ja raptam i zusim niečakana zrazumieŭ, što ŭsio žyccio lubiŭ voś hetuju žančynu! Voś dyk štuka, ha? Vy, viadoma, skažacie, varjat?

 

— Ničoha ja nie havaru, — uskliknuŭ Ivan i dadaŭ: — Prašu, dalej!

 

I hosć praciahvaŭ:

 

— Aha, jana pahladzieła na mianie zdziŭlena, a potym spytałasia:

 

— Vy naohul nie lubicie kvietki?

 

U jaje hołasie, jak mnie zdałosia, była varožasć. Ja pajšoŭ pobač z joju, starajučysia isci ŭ nahu, i, nadziva, nie adčuvaŭ siabie niajomka.

 

— Nie, ja lublu kvietki, ale nie hetakija, — skazaŭ ja.

 

— A jakija?

 

— Ja ružy lublu.

 

Tut ja paškadavaŭ, što skazaŭ takoje, tamu što jana vinavata ŭsmichnułsia i kinuła svaje kvietki ŭ kanavu. Krychu razhubleny, ja ŭsio ž padniaŭ ich i padaŭ joj, ale jana ŭsmichnułasia, nie ŭziała kvietki, i ja panios ich u rukach.

 

Hetak išli niejki čas moŭčki, pakul jana nie vyrvała kvietki z maich ruk i nie kinuła ich na bruk, potym usunuła svaju ruku ŭ palčatcy z rastrubam u maju, i my pajšli dalej pobač.

 

— Dalej, — skazaŭ Ivan, — i nie prapuskajcie, kali łaska, ničoha.

 

— Dalej? — pierapytaŭ hosć. — Što ž, dalej vy možacie i sami ŭsio ŭhadać. — Jon raptam niečakana vycier slazu pravym rukavom i pradoŭžyŭ: — Kachannie zjaviłasia nam, jak z-pad ziamli vyskakvaje zabojca ŭ zavułku, i spapialiła nas abaich.

 

Hetak bje małanka, hetak pracinaje finski nož!

 

Jana ž, darečy, scviardžała potym, što heta praŭda, što kachali my adno adnaho daŭnym-daŭno, ale nie viedali adno adnaho, nikoli nie bačylisia, i što jana žyła z druhim čałaviekam, i ja tam tady… z hetaj, jak jaje…

 

— Z kim? — spytaŭsia Biazdomny.

 

— Z hetaj… nu… z hetaj, nu… — adkazaŭ hosć i zapstrykaŭ palcami.

 

— Vy byli žanaty?

 

— Aha, voś ja vam i pstrykaju… Na hetaj… Varačcy, Maniečcy… nie, Varačcy… jašče sukienka pałasataja… muziej… chacia ja nie pamiataju.

 

Dyk voś, jana havaryła, što z žoŭtymi kvietkami ŭ rukach jana vyjšła ŭ toj dzień, kab ja jaje narešcie znajšoŭ, i kali b heta nie zdaryłasia, jana atruciłasia b, tamu što žyccio ŭ jaje było pustoje.

 

Tak, kachannie pranizała nas imhnienna. Ja viedaŭ pra heta ŭ toj samy dzień, užo praz hadzinu, kali my apynulisia nieŭprykmiet la Kramloŭskaje sciany, na nabiarežnaj.

 

My razmaŭlali hetak, byccam razvitalisia tolki ŭčora, byccam viedali adno adnaho mnoha hadoŭ. My damovilisia spatkacca zaŭtra tam, na Maskvie-race, i sustrelisia. Travieńskaje sonca sviaciła nam. I chutka, chutka stała hetaja žančyna majoj tajnaju žonkaju.

 

Jana prychodziła da mianie kožny dzień, a čakać jaje ja pačynaŭ zranku. Čakannie hetaje ŭvasablałasia ŭ pierastaŭlannie na stale pradmietaŭ. Za dziesiać chvilin ja siadaŭ da akienca i pačynaŭ prysłuchoŭvacca, ci nie hruknuć stareńkija varotcy. I jaki kurjoz: da spatkannia z joj u naš dvoryk mała chto prychodziŭ, a dakładniej, nichto nie prychodziŭ, a ciapier mnie zdavałasia, što ŭvieś horad nakiravaŭsia siudy. Hruknuć varotcy, hruknie serca, i, ujavicie, na ŭzroŭni majho tvaru za akiencam abaviazkova niečyja brudnyja boty. Tačylščyk. Nu, kamu patrebny tačylščyk u našym dvary? Što tačyć? Jakija nažy?

 

Jana zachodziła praz varotcy adzin raz, a ŭdaraŭ serca ja adčuvaŭ nie mieniej čym dzieviać. Ja nie chłušu. A potym, kali prychodziŭ pryznačany čas i strełka pakazvała poŭdzień, jano navat i nie pierastavała bicca da taho času, pakul biez stuku, amal biasšumna nie raŭnialisia z aknom tufli z čornymi zamšavymi nakładkami-bantami, sa stalovymi spražkami.

 

Časam jana zatrymlivałasia la druhoha akienca, pahrukvała naskom u škło. U adno imhniennie ja apynaŭsia la akna, ale tuflik znikaŭ, čorny šoŭk, jaki zasłaniaŭ sviatło, znikaŭ, — ja išoŭ joj admykać.

 

Nichto nie viedaŭ pra našu suviaź, za heta ja ručajusia, chacia tak nikoli nie byvaje. Nie viedaŭ jaje muž, nie viedali znajomyja. U starym asabniačku, dzie mnie naležaŭ hety padval, viedali, viadoma, bačyli, što prychodzić da mianie niejkaja žančyna, ale imia jaje nie viedali.

 

— A chto jana takaja? — spytaŭsia Ivan, strašenna zacikaŭleny luboŭnaju historyjaj.

 

Hosć zrabiŭ žest, jaki abaznačaŭ, što jon nikoli i nikomu pra heta nie skaža, i praciahvaŭ svoj raskaz.

 

Ivan daviedaŭsia, što majstar i nieznajomka pakachali adno adnaho hetak mocna, što stali zusim nierazłučnyja. Ivan vyrazna ŭiaŭlaŭ užo i dva pakojčyki ŭ padvale asabniačka, u jakich zaŭsiody było pryciemna z-za kustoŭ bezu i z-za płota. Čyrvonuju abšarpanuju meblu, biuro, na im hadzinnik, jaki zvinieŭ praz kožnaje paŭhadziny, i knihi, knihi ad pafarbavanaje padłohi da zakuranaje stoli, i piečku.

 

Ivan daviedaŭsia, što jaho hosć i tajnaja žonka ŭžo ŭ pieršyja dni pryjšli da vyvadu, što zvioŭ ich na rahu Cviarskoje sam los i što stvorany jany adno dla adnaho naviek.

 

Ivan daviedaŭsia z hoscievaha raskazu, jak bavili dzień zakachanyja. Jana prychodziła i spačatku padviazvała fartuch, u vuzkim piarednim pakojčyku, dzie znachodziłasia taja samaja rakavina, jakoj čamuści hetak hanaryŭsia biedny chvory, na draŭlanym stale zapalvała hazavuju plitku i hatavała stravu i staviła jaje ŭ pieršym pakoi na avalnym stale. Kali išli travieńskija navalnicy i la samych padslepavatych voknaŭ šumna imčała da padvarotni vada z pahrozaj zatapić apošni prytułak, zakachanyja zapalvali ŭ piečcy i piakli bulbu. Ad bulby išła para, pryharełaja čornaja bulbianaja skarynačka čarniła palcy. U padvalčyku čuŭsia smiech, drevy ŭ sadzie skidali złomanyja halinki i sukviecci. Kali skončylisia navalnicy i prajšło dušnaje leta, u vazie zjavilisia doŭhačakanyja abaimi ružy.

 

Toj, chto nazvaŭ siabie majstram, pracavaŭ, a jana zapuskała ŭ vałasy tonkija, z vostra natočanymi paznohciami palcy, pieračytvała napisanaje, a skončyŭšy, šyła voś hetuju samuju šapačku. Časam jana prysiadała la nižnich palic abo stajała na kresle la vierchnich i anučkaju vycirała sotni pylnych pieraplotaŭ. Jana abiacała jamu słavu, jana padhaniała jaho i voś tady i pačała nazyvać jaho majstram. Jana čakała hetych paabiacanych užo apošnich słoŭ pra piataha prakuratara Judei, naraspieŭ i hučna paŭtarała asobnyja skazy, jakija joj padabalisia, i havaryła, što ŭ hetym ramanie jaje žyccio.

 

Ion byŭ dapisany ŭ žniŭni miesiacy, byŭ addadzieny niejkaj nieviadomaj mašynistcy, i taja pieradrukavała jaho ŭ piaci ekziemplarach. I narešcie pryjšoŭ čas, kali daviałosia pakinuć tajny prytułak i vyjsci ŭ žyccio.

 

— I ja vyjšaŭ u žyccio, trymajučy jaho ŭ rukach, i tady majo žyccio skončyłasia, — prašaptaŭ majstar i apusciŭ hałavu, i doŭha chistałasia žurbotnaja čornaja šapačka z litaraj „M”. Jon pavioŭ dalej svoj raskaz, ale toj zrabiŭsia krychu błytanym. Možna było zrazumieć tolki, što z Ivanavym hosciem adbyłasia niejkaja katastrofa.

 

— Ja ŭpieršyniu trapiŭ u litaraturny sviet, ale ciapier, kali ŭsio ŭžo skončyłasia i maja pahibiel vidavočnaja, uspaminaju pra jaho z žacham! — uračysta prašaptaŭ majstar i padniaŭ ruku. — Tak, jon nadzvyčaj uraziŭ mianie, aj, jak uraziŭ!

 

— Chto? — ledź čutna šapnuŭ Ivan, bajučysia pierabić uschvalavanaha raskazčyka.

 

— Dy redaktar, ja ž havaru pra redaktara. Aha, jon pračytaŭ. Jon hladzieŭ na mianie, niby ŭ mianie ščaka raspuchła ad flusu, niejak kasavuryŭsia ŭ kut i byccam chichiknuŭ. Jon biez patreby kamiačyŭ manuskrypt i navat krachtaŭ. Pytanni, jakija jon mnie zadavaŭ, zdalisia mnie varjackimi. Nie havaryŭ ničoha pra sutnasć ramana, a pytaŭsia ŭ mianie, chto ja taki i adkul uziaŭsia, ci daŭno ja pišu i čamu pra mianie ničoha nie było čuvać raniej, i navat zadaŭ, pa-mojmu, zusim idyjockaje pytannie: chto heta padbuchtoryŭ mianie napisać raman na hetu dziŭnuju temu?

 

Narešcie jon mnie nadakučyŭ, i ja spytaŭsia ŭ jaho ŭ łob — budzie jon drukavać moj raman ci nie budzie.

 

Tut jon zamitusiŭsia, pačaŭ pra niešta marmytać i zajaviŭ, što sam vyrašyć hetaje pytannie nie moža, što z maim tvoram pavinny paznajomiccca inšyja siabry redkalehii, asabista krytyki Łatunski i Aryman i litaratar Mscisłaŭ Łaŭrovič. Jon paprasiŭ mianie pryjsci praz dva tydni.

 

Ja pryjšoŭ praz dva tydni, sa mnoj havaryła niejkaja dziavula z kasymi ad pastajannaj chłusni vačyma.

 

— Heta Łapšonnikava, sakratar redakcyi, — z usmieškaju skazaŭ Ivan, jaki dobra viedaŭ toj sviet, pra jaki hetak hnieŭna havaryŭ jaho hosć.

 

— Mahčyma, — adrezaŭ toj, — dyk voś, u jaje ja atrymaŭ svoj raman, užo dobra zašmalcavany i rastrapany. Starajučysia nie sustrakacca pozirkami, Łapšonnikava paviedamiła mnie, što redakcyja maje materyjałaŭ na dva hady napierad i tamu pytannie ab nadrukavanni majho ramana adpadaje, jak jana skazała.

 

— Što ja pamiataju pasla hetaha? — marmytaŭ majstar i paciraŭ skroniu. — Aha, apałyja čornyja pialostki na tytulnym liscie i jašče vočy majoj siabroŭki. Tak, hetyja vočy ja pamiataju.

 

Raskaz Ivanavaha hoscia rabiŭsia ŭsio bolš błytanym, usio bolš uznikała niedahavorak. Jon havaryŭ niešta pra kasy doždž i adčaj u padvalnym prytułku, pra toje, što chadziŭ jašče niekudy. Šeptam uskrykvaŭ, što jon jaje, jakaja padachvočvała jaho na baraćbu, ni ŭ čym nie vinavacić, nie, nie vinavacić!

 

— Pamiataju, pamiataju hety praklaty ŭkładny list u hazietu, — marmytaŭ hosć i abmaloŭvaŭ u pavietry hazietny list, i Ivan zdahadaŭsia z dalejšych błytanych skazaŭ, što niejki inšy redaktar nadrukavaŭ vialiki ŭryvak z ramana taho, chto nazvaŭ siabie majstram.

 

Z jaho słoŭ, nie bolej jak praz dva dni ŭ druhoj haziecie zjaviŭsia artykul krytyka Arymana, jaki nazyvaŭsia „Vorah pad kryłom u redaktara”, u im havaryłasia, što Ivanaŭ hosć, vykarystaŭšy niaŭvažlivasć i nieadukavanasć redaktara, zrabiŭ sprobu praciahnuć u druk apałohiju Isusa Chrysta.

 

— A, pamiataju, pamiataju! — uskryknuŭ Ivan. — Ale ja zabyŭ vaša prozvišča!

 

— Nie budziem čapać majo prozvišča, paŭtaraju, jaho bolej niama, — adkazaŭ hosć. — Sprava nie ŭ im. Praz dzień u druhoj haziecie za podpisam Mscisłava Łaŭroviča zjaviŭsia druhi artykul, dzie aŭtar jaho prapanoŭvaŭ udaryć, i jak sled udaryć, pa piłatčynie i pa tym bahamazie, jaki ŭzdumaŭ praciahnuć (znoŭ hetaje praklataje słova!) jaje ŭ druk.

 

Asłupianieły ad hetaha słova „piłatčyna”, ja razharnuŭ treciuju hazietu. Tut byli dva artykuły: adzin Łatunskaha, a druhi — padpisany litarami „N.E.”. Zapeŭnivaju vas, što tvory Arymana i Łaŭroviča možna ličyć tolki žartam u paraŭnanni z napisanym Łatunskim. Dastatkova vam skazać, što nazyvaŭsia artykul „Vajaŭničy staravier”. Ja hetak zachapiŭsia čytanniem artykuła pra siabie, što navat nie zaŭvažyŭ, jak jana (dzviery nie byli zamknionyja) paŭstała pierada mnoj z mokrym parasonam u rukach i z mokrymi hazietami. U jaje ŭ vačach byŭ ahoń, ruki dryžali i byli chałodnyja. Spačatku jana kinułasia całavać mianie, potym achrypłym hołasam, stukajučy kułakom pa stale, skazała, što atrucić Łatunskaha.

 

Ivan niejak zbiantežana pakrachtaŭ, ale ničoha nie skazaŭ.

 

— Nadyšli zusim čornyja dni. Raman byŭ napisany, rabić bolš nie było čaho, i my aboje žyli tym, što siadzieli na dyvanku pierad piečkaj i hladzieli na ahoń. Chacia ciapier my časciej razłučalisia. Jana pačała chadzić na prahułku. A sa mnoj zdaryłasia pryhoda, jak heta było niaredka ŭ maim žycci… U mianie raptam zjaviŭsia siabra. Tak, tak, ujavicie sabie, ja naohul nie schilny zbližacca z ludźmi, maju hetakuju djabalskuju schilnasć: sychodžusia z ludźmi ciažka, niedavierlivy, padazrony. I — ujavicie sabie, pry ŭsim hetym abaviazkova mnie ŭ dušu pranikaje chto-niebudź niepradbačany, niečakany i z vyhladu čortviedama na kaho padobny, i jon mnie bolš za ŭsich i spadabajecca.

 

Dyk voś, u tuju praklatuju paru adčynilisia varotcy našaha sadzika, dzianiok, jašče pamiataju, byŭ hetaki pryjemny, vosieński. Jaje nie było doma. I praz varotcy ŭvajšoŭ čałaviek, jon zajšoŭ u dom pa niejkaj spravie da majho zabudoŭščyka, potym zajšoŭ u sad i niejak vielmi chutka paznajomiŭsia sa mnoj. Nazvaŭsia jon žurnalistam. Spadabaŭsia jon mnie hetak, što ja dasiul, ujavicie, časam uspaminaju pra jaho i sumuju biez jaho. Dalej — bolej, jon pačaŭ zazirać da mianie. Ja daviedaŭsia, što jon chałasciak, što žyvie pobač prykładna ŭ hetakaj samaj kvatercy i što jamu ciesna tam, i šmat inšaha. Da siabie jon čamuści nie klikaŭ. Žoncy majoj jon nie spadabaŭsia nadzvyčaj. Ale ja zastupiŭsia za jaho. Jana skazała:

 

— Jak sabie chočaš, ale hety čałaviek robić na mianie ŭražannie sama niadobraje.

 

Ja zasmiajaŭsia. Aha, a za što, ułasna, jon mnie spadabaŭsia? Sprava ŭ tym, što čałaviek biez siurpryza znutry, u svaim kuferačku, nie cikavy. Hetaki siurpryz u svaim kuferku Ałaizij (ia zabyŭsia skazać, što majho novaha znajomaha zvali Ałaizij Maharyč) — mieŭ. Kankretna, nidzie da hetaha ja nie sustrakaŭ i nie ŭpeŭnieny, što jašče sustrenu takoha razumnaha čałavieka, jak Ałaizij. Kali ja nie razumieŭ sensu ŭ jakoj-niebudź hazietnaj zamietcy, Ałaizij rastłumačvaŭ jaje mnie litaralna za adnu chvilinu, i było vidać, što tłumačyć jamu było zusim prosta. Hetaksama i žycciovymi zjavami i prablemami. Ale mała i hetaha. Začaravaŭ mianie Ałaizij svaim apantanym zachaplenniem litaraturaj. Jon nie supakoiŭsia da taho času, pakul nie ŭhavaryŭ mianie pračytać jamu moj raman ad pačatku da kanca, pryčym pra raman jon adhuknuŭsia vielmi dobra, ale z nievierahodnaj dakładnasciu, byccam prysutničaŭ pry hetym, raskazaŭ pra ŭsie zaŭvahi redaktara, što datyčyli hetaha ramana. Jon traplaŭ dakładna. Akramia hetaha, jon zusim pierakanaŭča rastłumačyŭ mnie, i ja zdahadvaŭsia, što jon nie pamylajecca, čamu moj raman nie moža być nadrukavany. Jon havaryŭ prosta: razdziel voś hety isci nie moža…

 

Artykuły nie kančalisia. Z pieršych ja smiajaŭsia. Ale čym bolej ich zjaŭlałasia, tym bolej mianialisia i maje adnosiny da ich. Druhaja stadyja była — zdziŭlennie. Niešta na redkasć falšyvaje i niaŭpeŭnienaje adčuvałasia litaralna ŭ kožnym radku kožnaha z hetych artykułaŭ, niahledziačy na ich pahrozlivy i ŭpeŭnieny ton. Mnie ŭsio zdavałasia, što aŭtary hetych artykułaŭ havorać — i ja nie moh pazbavicca hetaha adčuvannia, — nie toje što chočuć skazać i što lutasć u ich ad hetaha. A potym, ujavicie sabie, pryjšła i treciaja stadyja, stadyja strachu. Nie, nie ad samich artykułaŭ, zrazumiejcie, ale strach z-za inšych, jakija nie majuć adnosin da ramana, rečaŭ. Hetak, da prykładu, ja pačaŭ bajacca ciemry. Adnym słovam, pačałasia stadyja psichičnaje chvaroby. Varta mnie było pierad snom patušyć lampu ŭ maleńkim pakojčyku, jak pačynała zdavacca, što praz akienca, choć jano było i maleńkaje, ułazić niejki sprut z vielmi doŭhimi i chałodnymi ščupalcami. I spać mnie daviałosia sa sviatłom.

 

Maja kachanaja vielmi zmianiłasia (pra spruta ja joj, viadoma, nie havaryŭ, ale jana bačyła, što sa mnoj niešta niadobraje), pachudzieła i pabialeła, pierastała smiajacca i ŭsio prasiła ŭ mianie prabačyć joj za toje, što jana raiła mnie, kab ja nadrukavaŭ uryvak. Jana havaryła, kab ja kinuŭ usio, pajechaŭ na poŭdzień da Čornaha mora, patraciŭ na heta hrošy, jakija zastalisia ad sta tysiač.

 

Jana vielmi nastojvała, a ja, kab nie spračacca (niešta padkazvała mnie, što jechać da Čornaha mora nie daviadziecca), abiacaŭ joj zrabić heta na dniach. Ale jana skazała, što sama voźmie mnie bilet. Tady ja dastaŭ usie svaje hrošy, tysiač dziesiać, i addaŭ joj.

 

— Našto hetak mnoha? — zdziviłasia jana.

 

Ja skazaŭ niešta pra toje, što bajusia zładziejaŭ i prašu patrymać hrošy da majho adjezdu. Jana ŭziała ich, pakłała ŭ sumačku, pačała całavać mianie i havaryć, što joj było b lahčej pamierci, čym pakidać mianie ŭ takim stanoviščy adnaho, ale jaje čakajuć, jana nie moža nie padparadkavacca hetaj nieabchodnasci, što jana pryjdzie zaŭtra. Jana ŭprošvała mianie nie bajacca ničoha.

 

Heta było nadviačorkam, u siaredzinie kastryčnika. I jana pajšła. Ja loh na kanapu i zasnuŭ z niezapalenaj lampaju. Pračnuŭsia ja ad adčuvannia, što sprut tut. Vobmackam u ciemry ja ledźvie zmoh zapalić lampu. Kišenny hadzinnik pakazvaŭ dzvie hadziny nočy. Ja loh zachvarełym, a pračnuŭsia zusim chvory. Ja zrabiŭsia čałaviekam, jaki ŭžo nie vałodaje saboj. Ja ŭskryknuŭ, u mianie zjaviłasia dumka ŭciakać da niekaha, chacia b da majho zabudoŭščyka navierch. Ja zmahaŭsia sam z saboju, jak ašaleły. U mianie chapiła siły dabracca da piečki i zapalić drovy. Kali jany zatraščali i až zabryńčali dzviercy, mnie zrabiłasia krychu lahčej… Ja kinuŭsia ŭ piaredni pakoj, zapaliŭ sviatło, znajšoŭ butelku biełaha vina, adkarkavaŭ jaje i pačaŭ pić vino z rylca. Ad hetaha strach krychu pryhłuch, i, urešcie, ja nie pabieh da zabudoŭščyka i viarnuŭsia nazad da piečki. Ja adčyniŭ dzviercy hetak, što žar pačaŭ apalvać mnie tvar i ruki, i šaptaŭ:

 

— Zdahadajsia, što sa mnoj zdaryłasia biada. Pryjdzi, pryjdzi, pryjdzi!

 

Ale nichto nie pryjšoŭ. U piečcy roŭ ahoń, u vokny łupiŭ doždž. Tady zdaryłasia apošniaje. Ja dastaŭ z šuflady takija ciažkija spisy ramana i čarnavyja sšytki i pačaŭ palić ich. Heta strašenna ciažka rabić, tamu što spisanaja papiera haryć nieachvotna. JA, łamajučy paznohci, razdziraŭ sšytki, staviŭ ich pamiž palenami i kačarhoju razvarušvaŭ listy. Časam popiel pieramahaŭ mianie, dušyŭ połymia, ale ja zmahaŭsia, i raman z upartym supraciŭlenniem usio ž hinuŭ. Znajomyja słovy milhali pierada mnoj, žaŭcizna niaŭmolna paŭzła znizu ŭhoru pa staronkach, ale słovy ŭsio ž prastupali na ich. Jany znikali tolki tady, kali papiera čarnieła, i ja z lutasciu dabivaŭ jaje.

 

U hety čas u akno niechta pačaŭ cichieńka drapacca. Serca majo padskočyła, i ja apusciŭ apošni sšytak u ahoń i padbieh admykać dzviery. Cahlanyja prystupki viali z padvała da dzviarej na dvor. Spatykajučysia, ja padbieh da dzviarej i cicha spytaŭsia:

 

— Chto tam?

 

I hołas, jaje hołas, adkazaŭ mnie:

 

— Heta ja.

 

Nie pamiataju, jak ja spraviŭsia z łancužkom i klučom. Jak tolki ŭvajšła, jana adrazu ž prypała da mianie, usia mokraja, z mokrymi ščokami i rastrapanymi vałasami. Jana ŭsia kałaciłasia. Ja moh tolki pramović adno słova:

 

— Ty… ty? — i hołas moj abarvaŭsia, my pabiehli ŭniz.

 

Jana vyzvaliłasia ŭ piarednim pakoi ad palito, i my chucieńka ŭvajšli ŭ pieršy pakoj. Jana cicha ŭskryknuła i hołymi rukami vykinuła z piečki na padłohu apošniaje, što tam zastavałasia, pačak, jaki ŭžo zaniaŭsia znizu. Dym napoŭniŭ pakoj adrazu. Ja nahami zataptaŭ ahoń, a jana ŭpała na kanapu i zapłakała adčajna i niastrymna.

 

Kali jana zacichła, ja skazaŭ:

 

— Ja ŭznienavidzieŭ hety raman, i ja bajusia. Ja chvory. Mnie strašna.

 

Jana ŭstała i zahavaryła:

 

— Boža, jaki ty chvory! Za što, za što heta? Ale ja vyratuju ciabie, ja ciabie vyratuju! Što ž heta takoje?

 

Ja bačyŭ jaje apuchłyja ad dymu i sloz vočy, adčuvaŭ, jak chałodnyja ruki hładziać moj łob.

 

— Ja ciabie vyleču, vyleču, — marmytała jana i ŭpivałasia mnie ŭ plečy, — ty adnoviš jaho. Čamu, čamu ja nie pakinuła sabie adzin ekziemplar!

 

Jana askaliłasia ad złosci, niešta jašče havaryła niezrazumiełaje. Potym scisnuła huby i pačała zbirać i razhładžvać abharełyja arkušy. Heta byŭ niejki razdziel z siaredziny ramana, nie pamiataju jaki. Jana akuratna skłała abharełyja listki, zaharnuła ich u papieru, zviazała stužkaj. Jana avałodała saboj i dziejničała rašuča. Jana zapatrabavała vina, vypiła i zahavaryła spakojna.

 

— Voś jak davodzicca płacić za chłusniu, — havaryła jana, — i bolej ja nie chaču łhać. Ja zastałasia b u ciabie zaraz, ale mnie nie chočacca heta rabić takim čynam. Ja nie chaču, kab u jaho ŭ pamiaci zastałosia, što ja ŭciakła ad jaho nočču. Jon nikoli nie zrabiŭ mnie ničoha błahoha. Jaho vyklikali niečakana, u ich na zavodzie pažar. Ale jon chutka vierniecca. Ja pahavaru z im zaŭtra ranicaj, skažu, što ja kachaju druhoha, i nazaŭsiody viarnusia da ciabie. Skažy mnie, moža, ty nie chočaš hetaha?

 

— Biednaja maja, biednaja, — skazaŭ ja joj, — ja nie dapušču, kab ty heta zrabiła. Mnie budzie drenna, i ja nie chaču, kab ty hinuła razam sa mnoj.

 

— Tolki heta pieraškoda? — spytałasia jana i nabliziła svaje vočy da maich.

 

— Tolki heta.

 

Jana strašenna ažyviłasia, prypała da mianie, abviła šyju rukami i skazała:

 

— Ja hinu razam z taboju. Ranicaj ja budu ŭ ciabie.

 

I voś apošniaje, što ja pamiataju ŭ svaim žycci, heta — pałoska sviatła z piaredniaha pakoja i ŭ hetaj pałoscy sviatła jaje latučuju pasmačku, jaje bieret i jaje poŭnyja rašučasci vočy. Jašče pamiataju jaje čornuju postać na parozie ŭ dzviarach i bieły pakunak.

 

— Ja pravioŭ by ciabie, ale niama siły viarnucca nazad, ja bajusia.

 

— Nie bojsia. Paciarpi niekalki hadzin. Zaŭtra ranicaj ja budu ŭ ciabie. — Heta byli jaje apošnija słovy ŭ maim žycci. — Cicha, — raptam pierapyniŭ sam siabie chvory i padniaŭ vialiki palec, — niespakojnaja sionnia miesiačnaja noč.

 

Ion znik na bałkonie. Ivan čuŭ, jak prajechali kalosiki pa kalidory, niechta słaba ŭschlipnuŭ ci ŭskryknuŭ.

 

Kali ŭsio zacichła, hosć viarnuŭsia i paviedamiŭ, što 120-ty pakoj atrymaŭ žychara. Pryviezli niejkaha, jon prosić, kab jamu viarnuli hałavu. Abodva subiasiedniki tryvožna pamaŭčali, ale supakoilisia i viarnulisia da pierapynienaha apaviadannia. Hosć tolki adkryŭ rot, ale nočka sapraŭdy była niespakojnaja. Hałasy jašče byli čuvać na kalidory, i hosć pačaŭ havaryć Ivanu hetak cicha na vucha, što toje, što jon raskazaŭ, stała viadoma tolki adnamu paetu, za vyklučenniem chiba tolki pieršaha skaza:

 

— Praz čverć hadziny pasla taho, jak jana pakinuła mianie, mnie ŭ akno pahrukali…

 

Toje, pra što raskazvaŭ chvory na vucha, vidać, vielmi chvalavała jaho. Sutarhi čas ad času prabiahali pa tvary. U jaho ŭ vačach płavali i ŭspychvali strach i lutasć. Raskazčyk pakazvaŭ rukoju niekudy na poŭniu, jakaja daŭno pajšła z bałkona. Tolki tady, kali pierastali čucca zvonku ŭsialakija huki, hosć adchiliŭsia ad Ivana i pačaŭ havaryć hučniej.

 

— Aha, dyk voś, u siaredzinie studzienia, nočču, u tym samym palito, ale z adarvanymi huzikami, ja tuliŭsia ad choładu ŭ maim dvoryku. Zzadu ŭ mianie byli hurby, jakija pachavali bezavyja kusty, a napieradzie i ŭnizie — słabieńka asvietlenyja, zaštoranyja akiency majoj kvatery, ja prypaŭ da adnaho z ich, prysłuchaŭsia — u maich pakojach ihraŭ patefon. Heta ŭsio, što mnie ŭdałosia pačuć. Ale ŭbačyć ničoha nie moh. Ja pastajaŭ krychu i vyjšaŭ za varotcy ŭ zavułak. U im hulała miacielica. Sabaka, jaki kinuŭsia pad nohi, spałochaŭ mianie, i ja pierabieh na druhi bok vulicy. Choład i strach, jakija zrabilisia maimi spadarožnikami, davodzili mianie da adčaju. Isci mnie nie było kudy, i prasciej za ŭsio było kinucca pad tramvaj na toj vulicy, kudy vychodziŭ moj zavułak. Zdalok ja bačyŭ hetyja napoŭnienyja sviatłom, abledzianiełyja skrynki i čuŭ ich miarzotny skryhat na marozie. Ale, darahi moj susied, usia štuka ŭ tym, što strach vałodaŭ kožnaju kletačkaju majho cieła. I hetak ža, jak i sabaki, ja bajaŭsia tramvaja. Tak, horšaj za maju chvarobu ŭ hetym budynku niama, zapeŭnivaju vas.

 

— Ale ž vy mahli paviedamić joj, — skazaŭ Ivan, spačuvajučy biedałahu, — akramia taho, u jaje ž vašy hrošy? Jana ž ich, viadoma, zachavała?

 

— Nie sumniavajciesia, viadoma zachavała. Ale vy, vidać, mianie nie razumiejecie? Albo, pravilniej, ja straciŭ byłuju zdolnasć apisvać što-niebudź. Mnie, darečy, nie nadta hetaha škada, bo mnie bolej heta nie spatrebicca. Pierad joj by lehła, — hosć sviata pahladzieŭ u načnuju ciemru, — lehła b piśmo z varjackaha doma. Chiba ž možna pasyłać piśmy, kali ŭ ciabie taki adras? Dušeŭnachvory? Vy žartujecie, moj darahi! Nie, zrabić jaje niaščasnaju, na heta ja niazdolny.

 

Ivan nie zmoh zapiarečyć, ale maŭklivy Ivan spačuvaŭ hosciu, pieražyvaŭ za jaho. A toj kivaŭ ad pakutlivych uspaminaŭ hałavoju ŭ čornaj šapačcy i havaryŭ:

 

— Biednaja žančyna. Darečy, u mianie josć spadziavannie, što jana zabyła pra mianie!

 

— Ale ž vy možacie vylečycca… — niasmieła skazaŭ Ivan.

 

— Ja nievylečny, — spakojna adkazaŭ hosć, — kali Stravinski havoryć, što viernie mianie da žyccia, ja jamu nie vieru. Jon humanny čałaviek i prosta choča suciešyć mianie. Nie havaru, što mnie nie palahčeła namnoha. Aha, dzie ja spyniŭsia? Maroz i hetyja latučyja tramvai. Ja viedaŭ, što klinika hetaja ŭžo adčyniłasia, i praz uvieś horad piaškom pajšoŭ da jaje. Varjactva! Za horadam ja, mabyć, zamiorz by, ale vyratavała vypadkovasć. Niešta sapsavałasia ŭ mašynie, ja padyšoŭ da šafiora, heta było kiłamietry čatyry za zastavaju, i, na majo zdziŭlennie, jon paspahadaŭ mnie. Mašyna jechała siudy. I jon pavioz mianie. Ja adkupiŭsia tolki tym, što admaroziŭ palcy na levaj nazie. Ale ich vylečyli. I voś čacviorty miesiac ja tut. I viedajecie, ja zrazumieŭ, što tut davoli dobra. Nie treba na mnohaje zamachvacca, darahi moj susied, dalboh! Ja voś, naprykład, chacieŭ abjechać uvieś ziamny šar. Ale, akazvajecca, mnie heta nie sudžana. Ja baču tolki maleńki kavałačak hetaha šara. Dumaju, što heta nie sama lepšaje, što josć na im, ale, paŭtaraju, što heta nie tak užo i drenna. Voś pryjdzie leta da nas, na bałkonie zaŭiecca plušč, jak abiacaje Praskoŭia Fiodaraŭna. Klučy dali mnie prastoru. A nočču budzie poŭnia. A, jana ŭžo pajšła! Sviažeje. Noč pieravaliła za poŭnač. Mnie para.

 

— Skažycie, a što było dalej z Iiešua i Piłatam, — paprasiŭ Ivan, — ja chaču ŭsio viedać.

 

— Aj, nie, nie, — chvaravita pierasmyknuŭsia i adkazaŭ hosć, — ja nie mahu biez dryžykaŭ uspaminać moj raman. A vaš znajomy z Patryjarchavych zrabiŭ by heta lepš za mianie. Dziakuj za havorku. Da sustrečy.

 

I pakul Ivan uspieŭ apamiatacca, rašotka z cichim zvonam začyniłasia, i hosć znik.

 

Razdziel 14 SŁAVA PIEŬNIU!

 

Nie vytrymali niervy, jak havorycca, i Rymski nie dačakaŭsia, pakul skončać składać pratakol, uciok u svoj kabiniet. Jon siadzieŭ za stałom i pačyrvaniełymi vačyma hladzieŭ na mahavy čyrvoncy, jakija lažali pierad imi. Findyrektar adčuvaŭ, što sychodzić z hłuzdu. Zvonku čuvać byŭ roŭny hul. Publika płynniu vyryvałasia z Varjete na vulicu. Da nadzvyčaj abvostranaha findyrektaravaha słychu raptam daniossia zalivisty svist milicejskaha svistka. Sam pa sabie jon nikoli nie abiacaje ničoha pryjemnaha. A kali jon paŭtaryŭsia i da jaho dałučyŭsia druhi, bolš uładny i praciahły, a potym mahutny rohat i byccam niejkaje halokannie, findyrektar zrazumieŭ, što na vulicy adbyłosia jašče niešta skandalnaje i brydotnaje. I što heta, jak by tabie nie chaciełasia admachnucca, znachodzicca ŭ sama ciesnaj suviazi z miarzotnym sieansam, jaki vytvaryŭ čorny mah i jaho pamočniki. Čujny findyrektar ni ŭ čym nie pamylaŭsia.

 

Jak tolki jon zirnuŭ u akno, jakoje vychodziła na Sadovuju, tvar u jaho skryviŭsia, i jon nie prašaptaŭ, a prašypieŭ:

 

— Ja heta viedaŭ!

 

U jarkim sviatle mahutnych vuličnych lichtaroŭ jon ubačyŭ na chodnikach ŭnizie pad saboj žančynu ŭ adnoj saročcy i pantałonach fijaletavaha koleru. Na hałavie ŭ žančyny, praŭda, byŭ kapialušyk, a ŭ ruce parason.

 

Vakol hetaj žančyny, jakaja była zusim razhublenaja i to prysiadała, to paryvałasia niekudy biehčy, chvalavaŭsia natoŭp, z tym samym rohatam, ad jakoha ŭ findyrektara pa plačach prachodziŭ maroz. Kala pani mitusiŭsia niejki hramadzianin, zdziraŭ z siabie letniaje palito i ad chvalavannia nijak nie moh spravicca z rukavom, u jakim zabłytałasia ruka.

 

Kryk i trubny rohat pačulisia i z druhoha miesca, kankretna — ad levaha padjezda. Ryhor Daniłavič paviarnuŭ tudy hałavu i ŭbačyŭ druhuju pani, u ružovaj bializnie. Taja skočyła z bruku na chodniki i sprabavała schavacca ŭ padjezdzie, ale natoŭp zastupaŭ joj darohu, i biednaja achviara svajoj lehkadumnasci i prahi da strojaŭ, abmanutaja firmaj pahanaha Fahota, chacieła zaraz tolki adnaho — pravalicca skroź ziamlu. Milicyjanier kiravaŭsia da niaščasnaje i svidravaŭ pavietra svistkom, a za milicyjanieram spiašalisia niejkija viasiołyja maładyja ludzi, i ad ich čulisia toj samy rohat i halokannie.

 

Vusaty lichač padlacieŭ da pieršaje razdzietaje i z chodu spyniŭ staroha kastlavaha kania. Vusačoŭ tvar radasna ŭchmylaŭsia.

 

Rymski stuknuŭ siabie kułakom pa hałavie, plunuŭ i adskočyŭ ad akna.

 

Ion pasiadzieŭ niejki čas za stałom, prysłuchaŭsia da vulicy. Svist u roznych miescach dasiahnuŭ najbolšaj siły, a potym pačaŭ acichać.

 

Skandal, na zdziŭlennie Rymskaha, likvidavali niespadziavana chutka.

 

Nastaŭ čas dziejničać, davodziłasia vypivać horkuju čašu adkaznasci. Aparaty byli adramantavany ŭ čas treciaha addzialennia, treba było telefanavać, paviedamlać pra zdarennie, prasić dapamohi, vykručvacca, zvalvać usio na Lichadziejeva, vyharodžvać samoha siabie i hetak dalej. Ćfu ty, čort! Dva razy zasmučany dyrektar kłaŭ ruku na słuchaŭku i dva razy zdymaŭ jaje. I raptam u miortvaj cišyni kabinieta aparat sam udaryŭ zvonam prosta ŭ tvar findyrektaru, toj zdryhanuŭsia i ŭtrupieŭ. „Adnak u mianie zdorava razhulalisia niervy”, — padumaŭ jon i padniaŭ słuchaŭku. I adrazu adchisnuŭsia ad jaje i staŭ bialejšy za papieru. Cichi i adnačasna łaskavy i vulharny žanočy hołas šapnuŭ u słuchaŭku:

 

— Nie telefanuj, Rymski, nikudy, a to budzie tabie drenna.

 

Słuchaŭka adrazu ž apuscieła. Adčuvajučy muraški na spinie, findyrektar pakłaŭ słuchaŭku i čamuści azirnuŭsia na akno za plačyma. Skroź redkija i jašče słaba ŭkrytyja zielenniu klanovyja haliny jon ubačyŭ poŭniu, jakaja biehła ŭ prazrystym vobłačku. Rymski čamuści prykipieŭ pozirkam da halin, hladzieŭ na ich, i čym bolej hladzieŭ, tym macniej i macniej jaho apanoŭvaŭ žach.

 

Z namahanniem findyrektar adviarnuŭsia narešcie ad miesiačnaha akna i ŭstaŭ. Nijakaje havorki pra toje, kab telefanavać. Ciapier findyrektar dumaŭ tolki pra adno — kab jak chutčej pajsci z teatra.

 

Ion prysłuchaŭsia: budynak teatra maŭčaŭ. Rymski zrazumieŭ, što jon daŭno adzin na ŭsim druhim paviersie, i dziciačy nieadolny žach apanavaŭ jaho ad hetaje dumki. Jon až skałanuŭsia ad dumki, što zaraz jamu daviadziecca isci pa parožnich kalidorach i sychodzić uniz pa lesvicy. Jon lichamankava schapiŭ sa stała hipnatyziorskija čyrvoncy, schavaŭ ich u partfiel, kašlanuŭ, kab kryšku padbadzioryć siabie. Kašal atrymaŭsia słaby i chrypłavaty.

 

I tut jamu zdałosia, što z-pad dzviarej u kabiniet paciahnuła raptam hniłavataj vilhacciu. Dryžyki prajšli pa spinie ŭ findyrektara. Ale serca ŭpała zusim, kali jon pačuŭ, što ŭ dzviarnym zamku cicha pavaročvajecca anhielski kluč. Findyrektar učapiŭsia za partfiel vilhotnymi chałodnymi rukami i adčuvaŭ, što kali jašče choć kryšku pradoŭžycca hety šorhat, to jon nie vytrymaje i dzika zakryčyć.

 

Narešcie dzviery paddalisia niečyim namahanniam, adčynilisia, i ŭ kabiniet niačutna ŭvajšoŭ Varenucha. Rymski jak stajaŭ, hetak i sieŭ u kresła, tamu što nohi sami padahnulisia. Nabraŭ u hrudzi pavietra, usmichnuŭsia niejkaj žabračaj usmieškaju i cicha skazaŭ:

 

— Boža, jak vy mianie napałochali!

 

Sapraŭdy, hetaje niečakanaje zjaŭlennie mahło napałochać kaho chočaš, ale jano było i vialikaju radasciu. Pakazaŭsia choć adzin končyk u hetaj zabłytanaj spravie.

 

— Nu, havary ž chutčej! Nu! Nu! — prachrypieŭ Rymski, čaplajučysia za hety končyk. — Što ŭsio heta abaznačaje?!

 

— Prabač, kali łaska, — hłuchim hołasam adazvaŭsia Varenucha i začyniŭ dzviery, — ja dumaŭ, što ty ŭžo pajšoŭ.

 

I Varenucha, nie zniaŭšy šapki, padyšoŭ i sieŭ u kresła nasuprać stała.

 

Treba skazać, što ŭ adkazie Varenuchi pramilhnuła niešta dziŭnaje, što adrazu kalnuła findyrektara, u čujnasci svajoj jaki moh paspaborničać z siejsmohrafam luboj z lepšych stancyj u sviecie. A jak ža? Čaho Varenucha išoŭ u kabiniet findyrektara, kali dumaŭ, što tam jaho niama? U jaho josć svoj kabiniet. Heta adno. A druhoje: praz jaki ŭvachod ni ŭvajšoŭ by Varenucha, jon abaviazkova pavinien byŭ sustrecca z adnym z načnych dziažurnych, a tym usim było abjaŭlena, što Ryhor Daniłavič zatrymlivajecca ŭ svaim kabiniecie.

 

Ale doŭha pra heta findyrektar nie razdumvaŭ. Nie da taho było.

 

— Čamu ty nie patelefanavaŭ? Što abaznačaje ŭsia hetaja mitrenha z Jałtaju?

 

— Nu, toje, što ja i havaryŭ, — prycmokvajučy, niby jamu nie davaŭ spakoju chvory zub, adkazaŭ administratar, — znajšli jaho ŭ karčmie ŭ Puškinie.

 

— Jak u Puškinie? Heta pad Maskvoj? A telehramy z Jałty?!

 

— Jakaja tam čortava Jałta! Napaiŭ puškinskaha telehrafista, i pačali abodva vytvarać, u tym liku i telehramy pasyłać z adznakaj „Jałta”.

 

— Aha… Aha… Nu, dobra, dobra, — nie pramoviŭ, a byccam praspiavaŭ Rymski. Vočy ŭ jaho zasviacilisia žoŭcieńkim sviatłom. U hałavie paŭstała sviatočnaja karcina haniebnaha vyhnannia Sciapana z raboty. Vyzvalennie! Doŭhačakanaje vyzvalennie findyrektara ad hetaha nasłannia ŭ asobie Lichadziejeva! A moža, Sciapan Bahdanavič dabjecca čaho-niebudź i horšaha, čym vyzvalennie…

 

— Padrabiaznasci! — skazaŭ Rymski i hruknuŭ pres-papje pa stale.

 

I Varenucha pačaŭ raskazvać padrabiaznasci. Ledź tolki jon zjaviŭsia tudy, kudy byŭ nakiravany findyrektaram, jaho adrazu sustreli i vysłuchali ŭvažliva. Viadoma, ni ŭ koha i dumki nie było, što Sciopa moža być u Jałcie. Usie adrazu zhadzilisia z mierkavanniem Varenuchi, što Lichadziejeŭ, viadoma ž, u puškinskaj „Jałcie”.

 

— Dzie jon ciapier? — pierapyniŭ administratara ŭschvalavany findyrektar.

 

— Nu, dzie jamu być, — adkazaŭ z kryvoj usmieškaj administratar, — naturalna, u vycviarezniku.

 

— Nu, nu! Vo, dziakuj!

 

A Varenucha praciahvaŭ svoj raskaz. I čym bolej jon raskazvaŭ, tym vyrazniej razhortvaŭsia pierad findyrektaram daŭžezny łancuh lichadziejeŭskaha chamstva i niepatrebščyny, i kožnaje nastupnaje zviano ŭ hetym łancuhu było horšaje za papiaredniaje. Čaho vartyja byli pjanyja tancy ŭ abdymku z telehrafistam na travie pierad puškinskim telehrafam pad niejki vypadkovy vałacužny harmonik! A sproba pabicca z bufietčykam u samoj „Jałcie”? Raskidvannie zialonaje cybuli pa padłozie ŭ toj ža „Jałcie”. Biccio vaśmi butelek biełaha suchoha „Aj-Danila”. Łamannie ličylnika ŭ taksi, jakoje nie zachacieła viezci Sciopu. Pahroza aryštavać hramadzian, jakija sprabavali spynić Sciopava svinstva. Adnym słovam, prosta žach.

 

Sciopa byŭ dobra viadomy ŭ teatralnym asiaroddzi Maskvy, usie viedali, što hety čałaviek — nie padarunačak. Ale ŭsio ž toje, pra što raskazvaŭ administratar, navat i dla Sciopy było zanadta. Aha, zanadta… Navat vielmi zanadta…

 

Kalučyja vočy Rymskaha cieraz stol upilisia ŭ tvar administrataru, i čym dalej toj havaryŭ, tym bolš ciamnieli hetyja vočy. Čym žyccioviej i krasamoŭniej rabilisia ŭsie miarzotnyja padrabiaznasci, jakimi ŭpryhožvaŭ svaju apoviesć administratar… tym usio mienš vieryŭ raskazčyku findyrektar. Kali ž Varenucha paviedamiŭ, što Sciopa hetak rastancavaŭsia, što pasprabavaŭ akazać supraciŭlennie tym, chto pa jaho pryjechaŭ, kab viarnuć u Maskvu, findyrektar užo cviorda viedaŭ, što ŭsio, pra što raskazvaje administratar, usio — chłusnia. Chłusnia ad pieršaha da apošniaha słova.

 

Varenucha nie jezdziŭ u Puškina, i samoha Sciopy taksama ŭ Puškinie nie było. Nie było pjanaha telehrafista, nie było pabitaha škła ŭ karčmie. Sciopu nie zviazvali viaroŭkaju — ničoha hetaha nie było.

 

Jak tolki findyrektar pierakanaŭsia, što administratar jamu chłusić, strach papoŭz pa ŭsim jaho ciele, pačynajučy z noh; i dvojčy znoŭ zdałosia findyrektaru, što paciahnuła ad padłohi hniłoj malaryjnaj vilhacciu. Findyrektar ni na imhniennie nie zvodziŭ vačej z administratara, jaki niejak dziŭna kurčyŭsia ŭ kresle, uvieś čas staraŭsia zastavacca ŭ błakitnym cieni ad nastolnaje lampy i prykryvaŭsia hazietaju ad sviatła lampy, jakoje pieraškadžała jamu, i dumaŭ tolki pra adno — što ŭsio heta abaznačaje? Čamu hetak nachabna chłusić jamu ŭ pustym i maŭklivym budynku administratar, jaki hetak pozna viarnuŭsia? I ŭsviedamlennie niebiaspieki, nieviadomaje, ale hroznaje niebiaspieki, pačało mučyć findyrektaravu dušu. Prytvaryŭšysia, što nie zaŭvažaje administrataravaha vykručvannia i fokusaŭ z hazietaj, findyrektar razhladaŭ jaho tvar, amal nie słuchaŭ taho, pra što ploŭ Varenucha. Było jašče niešta, što zusim nie paddavałasia tłumačenniu, bolej, čym nieviadoma našto vydumany paklopnicki raskaz ab pryhodach u Puškinie, — heta pieramiena i ŭ pavodzinach administratara.

 

Jak toj ni naciahvaŭ bryl na vočy, kab cień padaŭ na tvar, jak ni kruciŭ hazietaj, — findyrektaru ŭdałosia razhladzieć vializny siniak z pravaha boku na tvary la samaha nosa. Akramia taho, čyrvonieńki zvyčajna administratar byŭ ciapier chvaravita bieły, jak miel, a na šyi ŭ jaho ŭ dušnuju noč było zakručana nieviadoma našto stareńkaje pałasataje kašne. Kali da hetaha dadać novyja žesty administratara, jakija zjavilisia ŭ jaho za čas adsutnasci, rezkuju pieramienu hołasu, jaki staŭ hłuchi i hruby, zładziejavatasć i bajazlivasć u vačach, — možna było smieła skazać, što Ivan Savielevič Varenucha zmianiŭsia niepaznavalna.

 

Štości jašče piakuča turbavała findyrektara, ale što mienavita, jon nie moh zrazumieć, jak ni napružvaŭ haračuju hałavu, kolki ni pryhladaŭsia da Varenuchi. Adno jon moh scviardžać, što było niešta nienaturalnaje ŭ hetym adzinstvie administratara i dobra znajomaha kresła.

 

— Nu, padužali ŭrešcie, pahruzili ŭ mašynu, — huŭ Varenucha, vyzirajučy z-za haziety i dałonniu prykryvajučy siniak.

 

Rymski raptam praciahnuŭ ruku i, nibyta mašynalna, dałonniu, pierabirajučy palcami pa stale, nacisnuŭ na knopku elektryčnaha zvanka i zžachnuŭsia.

 

U pustym budynku abaviazkova byŭ by čuvać hučny sihnal. Ale hetaha sihnału nie było, a knopka miortva ŭtapiłasia ŭ došku stała. Knopka była miortvaja, zvanok sapsavany.

 

Findyrektarava chitrasć była zaŭvažana Varenucham, jaki až pierasmyknuŭsia, pry hetym u jaho ŭ vačach milhanuŭ vidavočny luty ahieńčyk:

 

— Ty čaho zvoniš?

 

— Mašynalna, — hłucha adkazaŭ findyrektar, adchapiŭ ruku i, u svaju čarhu, słabym hołasam spytaŭsia: — Što heta ŭ ciabie na tvary?

 

— Mašynu zaniesła na pavarocie, stuknuŭsia ab ručku, — adkazaŭ Varenucha i advioŭ vočy.

 

„Chłusić!” — u dumkach uskliknuŭ findyrektar. I tut vočy ŭ jaho raptoŭna zrabilisia kruhłymi i varjackimi, i jon vyłupiŭsia na spinku kresła.

 

Zzadu kresła, na padłozie, lažali dva pierakryžavanyja cieni, adzin husciejšy, druhi słaby, šery. Vyrazna była vidać na padłozie cienievaja spinka kresła i jaho zavostranyja nožki, ale nad spinkaju na padłozie nie było cieniu ad hałavy Varenuchi, hetak ža, jak pad nožkami nie było i cieniu ad noh administratara.

 

„Ion nie kidaje cieniu!” — adčajna ŭ dumkach zakryčaŭ Rymski. Jaho pačało kałacić.

 

Varenucha pa-zładziejsku azirnuŭsia, vysačyŭ ašaleły pozirk Rymskaha za spinku kresła i zrazumieŭ, što vykryty.

 

Ion ustaŭ z kresła (hetaje ž samaje zrabiŭ i findyrektar) i adstupiŭ ad stała, sciskajučy partfiel.

 

— Zdahadaŭsia, praklaty! Zaŭsiody byŭ zmysny, — złosna ŭsmichnuŭsia i adkryta ŭ tvar findyrektaru pramoviŭ Varenucha, niečakana adskočyŭ ad kresła da dzviarej i chucieńka nacisnuŭ uniz knopku anhielskaha zamka. Findyrektar adčajna azirnuŭsia, adstupiŭ da akna, jakoje vychodziła ŭ sad, i ŭ hetym aknie, zalitym miesiačnym sviatłom, ubačyŭ prylipły da škła tvar hołaje dziavuli i jaje hołuju ruku, prasunutuju ŭ fortku, jakaja starałasia adkinuć nižniuju zaščapku, a vierchniaja ŭžo była adkinuta.

 

Rymskamu zdałosia, što sviatło ŭ nastolnaj lampie patuchaje i što piśmovy stol nachilajecca. Rymskaha abliło ledzianoj chvalaj, ale, na ščascie, jon pieramoh siabie i nie ŭpaŭ. Astatka siły chapiła na toje, kab nie kryknuć, a tolki prašaptać:

 

— Dapamažycie…

 

Varenucha vartavaŭ dzviery, padskokvaŭ la ich, padoŭhu pavisaŭ u pavietry i pahojdvaŭsia. Sahnutym palcam jon pahražaŭ Rymskamu, šypieŭ i čmokaŭ, padmirhvaŭ dziavuli ŭ aknie.

 

Taja zaspiašałasia, usunuła ryžuju hałavu ŭ fortku, jak mahła praciahnuła ruku, paznohciami pačała drapać za nižniuju zaščapku i tresci za ramu. Ruka jaje pačała rasciahvacca, niby humavaja, pakryłasia trupnaj zielenniu. Narešcie zialonyja palcy dastali da zaščapki, adkinuli jaje, i rama pačała adčyniacca. Rymski słaba ŭskryknuŭ, prysłaniŭsia da sciany i vystaviŭ pierad saboj partfiel, niby ščyt. Jon zrazumieŭ, što pryjšła jaho pahibiel…

 

Rama šyroka adčyniłasia, ale zamiest načnoj sviežasci i lipavaha vodaru ŭ pakoj uvarvaŭsia pach pohrabu. Niabožčyca stupiła na padakonnik. Rymski dobra bačyŭ hniłyja plamy ŭ jaje na hrudziach.

 

I ŭ hety čas radasny niečakany pieŭniaŭ kryk dalacieŭ z sadu, z toj nizieńkaj budyniny za ciram, dzie trymali ptušak, jakija ŭdzielničali ŭ prahramach. Harłasty dresiravany pievień trubiŭ, abviaščaŭ, što na Maskvu z uschodu idzie svitannie.

 

Dzikaja lutasć skryviła tvar dziavuli, jana chrypła vyłajałasia, a Varenucha la dzviarej zaviščaŭ i ŭpaŭ z pavietra na padłohu.

 

Pieŭnieŭ kryk paŭtaryŭsia, dziavula klacnuła zubami, i ryžyja vałasy jaje ŭstali dybam. Z trecim krykam pieŭnia jana zaviarnułasia i vylecieła von. I sledam za joj padskočyŭ, vyciahnuŭsia ŭ pavietry, niby latučy kupidon, pavoli vypłyŭ u akno cieraz piśmovy stol i Varenucha.

 

Bieły, jak snieh, biez adzinaha čornaha vałaska stary, jaki jašče niadaŭna byŭ Rymskim, padbieh da dzviarej, pstryknuŭ knopkaj, adčyniŭ dzviery i kinuŭsia biehčy pa kalidory. La pavarotu lesvicy jon, stohnučy ad žachu, namacaŭ vyklučalnik, i lesvica asviatliłasia. Na lesvicy stary ŭpaŭ, tamu što jamu zdałosia, što na jaho zvierchu miakka abrynuŭsia Varenucha.

 

Kali zbieh uniz, Rymski ŭhledzieŭ dziažurnaha, jaki zasnuŭ la kasy ŭ viestybiuli. Na palčykach Rymski prakraŭsia paŭz jaho i vyskačyŭ praz paradnyja dzviery. Na vulicy stała krychu lahčej. Jon nastolki ačomaŭsia, što, chapajučysia za hałavu, zdahadaŭsia, što kapialuš jaho zastaŭsia ŭ kabiniecie.

 

Zrazumieła, što pa jaho jon nie viarnuŭsia, a zadychajučysia pabieh cieraz šyrokuju vulicu na supraćlehły roh la kinateatra, kala jakoha vidać byŭ ćmiany čyrvony ahieńčyk. Praz chvilinu jon byŭ la jaho. Nichto nie paspieŭ pierachapić mašynu.

 

— Da leninhradskaha kurjerskaha, dam haścinca, — ciažka dychajučy i trymajučysia za serca, pramoviŭ stary.

 

— U haraž jedu, — z nianavisciu adkazaŭ šafior i adviarnuŭsia.

 

Tady Rymski rasšpiliŭ partfiel, dastaŭ adtul piaćdziesiat rubloŭ i padaŭ ich praz adčynienaje piaredniaje akno šafioru.

 

Praz niekalki siekund mašyna bryńčała i, jak vichor, imčała pa Sadovym kalcy. Pasažyra padkidvała na siadzienni, i ŭ askołku lusterka, jakoje visieła pierad šafioram, Rymski bačyŭ to radasnyja šafioravy vočy, to ašalełyja svaje.

 

Jak tolki vyskačyŭ z mašyny pierad budynkam vakzała, Rymski kryknuŭ pieršamu čałavieku ŭ biełym fartuchu i z blachaj:

 

— Pieršuju katehoryju, adzin, tryccać dam, — jon kamiakami dastavaŭ z partfiela čyrvoncy, — niama pieršaj — druhuju, kali niama — biary žorstki.

 

Čałaviek z blachaj ahladvaŭsia na asvietleny hadzinnik, rvaŭ z ruk u Rymskaha čyrvoncy.

 

Praz piać chvilin z-pad šklanoha kupała vakzała znik kurjerski i prapaŭ u ciemry. Z im razam znik i Rymski.

 

Razdziel 15 SON MIKANORA IVANAVIČA

 

Niaciažka zdahadacca, što taŭstun z čyrvonym tvaram, jakoha pamiascili ŭ balnicy ŭ pakoi № 119, byŭ Mikanor Ivanavič Bosy.

 

Trapiŭ jon, adnak, da prafiesara Stravinskaha nie adrazu, a papiarednie pabyŭšy ŭ inšym miescy.

 

Ad hetaha miesca ŭ Mikanora Ivanaviča ŭ pamiaci zastałosia mała. Pamiataje tolki piśmovy stol, šafu i kanapu.

 

Tam z Mikanoram Ivanavičam, u jakoha ŭ vačach uvieś čas niejak kałamuciłasia ad prylivaŭ kryvi i ad dušeŭnaj uzbudžanasci, pačali havorku, ale havorka atrymałasia niejkaja dziŭnaja, błytanaja, a pravilniej skazać, havorki i zusim nie atrymałasia.

 

Pieršaje pytannie, jakoje zadali Mikanoru Ivanaviču, było nastupnaje:

 

— Vy Mikanor Ivanavič Bosy, staršynia damkama numar trysta dva-bis na Sadovaj?

 

Na heta Mikanor Ivanavič zasmiajaŭsia strašnym smiecham i adkazaŭ:

 

— Ja — Mikanor, viadoma, Mikanor! Ale jaki ž z mianie staršynia!

 

— Jak heta? — spytalisia ŭ Mikanora Ivanaviča.

 

— A voś tak, — adkazaŭ jon, — kali ja staršynia, dyk ja adrazu pavinien byŭ vyznačyć, što jon niačystaja siła! A to što ž heta takoje? Piensne tresnuła… uvieś u abarvanym… Jaki ž heta moža być pierakładnik u čužaziemca!

 

— Pra kaho havorycie? — spytali ŭ Mikanora Ivanaviča.

 

— Karoŭieŭ! — zakryčaŭ Mikanor Ivanavič. — U piacidziesiataj u nas zasieŭ! Pišycie: Karoŭieŭ. Jaho nieadkładna treba złavić! Pišycie, šosty padjezd, tam jon.

 

— Adkul valutu ŭziaŭ? — zadušeŭna spytalisia ŭ Mikanora Ivanaviča.

 

— Boh moj, boh usiemahutny, — zahavaryŭ Mikanor Ivanavič, — usio bačyć, a mnie tudy i daroha. U rukach nikoli nie trymaŭ i navat nie padazravaŭ, jakaja jana, valuta! Haspodź mianie pakaraje za skviernu maju, — z pačucciom praciahvaŭ Mikanor Ivanavič i to zašpilvaŭ kašulu, to rasšpilvaŭ, to chrysciŭsia, — braŭ! Braŭ, ale braŭ našyja, savieckija! Prapisvaŭ, zdarałasia, za hrošy. Štučka i naš sakratar Proležnieŭ, dobraja štučka! Skažu prama, usie zładziei ŭ našym domakiraŭnictvie. Ale valuty nie braŭ!

 

U adkaz na prośbu nie prytvaracca durniem, a raskazać, jak trapili dalary ŭ vientylacyju, Mikanor Ivanavič apusciŭsia na kaleni, kinuŭsia dołu, raziaviŭ rot, byccam chacieŭ prahłynuć parkietnuju šašku.

 

— Chočacie, — pramarmytaŭ jon, — ziamlu budu jesci, što nie braŭ? A Karoŭieŭ — jon čort.

 

Usiakaje ciarpiennie maje miažu, i za stałom pavysili hołas, namiaknuli na toje, što para havaryć pa-čałaviečy.

 

Tut pakoj z hetaju samaju kanapaju ahłušyŭ dziki kryk Mikanora Ivanaviča, jaki ŭschapiŭsia z kaleniaŭ:

 

— Voś jon! Voś jon za šafaj! Voś uchmylajecca! I piensne jaho… Trymajcie jaho!.. Akrapić pamiaškannie!

 

Kroŭ adliła z tvaru ŭ Mikanora Ivanaviča, jon kałaciŭsia, chrysciŭ pavietra, kidaŭsia da dzviarej i nazad, zaspiavaŭ niejkuju malitvu i, urešcie, pačaŭ plesci aby-što.

 

Stała zrazumieła, što Mikanor Ivanavič ni da jakich razmoŭ niepryhodny. Jaho vyvieli, razmiascili ŭ asobnym pakoi, dzie jon krychu prycich i tolki maliŭsia i ŭschlipvaŭ.

 

Na Sadovuju, viadoma, zjezdzili i ŭ kvatery № 50 pabyli. Ale nijakaha Karoŭieva tam nie znajšli, i nichto nijakaha Karoŭieva ŭ domie nie viedaŭ i nie bačyŭ. Kvatera, jakuju zajmali niabožčyk Bierlijoz i Lichadziejeŭ, jaki pajechaŭ u Jałtu, była pustaja, i ŭ kabiniecie mirna visieli nikim nie paškodžanyja surhučnyja piačatki na šafach. Z tym i pajechali z Sadovaje, zaadno zachapili z saboj razhublenaha i pryhniečanaha sakratara domakiraŭnictva Proležnieva.

 

Viečaram Mikanor Ivanavič byŭ pryviezieny ŭ kliniku Stravinskaha. Tam jon vioŭ siabie hetak niespakojna, što jamu daviałosia zrabić injekcyju pa recepcie Stravinskaha, i tolki pasla apoŭnačy Mikanor Ivanavič zasnuŭ u pakoi 119, zredku ciažka i pakutliva stohnučy.

 

Ale čym dalej, tym lahčejšym rabiŭsia son. Jon pierastaŭ varočacca i stahnać, pačaŭ dychać lohka i roŭna, i jaho pakinuli adnaho.

 

Tady Mikanoru Ivanaviču sasniŭsia son, u asnovie jakoha, niesumnienna, byli sionniašnija pieražyvanni. Pačałosia z taho, što Mikanoru Ivanaviču sasniłasia, byccam niejkija ludzi z załatymi trubami ŭ rukach padvodziać jaho, i vielmi ŭračysta, da vialikich pałakiravanych dzviarej. Pierad hetymi dzviaryma spadarožniki nibyta syhrali tuš Mikanoru Ivanaviču, a hułki bas z nieba viesieła skazaŭ:

 

— Kali łaska! Mikanor Ivanavič! Zdavajcie valutu!

 

Zusim zdziŭleny Mikanor Ivanavič ubačyŭ nad saboj čorny repraduktar.

 

Potym jon čamuści apynuŭsia ŭ teatralnaj zale, dzie pad pazałočanaj stołlu zziali kryštalnyja lustry, a na scienach kienkiety. Usio było jak sled, jak u nievialikim pa pamiery, ale sapraŭdnym teatry. Była scena z aksamitavaj zasłonaj, pa ciomna-višniovym poli ŭsiejanaj, jak zoračkami, malunkami załatych pavialičanych dziesiatak, suflorskaja budka i navat publika.

 

Zdziviła Mikanora Ivanaviča toje, što ŭsia hetaja publika była tolki adnaho połu — mužčynskaha, i ŭsia čamuści z barodami. Akramia hetaha, uražvała, što ŭ teatralnaj zale nie było kresłaŭ i ŭsia publika siadzieła na padłozie, dobra naciortaj i koŭzkaj.

 

Zbiantežany novym i vialikim tavarystvam, Mikanor Ivanavič pataptaŭsia krychu, a potym, jak i ŭsie, sieŭ na parkiecie pa-turecku, umasciŭsia miž ryžym zdaraviakom-baradačom i druhim, blednym i mocna zarosłym ščecciu hramadzianinam. Nichto z prysutnych nie zviarnuŭ uvahi na novaha hledača.

 

Tut pačuŭsia miakki zvon zvanočka, sviatło ŭ zale patuchła, zasłona raskinułasia, i stała vidać asvietlenaja scena z kresłam, stolikam, na jakim i byŭ załaty zvanočak, i z hłuchim čornym aksamitnym zadnikam.

 

Z-za kulis vyjšaŭ artyst u smokinhu, čysta paholeny i rasčasany na prabor, małady i z vielmi pryjemnym tvaram. Publika ŭ zale ažyła, usie paviarnulisia da sceny. Artyst padyšoŭ da budki i pacior ruki.

 

— Siedzicie? — spytaŭ jon miakkim barytonam i ŭsmichnuŭsia zale.

 

— Siedzimo, siedzimo, — choram adkazali jamu z zały tenary i basy.

 

— Hm… — zahavaryŭ zadumliva artyst, — i jak vam nie nadakučyć, ja nie razumieju? Usie ludzi jak ludzi — chodziać zaraz pa vulicach, ciešacca viasnovym soncam i ciapłom, a vy tut na padłozie tyrčycie ŭ dušnaj zale! Niaŭžo prahrama hetakaja cikavaja? Što ž, moža, kamu i padabajecca, — pa-fiłasofsku zakončyŭ artyst.

 

Potym jon zmianiŭ i tembr hołasu, i intanacyju i hučna abjaviŭ:

 

— Takim čynam, nastupny numar našaj prahramy — Mikanor Ivanavič Bosy, staršynia damavoha kamiteta i zahadčyk dyjetyčnaj stałoŭki. Paprosim Mikanora Ivanaviča!

 

Družnyja vopleski byli adkazam artystu. Zdziŭleny Mikanor Ivanavič vyłupiŭ vočy, a kanfieranśie, zakryŭšysia rukoj ad sviatła rampy, znajšoŭ jaho pozirkam siarod tych, chto siadzieŭ, i łaskava paklikaŭ palcam na scenu. I Mikanor Ivanavič apynuŭsia na scenie.

 

U vočy jamu znizu i spieradu ŭdaryła sviatło roznakalarovych lampaŭ, a tamu adrazu pravaliłasia ŭ ciemru zała z publikaju.

 

— Nu-s, Mikanor Ivanavič, pakažycie nam prykład, — zadušeŭna zahavaryŭ małady artyst, — i zdavajcie valutu.

 

Nastupiła cišynia. Mikanor Ivanavič pieravioŭ duch i zahavaryŭ cicha:

 

— Boham klanusia, što…

 

Ale nie ŭspieŭ jon pramović hetyja słovy, jak usia zała aburana zakryčała. Mikanor Ivanavič razhubiŭsia i zamoŭk.

 

— Jak ja vas zrazumieŭ, — zahavaryŭ viadučy prahramy, — vy chacieli paklascisia boham, što ŭ vas niama valuty? — i jon spačuvalna pahladzieŭ na Mikanora Ivanaviča.

 

— Tak točna, niama, — adkazaŭ Mikanor Ivanavič.

 

— Tak, — adazvaŭsia artyst, — tady prabačcie za niascipłasć: adkul uzialisia čatyrysta dalaraŭ, jakija znojdzieny ŭ prybiralni ŭ vašaj kvatery, adzinymi žycharami jakoje zjaŭlajeciesia vy z žonkaju?

 

— Čary! — jaŭna iranična pramoviŭ niechta z zały.

 

— Tak točna, čary, — niasmieła adkazaŭ Mikanor Ivanavič nie to artystu, nie to ŭ ciomnuju zału i rastłumačyŭ: — Niačystaja siła, klatčasty pierakładnik padkinuŭ.

 

I znoŭ aburana zaraŭła zała. Kali ž nastupiła cišynia, artyst skazaŭ:

 

— Voś jakija bajki Łafantena davodzicca mnie vysłuchoŭvać! Padkinuli čatyrysta dalaraŭ! Voś vy: vy ŭsie tut valutčyki! Zviartajusia da vas jak da spiecyjalistaŭ — ci mahčyma takoje?

 

— My nie valutčyki, — pačulisia asobnyja pakryŭdžanyja hałasy ŭ teatry, — ale heta niemahčyma.

 

— Całkam da vas dałučajusia, — cviorda skazaŭ artyst, — i spytajusia ŭ vas: što mohuć padkinuć?

 

— Dzicia! — kryknuŭ niechta z zały.

 

— Voś heta praŭda, — pacvierdziŭ viadučy prahramy, — dzicia, ananimnaje piśmo, prakłamacyju, adskuju mašynu ci mała što jašče, ale čatyrysta dalaraŭ nichto nie budzie padkidać, bo hetakaha idyjota niama na sviecie, — i, zviarnuŭšysia da Mikanora Ivanaviča, artyst dadaŭ z dakoram i sumam: — Zasmucili vy mianie, Mikanor Ivanavič! A ja na vas spadziavaŭsia. Dyk voś, numar vaš nie prachodzić.

 

U zale pačuŭsia svist u adras Mikanora Ivanaviča.

 

— Valutčyk jon, — vykrykvali ŭ zale, — z-za takich my, nievinoŭnyja, pakutujem!

 

— Nie svaryciesia na jaho, — miakka skazaŭ kanfieranśie, — jon pakajecca. — I, pahladzieŭšy na Mikanora Ivanaviča poŭnymi ad sloz błakitnymi vačyma, dadaŭ: — Nu, idzicie, Mikanor Ivanavič, na miesca!

 

Pasla hetaha artyst pazvaniŭ zvanočkam i hučna abjaviŭ:

 

— Antrakt, niahodniki!

 

Uražany Mikanor Ivanavič, jaki zusim niespadziavana staŭ udzielnikam niejkaj teatralnaj prahramy, znoŭ apynuŭsia na svaim miescy na padłozie. Tut jamu sasniłasia, što ŭ zale zapanavała ciemra i što na scienach vyskačyli čyrvonyja pałkija słovy: „Zdavajcie valutu!” Potym znoŭ raschinułasia zasłona, i kanfieranśie zaprasiŭ:

 

— Prašu na scenu Siarhieja Hierardaviča Dunčyla.

 

Dunčyl akazaŭsia dabračynnym, ale mocna zaniadbanym mužčynam hadoŭ piacidziesiaci.

 

— Siarhiej Hierardavič, — zviarnuŭsia da jaho kanfieranśie, — voś užo paŭtara miesiaca vy siedzicie tut, uparta admaŭlajeciesia zdać valutu, jakaja zastałasia ŭ vas, u toj čas jak krainie jana patrebna, a vam zusim nie, a vy ŭsio ŭparciciesia. Vy — čałaviek intelihientny, cudoŭna ŭsio heta razumiejecie i ŭsio ž nie chočacie pajsci nam nasustrač.

 

— Na žal, ničoha zrabić nie mahu, bo valuty ŭ mianie bolš niama, — spakojna adkazaŭ Dunčyl.

 

— Dyk, moža, josć brylanty? — spytaŭsia artyst.

 

— I brylantaŭ niama.

 

Artyst apusciŭ hałavu i zadumaŭsia, a potym plasnuŭ u ładki. Z-za kulisaŭ vyjšła na scenu pani siaredniaha ŭzrostu, modna apranutaja, u palito biez kaŭniara i ŭ maleńkim kapialušyku. Pani była ŭstryvožanaja, a Dunčyl pahladzieŭ na jaje i navat vokam nie mirhnuŭ.

 

— Chto hetaja pani? — spytaŭ viadučy prahramy ŭ Dunčyla.

 

— Heta maja žonka, — z hodnasciu adkazaŭ Dunčyl i pahladzieŭ na doŭhuju šyju pani krychu niepryjazna.

 

— My patryvožyli vas, pani Dunčyl, — zviarnuŭsia da žančyny kanfieranśie, — voś čamu: my chacieli spytać, ci josć u vašaha muža valuta?

 

— Jon tady ŭsio addaŭ, — uschvalavana skazała pani Dunčyl.

 

— Nu, — skazaŭ artyst, — nu što ž, kali tak, dyk tak. Kali ŭsio zdaŭ, to vam daviadziecca zaraz razłučycca z Siarhiejem Hierardavičam, ničoha nie zrobiš! Kali chočacie, vy možacie pakinuć teatr, Siarhiej Hierardavič, — i artyst zrabiŭ carski žest.

 

Dunčyl zaviarnuŭsia i z hodnasciu pajšoŭ za kulisy.

 

— Adnu chvilinku! — spyniŭ jaho kanfieranśie. — Dazvolcie mnie na razvitannie pakazać vam jašče adzin numar našaje prahramy, — i znoŭ plasnuŭ u ładki.

 

Čornaja zadniaja zasłona raschinułasia, i na scenu vyjšła junaja pryhažunia ŭ balnaj sukiency, jakaja trymała ŭ ruce załaty padnosik, na im lažaŭ toŭsty pakunak, pieraviazany cukierkavaj stužkaju, i brylantavaje kale, ad jakoha va ŭsie baki adskokvali sinija, žoŭtyja i čyrvonyja ahni.

 

Dunčyl stupiŭ krok nazad, tvar jaho pabialeŭ. Zała zamierła.

 

— Vasiemnaccać tysiač dalaraŭ i kale na sorak tysiač zołatam, — uračysta abjaviŭ artyst, — chavaŭ Siarhiej Hierardavič u horadzie Charkavie na kvatery ŭ svajoj kachanki Idy Hierkułanaŭny Vors, jakuju my majem radasć bačyć zaraz i jakaja achvotna dapamahła nam hetaje bahaccie znajsci, marnaje i miortvaje ŭ rukach pryvatnaje asoby. Vialiki dziakuj, Ida Hierkułanaŭna.

 

Pryhažunia ŭsmichnułasia, blisnuła zubami, i pušystyja jaje pavieki zdryhanulisia.

 

— A za ŭsioj vašaj važnasciu i prystojnasciu, — skazaŭ artyst Dunčylu, — chavajecca prahny pavuk, umieły ačmurała i łhun. Vy zamučyli za miesiac usich svajoj tupoj upartasciu. Idzicie ciapier dadomu, i toje piekła, jakoje naładzić tam vaša žonka, budzie vam pakaranniem.

 

Dunčyl pachisnuŭsia, i zdavałasia, upadzie, ale niečyja spahadlivyja ruki padchapili jaho. Tut apusciłasia piaredniaja zasłona i schavała ŭsich, chto byŭ na scenie.

 

Šalonyja apładysmienty skałanuli zału hetak, što Mikanoru Ivanaviču zdałosia, byccam u lustrach zadryžali ahni. A kali pieršaja čornaja zasłona pajšła ŭhoru, na scenie ŭžo nikoha nie było, akramia adzinokaha artysta. Jon sarvaŭ druhi załp apładysmientaŭ, raskłaniaŭsia i zahavaryŭ:

 

— U asobie hetaha Dunčyla pierad vami vystupaŭ u našaj prahramie typovy asiol. Ja ž havaryŭ učora, što tajnaje zachoŭvannie valuty nie maje nijakaha sensu. Vykarystoŭvać jaje nichto nie moža ni pry jakich umovach, zapeŭnivaju vas. Voźmiem chacia b hetaha Dunčyla. Jon atrymlivaje cudoŭny akład, u jaho ŭsio josć, cudoŭnaja kvatera, žonka i pryhažunia kachanka. Dyk nie, zamiest taho kab žyć cicha i mirna, biez usiakich niepryjemnasciej, zdaŭšy valutu i kamieńčyki, hety zajzdrosny durań damohsia taho, što byŭ vykryty pry ŭsich, i na zakusku atrymaŭ vializnuju siamiejnuju niepryjemnasć. Nu, dyk chto zdaje? Niama žadajučych? U takim razie nastupny numar našaje prahramy — viadomy dramatyčny talent, artyst Sava Patapavič Kuralesaŭ, jaki znarok zaprošany, kab vykanać uryŭki sa „Skupoha rycara” paeta Puškina.

 

Abiacany Kuralesaŭ nie marudziŭ, zjaviŭsia na scenie i akazaŭsia rosłym i miasistym holenym mužčynam u fraku i biełym halštuku.

 

Biez usiakaha ŭstupu jon zrabiŭ chmury tvar, nasupiŭ brovy i zahavaryŭ nienaturalnym hołasam, kasavuračysia na załaty zvanočak:

 

— Kak mołodoj poviesa ždiet svidanija s kakoj-nibud' razvratniciej łukavoj…

 

I Kuralesaŭ raskazaŭ pra siabie mnoha niadobraha. Mikanor Ivanavič čuŭ, jak Kuralesaŭ pryznavaŭsia, što niejkaja niaščasnaja ŭdava vyła, stojačy pierad im na kaleniach u doždž, ale nie kranuła čorstvaha artystavaha serca. Mikanor Ivanavič da svajho snu zusim nie viedaŭ tvoraŭ paeta Puškina, ale samoha jaho viedaŭ cudoŭna i kožny dzień pa niekalki razoŭ havaryŭ niešta padobnaje na takoje: „A za kvateru Puškin płacić budzie?” albo „Lampačku na lesvicy, značyć, Puškin vykruciŭ?”, „Naftu, značyć, Puškin kuplać budzie?”

 

Ciapier, pasla znajomstva z adnym z jaho tvoraŭ, Mikanor Ivanavič zasumavaŭ, ujaviŭ žančynu na kaleniach, z siratami na daždžy, i mižvoli padumaŭ: „A hety Kuralesaŭ usio ž typ!”

 

A toj usio macniej i macniej kajaŭsia i zusim zabłytaŭ Mikanora Ivanaviča, tamu što raptam pačaŭ zviartacca da niekaha, kaho na scenie i nie było, i za hetaha adsutnaha sam i adkazvaŭ, i nazyvaŭ siabie to „hasudaram”, to „baronam”, to „baćkam”, to „synam”, to na „vy”, to na „ty”.

 

Mikanor Ivanavič zrazumieŭ tolki adno, što pamior artyst niadobraju smierciu, zakryčaŭšy napasledak: „Klučy! Klučy maje!” — pasla hetaha ŭpaŭ na padłohu, chrop i asciarožna zryvaŭ z siabie halštuk.

 

Pasla taho jak pamiorły Kuralesaŭ abtros pyl z fračnych štanoŭ, pakłaniŭsia, usmichnuŭsia falšyvaju ŭsmieškaju i pajšoŭ pad słabieńkija apładysmienty, kanfieranśie zahavaryŭ:

 

— My z vami pasłuchali ŭ cudoŭnym vykananni Savy Patapaviča „Skupoha rycara”. Hety rycar spadziavaŭsia, što lohkija nimfy zbiahucca da jaho i adbudziecca jašče mnoha pryjemnaha. Ale, jak bačycie, ničoha nie zdaryłasia, nijakija nimfy nie zbiehlisia da jaho, a muzy nie pryniesli jamu daniny, pałacaŭ jon nijakich nie pabudavaŭ, a naadvarot, skončyŭ vielmi drenna, pamior k djabłu ad insulta na svajoj skryncy z valutaju i kamianiami. Papiaredžvaju vas, što i z vami moža zdarycca niešta takoje, a to i horšaje, kali vy nie zdascie valutu!

 

Paezija Puškina zrabiła hetakaje ŭražannie ci prazaičnaja pramova kanfieranśie, ale niečakana z zały pačuŭsia saramlivy hołas:

 

— Ja zdaju valutu!

 

— Kali łaska, prašu na scenu! — vietliva zaprasiŭ kanfieranśie, uhladajučysia ŭ ciomnuju zału.

 

I na scenie apynuŭsia maleńkaha rostu bialavy hramadzianin, jaki z vyhladu nie braŭ užo try tydni ŭ rot.

 

— Vinavaty, jak vaša prozvišča? — papytaŭsia kanfieranśie.

 

— Kanaŭkin Mikałaj, — saramliva abazvaŭsia nieznajomy.

 

— A! Vielmi pryjemna, hramadzianin Kanaŭkin, nu?

 

— Zdaju! — cicha skazaŭ Kanaŭkin.

 

— Kolki?

 

— Tysiaču dalaraŭ i dvaccać załatych dziesiatak.

 

— Brava! Usio, što majecie?

 

Viadučy prahramy pahladzieŭ u vočy Kanaŭkinu, i Mikanoru Ivanaviču zdałosia navat, što z hetych vačej pyrsnuli promni, jakija pranizali Kanaŭkina naskroź, niby renthienaŭskija. U zale pierastali navat dychać.

 

— Vieru! — narešcie ŭskryknuŭ artyst i patušyŭ svoj pozirk. — Vieru! Hetyja vočy nie chłusiać. Kolki ž ja vam havaryŭ, što asnoŭnaja vaša pamyłka zaklučajecca ŭ tym, što vy niedaaceńvajecie značennia čałaviečaha pozirku. Zrazumiejcie, jazyk moža ŭtoić praŭdu, a vočy — nikoli! Vam zadajuć niečakanaje pytannie, vy navat nie ŭzdryhvajecie, imhnienna avałodvajecie saboju i viedajecie, što treba skazać, kab utaić praŭdu, i pierakanaŭča havorycie, i nivodnaja marščynka na vašym tvary nie zdryhaniecca, ale ŭstryvožanaja pytanniem iscina na imhniennie skača z dna dušy ŭ vočy, i ŭsio skončana. Jana zaŭvažana, a vy złoŭleny!

 

Artyst pramoviŭ heta pałymiana i pierakanaŭča, łaskava pacikaviŭsia ŭ Kanaŭkina:

 

— A dzie ž schavanyja?

 

— U majoj ciotki, Parachoŭnikavaj, na Pračyscincy…

 

— A! Heta… pačakajcie… heta ŭ Kłaŭdzii Iliničny?

 

— Aha.

 

— Ach, nu, nu, nu, nu! Taki maleńki asabniačok? Nasuprać jašče aharodčyk? Viedaju, a jak ža! A kudy vy ich tam zapchnuli?

 

— U pohrabie, u karobcy z-pad Ejmiena…

 

Artyst usplasnuŭ rukami.

 

— Ci bačyli vy niešta padobnaje? — uskryknuŭ jon zasmučana. — Dy jany tam zaplesniejuć, adsyrejuć! Nu ci možna takim ludziam daviarać valutu?! Ha? Nu zusim jak dzieci, dalboh!

 

Kanaŭkin, i sam zrazumieŭšy, što narabiŭ i jak praštrafiŭsia, panuryŭ čubatuju hałavu.

 

— Hrošy, — praciahvaŭ artyst, — pavinny zachoŭvacca ŭ dziaržbanku, u spiecyjalnych suchich i achoŭvajemych pamiaškanniach, a nie ŭ ciotčynych pahrabach, dzie ich mohuć, naprykład, papsavać pacuki! Dalboh, soramna, Kanaŭkin! Vy ž darosły čałaviek.

 

Kanaŭkin užo nie viedaŭ, kudy i dziecca, tolki i moh kałupać palcam abšłah svajho pinžaka.

 

— Nu, dobra, — zlitavaŭsia artyst, — chto staroje ŭspomnić… — i raptam dadaŭ niečakana: — Aha, darečy: za adzin zachod, kab mašynu daremna nie haniać… u ciotki ŭ samoje taksama niešta josć? Ha?

 

Kanaŭkin nie čakaŭ takoha pavarotu, razhubiŭsia, i ŭ teatry nastała maŭčannie.

 

— E-e, Kanaŭkin, — z łaskavym dakoram skazaŭ kanfieranśie, — a ja jaho jašče i pachvaliŭ! Voś tabie i maješ, uziaŭ dy i schavaŭ ni z taho ni z siaho! Hłupstva heta, Kanaŭnik! Ja što havaryŭ pra vočy? Vidać ža, što ŭ ciotki josć. Navošta vy daremna nas mučycie?

 

— Josć! — pa-zalichvacku kryknuŭ Kanaŭkin.

 

— Brava! — kryknuŭ kanfieranśie.

 

— Brava! — zaraŭła zała.

 

Kali ŭsio scichła, kanfieranśie pavinšavaŭ Kanaŭkina, pacisnuŭ jamu ruku, prapanavaŭ adviezci na mašynie ŭ horad i ŭ toj ža mašynie zahadaŭ niekamu ŭ kulisach zajechać pa ciotku i zaprasić jaje ŭ žanočy teatr na prahramu.

 

— Aha, ja chacieŭ spytacca, nie havaryła ciotka, dzie chavaje svajo? — pacikaviŭsia kanfieranśie, pasłužliva prapanoŭvajučy papiarosku i zapalenuju zapału. Toj zapaliŭ i niejak sumna ŭsmichnuŭsia.

 

— Vieru, vieru, — uzdychnuŭ i adazvaŭsia artyst, — heta staraja kačarha nie tolki svajaku, čortu nie skaža pra takoje. Nu što ž, pasprabujem abudzić u joj čałavieka. Moža, jašče nie ŭsie struny pahnili ŭ jaje lichviarskaj dušy. Usiaho dobraha, Kanaŭkin!

 

I ščaslivy Kanaŭkin pajechaŭ. Artyst spytaŭ, ci niama žadajučych zdać valutu, ale atrymaŭ u adkaz maŭčannie.

 

— Dalboh, dzivaki, — pacisnuŭšy plačyma, pramoviŭ artyst, i zasłona schavała jaho.

 

Patuchli lampački, było ciomna, i z ciemry byŭ čuvać tenar, jaki spiavaŭ:

 

„Tam hrudy zołota ležat, i mnie oni prinadležat!”

 

Potym adniekul zdalok dvojčy pačulisia apładysmienty.

 

— U žanočym teatry damačka niejkaja zdaje, — niečakana zahavaryŭ ryžy baradaty susied Mikanora Ivanaviča, uzdychnuŭ i dadaŭ: — Ech, kab nie maje husi! U mianie, darahi moj čałavieča, bajcovyja husi ŭ Liknozavie. Zdochnuć, bajusia, biez mianie. Ptuška bajavaja, dalikatnaja, patrabuje dohladu… Ech, kab nie husi!.. Puškinym mianie nie projmieš, — i jon znoŭ uzdychnuŭ.

 

Tut zała asviatliłasia, i Mikanoru Ivanaviču pačało snicca, što z usich dzviarej u zału pasypalisia kuchary ŭ biełych kaŭpakach z roznymi łyžkami ŭ rukach. Kucharčuki ŭciahnuli ŭ zału čan z supam i łatok z narezanym čornym chlebam. Hledačy ažyvilisia. Viasiołyja kuchary snavali miž teatrałami, nalivali sup u miski i razdavali chleb.

 

— Abiedajcie, chłopcy, — kryčali kuchary, — i zdavajcie valutu! Čaho vam tut daremna siadzieć? Achvota vam siorbać hetuju bałandu. Pajechaŭ dadomu, vypiŭ jak sled, dobra zakusiŭ!

 

— Nu čaho ty tut, naprykład, siadziš, baćka? — zviarnuŭsia niepasredna da Mikanora Ivanaviča toŭsty, z malinavaj šyjaj kuchar, praciahvajučy jamu misku, dzie ŭ poliŭcy płavaŭ adzin kapusny list.

 

— Niama! Niama! Niama ŭ mianie! — strašnym hołasam zakryčaŭ Mikanor Ivanavič. — Razumieješ, niama!

 

— Niama? — hroznym basam zaroŭ kuchar. — Niama? — žanočym łaskavym hołasam papytaŭsia jon. — Niama, niama, — dabradušna zamartymaŭ i pieratvaryŭsia ŭ fielčarycu Praskoŭiu Fiodaraŭnu.

 

Jana łaskava šturchała Mikanora Ivanaviča, jaki stahnaŭ sprasonku. Tady znikli kuchary i razvaliŭsia teatr z zasłonaju. Mikanor Ivanavič skroź slozy razhledzieŭ svoj pakoj u balnicy i dvuch u biełych chałatach, ale nie nachabnych kucharaŭ, jakija lezli da ludziej sa svaimi paradami, a doktara i tuju ž Praskoŭiu Fiodaraŭnu, jakaja trymała ŭ rukach nie misku, a taleračku, na jakoj lažaŭ prykryty marlaj špryc.

 

— Dyk što ž heta, — horka havaryŭ Mikanor Ivanavič, pakul jamu rabili ŭkol, — niama ŭ mianie valuty! Niachaj im Puškin zdaje valutu. Niama!

 

— Niama, niama, — supakojvała dobraja Praskoŭia Fiodaraŭna, — a na niama i sudu niama.

 

Mikanoru Ivanaviču stała lahčej pasla ŭkoła, i jon zasnuŭ, i jamu bolš ničoha nie sniłasia.

 

Ale, dziakujučy jaho vykrykam, tryvoha pieradałasia ŭ 120-ty pakoj, dzie chvory pračnuŭsia i pačaŭ šukać svaju hałavu, u 118-m, dzie zachvalavaŭsia nieviadomy majstar i ŭ adčai załamaŭ ruki, hladzieŭ na poŭniu, uspaminaŭ horkuju, apošniuju ŭ žycci asienniuju noč, pałosku sviatła z-pad dzviarej i rastrapanyja vałasy.

 

Z 118-ha tryvoha pieralacieła ŭ pakoj da Ivana pa bałkonie, jon pračnuŭsia i zapłakaŭ.

 

Ale daktary chutka supakoili ŭsich ustryvožanych, i jany pačali zasynać. Sama pazniej zasnuŭ Ivan, kali nad rakoj užo dnieła. Pasla lekaŭ, jakija napaili ŭsio jaho cieła, supakajennie pryjšło da jaho jak chvala, što nakryła koŭdraju. Cieła było lohkaje, a hałavu lohkim vietrykam abviavała drymota. Jon zasnuŭ, i apošniaje, što jon čuŭ najavie, było ranišniaje ptušynaje ščabiatannie. I jamu pačało snicca, što sonca ŭžo apuskałasia nad Łysaju Haroju i była hetaja hara achoplena dvajnym ačaplenniem…

 

Razdziel 16 PAKARANNIE

 

Sonca ŭžo apuskałasia nad Łysaju Haroju, i była hetaja hara achoplena dvajnym ačaplenniem.

 

Taja kavaleryjskaja ała, jakaja pierarezała šlach prakurataru apoŭdni, ryssiu vyjšła da Chieŭroŭskich varotaŭ horada. Daroha joj užo była padrychtavana. Piechacincy kapadakijskaj kahorty adcisnuli ŭ baki zboišča ludziej, mułaŭ i viarbludaŭ, i ała ryssiu, padymajučy da nieba biełyja słupy pyłu, vyjšła na pierakryžavannie, na jakim sychodzilisia dzvie darohi: paŭdniovaja — u Viflejem, i paŭnočna-zachodniaja — u Jafu. Ała paimčała pa paŭnočna-zachodniaj darozie. Kapadakijcy taksama byli rassypany ŭskraj darohi i zahadzia sahnali z jaje ŭsie karavany, jakija spiašalisia na sviata ŭ Jeršałaim. Natoŭpy bahamolcaŭ vyjšli sa svaich časovych pałasatych šatroŭ, raskinutych prosta na travie, i stajali za kapadakijcami. Ała praimčała amal kiłamietr, abminuła druhuju kahortu Małankavaha lehijona i pieršaja padyšła praz kiłamietr da padnožža Łysaj Hary. Tut jana spiešyłasia. Kamandzir padzialiŭ ału na ŭzvody, i jany ačapili ŭsio padnožža nievysokaha pahorka, pakinuli svabodnym tolki adzin padjom na jaho z Jafskaj darohi.

 

Praz niejki čas usled za ałaj da ŭzhorka pryjšła druhaja kahorta, padniałasia na adzin jarus vyšej i viankom apierazała haru.

 

Narešcie padyšła kienturyja pad kamandavanniem Marka Krysaboja. Jana išła dvuma rasciahnutymi łancuhami abapal darohi, a pamiž hetymi łancuhami, pad kanvojem patajemnaje varty, jechali ŭ pavozcy troje asudžanych z biełymi doškami na šyjach, na jakich było napisana: „Bandyt i buntaŭščyk” na dzviuch movach — aramiejskaj i hreckaj. Za pavozkaju z asudžanymi ruchalisia astatnija, nahružanyja sviežaabčasanymi słupami z pierakładzinami, viaroŭkami, rydloŭkami, viodrami i siakierami. Na hetych pavozkach jechali šesć kataŭ. Za imi konna kienturyjon Mark, načalnik chramavaj varty Jeršałaima, i toj samy čałaviek u bašłyku, z jakim u Piłata była vokamhniennaja narada ŭ ciomnym pakoi ŭ pałacy. Zakančvałasia pracesija sałdackim łancuhom, a za im užo išli amal dzvie tysiačy cikaŭnych, chto nie pabajaŭsia piakielnaje spiakoty i pažadaŭ prysutničać na hetym cikavym vidoviščy.

 

Da hetych cikaŭnych haradžan dałučylisia i bahamolcy, jakich biez pieraškod prapuscili ŭ chvost pracesii. Pad tonkija pranizlivyja kryki hłašatajaŭ, jakija supravadžali kałonu i kryčali toje, što apoŭdni kryknuŭ Piłat, jana ŭspłyła na Łysuju Haru.

 

Ała prapusciła ŭsich na druhi jarus, a druhaja kienturyja navierch prapusciła tolki tych, chto mieŭ adnosiny da pakarannia, a potym chutkimi manieŭrami rassypała natoŭp vakol usiaho ŭzhorka hetak, što jon apynuŭsia miž piachotnym ačaplenniem naviersie i kavaleryjskim unizie. Ciapier natoŭp moh bačyć pakarannie skroź niaščylny łancuh piechacincaŭ.

 

Try hadziny prajšło, pakul pracesija ŭzyšła navierch, i sonca apuskałasia ŭžo nad Łysaj Haroj, ale spiakota jašče była nievynosnaja, i sałdaty ŭ abodvuch ačaplenniach pakutavali ad jaje, nudzilisia ad sumu i ŭ dušy praklinali razbojnikaŭ, ščyra žadali im chutkaje smierci.

 

Maleńki kamandzir ały, z mokrym iłbom i ŭ paciamniełaj ad potu na spinie kašuli, jaki znachodziŭsia la padnožža ŭzhorka pry adkrytym prachodzie, čas ad času padychodziŭ da skuranoha viadra, čerpaŭ z jaho pryharščami vadu, piŭ i mačyŭ svoj ciurban. Heta davała na niejki čas palohku, jon adychodziŭ i pačynaŭ mierać krokami tudy-siudy pylnuju darohu, jakaja viała na viaršyniu ŭzhorka. Doŭhi mieč jaho stukaŭ ab skurany zašnuravany bot. Kamandzir chacieŭ pakazać sałdatam svaju tryvučasć, ale sałdat paškadavaŭ, dazvoliŭ im z pik, uvatknutych u ziamlu, zrabić piramidy i nakinuć na ich biełyja płaščy. U hetych šałašach i chavalisia ad biazlitasnaha sonca siryjcy. Viodry aparažnialisia chutka, i kavalerysty z roznych uzvodaŭ pa čarzie nakiroŭvalisia pa vadu ŭ jarok pad haroju, dzie ŭ redzieńkim ciańku ad čezłych tutavych dreŭ dažyvaŭ apošnija dni kałamutny ručajok. Tut stajali, chavajučysia pad chistki cień, i sumavali kanavody, trymali prycichłych koniej.

 

Pakuty sałdat i ichniuju łajanku možna było zrazumieć. Bojaź prakuratara, što moža pačacca bunt u čas pakarannia ŭ nienavisnym horadzie Jeršałaimie, na ščascie, nie apraŭdałasia. I kali pajšła čacviortaja hadzina pakarannia, miž dvuch łancuhoŭ, vierchniaj piachotaj i kavaleryjaj la padnožža, nie zastałosia, nasupierak čakanniu, nivodnaha čałavieka. Sonca spiakło natoŭp i pahnała jaho nazad u Jeršałaim. Za łancuhom dvuch rymskich kienturyj zastalisia tolki dva nieviadoma čyje sabaki, jakija čamuści apynulisia na ŭzhorku. Ale i ich zmučyła spiakota, jany palehli z vysunutymi jazykami, ciažka dychali i nie zviartali ŭvahi na zialonych jaščarak, adzinych istot, jakija nie bajalisia sonca i šnyryli miž haračaha kamiennia i niejkimi raslinami z vialikimi kalučkami, jakija vilisia pa ziamli.

 

Nichto i nie sprabavaŭ adbivać asudžanych ni ŭ samim Jeršałaimie, napoŭnienym vojskam, ni tut, na ačeplenym uzhorku, i natoŭp viarnuŭsia ŭ horad, bo na samaj spravie ničoha cikavaha nie było ŭ hetym pakaranni, a tam, u horadzie, usie rychtavalisia da nadychodziačaha vialikaha sviata Paschi.

 

Rymskaja piachota ŭ druhim jarusie pakutavała jašče bolš, čym kavalerysty. Kienturyjon Krysaboj adzinaje dazvoliŭ sałdatam — zniać šlemy i nakrycca biełymi paviazkami, namočanymi vadoj, ale trymaŭ sałdat stojačy i z kopjami ŭ rukach. Sam jon u hetakaj samaj paviazcy, tolki suchoj, pachodžvaŭ niepadaloku ad hrupki kataŭ, nie zniaŭšy navat sa svaje kašuli nakładnyja srebnyja lvinyja mordy, nie zniaŭšy nahalonnikaŭ, miača i naža. Sonca biła prosta ŭ kienturyjona i nie rabiła jamu nijakaje škody, a na lvinyja mordy nielha było zirnuć, vočy vyjadała zichotkaje zziannie byccam zakipajučaha na soncy srebra.

 

Na skalečanym Krysabojevym tvary nie było ni stomlenasci, ni niezadavolenasci, i zdavałasia, što vielikan kienturyjon moža chadzić voś hetak ceły dzień, — adnym słovam, hetulki, kolki treba budzie. Usio hetak ža z rukami na ciažkoj, z miednymi blachami papruzie, usio hetak ža surova pazirać to na słupy z asudžanymi, to na sałdat u łancuhu, usio hetak ža raŭnadušna adkidać kałmatym botam vybielenyja ad času čałaviečyja kosci i nievialičkija kremieni, jakija traplali pad nohi.

 

Toj čałaviek u bašłyku razmiasciŭsia niepadaloku ad słupoŭ na trochnohaj taburetcy i siadzieŭ zadavoleny i nieruchomy, zredku tolki ad niama čaho rabić pałačkaju kałupaŭ piasok.

 

Skazanaje pra toje, što za łancuhom lehijanieraŭ nie było nivodnaha čałavieka, nie zusim praŭda. Adzin čałaviek byŭ, ale jaho prosta nie ŭsie bačyli. Jon razmiasciŭsia nie z taho boku, dzie byŭ adkryty padjom na haru i adkul zručniej było nazirać pakarannie, a z paŭnočnaha boku, tam, dzie ŭzhorak byŭ nie adłohi i dastupny, a niaroŭny, pierarezany jarami i abryvami, tam, dzie ŭ treščynie, učapiŭšysia za praklatuju niebam biazvodnuju ziamlu, sprabavała vyžyć adzinokaje fihavaje dreŭca.

 

Jakraz pad im, dzie nie było nijakaha cieniu, i razmiasciŭsia hety adzinoki hladač, a nie ŭdzielnik pakarannia, i siadzieŭ na kamieni z samaha pačatku, heta značyć čacviortuju hadzinu. Sapraŭdy, kab bačyć pakarannie, jon vybraŭ nie lepšaje, a horšaje miesca. Ale ŭsio ž i adsiul słupy vidać, vidać za łancuhom i dzvie bliskučyja plamy na hrudziach u kienturyjona, a hetaha čałavieku, jaki, vidavočna, chacieŭ zastacca amal nie prykmiečanym i nikim nie patryvožanym, było dastatkova.

 

Ale čatyry hadziny tamu, na pačatku pakarannia, čałaviek pavodziŭ siabie zusim inakš i vielmi navat moh być prykmiečany, tamu, vidać, jon i zmianiŭ svaje pavodziny i schavaŭsia.

 

Tolki tady, jak pracesija ŭzyšła na samy vierch za łancuh, jon i pakazaŭsia ŭpieršyniu; niby čałaviek, jaki spazniŭsia. Jon ciažka dychaŭ i nie išoŭ, a bieh na ŭzhorak, šturchaŭsia, a kali ŭhledzieŭ, što pierad im, jak i pierad inšymi, zamknuŭsia łancuh, zrabiŭ naiŭnuju sprobu, prytvaryŭšysia, što nie razumieje vokrykaŭ, prarvacca miž sałdatami da samoha miesca pakarannia, dzie ŭžo asudžanych zdymali z pavozki. Za heta jon atrymaŭ ciažki ŭdar tupym kancom kapja ŭ hrudzi i adskočyŭ ad sałdat, uskryknuŭ ci to ad bolu, ci to ŭ adčai. Na lehijaniera, jaki ŭdaryŭ jaho, jon pahladzieŭ tumannym, zusim abyjakavym pozirkam, jak čałaviek, jaki nie adčuvaje bolu.

 

Z kašlem i zadyškaju, trymajučysia rukoj za hrudzinu, jon ababieh vakol uzhorka, chacieŭ na paŭnočnym baku znajsci ščylinu ŭ łancuhu, kab možna było prasliznuć. Ale spazniŭsia. Koła zamknułasia, i čałaviek z bolem na tvary vymušany byŭ admovicca ad sprob prarvacca da pavozak, z jakich užo zniali słupy. Hetyja sproby ničoha nie davali, akramia taho, što jaho mahli schapić, a być zatrymanym u hety dzień jon nie zbiraŭsia.

 

I voś jon adyšoŭ ubok, da treščyny, dzie było spakojna i nichto jamu nie pieraškadžaŭ.

 

Ciapier hety čornabarody čałaviek z hnojem u vačach ad sonca i biassonnia sumna siadzieŭ na kamieni. Jon to ŭzdychaŭ, raschinaŭ svoj, zašmalcavany za čas badziannia, kaliści błakitny, a ciapier brudna-šery talif, ahalaŭ udaranuju kapjom hrudzinu, pa jakoj ciok brudny pot, to z niečałaviečaju pakutaju padymaŭ vočy ŭ nieba, sačyŭ za tryma karšunami, jakija daŭno ŭžo płavali ŭ vyšyni kruhami ŭ pradčuvanni blizkaha piru, potym apuskaŭ bieznadziejny pozirk na ziamlu i bačyŭ na joj amal zbucvieły sabačy čerap i jaščarak, jakija biehali vakol jaho.

 

Čałaviek hetak pakutavaŭ, što čas ad času pačynaŭ zahavorvać sam z saboj.

 

— Oj, durań ja! — marmytaŭ jon, pahojdvajučysia z boku ŭ bok na kamieni ad dušeŭnaha bolu i paznohciami drapajučy smuhłuju hrudzinu. — Durań, durnaja baba, bajazliviec! Padła ja, a nie čałaviek!

 

Ion zacichaŭ, apuskaŭ hałavu, potym piŭ ciopłuju vadu z draŭlanaje flahi, znoŭ ažyvaŭ, pačynaŭ chapacca to za nož, schavany pad talifam na hrudziach, to za kavałak pierhamientu, jaki lažaŭ pierad im na kamieni pobač z pałačkaju i butelečkaj z tuššu.

 

Na hetym pierhamiencie byli ŭžo nakresleny zapisy:

 

„Pralatajuć chviliny, i ja, Levij Maciej, znachodžusia na Łysaj Hary, a smierci ŭsio niama!”

 

Potym:

 

„Sonca na schile, a smierci ŭsio niama”.

 

Zaraz Levij Maciej bieznadziejna zapisaŭ vostraju pałačkaju voś takoje:

 

„Boža! Za što ty maješ kryŭdu na jaho? Pašli jamu smierć”.

 

Pasla zapisu ŭschlipnuŭ biez sloz i znoŭ paznohciami drapnuŭ hrudzinu.

 

Adčaj Levija byŭ z-za taje vialikaje niaŭdačy, jakaja spascihła jaho i Iiešua, u dadatak da ŭsiaho jašče i strašennaja pamyłka, jakuju jon, Levij, na jaho dumku, zrabiŭ. Pazaŭčora ŭdzień Iiešua i Levij znachodzilisia ŭ Vifanii pad Jeršałaimam, hasciavali ŭ adnaho aharodnika, jakomu nadzvyčaj spadabalisia propaviedzi Iiešua. Cełuju ranicu hosci pracavali na aharodzie, dapamahali, a pad viečar, chaładkom, sabralisia isci ŭ Jeršałaim. Ale Iiešua čamuści zaspiašaŭsia, skazaŭ, što ŭ jaho terminovy kłopat u horadzie, i apoŭdni pajšoŭ adzin. Voś heta i była pieršaja pamyłka Levija Macieja. Čamu, čamu jon adpusciŭ jaho adnaho!

 

Viečaram Macieju nie ŭdałosia pajsci ŭ Jeršałaim. Niejkaja niečakanaja i žachlivaja chvaroba raptoŭna navaliłasia na jaho. Jaho kałaciła, cieła hareła, zuby stukali, i jon biaskonca prasiŭ pić. Nikudy isci bolej nie moh. Jon zvaliŭsia na dziaružku ŭ budanie aharodnika i pravalaŭsia na joj da ranicy ŭ piatnicu, kali chvaroba hetak ža raptoŭna, jak i navaliłasia, adpusciła Levija. Chacia jon jašče byŭ słaby i nohi dryžali, jon razvitaŭsia z haspadarom i nakiravaŭsia ŭ Jeršałaim, bo mučyła niejkaje pradčuvannie biady. Tam jon daviedaŭsia, što pradčuvannie nie padmanuła. Niaščascie zdaryłasia. Levij byŭ u natoŭpie i čuŭ, jak prakuratar abjaviŭ prysud.

 

Kali asudžanych paviali na Łysuju Haru, Levij Maciej bieh pobač z łancuhom u natoŭpie ziavak, staraŭsia jak-niebudź nieprykmietna padać znak Iiešua chacia b pra toje, što jon, Levij, tut, z im, što jon nie pakinuŭ jaho na apošniaj darozie i što jon za jaho, kab smierć da Iiešua pryjšła jak maha chutčej. Ale Iiešua, jaki hladzieŭ udalečyniu, tudy, kudy jaho viezli, viadoma, Levija nie zaŭvažyŭ.

 

I voś kali pracesija prajšła amal paŭviarsty pa darozie, Macieju, jakoha šturchali ŭ natoŭpie paŭz samy łancuh, pryjšła prostaja i hienijalnaja dumka, i adrazu ž, u haračcy, jon praklaŭ siabie za toje, šho nie padumaŭ pra heta raniej. Sałdaty išli niaščylnym łancuhom. Pamiž imi byli pramiežki. Pry dobrym sprycie i dakładnym razliku možna było sahnucca, praskočyć pamiž dvuma lehijanierami, darvacca da pavozki i ŭskočyć na jaje. Tady Iiešua budzie vyratavany ad pakut.

 

Adnaho imhniennia dastatkova, kab udaryć Iiešua nažom u spinu, kryknuć jamu: „Iiešua! Ja ratuju ciabie i adychodžu razam z taboj! JA, Maciej, tvoj addany i adziny vučań!”

 

I kali b boh byŭ litascivy i daŭ jamu jašče adno imhniennie, možna było b zarezacca i samomu, pazbiehnuć smierci na słupie. Chacia apošniaje mała turbavała Levija, byłoha zborščyka padatkaŭ. Jamu było ŭsio roŭna, jak zahinuć. Jon chacieŭ tolki adnaho, kab Iiešua, jaki nie zrabiŭ nikomu ničoha drennaha ŭ žycci, pazbieh katavanniaŭ!

 

Płan byŭ vielmi dobry, ale sprava ŭ tym, što Levij nie mieŭ z saboj naža. Nie było ŭ jaho i nivodnaha hrošyka.

 

Złosny na samoha siabie Levij vybraŭsia z natoŭpu i pabieh nazad u horad. U haračaj jaho hałavie biłasia adna tolki lichamankavaja dumka: zdabyć u horadzie nož i paspieć dahnać pracesiju.

 

Ion dabieh da haradskich varot, prabirajučysia ŭ natoŭpie i taŭkatni karavanaŭ, jakija ŭciahvalisia ŭ horad, i zleva ŭbačyŭ adčynienyja dzviery kramki, u jakoj pradavali chleb. Ciažka zadychany pasla biehu pa spiakotnaj darozie, Levij avałodaŭ saboj, pavažna zajšoŭ u kramku, pryvitaŭ haspadyniu, jakaja stajała la pryłaŭka, paprasiŭ jaje zniać z palicy vierchni karavaj, jaki jamu čamuści spadabaŭsia bolej, i, jak tolki jana adviarnułasia, chutka i moŭčki schapiŭ z pryłaŭka toje, što lepšym i być nie moža, — navostrany, jak brytva, doŭhi chlebny nož, i adrazu kinuŭsia preč z kramy. Praz niekalki chvilin jon byŭ znoŭ na Jafskaj darozie. Ale pracesii ŭžo i nie było vidać. Jon pabieh. Čas ad času jon padaŭ prosta na pyl i lažaŭ nieruchoma, pakul addychvaŭsia. Hetym lažanniem jon zdziŭlaŭ tych, chto jechaŭ na mułach i išoŭ pieššu ŭ Jeršałaim. Jon lažaŭ i słuchaŭ, jak kałocicca jaho serca nie tolki ŭ hrudziach, ale ŭ hałavie i ŭ vušach. Addychaŭšysia krychu, jon uschoplivaŭsia i bieh dalej, ale ŭsio pavolniej i pavolniej. Kali jon narešcie ŭhledzieŭ zapylenuju ŭdalečyni pracesiju, jana była ŭžo la padnožža ŭzhorka.

 

— Moj boža… — prastahnaŭ Levij, bo razumieŭ, što spazniajecca. I jon spazniŭsia.

 

Pasla čatyroch hadzin pakarannia Levij nie moh bolej tryvać pakut i razlutavaŭsia. Ustaŭ z kamienia, kinuŭ na ziamlu niepatrebny ciapier užo, jak dumałasia jamu, nož, rastaptaŭ nahoju bikłahu z vadoj, skinuŭ z hałavy kiefi, uchapiŭsia za redzieńkija vałasy na hałavie i pačaŭ praklinać siabie samoha.

 

Ion praklinaŭ siabie, vykrykvaŭ niezrazumiełyja słovy, vyŭ i plavaŭsia, łajaŭ svajho baćku i maci za toje, što naradzili na sviet božy durnia.

 

Praklony i łajanka nie dziejničali, i ničoha pad spiakotnym soncam nie mianiałasia, jon bačyŭ heta, i tamu zapluščyŭ vočy, scisnuŭ maleńkija kułački, padniaŭ ich uhoru ŭ nieba, da sonca, jakoje apuskałasia ŭsio nižej i nižej, doŭžyła cieni i adychodziła, kab upasci ŭ Mižziemnaje mora, i zapatrabavaŭ u boha nieadkładnaha cudu. Jon patrabavaŭ, kab boh adrazu pasłaŭ Iiešua smierć.

 

Kali jon raspluščyŭ vočy, to pierakanaŭsia, što na ŭzhorku ničoha nie zmianiłasia, chiba tolki patuchli bliskučyja plamy na hrudziach u kienturyjona. Sonca piakło ŭ spiny pakaranym, jakija visieli tvarami da Jeršałaima. Tady Levij zakryčaŭ:

 

— Boža, ja praklinaju ciabie!

 

Asipłym hołasam jon kryčaŭ pra toje, što pierakanaŭsia ŭ božaj niespraviadlivasci i bolš nie budzie vieryć jamu.

 

— Ty hłuchi! — kryčaŭ Levij. — Kali b ty byŭ nie hłuchi, ty pačuŭ by mianie i zabiŭ by jaho adrazu!

 

Levij zapluščyŭ vočy, čakaŭ ahniu, jaki abryniecca na jaho z nieba i spapialić. Hetaha nie zdaryłasia, i Levij z zapluščanymi vačyma praciahvaŭ kryčać zniavažlivyja i kryŭdnyja słovy niebu. Jon kryčaŭ pra toje, što zusim rasčaravaŭsia, što josć na sviecie inšyja bahi i inšyja relihii. Druhi boh nie dapusciŭ by takoha, nikoli nie davioŭ by, kab taki čałaviek, jak Iiešua, zharaŭ ad sonca na słupie.

 

— Ja pamylaŭsia! — kryčaŭ zusim achrypły Levij. — Ty boh złosci, a nie dabra! Ci tabie zasciŭ vočy dym ad kurodymnic u chramach, a vušy tvaje ŭžo ničoha nie čujuć, akramia papoŭskich trubnych hałasoŭ? Ty nie ŭsiemahutny boh. Ty čorny boh. Praklaccie tabie, boh bandytaŭ, ichni abaronca i ich duša!

 

I tut niešta paviejała ŭ tvar byłomu zborščyku padatkaŭ i šorchnuła ŭ jaho pad nahami. Paviejała jašče raz, i tady Levij raspluščyŭ vočy i ŭbačyŭ, što ŭsio navokal, ci ad jaho praklonaŭ, ci z-za niečaha inšaha, pieramianiłasia. Znikła sonca, jakoje hetak i nie dajšło da mora, u jakim tanuła štoviečar. Navalničnaja chmara prahłynuła jaho i ŭstavała z zachadu hrozna i niaŭmolna. Krai chmary ŭžo zakipali biełaju pienaju, čornaje dymnaje čerava adsviečvała žaŭciznoju. Chmara burčała, i z jaje čas ad času vyvivalisia vohniennyja pisiahi. Pa Jafskaj darozie, pa biednaj Hijonskaj dalinie, nad budanami bahamolcaŭ, uzniatyja raptoŭnym vietram, lacieli pylnyja słupy. Levij zmoŭk, sprabavaŭ uhadać, ci pryniasie navalnica, jakaja zaraz nakryje saboj Jeršałaim, jakuju-niebudź pieramienu ŭ losie niaščasnaha Iiešua. I adrazu ž, hledziačy na vohniennyja pisiahi, jakija pałasavali chmaru, pačaŭ prasić, kab małanka ŭdaryła ŭ słup, da jakoha byŭ pryviazany Iiešua. Levij z raskajanniem hladzieŭ u nieba, jakoje jašče nie nakryła chmara i dzie karšački kłalisia na kryło, kab uciačy ad navalnicy, i dumaŭ, što, jak durań, paspiašaŭsia z praklonami. Ciapier boh nie pasłuchaje jaho.

 

Levij pahladzieŭ na padnožža ŭzhorka, na toje miesca, dzie stajaŭ rassypany kavaleryjski połk, i zaŭvažyŭ, što tam adbylisia vialikija pieramieny. Z vyšyni Leviju dobra było vidać, jak sałdaty mitusilisia, vyryvali z ziamli piki, achilalisia płaščami, kaniavody podbieham spiašalisia da darohi z varanymi końmi na pavadach. Połk adjazdžaŭ, heta było zrazumieła. Levij prykryvaŭ tvar ad pyłu, plavaŭsia i staraŭsia zdahadacca, što heta značyć, kali kavaleryja zbirajecca adjazdžać? Jon pieravioŭ pozirk vyšej i ŭhledzieŭ maleńkuju postać u barvovaj vajskovaj chłamidzie, jakaja ŭzychodziła da placoŭki, na jakoj adbyvałasia pakarannie. I tut pradčuvannie radasnaha kanca pachaładziła serca byłoha zborščyka padatkaŭ.

 

Toj, chto ŭzychodziŭ na haru na piataj hadzinie pakut asudžanych, byŭ kamandzir kahorty, jaki pryjechaŭ z Jeršałaima ŭ supravadženni ardynarca. Sałdacki łancuh pa kamandzie Krysaboja razamknuŭsia, i kienturyjon adsalutavaŭ trybunu. Toj advioŭ ubok Krysaboja i niešta šapnuŭ jamu. Kienturyjon druhi raz adsalutavaŭ i rušyŭ da hrupki kataŭ, jakija siadzieli na kamianiach la słupoŭ. Trybun sam nakiravaŭsia da taho, chto siadzieŭ na trochnohaj taburetcy, i čałaviek vietliva ŭstaŭ nasustrač trybunu. I jamu štości cicha skazaŭ trybun, i jany abodva padyšli da słupoŭ. Da ich dałučyŭsia i načalnik chramavaj varty.

 

Krysaboj hidliva zirnuŭ na brudnyja anučy, jakija lažali na ziamli la słupoŭ, toje, što niadaŭna było adzienniem złačyncaŭ, ad jakoha admovilisia katy, paklikaŭ dvuch i zahadaŭ:

 

— Za mnoju!

 

Z bližejšaha słupa čułasia chrypłaja niezrazumiełaja piesieńka. Paviešany na im Hiestas na treciaj hadzinie zviarjacieŭ ad much i ad sonca, i ciapier niešta cichieńka spiavaŭ pra vinahrad, ale hałavoj, jakaja była prykryta čałmoju, zredku varušyŭ, i tady muchi niechacia ŭzlatali z tvaru i potym znoŭ sadzilisia nazad.

 

Dzismas na druhim słupie pakutavaŭ bolej za astatnich, tamu što nie traciŭ prytomnasci, i jon razmierana matlaŭ hałavoj u baki, kab vucham dastavać da plača.

 

Ščasliviejšy byŭ Iiešua. Na pieršaj hadzinie ŭ jaho pačalisia vobmaraki, a potym jon i zusim samleŭ, zviesiŭ hałavu ŭ razviazanaj čałmie. Muchi i slepaki ŭščent ablapili jaho, hetak, što i tvaru nie było vidać pad čornaj masaj, jakaja varušyłasia. Na pachvinie, na žyvacie, pad pachami siadzieli tłustyja slepaki i ssali žoŭtaje hołaje cieła.

 

Padparadkujučysia zahadu čałavieka ŭ bašłyku, adzin z kataŭ uziaŭ kapjo, a druhi prynios da słupa viadro z vadoj i hubku. Pieršy kat padniaŭ kapjo i pastukaŭ im spačatku pa adnoj, potym pa druhoj ruce Iiešua. Ruki byli vyprastany i pryviazany da papiarečyny na słupie. Cieła zdryhanułasia chudymi rabrynami. Kat pravioŭ končykam kapja pa žyvacie. Iiešua padniaŭ hałavu, muchi zahuli, uzlacieli, adkryŭsia tvar paviešanaha, raspuchły ad ukusaŭ, z zapłyŭšymi vačyma, tvar, jaki nielha było paznać.

 

Ha-Nocry razlapiŭ pavieki i zirnuŭ uniz. Vočy ŭ jaho, zaŭsiody jasnyja, ciapier byli kałamutnyja.

 

— Ha-Nocry! — skazaŭ kat.

 

Ha-Nocry pavarušyŭ raspuchłymi hubami i adazvaŭsia chrypłym bandyckim hołasam:

 

— Čaho ty chočaš? Čaho pryjšoŭ da mianie?

 

— Pi! — skazaŭ kat, i nabryniałaja ad vady hubka na vastryi kapja prytuliłasia da hub Iiešua.

 

Radasć blisnuła ŭ jaho ŭ vačach, jon prypaŭ da hubki i prahna pačaŭ smaktać vadu. Z susiedniaha słupa pačuŭsia hołas Dzismasa:

 

— Niespraviadliva! Ja hetaki ž bandyt, jak i jon.

 

Dzismas napružyŭsia, ale pavarušycca nie zmoh, jaho ruki ŭ troch miescach na pierakładzinie byli pryviazany viaroŭkami. Jon uciahnuŭ žyvot, paznohciami ŭpiŭsia ŭ kancy pierakładziny, hałava była paviernuta da słupa, na jakim byŭ Iiešua, złosć pałała ŭ Dzismasavych vačach.

 

Pylnaja chmara zakryła placoŭku, mocna paciamnieła. Kali pyl pralacieŭ, kienturyjon kryknuŭ:

 

— Maŭčać na druhim słupie!

 

Dzismas zmoŭk. Iiešua adarvaŭsia ad hubki, namohsia, kab hołas prahučaŭ łaskava i pierakanaŭča, ale nie zmoh, i chrypła paprasiŭ u kata:

 

— Daj jamu napicca.

 

Rabiłasia ŭsio ciamniej. Chmara ŭžo achapiła paŭnieba, imknuła na Jeršałaim, biełyja vobłaki zakipali i imčalisia papieradzie napojenaj čornaj vilhacciu i ahniom chmary. Blisnuła i hrymnuła nad samym uzhorkam. Kat zniaŭ hubku z kapja.

 

— Prasłaŭlaj vysakarodnaha ihiemona! — uračysta pramoviŭ jon i cichieńka kalnuŭ Iiešua ŭ serca.

 

Toj zdryhanuŭsia, šapnuŭ:

 

— Ihiemon…

 

Kroŭ paciakła ŭ jaho pa žyvacie, nižniaja skivica sutarhava ŭzdryhnuła, i hałava abvisła.

 

U čas druhoje hrymoty kat paiŭ užo Dzismasa i z tymi samymi słovami:

 

— Prasłaŭlaj ihiemona! — zabiŭ i jaho.

 

Zvarjacieły Hiestas spałochana ŭskryknuŭ, jak tolki kat apynuŭsia la jaho, ale kali hubka dakranułasia da jaho hub, niešta zaburčaŭ, upiŭsia ŭ jaje zubami. Praz niekalki chvilin abvisła i jaho cieła, jak tolki dazvalali viaroŭki.

 

Čałaviek u bašłyku išoŭ usled za katam, a za im načalnik chramavaj varty. Čałaviek u bašłyku spyniŭsia la pieršaha słupa, uvažliva ahledzieŭ skryvaŭlenaha Iiešua, dakranuŭsia biełaj rukoju da stupaka i skazaŭ spadarožnikam:

 

— Miortvy.

 

Toje ž samaje paŭtaryłasia i kala dvuch astatnich słupoŭ. Pasla hetaha trybun padaŭ znak kienturyjonu, zaviarnuŭsia i pačaŭ sychodzić z viaršyni razam z načalnikam chramavaj varty i čałaviekam u bašłyku. Zrabiłasia zmročna, małanki kroili nieba. Z jaho raptam pałychnuła ahniom, i kryk kienturyjona „Zdymaj łancuh!” patanuŭ u hrymotach. Ščaslivyja sałdaty kinulisia biehčy z uzhorka i nadziavali šlemy. Ciemra nakryła Jeršałaim.

 

Livień abrynuŭsia niečakana i zaspieŭ kienturyi na paŭdarozie na ŭzhorku. Vada liłasia hetak, što, kali sałdaty biehli ŭniz, naŭzdahon im užo lacieli burlivyja raŭčuki. Sałdaty slizhalisia i padali na razmokłaj hlinie, spiašalisia da roŭnaje darohi, pa jakoj — užo ledź bačnaja skroź doždž, — pramokłaja ŭščent, uvachodziła ŭ Jeršałaim kavaleryja. Praz niekalki chvilin u dymnym varyvie navalnicy, vady i ahniu na ŭzhorku zastaŭsia tolki adzin čałaviek. Jon pahražaŭ niedaremna ŭkradzienym nažom, zryvaŭsia sa slizkich vystupaŭ, čaplaŭsia za što tolki možna było začapicca, časam poŭz na kaleniach, — jon imknuŭsia da słupoŭ. Jon to znikaŭ u sucelnaj imhle, to raptam asviatlaŭsia dryhotkim sviatłom.

 

Jak tolki dabraŭsia da słupoŭ, užo pa kostački ŭ vadzie, jon skinuŭ z siabie ciažki, nabryniały ad vady talif, zastaŭsia ŭ adnoj kašuli i prypaŭ da noh Iiešua. Jon pierarezaŭ viaroŭki na nahach, uzlez na nižniuju papiaročku, abniaŭ Iiešua i vyzvaliŭ jaho ruki ad vierchnich viarovak. Hołaje mokraje cieła Iiešua ŭpała na Levija i pavaliła jaho na ziamlu. Levij chacieŭ adrazu ŭskinuć jaho na plečy, ale niejkaja dumka zatrymała jaho. Jon pakinuŭ na ziamli ŭ vadzie cieła niabožčyka z adkinutaj hałavoj i raskinutymi ŭ baki rukami i pabieh da astatnich słupoŭ. Nohi ŭ jaho razjazdžalisia na mokraj hlinie. Jon pierarezaŭ viaroŭki i na astatiaich słupach, i dva cieły ŭpali na ziamlu.

 

Praz niekalki chvilin na viaršyni ŭzhorka zastalisia tolki hetyja dva cieły i try pustyja słupy. Vada hnała i pieravaročvała niabožčykaŭ.

 

Ni Levija, ni cieła Iiešua na viaršyni ŭzhorka ŭ hety čas užo nie było.

 

Razdziel 17 TURBOTNY DZIEŃ

 

Ranicaj u piatnicu, heta značyć nazaŭtra pasla praklataha sieansa, uvieś štat słužačych Varjete — buchhałtar Vasil Sciapanavič Łastačkin, dva rachunkavody, try mašynistki, abiedzvie kasiršy, kurjery, kapieldyniery i prybiralščycy, — adnym słovam usie, chto byŭ tut, nie zajmalisia spravaju kožny na svaim miescy, a ŭsie siadzieli na padakonnikach voknaŭ, jakija vychodzili na Sadovuju, i hladzieli na toje, što rabiłasia pad scianoju Varjete. Pad hetaju scianoju ŭ dva rady lapiłasia šmattysiačnaja čarha, chvost jakoj byŭ ažno na Kudrynskaj płoščy. U pačatku hetaje čarhi stajali dziesiatki dva dobra viadomych usioj teatralnaj Maskvie pierakupščykaŭ.

 

Čarha pavodziła siabie ŭschvalavana, pryciahvała da siabie ŭvahu hramadzian, jakija ciakli paŭz jaje, i abmiarkoŭvała spakuslivyja raskazy pra ŭčarašni niebyvały sieans čornaje mahii. Hetyja raskazy ŭščent zbiantežyli buchhałtara Vasila Sciapanaviča, jaki na spiektakli nie byŭ. Kapieldyniery raskazvali čortviedama što, a taksama i pra toje, jak pasla sieansa niekatoryja hramadzianie ŭ nieprystojnym vyhladzie biehali pa vulicy, i jašče, i jašče… Scipły i cichi Vasil Sciapanavič tolki vačyma łypaŭ, słuchajučy hetyja raskazy pra ŭsie tyja dzivosy, i kančatkova nie viedaŭ, što jamu rabić, a rabić niešta treba było, i rabić jamu, bo ciapier jon byŭ sama staršy z usiaje kamandy ŭ Varjete.

 

Pad dziesiać hadzin ranicy čarha hetak razbryniała, što pra jaje dajšli čutki da milicyi, i nadziva chutka byli prysłany nie tolki piešyja, ale i konnyja narady, jakija hetuju čarhu krychu daviali da ładu. Adnak i hetaja ŭparadkavanaja vužaka, daŭžynioju z dobry kiłamietr, sama pa sabie była spakuslivaja i zdziŭlała hramadzian na Sadovaj.

 

Heta zvonku, a ŭ samim Varjere taksama nie było ładu. Z samaha ranku pačali zvanić biespierastanku telefony ŭ kabiniecie ŭ Lichadziejeva, u kabiniecie ŭ Rymskaha, u buchhałteryi, u kasie i ŭ kabiniecie ŭ Varenuchi. Vasil Sciapanavič spačatku niešta sprabavaŭ adkazvać, adkazvała i kasirka, marmytali niešta ŭ słuchaŭku kapieldyniery, a potym i jany pierastali adkazvać, tamu što na pytanni, dzie Lichadziejeŭ, Varenucha, Rymski, adkazać było niemahčyma. Spačatku pasprabavali adhavarycca „Lichadziejeŭ doma”, a z horada adkazvali, što telefanavali dadomu i što tam adkazvajuć, što Lichadziejeŭ u Varjete. Patelefanavała ŭschvalavanaja pani, pačała patrabavać Rymskaha, joj paraili patelefanavać žoncy, u adkaz słuchaŭka zapłakała i adkazała, što jana i josć jaho žonka i što Rymskaha niama nidzie. Usčałosia čortviedama što. Prybiralščyca ŭžo raskazała ŭsim, što kali zajšła ŭ kabiniet findyrektara, kab prybrać, ubačyła, što dzviery adčynieny nasciež, lampy harać, akno ŭ sad pabita, kresła valajecca na padłozie i niama nikoha.

 

Na pačatku adzinaccataje hadziny ŭvarvałasia ŭ Varjete pani Rymskaja. Jana płakała i załomlivała ruki. Vasil Sciapanavič zusim razhubiŭsia i nie viedaŭ, što paraić. A pałovie adzinaccataje zjaviłasia milicyja. Pieršaje i zusim pravamiernaje pytannie było:

 

— Što tut u vas, hramadzianie, adbyvajecca? Što zdaryłasia?

 

Kamanda padałasia nazad, vystaviła napierad zbialełaha i ŭschvalavanaha Vasila Sciapanaviča. Daviałosia havaryć toje, što josć, pryznacca, što administracyja Varjete, jakuju ŭvasablali dyrektar, findyrektar i administratar, znikła i dzie znachodzicca — nieviadoma, što kanfieranśie pasla ŭčarašniaha sieansa zaviezli ŭ psichijatryčnuju balnicu i što, kali koratka skazać, učarašni sieans byŭ skandalny sieans.

 

Zapłakanuju pani Rymskuju jak mahli supakoili, adpravili dadomu i bolš za ŭsio zacikavilisia raskazam prybiralščycy pra toje, jaki byŭ kabiniet findyrektara, kali jana zajšła. Słužačych paprasili razyscisia na svaje miescy i pačać rabotu, i chutka ŭ pamiaškanni Varjete zjaviłasia sledstva z vastravuchim, muskulistym, pad koler papiarosnaha popiełu sabakam z nadzvyčaj razumnymi vačyma. Słužačyja Varjete adrazu pačali šušukacca, što sabaka toj samy znakamity Tuzbubien. Viadoma, heta byŭ jon. Jaho pavodziny zdzivili ŭsich. Jak tolki Tuzbubien ubieh u findyrektarski kabiniet, adrazu zahyrčaŭ, vyskaliŭ strašnyja žaŭtavatyja ikły, potym loh na žyvot, z niejkim sumam i lutasciu ŭ vačach papoŭz da vybitaha akna. Pieraadoleŭ strach, raptoŭna ŭskočyŭ na padakonnik, zadraŭ uhoru vostruju mordu, luta i złosna zavyŭ. Jon nie chacieŭ pakidać akno, hyrčaŭ i ŭzdryhvaŭ, paryvaŭsia saskočyć uniz.

 

Sabaku vyvieli z kabinieta i puscili ŭ viestybiuli, adtul jon vyjšaŭ praz hałoŭny ŭvachod na vulicu i pryvioŭ sledstva da taksamatornaha prypynku. Kala jaho jon sled, pa jakim išoŭ, zhubiŭ. Pasla hetaha Tuzabubiena adviezli.

 

Sledstva razmiasciłasia ŭ kabiniecie ŭ Varenuchi, kudy i pačało pa čarzie vyklikać tych słužačych u Varjete, jakija ŭčora byli sviedkami zdarenniaŭ na viačernim spiektakli. Varta adznačyć, što sledstvu na kožnym kroku davodziłasia pieraadolvać niepradbačanyja ciažkasci. Nitačka rvałasia i rvałasia ŭ rukach.

 

Afišy byli? Byli. Ale za noč ich pazaklejvali novymi, i ciapier niama nivodnaje, choć ty zabisia. Adkul uziaŭsia hety samy mah? Boh jaho viedaje. Atrymlivajecca, z im byŭ zaklučany dahavor?

 

— Pavinien, — adkazaŭ uschvalavany Vasil Sciapanavič.

 

— A kali byŭ dahavor, to jon pavinien prajsci praz buchhałteryju.

 

— Abaviazkova, — adkazaŭ uschvalavana Vasil Sciapanavič.

 

— Dyk dzie ž jon?

 

— Niama, — adkazaŭ buchhałtar, jašče bolš pabialeŭ i razvioŭ rukami.

 

I sapraŭdy, ni ŭ papkach u buchhałteryi, ni ŭ findyrektara, ni ŭ Lichadziejeva, ni ŭ Varenuchi i sledu dahavora niama.

 

Jakoje prozvišča ŭ hetaha maha? Vasil Sciapanavič nie viedaje, jon učora nie byŭ na sieansie. Kapieldyniery nie viedajuć, biletnaja kasirka morščyła łob, morščyła, dumała-dumała, narešcie skazała:

 

— Vo… Zdajecca, Vołand.

 

A mahčyma, i nie Vołand? Mahčyma, što i nie. Mahčyma, Fołand.

 

Vysvietliłasia, što ŭ zamiežnym biuro ni pra jakoha maha Vołanda, a taksama i pra Fołanda i čuć ničoha nie čuli.

 

Kurjer Karpaŭ paviedamiŭ, što nibyta hety samy mah spyniŭsia na kvatery ŭ Lichadziejeva. Na kvateru, viadoma ž, adrazu zjezdzili. Nijakaha maha tam nie akazałasia. Samoha Lichadziejeva taksama niama. Chatniaje rabotnicy Hruni niama, i nichto nie viedaje, dzie jana dziełasia. Staršyni praŭlennia Mikanora Ivanaviča niama, Proležnieva niama!

 

Atrymlivałasia niešta zusim niesusvietnaje — znikła ŭsia hałoŭka administracyi, učora adbyŭsia dziŭny skandalny sieans, a chto jaho arhanizavaŭ i pa čyjoj padkazcy — nieviadoma.

 

A čas išoŭ, nabližaŭsia poŭdzień, kali pavinna adčynicca kasa. Ale pra heta i havorki być nie moža! Na dzviarach Varjete nieadkładna paviesili vializny kavałak kardonu z nadpisam: „Sionnia spiektakl admianiajecca”. U čarzie pačałosia chvalavannie, z hałavy spačatku, ale čarha pachvalavałasia-pachvalavałasia i pakrysie pačała raspadacca, i prykładna praz hadzinu ad jaje i sledu nie zastałosia. Sledstva pajechała praciahvać rabotu ŭ inšym miescy, słužačych adpuscili, pakinuli tolki dziažurnych, i dzviery Varjete zamknuli.

 

Buchhałtaru Vasilu Sciapanaviču terminova treba było vykanać dva zadanni. Pieršaje, zjezdzić u Kamisiju vidoviščaŭ i zabaŭ ablehčanaha typu z dakładam pra ŭčarašnija zdarenni, druhoje — pabyć u finhladackim siektary, kab zdać učarašniuju vyručku — 21 711 rubloŭ.

 

Akuratny i pasłuchmiany Vasil Sciapanavič zapakavaŭ hrošy ŭ hazietnuju papieru, viarovačkaju pieraviazaŭ pakiet nakryž, pakłaŭ jaho ŭ partfiel i, zhodna z instrukcyjaj, viadoma ž, pajšoŭ nie na aŭtobus, a na taksamatorny prypynak.

 

Jak tolki šafiory troch mašyn uhledzieli čałavieka z tuha napakavanym partfielem, jaki spiašaŭsia na prypynak, usie troje z-pad samaha nosa pajechali ŭpustuju dy jašče čamuści i złosna aziralisia.

 

Uražany hetaj akaličnasciu, buchhałtar doŭha stajaŭ słupkom, nie moh zrazumieć, što heta mahło abaznačać.

 

Chviliny praz try padjechała parožniaja mašyna, i tvar u šafiora adrazu skryviŭsia, jak tolki jon ubačyŭ pasažyra.

 

— Mašyna svabodnaja? — zdziŭlena kašlanuŭ i spytaŭsia Vasil Sciapanavič.

 

— Hrošy pakažycie, — złosna skazaŭ šafior i nie hlanuŭ na pasažyra.

 

Buchhałtar, usio bolej i bolej ničoha nie razumiejučy, cisnuŭ partfiel pad pachaj, dastaŭ z kašalka čyrvoniec i pakazaŭ šafioru.

 

— Nie pajedu! — koratka adkazaŭ toj.

 

— Prabačcie… — pačaŭ Vasil Sciapanavič, ale šafior pierapyniŭ jaho:

 

— Trajački josć?

 

Zusim zbity z pantałyku buchhałtar dastaŭ dzvie trajački i pakazaŭ šafioru.

 

— Siadajcie, — kryknuŭ toj i hetak lapnuŭ pa sciažku ličylnika, što ledź nie złamaŭ jaho. — Pajechali.

 

— Reštu davać niama čym, ci što? — niasmieła spytaŭsia buchhałtar.

 

— Cełaja kišenia rešty! — kryknuŭ šafior, i ŭ lusterku navat byli vidać jaho nabiehłyja kryvioj vočy. — Sionnia treci vypadak u mianie. Dy i z inšymi było. Daje niejki sučy syn čyrvoniec, ja jamu reštu — čatyry piaćdziesiat… vylez, svałata! Chvilin praz piać hladžu: zamiest čyrvonca naklejka z narzannaje butelki! — Tut šafior vydaŭ niekalki słoŭ nie dla druku. — Druhi — na Zubaŭskaj. Čyrvoniec. Daŭ try rubli rešty. Pajšoŭ! Ja palez u kašalok — adtul pčała — džyh u palec! Uch ty… — šafior znoŭ ukleiŭ słovy nie dla druku, — a čyrvonca niama. Učora ŭ hetym Varjete (znoŭ łajanka) niejkaja hadzina-fokusnik sieans z čyrvoncami ŭtvaryŭ (łajanka).

 

Buchhałtar asłupianieŭ, sciaŭsia ŭvieś i prytvaryŭsia, što navat i samo słova „Varjete” čuje ŭpieršyniu, a sam padumaŭ:

 

„Nu i nu!…”

 

Dajechali dobra, buchhałtar različyŭsia, uvajšoŭ u budynak i pakiravaŭ pa kalidory tudy, dzie znachodziŭsia kabiniet zahadčyka, i ŭžo pa darozie zrazumieŭ, što pryjechaŭ nie ŭ čas. Niejkaja mitusnia panavała ŭ kancylaryi Kamisii vidoviščaŭ. Paŭz buchhałtara prabiehła kurjerša z chustkaju na patylicy i z vytraščanymi vačyma.

 

— Niama, niama, daražeńkija maje, — kryčała jana nieviadoma kamu, — pinžak i štany tut, a ŭ pinžaku ničoha niama!

 

Jana znikła za niejkimi dzviaryma, i adrazu pačułasia, jak tam bjuć posud. Z sakratarskaha pakoja vylecieŭ znajomy buchhałtaru zahadčyk pieršaha siektara kamisii, ale ŭ takim stanie, što buchhałtara nie paznaŭ, i znik biassledna.

 

Uražany ŭsim hetym, buchhałtar dajšoŭ da sakratarskaha pakoja, jaki papiaredničaŭ kabinietu staršyni kamisii, i tut kančatkova byŭ uražany.

 

Praz začynienyja dzviery čuŭsia hrozny hołas, jaki niesumnienna naležaŭ Procharu Piatroviču — staršyni kamisii. „Daje niekamu dychtu, ci što?” — padumaŭ spałochany buchhałtar, azirnuŭsia i ŭbačyŭ inšaje: na skuranym kresle, z adkinutaj hałavoj, niastrymna płačučy, lažała, vyciahnuŭšy nohi amal na siaredzinu sakratarskaha pakoja, asabistaja sakratarka Prochara Piatroviča — pryhažunia Hanna Ryčardaŭna.

 

Uvieś padbarodak u Hanny Ryčardaŭny byŭ u pamadzie, a pa piersikavych ščokach paŭzli z paviek čornyja strumieni raskisłaje farby.

 

Hanna Ryčardaŭna ŭbačyła, što niechta zajšoŭ, uschapiłasia, kinułasia da buchhałtara, učapiłasia za advaroty jaho pinžaka, pačała tresci i kryčać:

 

— Dziakuj bohu! Choć adzin smieły znajšoŭsia! Usie razbiehlisia! Usie zdradzili! Pajšli, pajšli da jaho, ja nie viedaju, što mnie rabić! — Jana praciahvała płakać naŭzryd i ciahnuła buchhałtara ŭ kabiniet.

 

Jak tolki ŭvajšoŭ u kabiniet, buchhałtar upusciŭ dołu partfiel, i ŭ hałavie ŭ jaho ŭsio pajšło kruham. I było z-za čaho.

 

Za vializnym piśmovym stałom z vializnaju čarnilicaj siadzieŭ pusty harnitur i suchim piarom vadziŭ pa papiery. Harnitur byŭ z halštukam, z kišeńki tyrčała piaro samapiski, ale nad kaŭniarom nie było ni šyi, ni hałavy, hetaksama jak z rukavoŭ nie vidać było i ruk. Harnitur zasiarodžana pracavaŭ i zusim nie zaŭvažaŭ usiaho taho verchału, jaki panavaŭ navokal. Harnitur pačuŭ, što niechta ŭvajšoŭ, adkinuŭsia da spinki siadziennia, i nad kaŭniarom prahučaŭ dobra znajomy buchhałtaru hołas Prochara Piatroviča:

 

— Što takoje? Na dzviarach napisana, što ja nie prymaju.

 

Pryhažunia sakratarka až visknuła, załamała ruki i zakryčała:

 

— Voś bačycie? Bačycie? Niama jaho! Niama! Viarnicie jaho, viarnicie!

 

Tut niechta ŭsunuŭsia ŭ dzviery i adrazu ž vylecieŭ preč. Buchhałtar adčuŭ, što nohi ŭ jaho zadryžali, prysieŭ na krajok kresła, ale partfiel padniać nie zabyŭsia. Hanna Ryčardaŭna tancavała vakol buchhałtara, skubła jaho za pinžak i kryčała:

 

— Ja viečna havaryła jamu, kali jon čorta ŭspaminaŭ! Voś i daŭspaminaŭsia, — tut pryhažunia padbiehła da piśmovaha stała i napieŭnym piaščotnym hołasam, krychu huhniavym pasla płaču, uskliknuła:

 

— Proša! Dzie vy?

 

— Chto tut vam „Proša”? — pychliva pacikaviŭsia harnitur, i jašče macniej usieŭsia ŭ kresle.

 

— Nie paznajacie! Mianie nie paznajacie! Vy razumiejecie? — zahałasiła sakratarka.

 

— Paprašu nie hałasić u kabiniecie! — užo zazłavaŭ harnitur u pałosačku i rukavom padsunuŭ da siabie stosik papier, kab napisać na ich rezalucyi.

 

— Nie, nie, nie mahu hetaha vytryvać, nie mahu! — zakryčała Hanna Ryčardaŭna i vylecieła ŭ pryjomny pakoj, a za joj kulaju i buchhałtar.

 

— Uiaŭlajecie, siadžu, — raskazvała i kałaciłasia ad chvalavannia Hanna Ryčardaŭna, znoŭ učapiŭšysia za rukaŭ buchhałtara, — i ŭvachodzić kot. Čorny, vialiki, jak biehiemot. JA, viadoma, kryču na jaho „apsik”. Jon preč, a zamiest jaho ŭvachodzić taŭstun z hetakaj samaj kašečaju mordaju i havoryć: „Heta čamu vy, hramadzianka, na naviedvalnikaŭ „psik” kryčycie?” I naprastki šuś da Prochara Piatroviča, siadaje nasuprać jaho ŭ kresła! Nu voś, jon dabradušny čałaviek, ale niervovy. Zazłavaŭsia! Što kazać. Zniervavany čałaviek, pracuje, jak vol, — zazłavaŭ. „Vy čamu, havoryć, biez dakłada leziecie?” A toj, nachaba, ujaŭlajecie, vyvaliŭsia ŭ kresle i havoryć z usmieškaju: „A ja, havoryć, z vami pra spravu pahavaryć pryjšoŭ”. Prochar Piatrovič znoŭ razzłavaŭsia: „Ja zaniaty!” A toj, padumać tolki, adkazvaje: „Ničym vy nie zaniaty…” Nu? Tut, viadoma, ciarpiennie ŭ Prochara Piatroviča łopnuła, i jon zakryčaŭ: „Dy što ž heta robicca? Vyviesci jaho von, čort mianie vaźmi!” A toj, ujaŭlajecie, usmichnuŭsia i havoryć: „Kab čort uziaŭ? Čamu ž, heta možna!” I — babach, ja navat kryknuć nie paspieła, hladžu: niama hetaha z kašečaju hałavoju i sia… siadzić… harnitur… E-e! — skryviła raziaŭleny rot i zavyła znoŭ Hanna Ryčardaŭna.

 

Udaviłasia ad płaču, pieraviała duch i pačała havaryć zusim aby-što:

 

— I piša, piša, piša! Zvarjacieć možna! Havoryć pa telefonie! Harnitur! Usie razbiehlisia, jak zajcy!

 

Buchhałtar stajaŭ i kałaciŭsia. Ale tut sam los z jaho zlitavaŭsia. U sakratarski pakoj dziełavoju chadoju ŭvachodziła milicyja ŭ asobie dvuch čałaviek. Jak tolki ŭhledzieła ich, pryhažunia zapłakała jašče macniej, pakazała palcam na dzviery ŭ kabiniet.

 

— Davajcie nie budziem płakać, hramadzianka, — spakojna skazaŭ pieršy, i buchhałtar adčuŭ, što jon tut zusim niepatrebny, vyskačyŭ z sakratarskaha pakoja i praz chvilinu ŭžo byŭ na sviežym pavietry. U hałavie ŭ jaho hulaŭ niejki skrazniak, huło, jak u kominie, a siarod hetaha hudu čulisia abryŭki kapieldynierskich raskazaŭ pra ŭčarašniaha kata, jaki ŭdzielničaŭ u sieansie. „E-hie! Dy ci nie naš heta kocik?”

 

Pasla taho jak nie dabiŭsia tołku ŭ kamisii, dobrasumlenny Vasil Sciapanavič rašyŭ naviedać filijal, jaki razmiaščaŭsia ŭ Vahańkaŭskim zavułku. I kab krychu supakoicca, pajšoŭ tudy pieššu. Haradski filijal vidoviščaŭ razmiaščaŭsia ŭ abłuplenym starym budynku ŭ hłybini dvara i byŭ znakamity svaimi parfiravymi kałonami ŭ viestybiuli.

 

Ale nie hetyja kałony ŭražvali naviedvalnikaŭ u toj dzień, a toje, što adbyvałasia pad imi.

 

Niekalki naviedvalnikaŭ zdrancvieła stajali i hladzieli na zapłakanuju panienku, što siadzieła za stolikam, na jakim lažała spiecyjalnaja vidoviščnaja litaratura, jakuju jana pradavała. U hety momant panienka nikomu ničoha nie prapanoŭvała i ŭ adkaz na spačuvalnyja pytanni tolki admachvałasia, a zvierchu, i znizu, i z bakoŭ, z usich addziełaŭ filijała sypaŭsia zvon sama mała z dvaccaci telefonnych aparataŭ.

 

Panienka papłakała, raptam skałanułasia, isteryčna ŭskryknuła:

 

— Voś iznoŭ! — i niespadziavana zaspiavała dryhotkim saprana:

 

Słavnoje morie sviaščiennyj Bajkal…

 

Kurjer, jaki pakazaŭsia na lesvicy, pahraziŭ niekamu kułakom i zaspiavaŭ razam z panienkaju hłuchim, ćmianym barytonam:

 

Słavien korabl, omulevaja bočka!..

 

Da kurjeravaha hołasu dałučylisia dalokija hałasy, chor pačaŭ razrastacca, i, narešcie, piesnia hrymieła z usich kutkoŭ filijała. U bližejšym pakoi, dzie razmiaščaŭsia padlikova-pravieračny addziel, asabliva vyłučałasia niečaja mahutnaja chrypłavataja aktava. Akampanavaŭ choru tresk telefonnych aparataŭ, jaki ŭsio macnieŭ.

 

Hiej, barhuzin… pošievielivaj val!.. —

 

roŭ kurjer na lesvicy.

 

Slozy ciakli pa tvary ŭ dziaŭčyny, jana sprabavała scisnuć zuby, ale rot raziaŭlaŭsia sam, i jana spiavała na aktavu vyšej, čym kurjer:

 

Mołodcu byt' niedalečko!

 

Uražvała aniamiełych naviedvalnikaŭ filijała toje, što charysty, raskidanyja ŭ roznych miescach, spiavali vielmi zładžana, byccam uvieś chor stajaŭ i nie zvodziŭ voč z niabačnaha dyryžora.

 

Ludzi spynialisia la ahorodžy dvara, dzivilisia z viesiałosci, jakaja panavała ŭ filijale.

 

Jak tolki pieršy słupok skončyŭsia, spieŭ adrazu scich, nibyta pa zahadzie dyryžora. Kurjer cicha vyłajaŭsia i znik. Tut adčynilisia i hałoŭnyja dzviery, pakazaŭsia hramadzianin u letnim palito, z-pad jakoha vidać byŭ bieły chałat, a pobač z im milicyjanier.

 

— Doktar, zrabicie što-niebudź, prašu, — isteryčna ŭskryknuła dziaŭčyna.

 

Na lesvicu vybieh sakratar filijała, jon hareŭ ad soramu i zbiantežanasci, zahavaryŭ zaikajučysia:

 

— Bačycie, doktar, u nas niejki masavy hipnoz… Dyk voś, nieabchodna… — jon nie dahavaryŭ, pačaŭ davicca słovami i raptam zaspiavaŭ tenaram:

 

Šiłka i Nierčinsk…

 

— Durań! — uspieła kryknuć dziaŭčyna, ale nie rastłumačyła, na kaho łajecca, a zamiest hetaha sama zamarmytała i vyvieła pra Šyłku i Nierčynsk.

 

— Vaźmicie siabie ŭ ruki! Pierastańcie spiavać! — zviarnuŭsia doktar da sakratara.

 

Jano i tak vidać było, što sakratar addaŭ by što chočacie, kab tolki pierastać spiavać, ale spynicca jon užo nie moh i danios da ludskich vušej u zavułku navinu pra toje, što ŭ nietrach nie začapiŭ jaho pražorlivy zvier i što kula strałka nie zdahnała!

 

Jak tolki słupok skončyŭsia, dziaŭčyna pieršaju atrymała porcyju valarjanki ad doktara, a potym jon pabieh sledam za sakratarom da inšych — paić i ich.

 

— Prabačcie, hramadzianačka, — niespadziavana zviarnuŭsia Vasil Sciapanavič da dziaŭčyny, — da vas čorny kot nie prychodziŭ?

 

— Jaki tam jašče kot? — złosna zakryčała dziaŭčyna. — Asiol siadzić u nas u filijale, asiol! — i dadała da hetaha: — Niachaj čuje! Ja pra ŭsio raskažu!

 

I sapraŭdy raskazała, što adbyłosia.

 

Vysvietliłasia, što zahadčyk haradskoha filijała, jaki „daščentu razvaliŭ ablehčanyja zabavy” (hetak skazała dziaŭčyna), pakutavaŭ manijaj arhanizoŭvać roznyja hurtki.

 

— Načalstva abmanvaŭ! — kryčała dziaŭčyna.

 

Na praciahu hoda zahadčyk paspieŭ arhanizavać hurtok pa vyvučenni Lermantava, šachmatna-šaškavy, pinh-ponhavy i hurtok konnikaŭ. Na leta pahražaŭ arhanizavać hurtok viesłavannia na presnaj vadzie i hurtok alpinistaŭ. I voś sionnia ranicaj uvachodzić jon, zahadčyk…

 

— I viadzie pad ruku niejkaha abarmota, — raskazvała dziaŭčyna, — jaki nieviadoma adkul uziaŭsia, u klatčastych štanach, u pabitym piensne… i morda, što hladzieć niemahčyma!

 

I adrazu ž, jak raskazała dziaŭčyna, usim nazvaŭ jaho jak vydatnaha spiecyjalista arhanizoŭvać charavyja hurtki.

 

Tvary budučych alpinistaŭ pazmračnieli, ale zahadčyk adrazu zaklikaŭ usich nie žurycca, a spiecyjalist pažartavaŭ, i pasmiašyŭ, i paklaŭsia, što spievy času zabiaruć zusim mała, a karysci ad hetaha budzie ceły voz.

 

Nu, viadoma, jak raskazvała dziaŭčyna, pieršyja vyskačyli Fanaŭ i Kasarčuk, sama pieršyja ŭ filijale padchalimy, abjavili, što zapisvajucca. Tut i astatnija słužačyja pierakanalisia, što spievaŭ nie pazbiehnuć, daviałosia zapisvacca ŭ hurtok i im. Spiavać vyrašyli ŭ abiedzienny čas, bo astatni zajmali Lermantaŭ i šaški. Zahadčyk, kab pakazać prykład, abjaviŭ, što ŭ jaho tenar, a dalej usio pačałosia jak u strašnym snie. Klatčasty spiecyjalist-charmajstar zakryčaŭ:

 

— Do-mi-sol-do! — vyvałak sama saramlivych z-za šafaŭ, dzie jany sprabavali ŭratavacca ad spievaŭ, Kasarčuku skazaŭ, što ŭ jaho vyklučny słych, pačaŭ žalicca, skuholić, prasić, kab nie kryŭdzili staroha rehienta-pievuna, stukaŭ kamiertonam pa palcach, paprasiŭ zaspiavać „Słavnoje morie”.

 

Hrymnuli. I vydatna hrymnuli. Klatčasty sapraŭdy byŭ majstar svaje spravy. Skončyli pieršy słupok. Tut rehient paprasiŭ prabačennia, skazaŭ, što jamu treba na chvilinku — i… znik. Dumali, što i sapraŭdy jon praz chvilinku vierniecca nazad. Ale i praz dziesiać jaho nie było. Uzradavalisia filijalcy — uciok.

 

I raptam mižvoli zaspiavali druhi słupok, usich pavioŭ za saboj Kasarčuk, u jakoha, moža, i nie było absalutnaha słychu, ale byŭ davoli pryjemny tenar. Praspiavali. Rehienta niama! Pajšli kožny na svajo miesca, ale nie ŭspieli siesci, jak znoŭ mižvoli zaspiavali. A spynicca nie atrymlivałasia. Pamaŭčać chviliny sa try i znoŭ zapiavajuć. Pamaŭčać — i znoŭ! Tut zdahadalisia, što biada. Zahadčyk zamknuŭsia ad soramu ŭ svaim kabiniecie.

 

Raskaz pierapyniŭsia. Valarjanka nijak nie dapamahała.

 

Praz čverć hadziny ŭ dvor u Vahańkaŭskim zavułku padjechali try hruzaviki, u jaho zahruzili ŭvieś štat filijała razam z zahadčykam.

 

Jak tolki mašyna hajdanułasia ŭ varotach i vyjechała ŭ zavułak, słužačyja, jakija stajali ŭ kuzavie i trymalisia za plečy adzin u adnaho, raziavili raty, i zavułak napoŭniŭsia papularnaju piesniaj. Druhi hruzavik padchapiŭ, a za im i treci. Hetak i pajechali. Ludzi na vulicy tolki nieznarok kidali vokam na mašyny i nie zdziŭlalisia, dumali, što heta ekskursija jedzie za horad. Jechali i na samaj spravie za horad, ale tolki nie na ekskursiju, a ŭ kliniku prafiesara Stravinskaha.

 

Praz paŭhadziny zusim zvarjacieły buchhałtar dabraŭsia da finhladackaha siektara ŭ spadziavanni ŭrešcie pazbavicca hrošaj. Navučany ŭžo vopytam, jon spačatku asciarožna zazirnuŭ u pradaŭhavatuju zału, dzie za matavym škłom i załatymi nadpisami siadzieli słužačyja. Nijakaje tryvohi ci nieparadku buchhałtar tut nie zapadozryŭ. Było cicha, jak i naležyć u prystojnaj ustanovie.

 

Vasil Sciapanavič usunuŭ hałavu ŭ toje akienca, dzie było napisana: „Pryjom sum”, — pavitaŭsia z niejkim nieznajomym słužačym i vietliva paprasiŭ prychodny order.

 

— A našto vam? — spytaŭsia słužačy praz akienca. Buchhałtar zdziviŭsia.

 

— Chaču zdać hrošy. Ja z Varjete.

 

— Chvilinačku, — adkazaŭ słužačy i imhnienna začyniŭ rašotkaj dzirku ŭ škle.

 

„Dziŭna!” — padumaŭ buchhałtar. Zdziŭlennie jaho było zusim naturalnaje. Upieršyniu ŭ jaho žycci adbyvałasia takoje. Usim viadoma, jak ciažka atrymać hrošy, tut abaviazkova znojducca pieraškody. Ale za tryccać hadoŭ raboty buchhałtaram nie było nivodnaha vypadku, kab chto-niebudź, pryvatnaja albo jurydyčnaja asoba, nie spiašaŭsia ŭziać hrošy.

 

Narešcie rašotka adsunułasia, i buchhałtar znoŭ nachiliŭsia da akienca.

 

— A mnoha ŭ vas? — spytaŭsia słužačy.

 

— Dvaccać adna tysiača siemsot adzinaccat' rubloŭ.

 

— Oho! — čamuści iranična adkazaŭ słužačy i padaŭ buchhałtaru zialony kvitok.

 

Buchhałtar chucieńka zapoŭniŭ dobra viadomuju formu i pačaŭ razviazvać aboračku na pakiecie. Kali jon raspakavaŭ svoj hruz, u vačach u jaho zastrakacieła, jon niešta chvaravita pramarmytaŭ.

 

Pierad vačyma milhali zamiežnyja hrošy. Tut byli pački kanadskich dalaraŭ, anhielskich funtaŭ, hałandskich huldenaŭ, łatvijskich łataŭ, estonskich kron…

 

— Voś jon, adzin z hetych štukaroŭ z Varjete, — pačuŭsia hrozny hołas nad aniamiełym buchhałtaram. I adrazu ž Vasila Sciapanaviča aryštavali.

 

Razdziel 18 NIAŬDAČLIVYJA NAVIEDVALNIKI

 

Jakraz u toj čas, kali sumlenny buchhałtar imknuŭ u taksamatory, kab narvacca na samapišučy harnitur, z płackartnaha miakkaha vahona № 9 kijeŭskaha ciahnika, jaki prybyŭ u Maskvu, razam z inšymi vyjšaŭ prystojny hramadzianin z maleńkim fibravym čamadančykam u ruce. Heta byŭ nie chto inšy, jak sam dziadźka niabožčyka Bierlijoza, Maksimilijan Andrejevič Papłaŭski, ekanamist-płanavik, jaki žyŭ u Kijevie na byłoj Instytuckaj vulicy. Prymusiła jaho pryjechać u Maskvu atrymanaja pazaŭčora telehrama nastŭpnaha zmiestu: „Mianie tolki što zarezaŭ tramvaj na Patryjarchavych.

 

Pachavannie piatnicu, try hadziny apoŭdni. Pryjazdžaj. Bierlijoz”.

 

Maksimilijan Andrejevič zasłužana ličyŭsia adnym z razumniejšych ludziej u Kijevie. Ale i sama razumnaha čałavieka padobnaja telehrama pastavić u tupik. Kali čałaviek telehrafuje, što jaho zarezała, to zrazumieła, što zarezała nie na smierć. Ale pry čym tady pachavannie? Ci jon u takim stanie, što pradbačyć smierć? Takoje mahčyma, ale sama dziŭnaje — dakładnasć. Adkul jon viedaje, što chavać jaho buduć u piatnicu ŭ try hadziny? Dziŭnaja telehrama!

 

Adnak razumnyja ludzi tamu i razumnyja, što ŭmiejuć razabracca ŭ sama składanych abstavinach. Zusim prosta. Adbyłasia pamyłka. Telehramu pieradali nabłytanuju. Słova „mianie” niesumnienna trapiła siudy z druhoj telehramy, zamiest słova „Bierlijoza”, jakoje stała „Bierlijoz” i trapiła ŭ kaniec telehramy. Z takoju papraŭkaju sens telehramy robicca zrazumiełym, ale, viadoma ž, trahičnym.

 

Kali zacich vybuch hora, jaki spascih žonku Maksimilijana Andrejeviča, toj nieadkładna pačaŭ zbiracca ŭ Maskvu.

 

Treba skazać pra adnu tajamnicu Maksimilijana Andrejeviča. Što kazać, škada było žončynaha plamiennika, jaki zahinuŭ u samym roskvicie. Ale jon, jak čałaviek dziełavy, razumieŭ, što nijakaje asablivaje patreby prysutničać jamu na pachavanni nie było. I ŭsio roŭna Maksimilijan Andrejevič spiašaŭsia ŭ Maskvu. Jakaja była pryčyna? Adna — kvatera. Kvatera ŭ Maskvie? Heta surjozna. Nieviadoma čamu, ale Kijeŭ nie padabaŭsia Maksimilijanu Andrejeviču, i dumka pra pierajezd u Maskvu hetak mučyła jaho apošni čas, što jon navat pačaŭ spać drenna. Jaho nie radavali viasnovyja razlivy Dniapra, kali, zataplajučy astravy na nizkim bierazie, vada zlivałasia z niebakrajem. Jaho nie radavaŭ cudoŭny krajavid, jaki adkryvaŭsia ad padnožža pomnika kniaziu Ŭładzimiru. Jaho nie ciešyli soniečnyja vodsviety, jakija pieralivalisia pa cahlanych sciažynkach Uładzimirskaje horki. Ničoha hetaha jamu nie treba było, jon chacieŭ adnaho tolki — pierajechać u Maskvu.

 

Abjavy ŭ hazietach pra abmien kvatery na Instytuckaj vulicy ŭ Kijevie na mienšuju płošču ŭ Maskvie nie davali nijakaha vyniku. Achvotnikaŭ nie znachodziłasia, a kali zredku i znachodzilisia, to ichnija prapanovy byli niačystyja.

 

Telehrama ŭraziła Maksimilijana Andrejeviča. Heta byŭ toj momant, jaki pratracić hrech. Sapraŭdnyja dziełavyja ludzi viedajuć, što hetakija momanty nie paŭtarajucca.

 

Adnym słovam, nie zvažajučy na ciažkasci, treba było zabrać u spadčynu kvateru plamiennika na Sadovaj. Heta było składana, vielmi składana, ale pieraškody treba abaviazkova pieraadoleć. Vopytny Maksimilijan Andrejevič viedaŭ, što na hetym šlachu pieršy i sama nieabchodny krok — prapiska, čaho b jana ni kaštavała, niachaj navat časovaja, u troch plamiennikavych pakojach.

 

U piatnicu ŭdzień Maksimilijan Andrejevič adčyniŭ dzviery pakoja, u jakim miasciłasia domakiraŭnictva doma 302-bis na Sadovaj vulicy ŭ Maskvie.

 

U vuzieńkim pakojčyku, dzie na scianie visieŭ stareńki płakat, na jakim na niekalkich malunkach byli pakazany sposaby ažyŭlennia tapielcaŭ, za draŭlanym stałom u adzinocie siadzieŭ čałaviek siaredniaha ŭzrostu, niepaholeny, z ustryvožanymi vačyma.

 

— Ci mahu ja bačyć staršyniu praŭlennia? — vietliva pacikaviŭsia ekanamist-płanavik, zniaŭ kapialuš i pastaviŭ svoj čamadančyk na pustoje kresła.

 

Hetaje, na pieršy pohlad prostaje pytannie čamuści zbiantežyła čałavieka za stałom hetak, što jon z tvaru zmianiŭsia. Jon tryvožna, skosa pahladzieŭ, pramarmytaŭ, što staršyni niama.

 

— Jon doma? — spytaŭsia Papłaŭski. — U mianie nieadkładnaje pytannie.

 

Čałaviek za stałom znoŭ niešta pramarmytaŭ. Ale i z hetaha možna było zdahadacca, što staršyni i doma niama.

 

— A kali jon budzie?

 

Čałaviek ničoha nie adkazaŭ i z niejkaju tuhoju pahladzieŭ u akno.

 

„Aha!” — skazaŭ sam sabie razumny Papłaŭski i papytaŭsia, dzie sakratar.

 

Dziŭny čałaviek za stałom až pačyrvanieŭ ad natuhi i znoŭ pramarmytaŭ, što sakratara taksama niama… nieviadoma, kali jon pryjdzie… i što sakratar zachvareŭ…

 

„Aha, — skazaŭ sam sabie Papłaŭski, — ale ž chto-niebudź josć u praŭlenni?”

 

— JA, — słabym hołasam abazvaŭsia čałaviek.

 

— Ci viedajecie, — pierakanaŭča zahavaryŭ Papłaŭski, — ja adziny spadčynnik niabožčyka Bierlijoza, majho svajaka, jaki zahinuŭ, jak vam viadoma, na Patryjarchavych, i ja abaviazany, adpaviedna zakonu, zabrać spadčynu — našu kvateru numar piaćdziesiat…

 

— Nie ŭ kursie spravy ja, tavaryš, — nudna pierapyniŭ čałaviek.

 

— Vybačajcie, — zyčnym hołasam skazaŭ Papłaŭski, — vy siabra praŭlennia i abaviazany…

 

I voś tut u pakoj uvajšoŭ niejki hramadzianin. Toj, za stałom, jak uhledzieŭ jaho, spałatnieŭ.

 

— Vy siabra praŭlennia Piatnažka? — spytaŭsia ŭ čałavieka za stałom naviedvalnik.

 

— JA, — ledź čutna adkazaŭ toj.

 

Čałaviek niešta pašaptaŭ Piatnažku, i toj, zusim zasmučany, ustaŭ z kresła, i praz niekalki siekund Papłaŭski zastaŭsia siadzieć adzin u pustym pakojčyku praŭlennia.

 

„E-e, jakaja pryhoda! I treba ž było, kab ich usich adrazu…” — z prykrasciu dumaŭ Papłaŭski, naprastki praz dvor spiašajučysia ŭ kvateru № 50.

 

Dzviery adrazu ž, jak tolki pazvaniŭ ekanamist-płanavik, adamknuli, i Maksimilijan Andrejevič uvajšoŭ u pryciemnieny piaredni pakoj. Jaho zdziviła taja akaličnasć, što było niezrazumieła, chto jamu adamknuŭ: u piarednim pakoi nikoha nie było, akramia vielizarnaha čornaha kata, jaki siadzieŭ na kresle.

 

Maksimilijan Andrejevič pakašlaŭ, patupaŭ nahami, i tady dzviery adčynilisia i ŭ piaredni pakoj vyjšaŭ Karoŭieŭ. Maksimilijan Andrejevič pakłaniŭsia jamu vietliva, ale z hodnasciu i skazaŭ:

 

— Majo prozvišča Papłaŭski. Ja dziadźka…

 

Nie paspieŭ jon dahavaryć, jak Karoŭieŭ vychapiŭ z kišeni brudnuju chuscinku, utknuŭ u jaje nos i zapłakaŭ.

 

— …niabožčyka Bierlijoza…

 

— A jak ža, a jak ža, — pierapyniŭ Karoŭieŭ, adniaŭ chuscinku ad tvaru. — Ja adrazu zdahadaŭsia, jak tolki zirnuŭ na vas, što heta vy! — I zatrossia ad płaču, pačaŭ vykrykvać:— Hora jakoje, ha? Što ž heta tvorycca? Ha?

 

— Tramvaj zadušyŭ? — šeptam spytaŭsia Papłaŭski.

 

— Na miescy, — kryknuŭ Karoŭieŭ, i slozy paciakli ŭ jaho z-pad piensne ručajami, — nasmierć! Ja byŭ sviedka. Paviercie — raz! Hałava — preč! Pravaja naha — chraś, papałam! Levaja — chraś, papałam! Voś da čaho hetyja tramvai davodziać! — I ŭžo, mabyć, nie mohučy siabie bolej strymlivać, Karoŭieŭ klunuŭ nosam u scianu pobač z lustram i pačaŭ uzdryhvać ad płaču.

 

Bierlijozaŭ dziadźka byŭ ščyra ŭražany pavodzinami nieznajomca. „Voś, a kažuć, što nie byvaje ŭ naš viek spahadlivych ludziej!” — padumaŭ jon i adčuŭ, što ŭ samoha jaho pačynajuć sviarbieć vočy. Adnak u toj samy čas niepryjemnaja chmarka napłyła na jaho dušu, jak vužyk, milhnuła dumka pra toje, a ci nie prapisaŭsia ŭžo hety dobry čałaviek u kvatery niabožčyka, bo i takoje ŭ žycci nieadnojčy zdarałasia.

 

— Vybačajcie, vy byli siabram majho niabožčyka Mišy? — spytaŭsia jon, vycirajučy rukavom levaje suchoje voka, a pravym pryhladaŭsia da Karoŭieva, jaki scinaŭsia ad skruchi.

 

Ale toj hetak raspłakaŭsia, što nielha było ničoha razabrać zusim, akramia paŭtoraŭ słoŭ „chraś” i „papałam”. Napłakaŭšysia ŭvolu, Karoŭieŭ narešcie adlip ad scienki i pramoviŭ:

 

— Nie, nie mahu bolej! Pajdu vypju trysta kropiel efirnaje valarjanki! — jon paviarnuŭsia da Papłaŭskaha ŭščent zapłakanym tvaram i dadaŭ: — Voś jany, tramvai!

 

— Vybačajcie, heta vy mnie adbili telehramu? — spytaŭsia Maksimilijan Andrejevič, pakutliva dumajučy, chto jon, hety dziŭny płaksa.

 

— Jon! — adkazaŭ Karoŭieŭ i tycnuŭ palcam na kata.

 

Papłaŭski vyłupiŭ vočy, padumaŭ, što niedačuŭ.

 

— Nie, nie mahu, nie staje siły, — šmorhajučy nosam, praciahvaŭ Karoŭieŭ, — jak uspomniu: koła pa nazie… adno koła pudoŭ dziesiać budzie… Chraś! Pajdu lahu, pasprabuju zasnuć, — i jon adrazu znik z piaredniaha pakoja.

 

A kot pavarušyŭsia, saskočyŭ z kresła, staŭ na zadnija łapy, prycharašyŭsia, raziaviŭ pašču i skazaŭ:

 

— Nu, ja daŭ telehramu. A što dalej?

 

U Maksimilijana Andrejeviča adrazu zakružyłasia hałava, adnialisia ruki i nohi, jon upusciŭ čamadančyk i sieŭ na kresła nasuprać kata.

 

— Ja ž, zdajecca, u vas pa-rasiejsku pytajusia, — surova skazaŭ kot, — a što dalej?

 

Papłaŭski ničoha nie adkazaŭ.

 

— Pašpart! — miaŭknuŭ kot i praciahnuŭ pulchnuju łapu.

 

Papłaŭski ničoha nie ciamiŭ i nie bačyŭ, akramia dzviuch iskraŭ u kašečych vačach, jon vychapiŭ z kišeni pašpart, jak kinžal. Kot uziaŭ z padlustravaha stolika akulary ŭ toŭstaj čornaj apravie, načapiŭ ich na mordu, z-za čaho zrabiŭsia jašče bolš važny, i vyniaŭ z dryžačaje ruki ŭ Papłaŭskaha pašpart.

 

„Cikava, samleju ja ci nie?” — padumaŭ Papłaŭski. Zdalok čuvać byli ŭschlipy Karoŭieva, uvieś piaredni pakoj napoŭniŭsia efirnym pacham, pacham valarjanki i jašče niejkaje motašnaj miarzotnasci.

 

— Jakim addzialenniem vydadzieny vaš dakumant? — spytaŭsia kot i pryhledzieŭsia da staronki.

 

Adkazu nie było.

 

— Čatyrysta dvanaccatym, — sam sabie skazaŭ kot, vodziačy łapaj pa pašparcie, jaki jon trymaŭ dahary, — nu, viadoma! Ja viedaju hetaje addzialennie! Tam aby-kamu pašparty vydajuć! A ja, naprykład, takomu, jak vy, nie vydaŭ by! Nizavošta nie vydaŭ by! Tolki pahladzieŭ na tvar i adrazu b admoviŭ! — kot hetak razzłavaŭsia, što špurnuŭ pašpart na padłohu. — Vaša prysutnasć na pachavanni admianiajecca, — praciahvaŭ kot aficyjnym hołasam, — jedźcie na miesca žycharstva. — I raŭnuŭ za dzviery — Azazieła!

 

Na jaho hołas u piaredni pakoj vybieh maleńki, kulhavieńki, u čornym u ablipku tryko, z nažom za skuranoj papruhaju, ryžy, z žoŭtym ikłom, z bialmom na levym voku.

 

Papłaŭski adčuŭ, što jamu nie chapaje pavietra, ustaŭ z kresła i pačaŭ adstupać zadam, trymajučysia za serca.

 

— Azazieła, praviadzi! — zahadaŭ kot i vyjšaŭ z piaredniaha pakoja.

 

— Papłaŭski, — cicha prahuhniaviŭ maleńki, — spadziajusia, usio zrazumieła?

 

Papłaŭski kiŭnuŭ hałavoj.

 

— Viartajsia nieadkładna ŭ Kijeŭ, — praciahvaŭ Azazieła, — siadzi tam cišej vady nižej travy i ni pra jakuju kvateru ŭ Maskvie navat i nie dumaj, zrazumieła?

 

Hety maleńki, jaki da smierci pałochaŭ Papłaŭskaha svaim ikłom, nažom i kryvym vokam, dastavaŭ ekanamistu tolki da plača, ale dziejničaŭ enierhična, składna i spraŭna.

 

Najpierš jon padniaŭ pašpart i padaŭ jaho Maksimilijanu Andrejeviču, i toj uziaŭ knižačku zmiarcviełaju rukoju. Potym nazvany Azaziełam adnoj rukoju padniaŭ čamadan, druhoju adčyniŭ dzviery, uziaŭ pad ruku Bierlijozavaha dziadźku, vyvieŭ jaho na lesvičnuju placoŭku. Papłaŭski prychiliŭsia da sciany. Biez usiakaha kluča Azazieła adamknuŭ čamadan, dastaŭ z jaho vializnuju smažanuju kurycu biez adnaje nahi, zahornutuju ŭ pramaslenuju hazietu, i pakłaŭ jaje na placoŭcy. Potym dastaŭ dzvie pary bializny, brytvienny prybor, papruhu, niejkuju knižku i futaral i ŭsio heta zhrob nahoj u lesvičny pralot, akramia kurycy. Tudy palacieŭ i apuscieły čamadan. Čuvać było, jak jon hrymnuŭsia ŭnizie i ad jaho adlacieła viečka.

 

Potym ryžy bandyt uchapiŭ kurycu za nahu i ŭsioj hetaj kurycaj tak mocna i strašna ŭłupiŭ Papłaŭskamu pa šyi, što kurynaje tułava adlacieła, a naha zastałasia ŭ ruce ŭ Azazieły. Usio pierabłytałasia ŭ domie Abłonskich, jak spraviadliva skazaŭ znakamity piśmiennik Leŭ Tałstoj. Hetaje samaje paŭtaryŭ by jon i zaraz. Sapraŭdy, usio zamitusiłasia ŭ vačach u Papłaŭskaha. Doŭhaja iskra pralacieła ŭ jaho pierad vačyma, potym zmianiłasia na žałobnaha zmieja, jaki na imhniennie patušyŭ travieński dzień, i Papłaŭski palacieŭ uniz pa lesvicy, trymajučy pašpart u ruce. Jon dalacieŭ da pavarotu, vybiŭ nahoju škło ŭ aknie na nastupnaj placoŭcy i sieŭ na prystupku. Paŭz jaho praskakała biaznohaja kura i ŭpała ŭ pralot. Azazieła naviersie imhnienna abhryz kurynuju nahu, kostku ŭsunuŭ u bakavuju kišeniu tryko, viarnuŭsia ŭ kvateru i hruknuŭ za saboju začynienymi dzviaryma. U hety čas znizu pačulisia asciarožnyja kroki čałavieka, jaki išoŭ uhoru.

 

Papłaŭski prabieh jašče adzin pralot i, sieŭšy na kanapku, pieravioŭ duch.

 

Niejki maleńki pažyły čałaviek z nadzvyčaj sumnym tvaram, u časučovym staradaŭnim harnitury i ŭ cviordym sałamianym kapielušy z zialonaju stužkaju, išoŭ pa lesvicy ŭharu i spyniŭsia la Papłaŭskaha.

 

— Možna ŭ vas papytać, hramadzianin, — sumna pacikaviŭsia časučovy čałaviek, — a dzie kvatera numar piaćdziesiat?

 

— Vyšej! — koratka adkazaŭ Papłaŭski.

 

— Ščyra vam dziakuju, hramadzianin, — hetak ža sumna skazaŭ čałaviek i pajšoŭ uhoru, a Papłaŭski pabieh uniz.

 

Uznikaje pytannie, ci nie ŭ milicyju zaspiašaŭsia Maksimilijan Andrejevič skardzicca na bandytaŭ, jakija ŭčynili nad im hvałt siarod biełaha dnia? Nie, ni ŭ jakim vypadku, heta možna skazać smieła. Pajsci ŭ milicyju i skazać, što voś kot u akularach, maŭlaŭ, čytaŭ moj pašpart, a potym čałaviek u tryko z nažom… nie, hramadzianie, Maksimilijan Andrejevič sapraŭdy byŭ čałaviek razumny!

 

Ion užo byŭ unizie, kali ŭbačyŭ la samych paradnych dzviarej dzviery ŭ niejkuju kamorku. Škło ŭ hetych dzviarach było pabita. Papłaŭski schavaŭ pašpart u kišeniu, azirnuŭsia, kab uhledzieć svaje rečy, ale ich i sled prastyŭ. Papłaŭski zdziviŭsia, što heta jaho amal nie zasmuciła. Im vałodała druhaja cikavaja i spakuslivaja dumka — pravieryć na maleńkim čałaviečku jašče raz hetuju praklatuju kvateru. Na samaj spravie: kali jon pytaŭsia, dzie jana znachodzicca, značyć, išoŭ u jaje ŭpieršyniu. Vychodzić, zaraz jon prastuje ŭ kipciury da taje kampanii, jakaja zasieła ŭ kvatery № 50. Niešta padkazvała Papłaŭskamu, što čałaviečak hety vielmi chutka vyjdzie z kvatery. Ni na jakoje pachavannie nijakaha plamiennika Maksimilijan Andrejevič, viadoma, užo nie zbiraŭsia, a da ciahnika na Kijeŭ času chapała. Ekanamist azirnuŭsia navokal i nyrnuŭ u kamorku. U hety čas daloka naviersie hruknuli dzviery. „Heta jon uvajšoŭ!” — padumaŭ Papłaŭski, i serca ŭ jaho zamiorła. U kamorcy było chaładnavata, pachła myšami i botami. Maksimilijan Andrejevič usieŭsia na niejkaj draŭlanaj kałodzie i pačaŭ čakać. Pazicyja zručnaja, z kamorki vidać byli paradnyja dzviery šostaha padjezda.

 

Adnak čakać daviałosia daŭžej, čym mierkavaŭ kijaŭlanin. Lesvica ŭvieś čas čamuści pustavała. Čuvać było dobra, i narešcie na šostym paviersie hruknuli dzviery. Papłaŭski zamior. Aha, jaho kroki. Idzie ŭniz. Adčynilisia dzviery nižejšaha paviercha. Žanočy hołas. Hołas sumnaha čałavieka… sapraŭdy, jaho hołas… Pramoviŭ niešta padobnaje na „adčapisia, boham prašu…”. Vucha Papłaŭskaha tyrčała ŭ pabitym škle. Hetaje vucha ŭłaviła žanočy smiech. Chutkija i bojkija kroki ŭniz, i voś pramilhnuła žanočaja spina. Hetaja žančyna z cyratavaj zialonaju sumkaju vyjšła z padjezda ŭ dvor. A kroki taho čałaviečka pačulisia znoŭ. „Dziŭna, jon nazad viartajecca ŭ kvateru. Voś znoŭ naviersie dzviery adčynilisia. Nu što ž, pačakajem jašče”.

 

Na hety raz čakać daviałosia niadoŭha. Hrukat dzviarej. Kroki scichli. Adčajny kryk. Kacinaje miaŭkannie. Kroki chucieńkija, drobnieńkija, uniz, uniz, uniz!

 

Papłaŭski dačakaŭsia. Chrysciačysia i štości marmyčučy, praimčaŭ žurbotny čałaviek, biez kapieluša, z varjackim tvaram, paabdziranaju łysinaju i ŭ zusim mokrych štanach. Jon pačaŭ tuzać ručku vychadnych dzviarej, ad strachu zabyŭsia, u jaki bok dzviery adčyniajucca — vonki ci ŭsiaredzinu, — narešcie spraviŭsia z dzviaryma i vylecieŭ pad sonca na dvor.

 

Kvatera była pravierana. Maksimilijan Andrejevič nie dumaŭ bolej ni pra niabožčyka plamiennika, ni pra kvateru, šaptaŭ tolki dva słovy: „Usio zrazumieła! Usio zrazumieła!”, vylecieŭ na dvor, scinajučysia ŭvieś ad adnaje tolki dumki pra tuju niebiaspieku, jakaja jamu pahražała. Praz niekalki chvilin tralejbus imčaŭ ekanamista-płanavika na Kijeŭski vakzal.

 

Z maleńkim čałaviečkam, pakul ekanamist siadzieŭ unizie ŭ kamorcy, adbyłasia nadziva niepryjemnaja historyja. Čałaviek hety byŭ bufietčyk u Varjete i zvali jaho Andrej Fokavič Sakaŭ. Pakul išło sledstva ŭ Varjete, Andrej Fokavič trymaŭsia zboč ad usiaho, što dziejełasia, možna było tolki prykmiecić, što z vyhladu zrabiŭsia jon jašče bolš sumnym, čym byŭ zvyčajna, i, akramia ŭsiaho, jon pacikaviŭsia ŭ kurjera Karpava pra toje, dzie spyniŭsia pryjezdžy mah.

 

Takim čynam, pasla taho jak razvitaŭsia na placoŭcy z ekanamistam, bufietčyk dabraŭsia da piataha paviercha i pazvaniŭ u kvateru № 50.

 

Jamu adrazu ž adčynili, ale bufietčyk skałanuŭsia, adstupiŭ nazad i ŭvajšoŭ nie adrazu. Heta zrazumieła. Adamknuła dzviery dziavula, na jakoj ničoha nie było, akramia kakietlivaha karunkavaha fartuška i biełaje nakołki na hałavie. Dy na nahach jašče byli załatyja tufli. Sama saboju dziavula była — ni da čoha nie prydziarešsia, usio jak sled, kali nie ličyć barvovaha šrama na šyi.

 

— Nu što ž, zachodźcie, kali zvanili! — skazała dziavula, hledziačy na bufietčyka zialonymi raspusnymi vačyma.

 

Andrej Fokavič tolki vochknuŭ, zamirhaŭ vačyma, stupiŭ u piaredni pakoj i zniaŭ kapialuš. U hety momant u piaredniaj zazvaniŭ telefon. Biessaromnaja pakajoŭka pastaviła adnu nahu na kresła, zniała słuchaŭku z ryčaha i skazała ŭ jaje:

 

— Alo!

 

Bufietčyk nie viedaŭ, kudy hladzieć, pierastupaŭ z nahi na nahu i dumaŭ: „Nu i pakajoŭka ŭ čužaziemca! Ćfu ty, brydota jakaja!” I kab uratavacca ad brydoty, hladzieŭ pa bakach. Uvieś vialiki i pryciemny piaredni pakoj byŭ zavaleny niazvykłymi pradmietami i adzienniem. Naprykład, na spinku kresła byŭ nakinuty žałobny płašč z vohniennaj čyrvonaju padkładkaju, na padlustravym stoliku lažała doŭhaja špaha z bliskučym załatym tronkam. Try špahi z tronkami srebnymi stajali ŭ kutku hetak ža zvyčajna, jak niejkija parasony albo kavieńki. A na alenievych rahach visieli bierety z arlinym pierjem.

 

— Tak, — havaryła pakajoŭka ŭ telefon, — jak? Baron Majhiel? Słuchaju. A! Pan artyst sionnia doma. Aha, budzie rady sustrecca z vami. Aha, hosci… Frak ci čorny harnitur. Što? A dvanaccataj nočy. — Pakajoŭka skončyła razmovu i skazała bufietčyku: — Što vam treba?

 

— Mnie treba bačyć pana artysta.

 

— Što? Usiaho tolki jaho samoha?

 

— Jaho, — sumna adkazaŭ bufietčyk.

 

— Spytajusia, — skazała niaŭpeŭniena pakajoŭka, pračyniła dzviery ŭ pakoj niabožčyka Bierlijoza i paviedamiła: — Rycar, tut zjaviŭsia maleńki čałaviek, jaki havoryć, što jamu patrebien miesir.

 

— A niachaj zachodzić, — pačuŭsia z kabinieta hołas Karoŭieva.

 

— Zachodźcie ŭ hascioŭniu, — skazała dziavula zvyčajna, byccam była adzieta pa-čałaviečy, pračyniła dzviery ŭ hascioŭniu, a sama vyjšła z piaredniaha pakoja.

 

Uvajšoŭšy tudy, kudy jaho zaprasili, bufietčyk zabyŭsia, dziela čaho jon siudy pryjšoŭ, hetak uraziła jaho ŭbačanaje. Praz kalarovyja škielcy ŭ vialikich voknach (fantazii juvieliršy, jakaja znikła biassledna) napłyvała niezvyčajnaje, padobnaje na carkoŭnaje, sviatło. U staradaŭnim vializnym kaminie, choć byŭ haračy viasnovy dzień, pałali drovy. A ŭ pakoi nie było ni kropli haračyni, naadvarot navat, čałavieka achoplivała niejkaja padvalnaja vilhotnasć. Pierad kaminam na tyhravaj škury siadzieŭ i dabradušna prypluščvaŭsia na ahoń čorny kaciła. Byŭ stol, na jaki nabožny bufietčyk zirnuŭ i až skałanuŭsia — stol zasłany carkoŭnaju parčoju. Na parčovym nastolniku stajała mnostva butelek — puzatych, zacviłych i zapylenych. Miž butelkami pabliskvała bluda, i było vidać, što bluda hetaje z čystaha zołata. La kamina maleńki ryžańki na doŭhaj stalovaj špazie piok na ahni kavałki miasa, sok kapaŭ na ahoń, i dym vyvivaŭsia ŭ komin. Pachła nie tolki smažanym, ale jašče i niejkim mocnym adekałonam i ładanam, ad čaho ŭ bufietčyka, jaki ŭžo viedaŭ pra hibiel Bierlijoza i pra miesca jaho pražyvannia, milhanuła dumka, ci nie słužyli, čaho dobraha, carkoŭnuju panichidu, i ad dumki hetaje jon admachnuŭsia adrazu ž, jak ad niedarečnaje.

 

Ašałomleny bufietčyk niečakana pačuŭ ciažki bas:

 

— Nu, što vam treba ad mianie?

 

Tut bufietčyk i zaŭvažyŭ u ciani taho, chto byŭ jamu patrebien.

 

Čorny mah razvaliŭsia na niejkaj vializnaj kanapie z raskidanymi na joj paduškami. Bufietčyku zdałosia, što na artyscie była adna tolki čornaja bializna i čornyja vastranosyja tufli.

 

— JA, — horka skazaŭ bufietčyk, — zjaŭlajusia zahadčykam bufieta ŭ Varjete…

 

Artyst praciahnuŭ ruku, na palcach jakoj zziali kaštoŭnyja kamiani, byccam zatykaŭ bufietčyku rot, i zahavaryŭ pałymiana:

 

— Nie, nie, nie! Ni słova bolej! Nizašto i nikoli! U rot ničoha bolej nie vaźmu ŭ vašym bufiecie! JA, šanoŭny, prachodziŭ učora paŭz vašu stojku i da hetaha času nie mahu zabyć ni pra asiatrynu, ni pra brynzu. Załaty moj! Brynza nie byvaje zialonaha koleru, heta niechta abmanuŭ vas. Jana pavinna być biełaja. Aha, a harbata? Dy heta ž pamyi! Ja svaimi vačyma bačyŭ, jak niejkaja nieachajnaja dziavula padlivała z viadra ŭ vaš vializarny samavar niehatavanuju vadu, a harbatu praciahvali pradavać. Nie, darahi moj, hetak nielha!

 

— Ja pieraprašaju, — zahavaryŭ ašałomleny hetym niečakanym napadam Andrej Fokavič, — ja nie z-za hetaha, i asiatryna tut ni pry čym.

 

— Jak heta — ni pry čym, kali jana sapsavanaja!

 

— Asiatrynu pryviezli druhoje sviežasci, — paviedamiŭ bufietčyk.

 

— Hałubok, hłupstva kažaš!

 

— Što — hłupstva?

 

— Druhaja sviežasć — voś što hłupstva! Sviežasć byvaje tolki adna — pieršaja, jana i apošniaja. A kali asiatryna druhoje sviežasci, to heta abaznačaje, što jana prytuchłaja!

 

— Ja pieraprašaju… — pačaŭ iznoŭ bufietčyk, nie viedajučy, jak adčapicca ad artysta.

 

— Prabačcie, nie mahu, — cviorda skazaŭ toj.

 

— Ja nie z-za hetaha pryjšoŭ! — zusim zasmučana pramoviŭ bufietčyk.

 

— Nie z-za hetaha? — zdziviŭsia čužaziemny mah. — A z-za čaho ž jašče vy možacie pryjsci da mianie? Kali pamiać słužyć mnie, to z takich ludziej ja znajomy byŭ usiaho z adnoj markitankaju, ale ž heta daŭno, kali vas i na sviecie nie było. Usio roŭna ja rady. Azazieła! Taburetku panu zahadčyku bufieta.

 

Toj, što smažyŭ miasa, paviarnuŭsia, žachnuŭ bufietčyka svaimi ikłami i sprytna padaŭ jamu adnu z ciomnych dubovych taburetak. Inšaje mebli ŭ pakoi nie było.

 

Bufietčyk pramoviŭ:

 

— Vialiki dziakuj, — i sieŭ na taburetku. Zadniaja jaje nožka adrazu z treskam adłamałasia, bufietčyk baluča ŭdaryŭsia zadam ab padłohu i vochnuŭ. Kali padaŭ, začapiŭ nahoju druhuju taburetku, jakaja stajała pierad im, i vyliŭ sabie na štany poŭnuju čašu čyrvonaha vina.

 

Artyst uskliknuŭ:

 

— Voj! Ci nie skalečylisia?

 

Azazieła pamoh bufietčyku ŭstać, padaŭ druhuju taburetku. Harotnym hołasam bufietčyk admoviŭsia ad prapanovy haspadaroŭ zniać štany i vysušyć ich pierad kaminam na ahni, adčuvajučy siabie niajomka ŭ pramokłym da bializny adzienni, z ahladkaju prysieŭ na druhuju taburetku.

 

— Ja lublu siadzieć na nizkim, — skazaŭ artyst, — z nizkaha lahčej padać. Aha, dyk my spynilisia na asiatrynie! Hałubok moj! Sviežasć, sviežasć i sviežasć, voś što pavinna być devizam u kožnaha bufietčyka. Dyk voś, ci nie paspytajecie…

 

Adrazu ŭ barvovym sviatle ad kamina blisnuła pierad bufietčykam špaha, i Azazieła pakłaŭ na załatuju talerku kavałak miasa, paliŭ jaho limonnym sokam i padaŭ bufietčyku załaty dvuchzuby videlec.

 

— Ja ščyra…

 

— Dy nie, paspytajcie, paspytajcie!

 

Bufietčyk dziela vietlivasci pakłaŭ kavałačak u rot i adrazu zrazumieŭ, što žuje niešta sapraŭdy vielmi sviežaje i, hałoŭnaje, nadzvyčaj smačnaje. Pasla taho jak pražavaŭ duchmianaje sakaŭnoje miasa, bufietčyk ledź nie ŭdaviŭsia i ledź nie ŭpaŭ druhi raz. Z susiedniaha pakoja ŭlacieła vialikaja ciomnaja ptuška i lohieńka abmachnuła kryłom bufietčykavu łysinu. Ptuška, jakaja sieła na kaminnuju palicu, była sava. „Božačka ty moj! — padumaŭ niervovy, jak i ŭsie bufietčyki, Andrej Fokavič, — voś kvaterka!”

 

— Čašu vina? Biełaha? Čyrvonaha? Vino z jakoje krainy vy lubicie ŭ hetuju paru dnia?

 

— Ščyra… ja nie pju…

 

— Daremna! Tady zhulajem partyju ŭ kosci? Ci vy lubicie niejkija inšyja hulni? U damino, u karty?

 

— Nie hulaju, — stomlena adazvaŭsia bufietčyk.

 

— Zusim drenna, — zrabiŭ vyvad haspadar, — što ž, jak chočacie, niešta niadobraje josć u mužčynach, jakija pazbiahajuć vina, hulni, pryhožych žančyn, biasiedy za stałom. Takija ludzi albo ciažka chvoryja, albo nienavidziać usich vakol. Praŭda, zdarajucca vyklučenni. Siarod ludziej, jakija sadzilisia sa mnoj za hascinny stol, traplalisia časam nadzvyčajnyja niahodniki! Takim čynam, ja słuchaju vas!

 

— Učora vy mieli łasku rabić fokusy…

 

— JA? — zdziŭlena ŭskliknuŭ mah. — Zlitujciesia. Heta mnie nijak nielha!

 

— Vinavaty, — skazaŭ ašałomleny bufietčyk, — ale ž sieans čornaje mahii…

 

— A, nu tak, nu tak, darahi moj! Ja pryznajusia vam: zusim ja nie artyst, a prosta zachaciełasia mnie ŭbačyć maskvičoŭ ahułam, a zručniej za ŭsio zrabić heta było ŭ teatry. Nu voś maja svita, — jon kiŭnuŭ na kata, — i naładziła hety sieans, a ja tolki siadzieŭ i hladzieŭ na maskvičoŭ. Nu što heta na vas tvaru nie stała? Skažycie mnie, što ŭ suviazi z hetym sieansam pryviało vas da mianie?

 

— Bačycie, akramia ŭsiaho, papierki zlatali sa stoli, — bufietčyk prycišyŭ hołas i skanfužana azirnuŭsia, — nu, ich i pachapali. I voś zachodzić da mianie ŭ bufiet małady čałaviek, padaje čyrvoniec, a ja rešty jamu vosiem z pałovaj… Potym druhi.

 

— Taksama małady čałaviek?

 

— Nie, pažyły. Treci, čacviorty. A ja ŭsio reštu daju. A sionnia pačaŭ praviarać kasu, hlanuŭ, a tam zamiest hrošaj narezanaja papiera. Na sto dzieviać rubloŭ pakarany bufiet.

 

— Aj-iaj-iaj! — uskliknuŭ artyst. — Dy niaŭžo jany dumali, što heta sapraŭdnyja hrošy? Nie mahu navat i padumać, što zrabili jany heta sviadoma.

 

Bufietčyk niejak kryva i kisła azirnuŭsia, ale ničoha nie skazaŭ.

 

— Niaŭžo machlary? — tryvožna spytaŭsia ŭ hoscia mah. — Niaŭžo siarod maskvičoŭ josć machlary?

 

U adkaz bufietčyk hetak horka ŭsmichnuŭsia, što razviejalisia ŭsiakija sumnienni: josć siarod maskvičoŭ machlary.

 

— Jak brydka! — aburyŭsia Vołand. — Vy čałaviek biedny… Vy ž — biedny čałaviek?

 

Bufietčyk hetak uciahnuŭ hałavu ŭ plečy, što stała vidać: jon čałaviek biedny.

 

Pytannie było spačuvalnaje, ale ŭsio roŭna nielha skazać, što dalikatnaje. Bufietčyk zamulaŭsia.

 

— Dzviescie sorak dzieviać tysiač rubloŭ u piaci aščadnych kasach, — adazvaŭsia z susiedniaha pakoja tresnuty hałasok, — i doma pad padłohaju dzviescie załatych dziesiatak.

 

Bufietčyk ažno prykipieŭ da svaje taburetki.

 

— Viadoma, heta nie hrošy, — pabłažliva skazaŭ Vołand svajmu hosciu, — chacia, miž inšym, i jany, ułasna, vam nie patrebny. Vy kali pamracie?

 

Na hety ŭžo raz bufietčyk aburyŭsia.

 

— Nu, heta nikomu nie viadoma i nikoha nie datyčyć, — adkazaŭ jon.

 

— Aha, nieviadoma, — pačuŭsia ŭsio toj samy praciŭny hałasok z susiedniaha kabinieta, — padumać tolki, binom Ńiutona! Pamre praz dzieviać miesiacaŭ, u lutym nastupnaha hoda, ad raka piečani ŭ klinicy Pieršaha MDU, u čacviortaj pałacie.

 

Bufietčyk pažaŭcieŭ z tvaru.

 

— Dzieviać miesiacaŭ, — zadumienna ličyŭ Vołand, — dzviescie sorak dzieviać tysiač… Atrymlivajecca pa dvaccać siem tysiač na adzin miesiac? Małavata, ale kali scipła žyć, chopić. Dy jašče hetyja dziesiatki.

 

— Dziesiatki zbyć nie ŭdasca, — uviazaŭsia ŭsio toj samy hołas znoŭ, i ad jaho ŭ bufietčyka ledzianieła serca, — pasla smierci Andreja Fokaviča dom nieŭzabavie zniasuć i dziesiatki buduć adpraŭleny ŭ Dziaržbank.

 

— Takim čynam, ja cie raiŭ by vam kłascisia ŭ balnicu, — praciahvaŭ artyst, — jaki sens pamirać u pałacie pad stohny i chrypy bieznadziejna chvorych. Ci nie lepiej naładzić pir na hetyja dvaccać siem tysiač, vypić atrutu i pierasialicca na toj sviet pad muzyku strun, u akruženni zachmialełych pryhažuń i adčajnych siabroŭ?

 

Bufietčyk siadzieŭ nieruchomy i vielmi pastareły. Ciomnyja kruhi zjavilisia vakol vačej, ščoki abvisli i nižniaja skivica advisła.

 

— Chacia my tut zachapilisia marami, — uskliknuŭ haspadar, — para za rabotu. Pakažycie vašy narezanyja papierki.

 

Bufietčyk uschvalavana dastaŭ z kišeni pakunak, razharnuŭ jaho i asłupianieŭ. U hazietnym abryŭku lažali čyrvoncy.

 

— Miły moj, vy i sapraŭdy chvory, — skazaŭ Vołand i pacisnuŭ plačyma.

 

Bufietčyk ašaleła zaŭsmichaŭsia, ustaŭ z taburetki.

 

— A, — zaikajučysia, pramoviŭ jon, — a kali jany znoŭ…

 

— Hm… — zadumaŭsia artyst, — nu tady prychodźcie da nas jašče. Kali łaska! Rady byŭ paznajomicca.

 

Adrazu ž vyskačyŭ z kabinieta Karoŭieŭ, uchapiŭ bufietčyka za ruku, pačaŭ tresci jaje i prasić Andreja Fokaviča ŭsim, usim pieradavać pryvitanni. Bufietčyk ničoha ŭžo nie ciamiŭ i rušyŭ z pakoja.

 

— Hieła, praviadzi! — kryčaŭ Karoŭieŭ.

 

Znoŭ hetaja ryžaja i hołaja ŭ piarednim pakoi! Bufietčyk pracisnuŭsia ŭ dzviery, pisknuŭ „da pabačennia” i, jak pjany, pajšoŭ uniz pa lesvicy. Potym jon spyniŭsia, sieŭ na prystupku, dastaŭ pakiet, pravieryŭ — čyrvoncy byli na miescy.

 

Jakraz z kvatery, jakaja vychodziła na placoŭku, pakazałasia žančyna z zialonaju sumkaju. Uhledzieła čałavieka, jaki siadzieŭ na prystupcy i tupa hladzieŭ na čyrvoncy, usmichnułasia i skazała zadumiona:

 

— Što ŭ nas za dom! Z samaj ranicy pjanyja. Znoŭ škło vybili na lesvicy, — pryhledziełasia ŭvažliva da bufietčyka i dadała: — Vo, dy ŭ vas, hramadzianin, hrošaj jak tresak. Daŭ by mnie krychu! Ha?

 

— Adčapisia ad mianie, boham prašu, — spałochaŭsia bufietčyk i chucieńka schavaŭ hrošy. Žančyna zasmiajałasia:

 

— Nu ciabie k čortu, sknara! Pažartavała ja, — i pajšła ŭniz.

 

Bufietčyk pavoli ŭstaŭ, padniaŭ ruku, kab papravić kapialuš, i pierakanaŭsia, što jaho niama na hałavie. Žachliva nie chaciełasia viartacca, ale kapieluša škoda było. Jon pamulaŭsia krychu i viarnuŭsia ŭsio ž, pazvaniŭ.

 

— Čaho jašče? — spytałasia praklataja Hieła.

 

— Kapialušyk ja zabyŭ, — šapnuŭ bufietčyk i tycnuŭ siabie ŭ łysinu.

 

Hieła zaviarnułasia, bufietčyk u dumkach plunuŭ, zapluščyŭ vočy. Kali raspluščyŭ ich, ubačyŭ, što Hieła padaje jamu jaho kapialuš i špahu z ciomnaju ručkaju.

 

— Nie majo, — šapnuŭ bufietčyk, adapchnuŭ špahu i chucieńka nadzieŭ kapialuš.

 

— A chiba vy biez špahi pryjšli? — zdziviłasia Hieła.

 

Bufietčyk štości marmynuŭ i zaspiašaŭsia ŭniz. Ale hałavie było čamuści niazručna i zališnie horača ŭ kapielušy; jon zniaŭ jaho i ažno padskočyŭ ad pierapałochu, cichieńka ŭskryknuŭ. U rukach u jaho byŭ aksamitny bieret z pieŭnievym pakamiečanym piarom. Bufietčyk pierachrysciŭsia. I ŭ toje ž samaje imhniennie bieret miaŭknuŭ, pieratvaryŭsia ŭ čornaje kacianio i ŭskočyŭ nazad na hołaŭ Andreju Fokaviču, usimi kipciurami ŭpiŭsia ŭ łysinu. Bufietčyk adčajna zalamantavaŭ i biehma kinuŭsia ŭniz, a kacianio zvaliłasia z hałavy i kinułasia ŭhoru pa prystupkach.

 

Vyrvaŭšysia na sviežaje pavietra, bufietčyk podbieham i nazaŭsiody pakinuŭ hety djabalski dom № 302-bis.

 

Dobra viadoma, što z im adbyłosia potym. Jak tolki vyrvaŭsia za padvarotniu, bufietčyk šalona azirnuŭsia, niby štości šukaŭ. Praz chvilinu jon byŭ na druhim baku vulicy ŭ aptecy. Nie ŭspieŭ jon pramović: „Skažycie, kali łaska…” — jak žančyna za pryłaŭkam uskliknuła:

 

— Hramadzianin! U vas ŭsia hałava parezana!..

 

Praz chvilin piać bufietčyk byŭ pierabintavany marlaju, Daviedaŭsia, što lepšymi spiecyjalistami pa chvarobach piečani zjaŭlajucca prafiesary Biernadski i Kuźmin, spytaŭsia, chto bližejšy, zasviaciŭsia ad radasci, kali daviedaŭsia, što Kuźmin žyvie litaralna cieraz dvor, u maleńkim bieleńkim asabniačku, i praz dzvie chviliny byŭ u hetym asabniačku. Pamiaškannie było staroje, ale vielmi ŭtulnaje. Zapomniŭ bufietčyk, što pieršaj trapiłasia nasustrač stareńkaja niańka, jakaja chacieła ŭziać u jaho kapialuš, ale kapieluša nie było, niańka pajšła kudyści, šamkajučy biazzubym rotam.

 

Zamiest jaje zjaviłasia pobač z lustram i, zdajecca, pad niejkaju navat arkaju, žančyna siaredniaha ŭzrostu i adrazu skazała, što zapisacca možna tolki na dzieviatnaccataje, nie raniej. Bufietčyk adrazu zmikiciŭ, u čym vyratavannie. Zirnuŭ patuchłym vokam za arku, dzie ŭ prychožym pakoi čakali čałavieki try, šapnuŭ:

 

— Smiarotna chvory…

 

Žančyna zdziŭlena pahladzieła na zabintavanuju hałavu bufietčyka, padumała i skazała:

 

— Nu što ž… — i prapusciła bufietčyka za arku.

 

U toje samaje imhniennie supraćlehłyja dzviery adčynilisia, u ich blisnuła załatoje piensne, žančyna ŭ chałacie skazała:

 

— Hramadzianie, hety čałaviek pojdzie biez čarhi…

 

I nie paspieŭ bufietčyk ahlanucca, jak jon apynuŭsia ŭ kabiniecie prafiesara Kuźmina. Ničoha strašnaha, uračystaha i miedycynskaha nie było ŭ hetym pradaŭhavatym pakoi.

 

— Što ŭ vas? — spytaŭsia pryjemnym hołasam prafiesar Kuźmin i z tryvohaj zirnuŭ na zabintavanuju hałavu.

 

— Tolki što dakładna daviedaŭsia, — adkazaŭ bufietčyk i zdzičeła pahladzieŭ na niejkuju fatahrafičnuju hrupu za škłom, — što ŭ lutym nastupnaha hoda pamru ad raka piečani. Prašu spynić.

 

Prafiesar Kuźmin jak siadzieŭ, hetak i adkinuŭsia da vysokaje hatyčnaje spinki kresła.

 

— Prabačcie, nie razumieju vas… vy što, u doktara byli? Čamu ŭ vas hałava zabintavanaja?

 

— U jakoha doktara?.. Bačyli b vy taho doktara! — zuby ŭ jaho raptoŭna zalaskali. — A na hołaŭ nie zviartajcie ŭvahi, nie maje dačyniennia, — adkazaŭ bufietčyk, — na hałavu pluńcie, jana tut ni pry čym. Rak piečani prašu spynić.

 

— Vybačajcie, ale chto vam heta skazaŭ?

 

— Jamu treba vieryć, — pałka paprasiŭ bufietčyk, — jon viedaje!

 

— Ničoha nie razumieju, — prafiesar pacisnuŭ plačyma i razam z kresłam adjechaŭ ad stała. — Jak heta jon moža viedać, kali vy pamracie? Bolej taho, jon nie doktar!

 

— U čacviortaj pałacie, — adkazaŭ bufietčyk.

 

I tut prafiesar pahladzieŭ na svajho pacyjenta, na jaho hołaŭ, na jaho vilhotnyja štany i padumaŭ: „Voś jašče nie chapała! Varjat!” Spytaŭsia:

 

— Vy pjacie harełku?

 

— Nikoli i ŭ rot nie braŭ, — adkazaŭ bufietčyk.

 

Praz chvilinu jon byŭ raspranuty, lažaŭ na chałodnaj cyratavaj kanapie, i prafiesar ciskaŭ jamu žyvot. Tut treba skazać, što naš bufietčyk paviesialeŭ. Prafiesar kateharyčna scviardžaŭ, što zaraz, u krajnim vypadku, na hety momant, nijakich prykmietaŭ raku ŭ jaho niama. Ale kali atrymałasia, što niejki prajdzisviet jaho napałochaŭ i jon baicca, to treba zrabić usie analizy… Prafiesar šparyŭ pa papierkach, tłumačyŭ, kudy pajsci i što adniesci. Akramia taho, jon daŭ zapisku da prafiesara-nieŭrapatołaha Bure, rastłumačyŭ bufietčyku, što niervy ŭ jaho zusim drennyja.

 

— Kolki vam zapłacić, prafiesar? — piaščotnym i trapiatkim hołasam spytaŭsia bufietčyk i dastaŭ toŭsty kašalok.

 

— Kolki chočacie, — koratka i sucha adkazaŭ prafiesar.

 

Bufietčyk dastaŭ tryccać rubloŭ i pakłaŭ ich na stol, a potym niečakana miakka, jak byccam kašačaju łapkaju, pakłaŭ navierch čyrvoncaŭ słupok, jaki mietalična dzynknuŭ.

 

— A heta što? — spytaŭsia Kuźmin i padkruciŭ vusy.

 

— Nie hrebujcie, hramadzianin prafiesar, — prašaptaŭ bufietčyk, — malu vas — spynicie rak.

 

— Zabiarycie zaraz ža vaša zołata, — skazaŭ prafiesar z honaram za siabie samoha, — vy lepš pra niervy svaje padumali b. Zaŭtra addajcie maču na analiz, nie picie mnoha harbaty i ješcie zusim biez soli.

 

— Navat sup nie salić? — spytaŭsia bufietčyk.

 

— Ničoha nie salić, — zahadaŭ Kuźmin.

 

— Ech!.. — sumna ŭskliknuŭ bufietčyk, zamiłavana pahladzieŭ na prafiesara, zabraŭ dziesiatki i zadam adstupiŭ da dzviarej.

 

Chvorych u toj viečar u prafiesara było niašmat, jak tolki zmierkłasia, pajšoŭ i apošni. Prafiesar zdymaŭ chałat i, kali zirnuŭ na stol na toje miesca, dzie bufietčyk pakinuŭ try čyrvoncy, uhledzieŭ, što nijakich čyrvoncaŭ tam bolej niama, a lažać try naklejki z butelek „Abraŭ-Dziurso”.

 

— Čortviedama što! — pramarmytaŭ Kuźmin, ciahnučy kryso chałata pa padłozie i macajučy papierki. — Jon, akazvajecca, nie tolki šyzafrenik, ale jašče i žulik! Ale ja nie razumieju, što jamu było patrebna ad mianie? Niaŭžo tolki zapiska na analiz mačy? A! Jon styryŭ palito! — i prafiesar kinuŭsia ŭ piaredni pakoj usio z tym ža chałatam, nadzietym u adzin rukaŭ. — Aksienia Mikitaŭna, — pranizliva zakryčaŭ jon u dzviarach u piaredni pakoj, — pahladzicie, usie palito na miescy?

 

Vysvietliłasia, što ŭsie palito josć. Ale zatoje, kali prafiesar viarnuŭsia da stała, narešcie sciahnuŭ z siabie chałat, jon niby pryros da parkietu i nie moh adarvać vačej ad stała. Na tym miescy, dzie lažali naklejki, siadzieŭ čorny kocik-sirata z niaščasnaju mordačkaju i miaŭkaŭ nad spodačkam z małakom.

 

— A heta što takoje, vybačajcie? Heta ŭžo… — jon adčuŭ, jak choładna zrabiłasia ŭ patylicy.

 

Na cichi i žałasny prafiesarski kryk prybiehła Aksienia Mikitaŭna i supakoiła jaho, adrazu skazała, što chto-niebudź z pacyjentaŭ padkinuŭ kocika, heta časta zdarajecca ŭ prafiesaraŭ.

 

— Žyvuć, mabyć, biedna, — rastłumačyła Aksienia Mikitaŭna, — nu a ŭ nas, viadoma…

 

Pačali dumać i hadać, chto b moh padkinuć. Padazrennie vypała na babulku z jazvaju ŭ straŭniku.

 

— Viadoma, jana, — havaryła Aksienia Mikitaŭna, — jana hetak razdumała: ja ŭsio roŭna pamru, a kocika škada.

 

— Ale vybačajcie, — zakryčaŭ Kuźmin, — a małako adkul? Jana taksama pryniesła? I spodačak?

 

— U pasudzinie pryniesła, a tut naliła ŭ spodačak, — rastłumačyła Aksienia Mikitaŭna.

 

— Jak by ni było, prybiarycie i kocika, i spodačak, — skazaŭ Kuźmin i sam pravioŭ Aksieniu Mikitaŭnu da dzviarej.

 

Kali jon viarnŭŭsia, abstaviny zmianilisia.

 

Prafiesar viešaŭ chałat na cvičok, kali pačuŭ rohat na dvare, vyhlanuŭ i asłupianieŭ. Praz dvor biehła ŭ supraćlehły flihielok pani ŭ adnoj saročcy. Prafiesar navat viedaŭ, jak zavuć jaje, — Maryja Alaksandraŭna. Rahataŭ chłapčuk.

 

— Što heta? — pahardliva skazaŭ Kuźmin.

 

Ale tut za scienkaju ŭ daččynym pakoi patefon zajhraŭ fakstrot „Aliłuja”, i ŭ toje samaje imhniennie pačułasia vierabjnaje čyrykannie za plačyma ŭ prafiesara. Jon zaviarnuŭsia i ŭhledzieŭ na svaim stale vialikaha vierabja.

 

„Hm… spakojna… — padumaŭ prafiesar, — jon zalacieŭ, kali ja padychodziŭ da akna. Usio narmalna”, — zahadaŭ sam sabie prafiesar, adčuvajučy, što, naadvarot, nienarmalna z-za hetaha samaha vierabja. Kali pryhledzieŭsia da jaho, prafiesar pierakanaŭsia, što vierabiej nie zusim zvyčajny. Paskudny vierabiej i nakulhvaŭ na levuju łapku, znarok vydurniaŭsia, prytancoŭvaŭ fakstrot pad patefon, jak pjany la stojki. Chamiŭ jak moh i nachabna paziraŭ na prafiesara. Ruka Kuźmina lehła na telefon, jon sabraŭsia patelefanavać adnakursniku Bure, kab spytacca, što abaznačajuć hetyja vierabj ŭ šesćdziesiat hadoŭ dy jašče kali, u dadatak, hałava kružycca?

 

Vierabiej tym časam sieŭ na padaravanuju čarnilicu, nahadziŭ u jaje (ia nie žartuju), potym uzlacieŭ, pavis u pavietry, z nalotu niby stalnoj dziubaj dzieŭbanuŭ u škło fotazdymka, na jakim byŭ poŭny ŭniviersitecki vypusk 94-ha hoda, pabiŭ škło na kavałački i potym vylecieŭ praz akno. Prafiesar nabraŭ druhi numar pa telefonie i, zamiest taho kab patelefanavać Bure, patelefanavaŭ u biuro pjavak, skazaŭ, što zvonić prafiesar Kuźmin i prosić nieadkładna pryniesci pjavak jamu dadomu.

 

Prafiesar pakłaŭ słuchaŭku, znoŭ azirnuŭsia na stol i dzika zakryčaŭ. Za hetym stałom u kasynačcy siastry miłasernasci siadzieła žančyna z sumačkaj z nadpisam na joj: „Pjaŭki”. Zakryčaŭ prafiesar tamu, što ŭbačyŭ jaje rot. Jon byŭ mužčynski, kryvy, da vušej, z adnym ikłom. Vočy ŭ siastry byli miortvyja.

 

— Hrošyki ja zabiaru, — mužčynskim basam skazała siastra, — čaho im tut valacca. — Zhrebła ptušynaju łapaju naklejki i pačała rastavać u pavietry.

 

Praminuli dzvie hadziny. Prafiesar Kuźmin siadzieŭ u spalni na łožku, a pjaŭki visieli ŭ jaho na skroniach, za vušami, na šyi. La noh u Kuźmina na šaŭkovaj šytaj koŭdry siadzieŭ sivavusy prafiesar Bure i supakojvaŭ, što ŭsio heta łuchta. Za aknom užo była noč.

 

Što jašče bolej dziŭnaje adbyvałasia ŭ Maskvie ŭ hetuju noč, my nie viedajem i šukać nie budziem jašče i tamu, što pryjšoŭ čas pierajsci nam da druhoj častki našaha praŭdzivaha raskaza. Za mnoju, čytač!

 

ČASTKA DRUHAJA

 

Razdziel 19 MARHARYTA

 

Za mnoju, čytač! Chto skazaŭ tabie, što niama na sviecie sapraŭdnaha, viečnaha kachannia? Za heta adrežuć chłusu jaho pahany jazyk!

 

Za mnoju, moj čytač, i tolki za mnoju sledam, i ja pakažu tabie takoje kachannie!

 

Nie! Majstar pamylaŭsia, kali horka havaryŭ Ivanku ŭ balnicy ŭ tuju paru, jak noč pieravaliła na druhuju pałavinu, što jana zabyłasia pra jaho. Hetaha nie mahło być. Jana, viadoma, nie zabyłasia.

 

Najpierš adkryjem tajamnicu, jakuju majstar nie zachacieŭ skazać Ivanku. Jaho kachanuju zvali Marharyta Mikałajeŭna. Usio, što majstar havaryŭ pra jaje biednamu paetu, była čystaja praŭda. Jon apisaŭ svaju kachanuju dakładna. Jana była pryhožaja i razumnaja. Da hetaha treba dadać jašče adno — z upeŭnienasciu možna skazać, što mnohija žančyny addali b usio, što chočaš, kab pamianiać svajo žyccio na žyccio Marharyty Mikałajeŭny. Biazdzietnaja tryccacihadovaja Marharyta była žonkaju davoli vialikaha spiecyjalista, jaki navat zrabiŭ adkryccio dziaržaŭnaje značnasci. Muž jaje byŭ małady, pryhožy, dobry, česny i horača lubiŭ svaju žonku. Marharyta Mikałajeŭna, udvaich sa svaim mužam, zajmała ŭvieś vierch cudoŭnaha asabniaka ŭ sadzie ŭ adnym z zavułkaŭ na Arbacie. Cudoŭnaja miascina! Kožny moža ŭ hetym pierakanacca, kali pahladzić na hety sad. Niachaj spytajecca ŭ mianie, ja skažu jamu adras, pakažu darohu — asabniak ceły jašče dasiul.

 

U Marharyty Mikałajeŭny chapała hrošaj. Marharyta Mikałajeŭna mahła kupić usio, što joj padabałasia. Siarod znajomych jaje muža traplalisia cikavyja ludzi. Marharyta Mikałajeŭna nikoli nie zapalvała prymus. Marharyta Mikałajeŭna nikoli nie viedała, jak heta žyć u kamunalnaj kvatery. Adnym słovam… jana była ščaslivaja? Ni chviliny! Z taho času, jak jana dzieviatnaccacihadovaj vyjšła zamuž i trapiła ŭ asabniak, jana nie zviedała ščascia. Boža litascivy! Čaho jašče nie chapała hetaj žančynie?! Što patrebna było joj, u vačach u jakoje zaŭsiody hareŭ niejki niezrazumieły ahieńčyk, što patrebna było joj, hetaj viadźmarcy, jakaja ŭpryhožyła ŭ tuju viasnu siabie mimozaju? Nie viedaju. Mnie nieviadoma. Mabyć, jana havaryła ščyra, joj patrebien byŭ jon, majstar, a nie hety asabniak, nie asobny sad i nie hrošy. Jana kachała jaho, jana havaryła praŭdu. Navat u mianie, česnaha raskazčyka, ale čałavieka staronniaha, serca baleła z-za taho, što pieražyła Marharyta, kali pryjšła na nastupny dzień u žytło majstra, na ščascie, nie paspieŭšy pahavaryć z mužam, jaki ŭporu nie viarnuŭsia dadomu, i daviedałasia, što majstra ŭžo niama.

 

Jana zrabiła ŭsio, kab daviedacca choć što-niebudź pra jaho, i, viadoma, ničahusieńki nie daviedałasia. Tady jana viarnułasia ŭ asabniak i pačała žyć na raniejšym miescy.

 

— Ale, ale, ale, heta sama vialikaja pamyłka! — havaryła Marharyta zimoju pierad piečkaju, hledziačy na ahoń. — Čamu ja tady nočču pajšła ad jaho? Navošta? Heta varjactva! Ja nazaŭtra viarnułasia, česna, jak i abiacała, ale było ŭžo pozna. Tak, ja viarnułasia, jak i niaščasny Levij Maciej, zališnie pozna!

 

Słovy hetyja, viadoma, byli biazhłuzdyja, tamu što na samaj spravie: što zmianiłasia b, kali b jana ŭ tuju noč zastałasia ŭ majstra? Chiba jana vyratavała b jaho? Smiešna! — uskliknuli b my, ale my hetaha nie zrobim z-za žančyny, jakaja daviedziena da adčaju.

 

Hetak pakutavała Marharyta Mikałajeŭna ŭsiu zimu i dažyła da viasny. U toj samy dzień, kali adbyvałasia roznaja niedarečnaja kałatnieča, vyklikanaja zjaŭlenniem čornaha maha ŭ Maskvie, u piatnicu, kali byŭ prahnany nazad u Kijeŭ dziadźka Bierlijoza, kali aryštavali buchhałtara i adbyłosia jašče mnostva niedarečnych i niezrazumiełych padziej, Marharyta pračnułasia amal apoŭdni ŭ svajoj spalni.

 

Marharyta nie zapłakała pasla snu, jak heta časta było, tamu što pračnułasia z pradčuvanniem, što sionnia, narešcie, niešta zdarycca. Hetaje pradčuvannie ciešyła i sahravała dušu, i jana bajałasia, kab jano nie pakinuła jaje.

 

— Ja vieru, — šaptała Marharyta ŭračysta, — ja vieru! Niešta zdarycca! Nie moža nie zdarycca, bo za što tady, na samaj spravie, mnie pakutavać usio žyccio! Pryznajusia, što ja chłusiła i žyła dvajnym žycciom, jakoha ludzi nie viedali, ale ŭsio ž nielha za heta karać hetak biazlitasna. Niešta abaviazkova zdarycca, tamu što nie byvaje tak, kab što-niebudź praciahvałasia viečna. Akramia taho, son moj byŭ pravidčy, za heta mahu paručycca.

 

Hetak šaptała Marharyta Mikałajeŭna, hladzieła na punsovyja štory, jakija napaŭnialisia soncam, tryvožna adziavałasia, rasčesvale. pierad trajnym lustram karotkija zavityja vałasy.

 

Son, jaki sasniŭsia Marharycie Mikałajeŭnie hetaj nočču, sapraŭdy byŭ niezvyčajny. Sprava ŭ tym, što na praciahu ŭsich svaich zimovych pakut jana nikoli nie bačyła ŭ snie majstra. Nočču jon pakidaŭ jaje, i pakutavała jana tolki ŭdzień. A tut sasniŭsia.

 

Sasniłasia nieviadomaja Marharycie miascovasć — bieznadziejnaja, panyłaja, pad pachmurym niebam ranniaje viasny. Prysniłasia kasmykavataje płyvučaje šerańkaje nieba, a pad im maŭklivaja čarada hrakoŭ. Niejki kastrubavaty mastok. Pad im kałamutnaja viasnovaja rečačka, nieviasiołyja, biednyja, hołyja drevy, adzinokaja asina, a dalej, — pamiž dreŭ, za niejkim aharodam, — draŭlanaja budyninka, ci to asobnaja kuchańka, ci łaznia, ci boh viedaje što. Niežyvoje ŭsio niejkaje i hetakaje panyłaje, što chočacca paviesicca na toj asinie pry mosciku. Ni podychu vietryku, ni ruchu abłačynak i nivodnaje žyvoje dušy. Vo piakielnaja miascina dla žyvoha čałavieka!

 

I voś, ujaŭlajecie, adčyniajucca dzviery hetaha draŭlanaha budynačka, i zjaŭlajecca jon. Usio davoli daloka, ale vidać dobra. Abarvany, ale nie razhledziš, u što adziety. Vałasy ŭskudłačanyja, niaholeny. Vočy chvoryja, ustryvožanyja. Machaje jon rukoj, kliča. Marharyta pabiehła, pabiehła pa kupinach da jaho, zachlobvajučysia ŭ miortvym pavietry, i ŭ hety čas pračnułasia.

 

„Hety son moža abaznačać tolki adno z dvuch, — razvažała sama z saboju Marharyta Mikałajeŭna, — kali jon miortvy i paklikaŭ mianie, to i ja chutka pamru. Heta vielmi dobra, tamu što pryjdzie tady kaniec i pakutam. Kali jon žyvy, to son moža abaznačać, što jon nahadvaje pra siabie! Jon choča skazać, što chutka my spatkajemsia. Tak, my spatkajemsia vielmi chutka”.

 

Usia ŭzbudžanaja, Marharyta adziełasia i pačała pierakonvać siabie, što na samaj spravie ŭsio atrymlivajecca davoli ŭdała, a hetakija momanty treba ŭmieć łavić i vykarystoŭvać ich. Muž pajechaŭ u kamandziroŭku na cełyja try dni. Na praciahu troch sutak jana volnaja, nichto nie pieraškodzić joj dumać pra što zachočacca, maryć pra toje, što joj padabajecca. Usie piać pakojaŭ na vierchnim paviersie ŭ asabniaku, usia hetaja kvatera, jakoj u Maskvie pazajzdroscili b dziesiatki tysiač ludziej, u poŭnym jaje rasparadženni.

 

Adnak volnaja na cełyja try dni, z usiaje hetaje raskošnaje kvatery Marharyta vybrała nie sama lepšaje miesca. Vypiła harbaty i pajšła ŭ ciomny, biez voknaŭ, pakojčyk, dzie zachoŭvalisia čamadany i roznaja staryzna ŭ dzviuch vializnych šafach. Jana prysieła, adčyniła nižniuju šufladu pieršaj i z-pad šaŭkovych abrezkaŭ dastała tuju adzinuju kaštoŭnasć, što była ŭ jaje ŭ žycci. U Marharycinych rukach apynuŭsia stary albom z karyčnievaje skury, u jakim była fotakartka majstra, aščadnaja knižka z dziesiacitysiačnym układam na jaje imia, zasochłyja pamiž arkušami papiarosnaje papiery ružovyja pialostki i častka sšytka ŭ poŭny arkuš z drukavanym na mašyncy tekstam i abharełym nižnim krajem.

 

Marharyta Mikałajeŭna viarnułasia z usim hetym bahacciem u svaju spalniu, pastaviła na trumo fotazdymak i prasiadzieła amal hadzinu, trymajučy na kaleniach pakalečany ahniom sšytak, pierahortvała i pieračytvała toje, u čym pasla spalvannia nie było ni pačatku ni kanca: „…ciemra, jakaja nasunułasia z Mižziemnaha mora, nakryła nienavisny prakurataru horad. Znikli visiačyja masty, jakija złučali chram sa strašnaju Antonijevaj viežaju, abrynułasia z nieba prorva i zaliła kryłatych bahoŭ nad hipadromam, Chasmaniejski pałac z bajnicami, bazary, karavan-sarai, zavułki, sažałki… Znik Jeršałaim — vialiki horad, byccam i nie isnavaŭ na sviecie…”

 

Marharycie chaciełasia čytać dalej, ale dalej ničoha nie było, akramia niaroŭna abharełaha vuhalnaha karunku.

 

Marharyta Mikałajeŭna vycierła slozy, pakłała sšytak, abapierłasia na padlustravy stolik i doŭha siadzieła, nie advodziačy vačej ad fotazdymka, adlustroŭvałasia ŭ lustry. Potym slozy vysachli. Marharyta akuratna skłała svaje pažytki, i praz niekalki chvilin jany byli schavany pad šaŭkovymi anučkami; sa zvonam u ciomnym pakoi zamknuŭsia zamok.

 

Marharyta Mikałajeŭna ŭ piarednim pakoi apranuła palito, kab pajsci na prahułku. Pryhažunia Nataša, jaje chatniaja rabotnica, spytałasia, što pryhatavać na druhoje, pačuła ŭ adkaz, što heta nie maje značennia, kab sumna nie było, pačała razmovu z haspadyniaj i pačała raskazvać boh viedaje pra što, byccam by ŭčora ŭ teatry fokusnik hetakija fokusy pakazvaŭ, što ŭsie tolki achnuli, usim vydavali pa dva fłakony zamiežnych duchoŭ i pančochi biaspłatna, a potym, pasla taho jak sieans skončyŭsia i publika vyjšła na vulicu, usie akazalisia hołyja! Marharyta Mikałajeŭna ažno ŭpała na kresła ad smiechu pierad lustram u piarednim pakoi.

 

— Nataša, nu jak vam nie soramna, — havaryła Marharyta Mikałajeŭna, — vy adukavanaja, razumnaja dziaŭčyna; u čerhach chłusiać niemaviedama što, a vy paŭtarajecie!

 

Nataša začyrvaniełasia i horača zapiarečyła, što ničoha nie chłusić i što jana sionnia ŭ hastranomie na Arbacie bačyła adnu hramadzianku, jakaja pryjšła ŭ hastranom u tuflach, a jak pačała različvacca, tufli znikli z noh, i jana zastałasia ŭ adnych pančochach! Vočy vytraščanyja! Na piatcy dzirka. A tufli tyja začaravanyja, z taho samaha sieansa.

 

— Hetak i pajšła?

 

— Hetak i pajšła! — usklikvała Nataša i ŭsio bolej čyrvanieła z-za taho, što joj nie vierać. — Dy ŭčora, Marharyta Mikałajeŭna, milicyja čałaviek sto zabrała nočču. Hramadzianie z hetaha sieansa biehli pa Cviarskoj u adnych pantałonach.

 

— Nu, viadoma, heta Darjny raskazy, — havaryła Marharyta Mikałajeŭna, — ja daŭno prykmiačała, što jana vialikaja chłusicha.

 

Smiešnaja razmova zakončyłasia pryjemnym siurpryzam dla Natašy. Marharyta Mikałajeŭna schadziła ŭ spalniu i viarnułasia adtul z paraj pančochaŭ i fłakonam adekałonu. Jana skazała Natašy, što taksama choča pakazać fokus, padaryła joj pančochi i adekałon i skazała, što prosić jaje tolki pra adno — nie chadzić u adnych pančochach pa Cviarskoj i nie słuchać Darju. Haspadynia i domrabotnica pacałavalisia i razvitalisia.

 

Marharyta Mikałajeŭna jechała pa Arbacie, adkinuŭšysia da miakkaje zručnaje spinki ŭ tralejbusie, i to dumała pra svajo, to prysłuchoŭvałasia da taho, pra što šaptalisia dvoje hramadzian napieradzie.

 

Tyja zredku nasciarožana aziralisia, ci nie čuje chto, šaptalisia pra niejkaje hłupstva. Miasisty zdaraviak z mituslivymi svinymi vočkami, jaki siadzieŭ la akna, cicha havaryŭ maleńkamu svajmu susiedu pra toje, što daviałosia nakryć trunu čornym pakryvałam…

 

— Dy być nie moža, — uražana šaptaŭ maleńki, — heta niešta niečuvanaje… A što zrabiŭ Žałdybin?

 

Siarod roŭnaha tralejbusnaha hudu čulisia słovy ad akna:

 

— Kryminalny vyšuk… skandal… nu, adnym słovam, mistyka!

 

Z hetych kavałkaŭ Marharyta Mikałajeŭna skłała niešta bolej-mieniej łahičnaje. Hramadzianie šaptalisia, što ŭ niejkaha niabožčyka, a ŭ kaho — jany nie nazyvali, sionnia ranicaj z truny ŭkrali hałavu! Voś tamu Žałdybin hetak i chvalujecca ciapier. Abodva hetyja, što šepčucca pra niabožčyka, taksama majuć niejkaje dačyniennie da abakradzienaha.

 

— Ci ŭspiejem pa kvietki zajechać? — turbavaŭsia maleńki. — Kremacyja, havoryš, u dzvie hadziny?

 

Narešcie Marharycie Mikałajeŭnie nadakučyła słuchać hetuju tajamničuju bałbatniu pra ŭkradzienuju z truny hałavu, jana ŭzradavałasia, što treba vychodzić.

 

Praz niekalki chvilin Marharyta Mikałajeŭna ŭžo siadzieła pad Kramloŭskaju scianoju na adnoj z łavačak hetak, kab byŭ bačny maniež.

 

Marharyta prypluščvałasia ad jarkaha sonca, uspaminała svoj sionniašni son, uspaminała, jak roŭna hod nazad, dzień u dzień i ŭ adnu i tuju hadzinu, na hetaj samaj łaŭcy jana siadzieła pobač z im. I jakraz hetak čornaja sumačka lažała pobač z joj na łaŭcy. Jaho nie było sionnia pobač, ale ŭ dumkach Marharyta Mikałajeŭna razmaŭlała z im: „Kali ciabie vysłali, to čamu nie prysyłaješ viestačku? Ludzi ž niejak pieradajuć. Ty razlubiŭ mianie? Nie, ja čamuści ŭ heta nie vieru. Značyć, ciabie vysłali, i ty pamior… Tady prašu ciabie, adpusci mianie, daj mnie, narešcie, žyć, dychać pavietram”. Marharyta Mikałajeŭna sama adkazvała sabie za jaho: „Ty volnaja… Chiba ja trymaju ciabie?” Potym piarečyła jamu: „Nie, heta nie adkaz! Nie, ty pakiń maju pamiać, tady ja zrablusia volnaju”.

 

Ludzi išli paŭz Marharytu Mikałajeŭnu. Niejki mužčyna kinuŭ pozirk na pryhoža apranutuju žančynu, zachopleny jaje pryhažosciu i adzinotaju. Jon kašlanuŭ, prysieŭ na krajok łaŭki, na jakoj siadzieła Marharyta Mikałajeŭna. Narešcie advažyŭsia i zahavaryŭ:

 

— A sionnia i sapraŭdy cudoŭnaje nadvorje…

 

Ale Marharyta hetak ciažka pahladzieła na jaho, što jon ustaŭ i pajšoŭ.

 

„Voś i prykład, — u dumkach havaryła Marharyta tamu, chto vałodaŭ joju, — čamu ja prahnała hetaha mužčynu? Mnie sumna, a hety hulaka niadrenny, chiba što jaho pustaja havorka pra nadvorje? Čamu ja siadžu, jak sava, adna pad scianoju? Čamu ja vyklučana z žyccia?”

 

Jana zusim zažuryłasia i zviała. Ale raptam taja samaja ranišniaja chvala čakannia i ŭzbudžanasci skałanułasia ŭ hrudziach. „Sapraŭdy zdarycca!” Chvala ŭdaryła druhi raz, i tut jana zrazumieła, što chvala hetaja hukavaja. Skroź haradski šum usio vyrazniej čulisia ŭdary barabana i huk krychu falšyvych trub, jakija nabližalisia.

 

Pieršym pakazaŭsia konny milicyjanier, jaki jechaŭ paŭz rašotku sada, a za im try piešyja. Potym pavoli poŭz hruzavik z muzykantami. Za imi — adkrytaja novieńkaja pachavalnaja mašyna, jakaja pavolna ruchałasia, na joj usia ŭ viankach truna, a pa kutach placoŭki — čatyry čałavieki stojma: try mužčyny i adna žančyna. Navat zdaloku Marharyta razhledzieła, što tvary ŭ tych, chto stajaŭ u pachavalnaj mašynie i pravodziŭ niabožčyka ŭ apošniuju darohu, niejkija dziŭna razhublenyja. Asabliva zaŭvažna było heta pa hramadziancy, jakaja stajała ŭ levym zadnim kucie. Toŭstyja ščoki hetaje hramadzianki byccam znutry raspirała niejkaja pikantnaja tajamnica, u zapłyłych vačach błukali dvuchsensoŭnyja ahieńčyki. Zdavałasia, jašče krychu, i hramadzianka nie vytrymaje, padmirhnie niabožčyku i skaža: „Nikoli takoha nie było! Prosta mistyka!” Hetakija ž razhublenyja tvary byli i ŭ tych, chto pravodziŭ pieški, ich prykładna čałaviek trysta pavoli išło sledam za pachavalnaju mašynaju.

 

Marharyta praviała vačyma šescie, prysłuchałasia da taho, jak zacichaje panyły turecki baraban, jaki paŭtaraŭ adno i toje ž samaje — „bums, bums, bums”, i dumała: „Jakoje niezvyčajnaje pachavannie… I jakaja nuda ad hetaha „bumsa”. Dalboh, čortu b dušu pradała, kab tolki daviedacca, ci žyvy jon! Cikava, kaho heta chavajuć z hetakimi zbiantežanymi tvarami?”

 

— Bierlijoza Michaiła Alaksandraviča, — pačuŭsia pobač krychu huhniavy mužčynski hołas, — staršyniu MASSALITa.

 

Zdziŭlenaja Marharyta Mikałajeŭna zaviarnułasia i ŭbačyła na svajoj łaŭcy hramadzianina, jaki, mabyć, niačutna prysieŭ u toj čas, kali Marharyta zahledziełasia na pracesiju i, badaj, u razhublenasci svajo pytannie vymaviła hučna.

 

Pracesija tym časam pačała prypyniacca, mabyć, zatrymanaja napieradzie sviatłaforami.

 

— Sapraŭdy, — praciahvaŭ nieznajomy, — niezvyčajny ŭ ich nastroj. Viazuć niabožčyka, a dumajuć tolki pra toje, dzie dziełasia jaho hałava!

 

— Jakaja hałava? — spytałasia Marharyta i pryhledziełasia da niespadziavanaha susieda. Jon akazaŭsia maleńki rostam, vohnienna-ryžy, z ikłom, u kruchmalnaj bializnie, u pałasatym darahim harnitury, u łakavych tuflach i z kapielušom na hałavie. Halštuk jarki. Dziŭnaje było jašče toje, što z kišeńki, u jakoj mužčyny zvyčajna nosiać nasoŭki albo samapiski, u hetaha hramadzianina tyrčała abhryzienaja kurynaja kostačka.

 

— Aha, budźcie łaskavy viedać, — rastłumačyŭ ryžy, — sionnia ranicaj u hrybajedaŭskaj zale hałavu ŭ niabožčyka ŭkrali z truny.

 

— Jak heta moža być? — mižvoli spytałasia Marharyta i adrazu ŭspomniła šept u tralejbusie.

 

— A čort jaho viedaje! — nachabna adkazaŭ ryžy. — Ja dumaju, što pra heta treba było b u Biehiemota spytacca! Nadta łoŭka svisnuli. Hetaki skandal! I hałoŭnaje, niezrazumieła, kamu i našto jana patrebna, hetaja hałava!

 

Jak nie była zaniata svaim Marharyta Mikałajeŭna, jaje ŭsio ž uraziła dziŭnaja chłusnia nieviadomaha hramadzianina.

 

— Vybačajcie, — raptam uskliknuła jana, — jakoha Bierlijoza? Hetaha, što ŭ hazietach sionnia…

 

— Aha, aha…

 

— Dyk heta, vychodzić, litaratary za trunoju iduć? — spytałasia Marharyta i na paŭsłovie zamoŭkła.

 

— Nu viadoma ž, jany!

 

— A vy ich viedajecie?

 

— Usich da adnaho, — adkazaŭ ryžy.

 

— Skažycie, — zahavaryła Marharyta, i hołas jaje zrabiŭsia hłuchim, — a siarod ich josć krytyk Łatunski?

 

— A jak ža, — adkazaŭ ryžy, — voś jon krajni, u čacviortym radzie.

 

— Hety błandzin? — prymružyłasia Marharyta.

 

— Popielnaha koleru… Bačycie, hladzić u nieba.

 

— Na papa padobny?

 

— Vo-vo!

 

Bolš Marharyta ni pra što nie pytałasia, pryhladałasia da Łatunskaha.

 

— A vy, ja baču, nienavidzicie hetaha Łatunskaha, — usmiešliva zahavaryŭ ryžy.

 

— Ja jašče siaho-taho nienavižu, — praz zuby adkazała Marharyta, — ale heta niecikavaja havorka.

 

Pracesija ŭ hety čas rušyła dalej, za ludźmi papłyli bolšasciu pustyja aŭtamabili.

 

— Sapraŭdy, što ŭ hetym cikavaha, Marharyta Mikałajeŭna!

 

Marharyta zdziviłasia.

 

— Vy viedajecie, chto ja?

 

Zamiest hetaha ryžy zniaŭ kapialuš i ŭziaŭ jaho ŭ ruku.

 

— Nu dobra, mianie zavuć Azazieła, ale vam heta ničoha nie havoryć.

 

— A vy nie skažacie mnie, jak i adkul vy daviedalisia pra listki i pra maje dumki?

 

— Nie skažu, — sucha adkazaŭ Azazieła.

 

— A vy viedajecie choć što-niebudź pra jaho? — z malboju zašaptała Marharyta.

 

— Nu, niachaj budzie viedaju.

 

— Malu vas: skažycie tolki adno — jon žyvy? Nie mučcie mianie.

 

— Nu, žyvy, žyvy, — nieachvotna adazvaŭsia Azazieła.

 

— Božačka!

 

— Kali łaska, nie chvalujciesia i nie kryčycie, — pachmura skazaŭ Azazieła.

 

— Darujcie, darujcie, — marmytała pakorlivaja Marharyta, — ja, viadoma, razzłavałasia na vas. Ale, pahadziciesia, kali na vulicy zaprašajuć žančynu niekudy ŭ hosci… Ja nie staramodnaja, zapeŭnivaju vas, — Marharyta niaviesieła ŭsmichnułasia, — ale ja nikoli nie sustrakałasia z čužaziemcami, i sustrakacca ŭ mianie z imi niama nijakaje achvoty… i, akramia taho, moj muž… Maja drama ŭ tym, što ja žyvu z tym, kaho nie kachaju, ale psavać jamu žyccio nie chaču. Ad jaho ja ničoha nie mieła, akramia dabra…

 

Azazieła z pakaznym sumam słuchaŭ hetaje błytanaje marmytannie i surova skazaŭ:

 

— Prašu vas, pamaŭčycie chvilinku.

 

Marharyta pakorliva zamoŭkła.

 

— Ja zaprašaju vas da čužaziemca zusim biaspiečnaha. I nivodnaja duša nie budzie viedać pra hetaje naviedvannie. Voś za heta ja mahu paručycca.

 

— A navošta ja jamu? — lisliva spytałasia Marharyta.

 

— Pra heta vy daviedajeciesia pazniej.

 

— Razumieju… Ja pavinna budu addacca jamu, — skazała Marharyta zadumliva.

 

U adkaz na heta Azazieła pahardliva chmyknuŭ i adkazaŭ:

 

— Lubaja žančyna ŭ sviecie, mahu zapeŭnić vas, tolki i maryła b pra heta, — tvar Azazieły skryviŭsia ad smiašku, — ale ja rasčaruju vas, hetaha nie budzie.

 

— I što heta za čužaziemiec taki? — razhublena ŭskliknuła Marharyta hetak mocna, što na jaje azirnulisia minaki. — I što za intares mnie isci da jaho?

 

Azazieła nachiliŭsia da jaje i šmatznačna šapnuŭ:

 

— Nu, intares, skažam, vialiki… Vy skarystajecie vypadak…

 

— Što? — uskliknuła Marharyta, i vočy ŭ jaje zrabilisia kruhłyja. — Kali ja vas pravilna zrazumieła, vy namiakajecie na toje, što ja mahu daviedacca pra jaho?

 

Azazieła moŭčki kiŭnuŭ hałavoj.

 

— Jedu! — cviorda ŭskliknuła Marharyta i ŭchapiła Azaziełu za ruku. — Jedu kudy chočacie!

 

Azazieła z palohkaju addychaŭsia, adkinuŭsia da spinki, zakryŭ plačyma vyrazanaje vialikimi litarami „Niura” i zahavaryŭ iranična:

 

— Ciažki narod hetyja žančyny! — jon usunuŭ ruki ŭ kišeni i daloka napierad vyciahnuŭ nohi. — Našto, naprykład, mianie pasłali? Niachaj by Biehiemot chadziŭ, jon pryhožy, abajalny…

 

Marharyta zahavaryła, kisła i pa-žabračy ŭsmichajučysia:

 

— Dosyć vam mučyć mianie mistyfikacyjami i zahadkami… Ja čałaviek i tak niaščasny, a vy vykarystoŭvajecie heta. Ułažu ja ŭ niejkuju dziŭnuju historyju, ale, klanusia, tolki tamu, što vy spakusili mianie słovami pra jaho! U mianie hałava kruham idzie ad usich hetych bied…

 

— Nie dramatyzujcie, nie dramatyzujcie, — adazvaŭsia Azazieła i skryviŭ mordu, — mianie taksama zrazumieć treba. Dać pa mordzie administrataru, vyhnać dziadźku z doma, albo padstrelić kaho-niebudź, ci jašče jakuju drobiaź zrabić, heta maja niepasrednaja spiecyjalnasć, ale razmaŭlać z zakachanymi žančynami — zlitujciesia. Ja ŭžo vas paŭhadziny ŭłomlivaju. Dyk jedziecie?

 

— Jedu, — prosta adkazała Marharyta Mikałajeŭna.

 

— Tady, kali łaska, trymajcie, — Azazieła dastaŭ z kišeni kruhłuju załatuju karobačku, padaŭ jaje Marharycie i skazaŭ: — Dy schavajcie, a to minaki hladziać. Jana vam spatrebicca, Marharyta Mikałajeŭna. Vy vielmi pastareli ad hora za apošnija paŭhoda. (Marharyta ŭspychnuła, ale ničoha nie skazała, a Azazieła praciahvaŭ.) Sionnia viečaram, roŭna a pałovie dziesiataj, majcie łasku, razdzieŭšysia dahała, nacierci hetaj mazziu tvar i ŭsio cieła. Dalej možacie rabić što chočacie, ale nie adychodźcie ad telefona. U dziesiać ja pazvaniu vam i skažu pra ŭsio, što treba. Vy nie budziecie mieć nijakaha kłopatu, vas pryviazuć kudy patrebna, i vam ničoha nie zrobiać błahoha. Zrazumieła?

 

Marharyta pamaŭčała i skazała:

 

— Zrazumieła. Hetaja reč z čystaha zołata, adčuvajecca na vahu. Nu što ž, ja cudoŭna razumieju, što mianie kuplajuć i ŭkručvajuć u niejkuju nieprystojnuju historyju, za heta ja doraha zapłaču.

 

— Nu, dy što ž heta takoje? Vy znoŭ za svajo? — amal zašypieŭ Azazieła.

 

— Nie, pačakajcie!

 

— Addajcie nazad pamadu.

 

Marharyta macniej scisnuła ŭ ruce karobačku i praciahvała:

 

— Nie, pačakajcie… Ja viedaju, na što zhadžajusia. Ale zhadžajusia z-za jaho, tamu bolej spadziavacca niama na što va ŭsim biełym sviecie. Ale ja chaču skazać vam, što kali zahubicie mianie, vam budzie soramna! Soramna! Ja hinu z-za kachannia! — Marharyta ŭdaryła siabie ŭ serca i padniała vočy na sonca.

 

— Addajcie nazad, — złosna šypieŭ Azazieła, — addajcie nazad, i na djabła mnie ŭsio heta. Niachaj pasyłajuć Biehiemota.

 

— E, nie! — praciahvała Marharyta, minaki zdziŭlena aziralisia na jaje. — Ja zhodnaja na ŭsio, zhodnaja na hetu kamiedyju z namazvanniem, zhodnaja da čorta na rohi. Nie addam!

 

— Vo! — raptoŭna zaroŭ Azazieła, vytraščyŭsia na sadovuju rašotku i pakazaŭ palcam.

 

Marharyta paviarnułasia tudy, kudy pakazvaŭ Azazieła, ale ničoha tam nie zaŭvažyła. Tady jana adviarnułasia nazad da Azazieły, kab rastłumačyŭ svajo niedarečnaje „Vo!”, ale tłumačyć nie było kamu: tajamničy subiasiednik Marharyty Mikałajeŭny znik. Marharyta chucieńka sunuła ruku ŭ sumačku, kudy schavała karobačku, i pierakanałasia, što jana tam. Tady Marharyta Mikałajeŭna biazdumna pabiehła preč z Alaksandraŭskaha sadu.

 

Razdziel 20 KREM AZAZIEŁY

 

Poŭnia ŭ viačernim čystym niebie visieła, bačnaja skroź klanovaje hołle. Lipy i akacyi razmaloŭvali ziamlu strakatym plamistym karunkam. Akno było adčyniena, zaviešana firankaj, ale sviaciłasia šalonym elektryčnym sviatłom. U spalni ŭ Marharyty Mikałajeŭny hareli ŭsie sviacilniki i asviatlali poŭny rezruch. Na łožku na koŭdry lažali saročki, pančochi, bializna, pakamiečanaja bializna valałasia na padłozie pobač z rastaptanym u mitusni papiarosnym karabkom. Tufli stajali na načnym stoliku, pobač z niedapitym kubačkam kavy i popielnicaj, u jakoj dymiŭsia niedakurak, na spincy kresła visieła čornaja viačerniaja sukienka. U pakoi pachła duchami, akramia hetaha, patychała adniekul nahretym prasam.

 

Marharyta Mikałajeŭna siadzieła pierad trumo ŭ adnym kupalnym chałacie, uskinutym na hołaje cieła, u zamšavych čornych tuflach. Załataja branzaletka z hadzinnikam lažała pierad Marharytaj Mikałajeŭnaj, pobač z karobačkaju, jakuju jana atrymała ad Azazieły, i Marharyta nie advodziła vačej ad cyfierbłata. Časam joj pačynała mroicca, što hadzinnik złamaŭsia i strełki spynilisia. Ale jany ruchalisia, chacia i pavolna, byccam pryklejvalisia, i narešcie doŭhaja strełka lehła na dvaccać dzieviatuju chvilinu. Marharycina serca mocna hruknuła, hetak, što jana nie mahła adrazu ŭziacca za karobačku. Saŭładała z saboju, adčyniła i ŭbačyła ŭ karobačcy tłusty žaŭtlavy krem. Joj zdałosia, što zapachła bałotnaju tvanniu. Končykam palca Marharyta pakłała nievialiki mazok krema na dałoniu, i adrazu jašče macniej zapachła bałotnymi travami i lesam, potym dałoniami pačała rascirać krem pa łbie, pa ščokach. Krem lohka mazaŭsia i, jak zdałosia Marharycie, adrazu i vyparaŭsia. Pasla niekalkich rasciranniaŭ Marharyta zirnuła ŭ lustra i ŭpusciła karobačku prosta na škło hadzinnika, i toje adrazu pakryłasia treščynami. Marharyta zapluščyła vočy, potym zirnuła jašče raz i hučna zasmiajałasia.

 

Vyščypanyja pa krajach u nitačku pincetam brovy pahuscieli i čornymi roŭnymi duhami lehli nad zazielaniełymi vačyma. Tonkaja viertykalnaja marščynka nad pieranossiem, jakaja zjaviłasia tady, u kastryčniku, kali nie stała majstra, znikła biassledna. Znikli i žoŭtyja cieni la skroniaŭ, i dzvie ledź prykmietnyja sietački marščynak la voč. Skura na ščokach naliłasia roŭnym ružovym koleram, łob zrabiŭsia bieły i čysty, a zaviŭka rassypałasia. Na tryccacihadovuju Marharytu z lustra hladzieła ad pryrody kučaravaja čornavałosaja žančyna hadoŭ dvaccaci, niastrymna rahatała, skaliła zuby.

 

Narahataŭšysia, Marharyta vyskačyła z chałata, adnym macham začarpnuła lohki tłusty krem i pruhkimi mazkami pačała rascirać jaho pa ŭsim ciele. Jano adrazu paružavieła i zaharełasia. Potym imhnienna, byccam z mazhoŭ vyciahnuli ihołku, scichła bol u skroni, jakaja nie pakidała ŭvieś viečar pasla spatkannia ŭ Alaksandraŭskim sadzie, muskuły ruk i noh pamacnieli, a potym usio Marharycina cieła stała biazvažkim.

 

Jana padskočyła i pavisła ŭ pavietry nievysoka nad dyvanom, potym jaje pavoli paciahnuła ŭniz i jana apusciłasia.

 

— Voś dyk krem! Voś dyk krem! — zakryčała Marharyta i kinułasia na kresła.

 

Rascirannie zmianiła jaje nie tolki zniešnie. Ciapier va ŭsioj joj, u kožnaj častačcy cieła ŭskipała radasć, jakuju jana adčuvała, jak pavietranyja burbałački, jakija pakołvajuć pa ŭsim ciele. Marharyta adčuła siabie volnaj, volnaj ad usiaho. Akramia hetaha, jana davoli vyrazna zrazumieła, što zdaryłasia jakraz toje, pra što jašče zranku havaryła pradčuvannie, i što jana pakidaje hety asabniak i hetaje žyccio nazaŭsiody. Ale ad byłoha žyccia ŭsio ž adkałołasia adna dumka pra toje, što treba spoŭnić adzin apošni abaviazak pierad pačatkam čahości novaha, niezvyčajnaha, jakoje imknuła ŭhoru, u pavietra. I jana, hołaja, sa spalni pierabiehła ŭ mužaŭ kabiniet, zapaliła sviatło, kinułasia da piśmovaha stała. Na vyrvanym z błaknota arkušy jana chutka, bujna i biez pamyłak napisała zapisku: „Daruj mnie i jak maha chutčej zabudź. Ja pakidaju ciabie naviek. Nie šukaj mianie, heta budzie marna. Ja stała viedźmaju ad hora i bied, jakija abrynulisia na mianie. Mnie čas. Byvaj. Marharyta”.

 

Sa spakojnaj dušoj Marharyta prylacieła ŭ spalniu, sledam za joj tudy ŭbiehła i Nataša, nahružanaja rečami. I adrazu ŭsie hetyja rečy — draŭlanyja plečyki z sukienkami, karunkavyja chuscinki, sinija šaŭkovyja tufli na raspiałkach i pajasok, — usio heta pasypałasia na padłohu, i Nataša ŭsplasnuła rukami.

 

— Što, pryhožaja? — mocna kryknuła achrypłym hołasam Marharyta.

 

— Jak heta? — šaptała Nataša i adstupałasia nazad. — Jak vy heta robicie, Marharyta Mikałajeŭna?

 

— Heta krem! Krem, krem, — adkazała Marharyta, pakazała na załatuju karobačku i paviarnułasia pierad lustram.

 

Nataša zabyłasia pra pakamiečanyja sukienki na padłozie, padbiehła da trumo, prahnymi vačyma vytraščyłasia na astatki kremu. Vusny jaje niešta šaptali. Jana znoŭ zaviarnułasia da Marharyty Mikałajeŭny i pramoviła z niejkim utrapienniem:

 

— Skura! Skura, ha? Marharyta Mikałajeŭna, vaša skura ažno sviecicca. — Tut jana apamiatałasia, padbiehła da adziennia i pačała abtresvać jaho.

 

— Kińcie! Kińcie! — kryčała joj Marharyta. — Na čorta jano, usio kińcie! Chacia nie, biarycie jaho sabie na pamiać. Kažu, na pamiać biarycie! Usio zabirajcie, što tut josć!

 

Nataša asłupianieła, hladzieła na Marharytu, potym pavisła ŭ jaje na šyi, całavała i kryčała:

 

— Atłasnaja! Sviecicca! Atłasnaja! A brovy, brovy jakija!

 

— Biarycie ŭsie anučy, biarycie duchi i ciahnicie da siabie ŭ kuferak, chavajcie, — kryčała Marharyta, — ale kaštoŭnasciej nie biarycie, a to abvinavaciać u kražy.

 

Nataša zhrebła ŭ kłunak usio, što joj traplała pad ruku — sukienki, tufli, pančochi, bializnu, i vylecieła preč sa spalni.

 

U hety čas, adniekul z druhoha boku zavułka, z adčynienaha akna vyrvaŭsia i palacieŭ hramavy virtuozny vals, i pačułasia pychkannie mašyny, jakaja padjechała da varot.

 

— Chutka pazvonić Azazieła! — uskliknuła Marharyta, słuchajučy vals z zavułka. — Jon pazvonić! Jon pazvonić! A čužaziemiec nie škodny. Ciapier ja razumieju, što ad jaho nie budzie škody!

 

Mašyna zašumieła, adjechała ad varot. Hruknuli varotcy, pa plitkach na sciažyncy pačulisia kroki.

 

„Heta Mikałaj Ivanavič, pa chadzie paznaju, — padumała Marharyta, — treba zrabić niešta na razvitannie smiešnaje i zabaŭnaje”.

 

Marharyta machnuła štoru ŭbok i sieła na padakonnik bokam, abchapiła kaleni rukami. Miesiačnaje sviatło liznuła jaje z pravaha boku. Marharyta pahladzieła ŭhoru na poŭniu i zrabiła tvar zadumiennym i paetyčnym. Kroki šuchnuli jašče dva razy i raptoŭna zacichli. Marharyta jašče palubavałasia na poŭniu, dziela pryliku ŭzdychnuła, paviarnuła hołaŭ u sad i sapraŭdy ŭbačyła Mikałaja Ivanaviča, jaki žyŭ na pieršym paviersie ŭ hetym samym asabniaku. Poŭnia zalivała Mikałaja Ivanaviča sviatłom. Jon siadzieŭ na łaŭcy, i zrazumieła było, što apusciŭsia na jaje jon mižvoli. Piensne ŭ jaho na tvary niejak pierakasiłasia, a partfiel jon sciskaŭ u ruce.

 

— A, dobry viečar, Mikałaj Ivanavič, — z sumam u hołasie skazała Marharyta, — dobry viečar! Vy z pasiedžannia?

 

Mikałaj Ivanavič ničoha nie adkazaŭ.

 

— A ja, — praciahvała Marharyta i ŭsio bolš vysoŭvałasia z akna, — siadžu adna, bačycie, sumuju, hladžu na poŭniu i słuchaju vals.

 

Levaj rukoj Marharyta praviała pa skroni, papraviła pasmačku vałasoŭ, potym skazała siardzita:

 

— Nu, heta niavietliva, Mikałaj Ivanavič! Usio ž ja žančyna! Heta chamstva — nie adkazvać, kali z vami havorać!

 

Mikałaj Ivanavič, na jakim pry miesiačnym sviatle vidać byŭ kožny huzičak na šeraj kamizelcy, kožny vałasok u svietłaj barodcy klinkom, raptam usmichnuŭsia dzikaju ŭsmieškaju, padchapiŭsia z łaŭki i, vidać, ad zbiantežanasci, zamiest taho, kab zniać kapialuš, machnuŭ partfielem ubok i prysieŭ, niby zbiraŭsia tancavać uprysiadku.

 

— Voj, jaki vy zanuda, Mikałaj Ivanavič, — praciahvała Marharyta, — naohul, vy ŭsie mnie hetak abrydzieli, što i skazać niemahčyma, i ja takaja ščaslivaja, što pakidaju vas! Pajšli vy k djabłu!

 

U hety čas za plačyma ŭ Marharyty hrymnuŭ telefon. Marharyta sarvałasia z padakonnika, zabyłasia pra Mikałaja Ivanaviča, schapiła słuchaŭku.

 

— Havoryć Azazieła, — skazali ŭ słuchaŭcy.

 

— Miły, miły Azazieła! — uskliknuła Marharyta.

 

— Para! Vylatajcie, — zahavaryŭ Azazieła, i pa jaho hołasie adčuvałasia, što jamu pryjemny ščyry i radasny Marharycin paryŭ, — kali budziecie pralatać nad varotami, kryknicie: „Niabačnaja!” Potym palatajcie nad horadam, kab pryvyknuć, a zatym na poŭdzień, preč z horada, i adrazu na rečku. Vas čakajuć!

 

Marharyta paviesiła słuchaŭku, i tut u susiednim pakoi niešta draŭlana zakulhała i pačało hrukać u dzviery. Marharyta adčyniła ich, i švabra, jakoj myjuć padłohu, viechciem uhoru, prytancoŭvajučy, ulacieła ŭ spalniu. Tronkam svaim jana tancavała pa padłozie, padbrykvała i rvałasia ŭ akno. Marharyta ažno visknuła ad zachaplennia i ŭskočyła na švabru viercham. I tolki tady ŭ amazonki pramilhnuła dumka, što zabyłasia adziecca. Hałopam padskočyła da łožka i schapiła błakitnuju saročku, jakaja pieršaj trapiła pad ruku. Uzmachnuła joju, jak štandaram, i vylecieła ŭ akno. I vals nad sadam zahučaŭ jašče macniej.

 

Z akna Marharyta sasliznuła ŭniz i ŭbačyła Mikałaja Ivanaviča na łavačcy. Toj akamianieŭ na joj, zusim ašaleły, prysłuchoŭvaŭsia da krykaŭ i hrukatu, jaki čuŭsia sa spalni vierchnich žylcoŭ.

 

— Byvajcie, Mikałaj Ivanavič! — zakryčała Marharyta, prytancoŭvajučy pierad Mikałajem Ivanavičam.

 

Toj vojknuŭ i pasunuŭsia ŭbok, sapchnuŭ na ziamlu svoj partfiel.

 

— Byvajcie naviek! Ja adlataju, — kryčała Marharyta, zahłušajučy vals.

 

Tut jana zdahadałasia, što saročka joj naohul nie patrebna, złaradna rahatnuła i nakryła joju hałavu Mikałaju Ivanaviču. Aslepleny Mikałaj Ivanavič zvaliŭsia z łaŭki na vykładzienuju cehłaj sciažynku.

 

Marharyta azirnułasia, kab apošni raz ubačyć asabniak, dzie jana hetak doŭha pakutavała, i ŭhledzieła ŭ pałajučym sviatle nie padobny na siabie zdziŭleny Natašyn tvar.

 

— Byvaj, Nataša! — kryknuła Marharyta, irvanuła švabru ŭhoru. — Niabačnaja, niabačnaja. — Jašče macniej kryknuła jana i miž klanovych halin, jakija chvasianuli pa tvary, pieralacieła nad varotami, vyrvałasia ŭ zavułak. I sledam za joj lacieŭ uščent zvarjacieły vals.

 

Razdziel 21 PALOT

 

Niabačnaja i volnaja! Niabačnaja i volnaja! Pralacieła pa svaim zavułku, trapiła ŭ nastupny, jaki pierasiakaŭ jaho pad pramym vuhłom. Hety załapleny, stary, kryvy i doŭhi zavułak z abvisłymi dzviaryma naftakramki, u jakoj kubkami pradajuć hazu i vadkasć ad parazitaŭ u fłakonach, jana pralacieła imhnienna i tady zasvoiła, što navat kali ty niabačny i volny, usio ž ciešycca treba asciarožniej. Dziakujučy tolki cudu, jana zatarmaziła i nie razbiłasia nasmierć ab stary nachileny lichtarny słup na pierakryžavanni. Abminuŭšy jaho, Marharyta macniej scisnuła švabru i palacieła pavolniej, pryhladajučysia da elektryčnych dratoŭ i da šyldaŭ, jakija visieli ŭpopierak chodnikaŭ.

 

Treci zavułak vioŭ prosta na Arbat. Ciapier Marharyta zusim asvojtałasia, jak kiravać švabraj, zrazumieła, što taja padparadkujecca sama lohkamu dotyku ruk albo noh, i što ŭ palocie nad horadam treba być vielmi ŭvažlivaj i nie šaleć. Akramia ŭsiaho, užo ŭ zavułku stała zrazumieła, što minaki latuchu nie bačać.

 

Nichto nie zadziraŭ hałavu, nichto nie kryčaŭ „hladzi, hladzi!”, nie šarachaŭsia ŭbok, nie viščaŭ i nie traciŭ prytomnasci, nie rahataŭ dzikim rohatam.

 

Marharyta lacieła niačutna, pavoli i nievysoka, prykładna na ŭzroŭni druhoha paviercha. Ale i pry pavolnym locie, pierad samym vychadam na zichatliva asvietleny Arbat, jana krychu nie patrapiła i ŭdaryłasia plačom ab niejki asvietleny dysk, na jakim była namalavana strała. Heta razzłavała Marharytu. Jana spyniła pasłuchmianuju švabru, adlacieła ŭbok, a potym rynułasia na dysk raptoŭna i kancom tronka razniesła jaho ŭščent. Z hrukatam pasypalisia askołki, niedzie zasvistali, a Marharyta pasla hetaha zusim niedarečnaha ŭčynku razrahatałasia. „Na Arbacie treba być jašče asciarožniej, — padumała Marharyta, — tut hetulki ŭsiaho nabłytana, što i nie razbiarešsia”. I jana pačała nyrać pamiž dratoŭ. Pad Marharytaj prapłyvali dachi tralejbusaŭ, aŭtobusaŭ, lehkavych mašyn, a pa chodnikach, jak zdavałasia zvierchu, płyli cełyja rečki šapak. Ad hetych rečak addzialalisia ručajki i ŭlivalisia ŭ vohniennyja pastki načnych kramaŭ. „Fu, jakoje zboišča! — siardzita padumała Marharyta. — Tut i paviarnucca navat nielha”. Jana pierasiekła Arbat, padniałasia vyšej, da čacviortych pavierchaŭ, i paŭz slipuča zichotkija trubački na vuhłavym budynku teatra papłyła ŭ vuzki zavułak z vysokimi damami. Usie vokny ŭ ich byli paadčynianyja, i ŭsiudy ŭ voknach čuvać była radyjomuzyka. Z-za cikaŭnasci Marharyta zazirnuła ŭ adno z ich. Ubačyła kuchniu. Dva prymusy raŭli na plicie, kala ich stajali dzvie žančyny z łyžkami i hyrkalisia.

 

— Sviet pasla siabie treba tušyć u prybiralni, voś što ja vam skažu, Piełahieja Piatroŭna, — havaryła taja žančyna, pierad jakoj stajaŭ rondal z niejkaj stravaj, z jakoha valiła para, — a to my vas padadzim na vysialennie!

 

— Sama nie lepšaja, — adkazała druhaja.

 

— Aboje raboje, — mocna skazała Marharyta i pieravaliłasia cieraz padakonnik u kuchniu.

 

Abiedzvie zaviarnulisia na hołas i zamiorli z brudnymi łyžkami ŭ rukach. Marharyta asciarožna praciahnuła ruku miž imi, pakruciła krany i vyklučyła abodva prymusy. Žančyny vochknuli i raziavili raty. Ale Marharycie ŭžo nadakučyła kuchnia, i jana vylecieła ŭ zavułak.

 

U samym kancy zavułka ŭvahu Marharyty pryciahnuła raskošnaja ahramadzina vaśmipaviarchovaha, mabyć, tolki niadaŭna pabudavanaha doma. Marharyta spusciłasia ŭniz, pryziamliłasia i ŭbačyła, što fasad doma abkładzieny čornym marmuram, što dzviery šyrokija, što za škłom ich vidać furažka z załatym hałunom i huziki šviejcara i što nad dzviaryma zołatam vypisana: „Dom Dramlita”.

 

Marharyta prypluščyłasia na nadpis, dumała, što mahło abaznačać słova „Dramlit”. Uziała švabru pad pachu, uvajšła ŭ padjezd, taŭchanuła dzviaryma zdziŭlenaha šviejcara i ŭbačyła pobač z liftam na scianie vializnuju čornuju došku, a na joj vypisanyja biełymi ličbami i litarami numary kvater i prozviščy žycharoŭ. Spisak pad šyldaj „Dom Dramaturha i Litaratara” prymusiŭ Marharytu drapiežna i chrypła ŭskryknuć. Jana padniałasia vyšej, prahna pačała čytać prozviščy: Chustaŭ, Dvubracki, Kvant, Biaskudnikaŭ, Łatunski…

 

— Łatunski! — zaviščała Marharyta. — Łatunski! Dy heta ž jon! Heta jon zahubiŭ majstra!

 

Šviejcar la dzviarej vytraščyŭ vočy i ažno padskokvaŭ ad zdziŭlennia, hladzieŭ na čornuju došku, sprabavaŭ zrazumieć: čaho heta raptam viščyć spis žycharoŭ. A Marharyta tym časam užo lacieła ŭhoru pa lesvicy i paŭtarała čamuści z asałodaju:

 

— Łatunski — vosiemdziesiat čatyry! Łatunski — vosiemdziesiat čatyry!..

 

Voś zleva — 82, sprava — 83, jašče vyšej zleva — 84. Voś i šyldačka — „A.Łatunski”.

 

Marharyta saskočyła sa švabry, i haračyja jaje stupaki pryjemna astudziła muravanaja placoŭka. Marharyta pazvaniła raz, jašče raz. Ale nichto nie adčyniaŭ. Marharyta pačała macniej cisnuć na zvanok i sama čuła zvon, jaki stajaŭ u kvatery Łatunskaha. Sapraŭdy, da samaje smierci pavinien być udziačny niabožčyku Bierlijozu haspadar kvatery № 84 na vośmym paviersie za toje, što staršynia MASSALITa trapiŭ pad tramvaj i što žałobnaje pasiedžannie pryznačyli jakraz u hety viečar. Pad ščaslivaju zorkaju naradziŭsia krytyk Łatunski. Jana vyratavała jaho ad sustrečy z Marharytaj, jakaja pieratvaryłasia ŭ viedźmu ŭ hetuju piatnicu.

 

Nichto nie adčyniaŭ dzviarej. Tady adnym ducham Marharyta zlacieła ŭniz, ličačy pavierchi, vyrvałasia na vulicu, vyličyła, jakija vokny kvatery Łatunskaha. Niesumnienna, heta byli piać ciomnych voknaŭ na rahu budynka na vośmym paviersie. Marharyta pierakanałasia ŭ hetym, uzmyła ŭ pavietra i praz niekalki siekund praz adčynienaje akno zachodziła ŭ ciomny pakoj, u jakim sierabryłasia tolki vuzieńkaja pałosačka ad poŭni. Marharyta prabiehła pa joj, namacała vyklučalnik. Praz chvilinu ŭsia kvatera była asvietlena. Švabra stajała ŭ kucie. Marharyta pierakanałasia, što doma niama nikoha, adamknuła dzviery i pahladzieła na šyldačku. Šyldačka była na miescy. Marharyta trapiła tudy, kudy joj treba było.

 

Aha, havorać, što i dasiul krytyk Łatunski pałatnieje z tvaru, kali ŭspaminaje hety strašny dzień, i da hetaha času jak sviatoje vymaŭlaje Bierlijozava imia. Nikomu nieviadoma, jakoju b strašnaju i miarzotnaju kryminalščynaju byŭ by paznačany hety viečar, — Marharyta viarnułasia z kuchni z vialikim małatkom.

 

Hołaja i niabačnaja latucha strymlivała i supakojvała siabie, ruki ŭ jaje kałacilisia ad nieciarpiennia. Marharyta staranna pryceliłasia i ŭdaryła pa kłavišach rajala, i pa ŭsioj kvatery praniesłasia pieršaje žałasnaje zavyvannie. Ašaleła vyŭ ni ŭ čym nie pavinny biekieraŭski kabinietny instrumient. Kłavišy ŭ im pravalilisia, kascianyja nakładki lacieli va ŭsie baki. Instrumient hudzieŭ, vyŭ, chrypieŭ, zvinieŭ. Pad udaram małatka łopnuła vierchniaja paliravanaja deka, byccam strelili z revalviera. Marharyta žyŭcom vyryvała struny, zadychałasia ad hetaje raboty. Narešcie stomlena buchnułasia ŭ kresła, kab addychacca.

 

U vannym pakoi strašna hudzieła vada i na kuchni taksama. „Zdajecca, užo paciakło na padłohu…” — padumała Marharyta i dadała ŭhołas:

 

— Adnak niama čaho rassiedžvacca.

 

Z kuchni ŭ kalidor užo ciok strumień. Marharyta šlopała bosymi nahami pa vadzie, nasiła vadu z kuchni i viodrami vylivała ŭ kabiniecie ŭ šuflady piśmovaha stała krytyka. Potym razłamała małatkom dzviery šafy ŭ hetym samym kabiniecie i kinułasia ŭ spalniu. Pabiła šafu z lustram, dastała z jaje harnitur krytyka i ŭtapiła jaho ŭ vannie. Poŭnuju čarnilicu z čarniłam z kabinieta vyliła ŭ pyšna zasłany dvuchspalny łožak u spalni. Rezruch, jaki jana tvaryła, prynosiŭ vializnaje zadavalniennie, ale ŭvieś čas zdavałasia, što ŭsiaho hetaha mała, što heta mizier. Tamu jana pačała rabić aby-što. Biła vazony z fikusami ŭ tym pakoi, dzie stajaŭ rajal. Nie skončyŭšy hetuju rabotu, viartałasia ŭ spalniu i kuchonnym nažom pałasavała prasciny, biła zašklonyja fotazdymki. Stomlenasci nie adčuvała, i tolki pot z jaje ciok raŭčukami.

 

U hety čas u kvatery № 82, pad kvateraj Łatunskaha, chatniaja rabotnica dramaturha Kvanta piła harbatu na kuchni i nie razumieła, čaho zvierchu čujecca hetaki hrukat, biehatnia i zvon. Pahladzieła ŭhoru i ŭbačyła, što stol uvačavidki z biełaj pieratvarajecca ŭ niejkuju miarcviacka-siniuju. Plama rasła chutka, i raptam na joj nakipieli kropli. Chviliny dzvie siadzieła rabotnica i dzivu davałasia, pakul sa stoli nie paliŭ sapraŭdny doždž i nie zacupaŭ pa paddozie. Tady jana padchapiłasia, padstaviła pad strumieni misku, ale heta ničuć nie dapamahło, bo doždž pabolšaŭ i pačaŭ zalivać i hazavuju plitu, i stol z posudam. Tady rabotnica ŭskryknuła, vybiehła na lesvicu, i adrazu ŭ kvatery ŭ Łatunskaha pačulisia zvanki.

 

— Nu, zazvanili… Para vybiracca, — skazała Marharyta.

 

Jana asiadłała švabru, prysłuchałasia da žanočaha hołasu, jaki kryčaŭ u zamočnuju adtulinu.

 

— Adčynicie, adčynicie! Dusia, adčyni! Heta ŭ vas vada ciače? Nas zaliło.

 

Marharyta padniałasia na mietr uhoru i ŭdaryła pa lustry, lampački łopnuli, i va ŭsie baki palacieli padvieski. Kryki pad dzviaryma spynilisia, na lesvicy pačuŭsia tupat. Marharyta vypłyła ŭ akno, apynułasia zvonku, zlohku ŭzmachnuła i ŭdaryła małatkom pa škle. Jano ŭschlipnuła, i pa azdoblenaj marmuram scianie kaskadam pasypalisia ŭniz askołki. Marharyta pajechała da nastupnaha akna. Daloka ŭnizie zabiehali pa chodnikach ludzi, adna z dzviuch mašyn, jakija stajali ŭnizie, zahudzieła i adjechała dalej.

 

Marharyta skončyła bić vokny Łatunskaha, papłyła da susiedniaje kvatery. Udary pačulisia časciej, zavułak napoŭniŭsia zvonam i hrukatam. Z pieršaha padjezda vybieh šviejcar, pahladzieŭ uhoru, nie adrazu vyrašyŭ, što jamu rabić, upchnuŭ u rot svistok i ašaleła zasvistaŭ. Z asablivym zadavalnienniem pad hety svist Marharyta razmałaciła apošniaje škło na vośmym paviersie, spusciłasia na siomy pavierch i pačała hramić škło i tam.

 

Zmučany doŭhim marnym siadzienniem za šklanymi dzviaryma padjezda, šviejcar układvaŭ u svist usiu svaju dušu, pry hetym biehaŭ za Marharytaj, byccam akampaniravaŭ joj. U paŭzach, kali jana pieralatała ad akna da akna, jon nabiraŭsia duchu, i pry kožnym udary nadzimaŭ ščoki i zalivaŭsia, svidravaŭ načnoje pavietra da samaha nieba.

 

Jaho namahanni ŭ suładdzi z namahanniami razjatranaj Marharyty dali dobry vynik. U domie pačałasia panika. Cełyja jašče vokny rasčynialisia, u ich zjaŭlalisia hałovy ludziej i adrazu ž chavalisia, adčynienyja vokny, naadvarot, začynialisia. U supraćlehłych damach na asvietlenym fonie ŭznikali ciomnyja postaci ludziej, jakija staralisia zrazumieć, čaho heta biez daj pryčyny łopajecca škło ŭ novym budynku Dramlita.

 

Z zavułka ludzi biehli da doma Dramlita, i ŭ im samim pa lesvicach ludzi tupacieli i biehali nieviadoma čaho. Chatniaja rabotnica Kvanta kryčała, što ich zaliło, da jaje chutka dałučyłasia i chatniaja rabotnica Chustava z kvatery № 80, jakaja była pad kvateraj Kvanta. U Chustavych chłynuła sa stoli na kuchni i ŭ prybiralni. Narešcie ŭ Kvantaŭ na kuchni advaliŭsia vialiki kavałak tynkoŭki, pabiŭ uvieś niepamyty posud, pasla čaho chłynuŭ užo sapraŭdny livień: z kletak abvisłaje mokraje dranki pluchnuła, jak z viadra. Tady na lesvicy na pieršym paviersie pačulisia kryki. Marharyta, kali pralatała paŭz apošniaje akno čacviortaha paviercha, zazirnuła ŭ jaho i ŭbačyła tam čałavieka, jaki z pierapałochu ŭspior na tvar procivahaz. Marharyta ŭdaryła małatkom pa jaho škle, spałochała čałavieka, i jon znik z pakoja.

 

Niespadziavana dziki pahrom spyniŭsia. Marharyta slizhanuła na treci pavierch, zazirnuła ŭ akno, zaviešanaje lohieńka ciomnaju firankaju. U pakojčyku hareła słabieńkaja lampačka pad abažuram. U maleńkim łožačku z sietačkami z bakoŭ siadzieŭ chłopčyk hadkoŭ čatyroch i spałochana prysłuchoŭvaŭsia. Darosłych nie było ŭ pakoi. Mabyć, usie vybiehli z kvatery.

 

— Vokny bjuć, — skazaŭ chłopčyk i paklikaŭ: — Mama! Nichto nie adhuknuŭsia, i tady jon skazaŭ: — Mama, ja bajusia.

 

Marharyta adchiliła firanku i ŭlacieła ŭ akno.

 

— Ja bajusia, — paŭtaryŭ chłopčyk i zadryžaŭ.

 

— Nie bojsia, nie bojsia, maleńki, — skazała Marharyta, prycišyŭšy svoj asipły ad vietru złačynny hołas, — heta dzieci vokny bili.

 

— Z rahatak? — spytaŭsia chłopčyk.

 

— Z rahatak, z rahatak, — pacvierdziła Marharyta, — a ty spi!

 

— Heta Sitnik, — skazaŭ chłopčyk, — u jaho josć rahatka.

 

— Nu, viadoma, jon!

 

Chłopčyk chitra zirnuŭ niekudy ŭbok i spytaŭsia:

 

— A ty dzie, ciocia?

 

— A mianie niama, — adkazała Marharyta, — ja tabie sasniłasia.

 

— Ja hetak i dumaŭ, — skazaŭ chłopčyk.

 

— Ty kładzisia, — zahadała Marharyta, — pakładzi ruku pad ščočku, a ja tabie budu snicca.

 

— Nu, snisia, snisia, — zhadziŭsia chłopčyk i adrazu loh, pakłaŭ ruku pad ščočku.

 

— Ja tabie kazku raskažu, — zahavaryła Marharyta i pakłała haračuju ruku na astryžanuju hałoŭku. — Žyła na sviecie adna ciocia. Dziaciej u jaje nie było, i ščascia taksama nie było. I voś jana spačatku doŭha płakała, a potym zrabiłasia złosnaju… — Marharyta zamoŭkła, pryniała ruku — chłopčyk spaŭ.

 

Marharyta cichieńka pakłała małatok na padakonnik i vylecieła z akna. Vakol doma była nierazbiarycha. Pa asfaltavych chodnikach, usłanych bitym škłom, biehali i niešta kryčali ludzi. Miž imi ŭžo byli milicyjaniery. Raptoŭna ŭdaryŭ zvon, i z Arbata ŭ zavułak ujechała čyrvonaja pažarnaja mašyna z lesvicaj…

 

Ale heta ŭžo było nie cikava Marharycie. Jana pryceliłasia, kab nie začapicca za jaki-niebudź drot, macniej asiadłała švabru i imhnienna apynułasia vyšej za niaščasny dom. Zavułak pad joj pachiliŭsia i pravaliŭsia ŭniz. Zamiest jaho pad nahami ŭ Marharyty ŭznikła skopišča dachaŭ, pierarezanaje zichotkimi sciažynkami. Usio heta niečakana pajechała ŭbok, a łancužki ahnioŭ razmazalisia i zlilisia.

 

Marharyta zrabiła jašče adzin ryvok, i tady ŭsio zboišča dachaŭ pravaliłasia skroź ziamlu, a zamiest jaho zjaviłasia ŭnizie cełaje voziera mihatlivych elektryčnych ahieńčykaŭ, i hetaje voziera raptam paŭstała viertykalna, a potym zjaviłasia nad hałavoj u Marharyty, a pad nahami blisnuła poŭnia. Marharyta zrazumieła, što pierakuliłasia, viarnułasia ŭ narmalnaje stanovišča, azirnułasia, ale i voziera ŭžo nie było, jano zastałosia tam, zzadu, zastałosia tolki ružovaje zaryva nad niebakrajem. I jano znikła praz siekundu, i Marharyta ŭbačyła, što jana sam-nasam z poŭniaj, jakaja lacieła vyšej za jaje i zleva. Vałasy ŭ Marharyty daŭno pieratvarylisia ŭ stoh, a miesiačnaje sviatło sa svistam abmyvała jaje cieła. Pa tym, jak unizie dva rady redzieńkich ahieńčykaŭ zlilisia ŭ dzvie sucelnyja linii, pa tym, jak chutka jany znikli zzadu, Marharyta zdahadałasia, z jakoju varjackaju chutkasciu jana lacić, dziviłasia, što nie zadychajecca ad hetaha lotu.

 

Praz niekalki siekund daloka ŭnizie, u ziamnoj čarnacie, uspychnuła novaje voziera elektryčnaha sviatła i padkaciłasia pad nohi na latu, ale jano adrazu ž zakružyłasia vichram i pravaliłasia ŭ ziamlu. Jašče niekalki siekund — hetakaje ž samaje vidovišča.

 

— Harady! Harady! — zakryčała Marharyta.

 

Pasla hetaha jana razy dva ci try bačyła pad saboju ćmiana adsviečanyja niejkija šabli, jakija lažali ŭ rasčynienych čornych pochvach, i jana zdahadałasia, što heta reki.

 

Latucha zadzirała hałavu ŭhoru i ŭleva, lubavałasia tym, što poŭnia imčycca za joju, jak zvarjaciełaja, nazad u Maskvu i adnačasova niejkim dziŭnym čynam staić na adnym miescy, hetak, što vyrazna bačny na joj niejki zahadkavy, ciomny — ci to drakon, ci kaniok-harbunok, vostraju mordačkaju zaviernuty da pakinutaha horada.

 

Tut Marharyta padumała, što na samaj spravie jana daremna hetak honić švabru, pazbaŭlaje siabie asałody razhledzieć što-niebudź jak sled, naciešycca palotam. Joj niešta padkazvała, što tam, kudy jana lacić, jaje pačakajuć i što niama patreby sumavać joj ad hetakaje šalonaje chutkasci i vyšyni.

 

Marharyta nachiliła švabru viechciem napierad, hetak, što tronak padniaŭsia ŭhoru, zapavoliła chod i pajšła ŭniz, da ziamli. I hetaje imčannie, byccam na pavietranych sanačkach, pryniesła najvialikšuju asałodu. Ziamla padałasia da jaje, i z niezrazumiełaj da hetaha čornaje huščy pakazalisia jaje tajamnicy i pryhažosć u miesiačnuju noč. Ziamla išła nasustrač Marharycie, i Marharytu ŭžo abviavała vodaram zialonych lasoŭ. Marharyta lacieła nad samym tumanam rosnaha łuha, potym nad sažałkaj. Pad Marharytaju choram spiavali žaby, a niedzie ŭdalečyni chvalavaŭ serca, šumieŭ ciahnik. Marharyta chutka ŭbačyła jaho. Jon poŭz pavolna, jak vusień, pychkaŭ u pavietra iskrami. Marharyta abahnała jaho, pralacieła jašče nad adnym vodnym lusterkam, u jakim prapłyła pad nahami druhaja poŭnia, jašče bolš apusciłasia ŭniz i papłyła, ledź nie kranajučysia nahami vieršalin viekavych sosien.

 

Ciažki šum rasporataha pavietra pačuŭsia zzadu i pačaŭ dahaniać Marharytu. Pakrysie da hetaha šumu čahości latučaha, jak snarad, dałučyŭsia žanočy rohat. Marharyta azirnułasia i ŭbačyła, što jaje dahaniaje niejki dziŭny ciomny pradmiet. Jon dahaniaŭ Marharytu i ŭsio bolej abaznačaŭsia, možna było paznać, što niechta lacić vierški. Narešcie jon i zusim abaznačyŭsia: zapavoliŭšuju chutkasć Marharytu dahnała Nataša.

 

Jana, zusim hołaja, z rastrapanymi na vietry vałasami, lacieła viercham na toŭstym japruku, jaki ŭ piarednich kapycikach trymaŭ partfiel, a zadnimi luta pierabiraŭ u pavietry. Piensne jaho lacieła pobač na šnurku, zredku pabliskvała pry miesiacy i patuchała, a kapialuš uvieś čas spaŭzaŭ japruku na vočy. Marharyta pryhledziełasia i paznała ŭ japruku Mikałaja Ivanaviča, i tady rohat jaje zahrymieŭ nad lesam, zmiašaŭsia z Natašynym rohatam.

 

— Nataška! — pranizliva zakryčała Marharyta. -I ty namazałasia kremam?

 

— Hałubka maja! — budziła svaim lamantam u adkaz sasnovy bor Nataša. — Karaleva maja francuzskaja, dy ja namazała łysinu i jamu!

 

— Pryncesa! — płaksiva zaroŭ japruk i hałopam panios dalej Natašu.

 

— Hałubka maja, Marharyta Mikałajeŭna! — kryčała Nataša i imčała pobač z Marharytaju. — Pryznajusia, uziała krem! I my ž taksama chočam žyć i lotać! Darujcie mnie, uładarka maja, a ja nie viarnusia, nizašto nie viarnusia! Voj, jak dobra, Marharyta Mikałajeŭna!.. Svataŭsia da mianie, — Nataša pačała tykać palcam u šyju zbiantežanamu japruku, — svataŭsia! Ty jak mianie nazyvaŭ, ha? — kryčała jana na vucha japruku.

 

— Bahinia! — zavyvaŭ toj. — Nie mahu ja hetak chutka lacieć! Ja papiery važnyja mahu pahubić. Natałla Prakopaŭna, ja pratestuju!

 

— Pajšoŭ ty k djabłu sa svaimi papierami! — dziorzka rahatała i kryčała Nataša.

 

— Nu što vy, Natałla Prakopaŭna! Pačuje chto-niebudź! — slazliva prasiŭsia japruk.

 

Nataša lacieła hołaja pobač z Marharytaj i raskazvała pra toje, što adbyłosia ŭ asabniaku pasla taho, jak Marharyta Mikałajeŭna vylecieła praz akno.

 

Nataša pryznałasia, što nie dakranułasia navat da tych rečaŭ, jakija joj padaryli, jana skinuła z siabie ŭsio adziennie i kinułasia da kremu i adrazu im namazałasia. I z joj adbyłosia toje samaje, što i z jaje haspadyniaju. U toj čas jak Nataša ciešyłasia pierad lustram svajoj čaroŭnaj pryhažosciu, dzviery adčynilisia, i pierad joj zjaviŭsia Mikałaj Ivanavič. Jon byŭ uschvalavany, u rukach trymaŭ saročku Marharyty Mikałajeŭny, svoj kapialuš i partfiel. Mikałaj Ivanavič až abamleŭ, jak uhledzieŭ Natašu. Jak tolki krychu ačomaŭsia, uvieś čyrvony, jak rak, jon zajaviŭ, što paličyŭ svaim abaviazkam padniać kašulku i pryniesci jaje…

 

— Što ty havaryŭ, niahodnik? — viščała i rahatała Nataša. — Što havaryŭ, na što padbuchtorvaŭ? Jakija hrošy prapanoŭvaŭ! Havaryŭ, što Kłaŭdzija Piatroŭna ni pra što nie daviedajecca. Nu, što skažaš, chłušu? — kryčała Nataša japruku, i toj tolki zbiantežana advaročvaŭ ryła.

 

Razdureŭšysia ŭ spalni, Nataša mazanuła kremam Mikałaja Ivanaviča i sama až asłupianieła ad zdziŭlennia. Tvar salidnaha žylca z nižniaha paviercha zviało ŭ sviniačy piatačok, a ruki i nohi pieratvarylisia ŭ kapytki. Mikałaj Ivanavič zirnuŭ na siabie ŭ lusterka, dzika i adčajna zaviščaŭ, ale było pa časie. Praz niekalki siekund jon byŭ asiadłany i lacieŭ niekudy k djabłu z Maskvy i płakaŭ ad hora.

 

— Patrabuju viarnuć mnie majo narmalnaje abličča! — raptam nie to adčajna, nie to z malboju ŭ hołasie zarochkaŭ japruk. — Ja nie zbirajusia lacieć na nieviadomaje zboryšča. Marharyta Mikałajeŭna, vy abaviazany pastavić na miesca svaju prysłuhu!

 

— Ach, dyk ja tabie ciapier prysłuha? Chatniaja rabotnica? — vykrykvała Nataša i ščypała japruka za vucha. — A była bahinia? Ty mianie hetak nazyvaŭ?

 

— Vieniera! — płaksiva adkazvaŭ japruk, jakraz pralatajučy nad ručajom, jaki šumieŭ miž kamiennia, i kapycikam z šołacham čaplaŭsia za kusty arešniku.

 

— Vieniera! Vieniera! — pieramožna zakryčała Nataša i adnu ruku vystaviła ŭbok, a druhuju praciahnuła da poŭni. — Marharyta! Karaleva! Paprasicie, kab i mianie pakinuli viedźmaju! Dziela vas usio zrobiać, vam ułada dadziena!

 

I Marharyta adazvałasia:

 

— Dobra, ja dapamahu.

 

— Dziakuj! — kryknuła Nataša i raptam zakryčała mocna, pranizliva i žurbotna: — Hej! Hej! Chutčej! Chutčej! Anu, davaj chutčej! — Jana scisnuła kaleniami schudałyja ad šalonaha biehu japrukovyja baki, i toj hetak irvanuŭsia, što znoŭ rasparoŭ pavietra, i praz niejkaje imhniennie Nataša była ŭžo vidać napieradzie tolki čornaju kropačkaju, a potym i zusim znikła, i šum jaje palotu rastaŭ taksama.

 

Marharyta lacieła pa-raniejšamu pavoli ŭ pustelnaj i nieznajomaj miascovasci, nad uzhorkami, usiejanymi redkimi vałunami, jakija lažali miž adzinokich ahromnistych sosien. Marharyta lacieła i dumała pra toje, što jana, vidać, dzieści vielmi daloka ad Maskvy. Švabra lacieła nie nad vierchavinami sosien, a ŭžo miž stvałoŭ, z adnaho boku pasrebranych poŭniaj. Liohki cień slizhaŭ pa ziamli napieradzie — poŭnia sviaciła ŭ spinu Marharycie.

 

Marharyta adčuvała, što vada blizka, i zdahadvałasia, što i meta blizka. Sosny rasstupilisia, i Marharyta pavoli padjechała ŭ pavietry da miełavaha abryvu. Za hetym abryvam unizie, u ciani, płyła raka. Tuman visieŭ i čaplaŭsia za kusty ŭnizie viertykalnaha abryvu, a supraćlehły bierah byŭ roŭny, nizinny. Na im, nad adzinokaju kupkaju raskidzistych dreŭ trymcieŭ ahieńčyk vohnišča i byli vidać niejkija mituslivyja postaci. Marharycie zdałosia, što adtul pačułasia niejkaja viasioleńkaja muzyka. Dalej, nakolki možna było bačyć, na srebnaj raŭninie nie vidniełasia nijakich prykmiet ni žytła, ni ludziej.

 

Marharyta skočyła z abryvu ŭniz i chutka spusciłasia da vady. Vada vabiła jaje pasla pavietranaje honki. Jana adkinuła švabru, razbiehłasia i kinułasia ŭniz hałavoj u vadu. Jaje lohkaje cieła, jak strała, uvajšło ŭ vadu, i vadziany słup ustaŭ až da samaje poŭni. Vada akazałasia ciopłaja, niby ŭ łazni, i Marharyta pasla taho, jak vynyrnuła z biazdonnia, uvolu napłavałasia ŭ poŭnaj adzinocie nočču ŭ race.

 

Pobač z Marharytaju nikoha nie było, ale krychu dalej za kustami čulisia ŭsploski i pafyrkvannie, tam niechta taksama kupaŭsia.

 

Marharyta vybiehła na bierah. Cieła jaje hareła pasla kupannia. Stomlenasci nijakaj jana nie adčuvała i radasna prytancoŭvała na vilhotnaj travie. Raptam jana pierastała tancavać i nasciarožyłasia. Fyrkannie pačało nabližacca, z-za rakitavych kustoŭ vylez niejki hoły taŭstun u čornym šaŭkovym cylindry, ssunutym na patylicu. Stupaki jaho byli ŭ ilistaj hrazi, i zdavałasia, što kupalščyk u čornych čaravikach. Kali mierkavać pa tym, jak jon addychvaŭsia i ikaŭ, to byŭ jon na dobrym padpitku, što, darečy, pacviardžałasia i tym, što raptam zapachła kańiakom.

 

Taŭstun ubačyŭ Marharytu, pačaŭ pryhladacca, a potym radasna zakryčaŭ:

 

— Što takoje? Kaho ja baču? Kładzina, dy heta ž ty, viasiołaja ŭdava! I ty tut? — jon palez vitacca.

 

Marharyta adstupiłasia i z honaram adkazała:

 

— Pajšoŭ ty k djabłu. Jakaja ja tabie Kładzina? Ty hladzi, z kim havoryš, — padumała krychu i dadała da svaje pramovy doŭhuju łajanku, jakuju nie drukujuć. Usio heta acvieraziła lehkadumnaha taŭstuna.

 

— Voj! — cicha ŭskliknuŭ jon i zdryhanuŭsia. — Darujcie vielikadušna, svietłaja karaleva Marho! Ja pamyliŭsia. A vinavaty kańiak, hary jon haram! — taŭstun staŭ na adno kalena, cylindr adnios ubok, pakłaniŭsia i załapataŭ na miašancy rasiejskaje i francuzskaje niejkaje hłupstva pra kryvavaje viasiełle svajho siabra Hiesara ŭ Paryžy, i pra kańiak, i što jon pieražyvaje z-za prykraje pamyłki.

 

— Ty b štany nadzieŭ, sučy syn, — skazała miakčej Marharyta.

 

Taŭstun radasna ŭchmylnuŭsia, kali ŭbačyŭ, što Marharyta nie złujecca, paviedamiŭ, što zastaŭsia zaraz biez štanoŭ tamu, što z-za niaŭvažlivasci pakinuŭ ich na Jenisiei, dzie kupaŭsia pierad hetym, i što jon zaraz zlotaje, dobra, što tudy rukoj padać, i jašče rady dobrym adnosinam da siabie. Jon pačaŭ adstupać zadam, pakul nie pasliznuŭsia i nie ŭpaŭ u vadu. Ale i pasla hetaha na tvary z nievialikimi bakienbardami zastałasia ŭsmieška zachaplennia i addanasci.

 

Marharyta pranizliva svisnuła, asiadłała padlaciełuju švabru i pakiravała na supraćlehły bierah. Cień ad miełavaje hary siudy nie dastavaŭ, i ŭvieś bierah zalivała poŭnia.

 

Jak tolki Marharyta dakranułasia da vilhotnaje travy, muzyka pad vierbami zajhrała macniej i viesialej, uzlacieŭ snop iskraŭ nad vohniščam. Pad halinami vierbaŭ, azdoblenych piaščotnymi, pušystymi „kocikami”, jakija byli vidać pry poŭni, siadzieli ŭ dva rady taŭstamordyja žaby, razdzimalisia, byccam humavyja, i ihrali na draŭlanych dudačkach viasioły marš. Hniłuški-svietlački visieli na vierbavych halinkach pierad muzykantami, asviatlali noty, na žabinych mordach hulali vodsviety ad vohnišča.

 

Marš vykonvaŭsia ŭ honar Marharyty. Sustrakali jaje jak maha ŭračysta. Prazrystyja rusałki spynili svoj karahod kala raki i zamachali Marharycie vodarasciami, i nad pustelnym zielenavatym bieraham prastahnała ichniaje daloka čutnaje pryvitannie. Hołyja viedźmy vyskačyli z-za vierbaŭ, pastroilisia ŭ šarenhu i pačali prysiadać i kłaniacca prydvornymi pakłonami. Niechta kazłanohi padlacieŭ i prypaŭ da ruki, raskinuŭ na travie šoŭk i pacikaviŭsia, ci dobra kupałasia karalevie, prapanavaŭ prylehčy i adpačyć.

 

Marharyta hetak i zrabiła. Kazłanohi padaŭ joj bakal šampanskaha, jana vypiła jaho, i serca jaje adrazu sahrełasia. Pacikaviłasia, dzie Nataša, i joj adkazali, što Nataša ŭžo pakupałasia i palacieła na svaim japruku napierad, u Maskvu, kab papiaredzić pra toje, što Marharyta chutka prylacić, i dapamahčy pryhatavać joj ubrannie.

 

Za karotkaje Marharycina hasciavannie pad vierbami adbyŭsia adzin epizod. U pavietry pačuŭsia svist, i čornaje cieła, jakoje vidavočna pramazała, ruchnuła ŭ vadu. Praz niekalki siekund pierad Marharytaj paŭstaŭ toj samy taŭstun-bakienbardyst, što hetak niaŭdačna znajomiŭsia na račnym bierazie. Jon uspieŭ, vidać, skružyć na Jenisiej, bo byŭ u fraku, ale mokry z hałavy da noh. Kańiak padvioŭ jaho druhi raz: pry vysadcy jon trapiŭ u vadu. Ale ŭsmiešku svaju zbiaroh navat u hetych sumnych abstavinach i byŭ Marharytaju, jakaja ščyra smiajałasia, dapuščany da ruki.

 

Potym usie pačali zbiracca. Rusałki datancavali svoj taniec pry miesiačnym sviatle i rastali ŭ im. Kazłanohi dalikatna pacikaviŭsia ŭ Marharyty, na čym jana prylacieła. Kali daviedaŭsia, što viercham na švabry, skazaŭ:

 

— Čamu? Heta niazručna, — imhnienna zmajstravaŭ z dzviuch halinak niejki padazrony telefon i zapatrabavaŭ u niekaha terminova prysłać mašynu, što było i zroblena ŭ tuju ž samuju chvilinu. Na bierah abrynułasia bułanaja adkrytaja mašyna, tolki na šafiorskim miescy siadzieŭ nie zvyčajny šafior, a čorny daŭhadziuby hrak u cyratavaj furažcy i ŭ palčatkach z rastrubami.

 

Bierah puscieŭ. U miesiačnym sviatle rastali adlacieŭšyja viedźmy. Vohnišča daharała, i vuhołle zaciahvała šerym popiełam.

 

Bakienbardyst i kazłanohi padsadzili Marharytu, i jana sieła na šyrokaje zadniaje siadziennie. Mašyna zavyła, skoknuła i padniałasia amal da samaje poŭni, vostraŭ znik, znikła raka, Marharyta paniesłasia ŭ Maskvu.

 

Razdziel 22 PRY SVIEČKACH

 

Roŭnaje hudziennie mašyny, jakaja lacieła vysoka nad ziamloj, zakałychvała Marharytu, a miesiačnaje sviatło pryjemna sahravała jaje. Jana zapluščyła vočy, padstaviła tvar vietru i dumała z sumam pra pakinuty joj nieviadomy bierah raki, jakuju, jana adčuvała, bolej nie pabačyć. Pasla ŭsich čaraŭ i cudaŭ, jakija z joju adbylisia za viečar, jana ŭžo zdahadvałasia, da kaho jaje viazuć u hosci, ale heta nie pałochała jaje. Nadzieja na toje, što tam joj udasca dabicca viartannia svajho ščascia, zrabiła jaje biasstrašnaj. Darečy, doŭha maryć u mašynie pra heta ščascie joj nie daviałosia. Ci hrak dobra viedaŭ svaju spravu, ci mašyna była dobraja, tolki chutka Marharyta, kali raspluščyła vočy, ubačyła pierad saboj nie lasnuju ciemru, a mihatlivaje voziera maskoŭskich ahnioŭ. Čornaja ptuška-šafior na latu advinciŭ pravaje piaredniaje koła i pasadziŭ mašynu na niejkich zusim biazludnych mohiłkach u rajonie Darahamiłava.

 

Hrak vysadziŭ Marharytu, jakaja ničoha nie pytałasia, z jaje švabraj kala adnaho nadmahiłla, zavioŭ mašynu i nakiravaŭ jaje prosta ŭ jar za mahiłkami. Tudy jana z hrukatam abrynułasia i tam zahinuła. Hrak pačciva kazyrnuŭ, sieŭ viercham na koła i palacieŭ.

 

Adrazu z-za adnaho pomnika ŭznik čorny płašč. Ikol blisnuŭ pry poŭni, i Marharyta paznała Azaziełu. Toj pakazaŭ joj siesci na švabru, sam uskočyŭ na doŭhuju rapiru, aboje ŭzvilisia ŭhoru nikim nie zaŭvažanyja i praz niekalki siekund vysadzilisia la doma № 302-bis na Sadovaj vulicy.

 

Kali sa švabraju i rapiraju pad pachami jany zachodzili ŭ padvarotniu, Marharyta zaŭvažyła čałavieka ŭ šapačcy i vysokich botach, jaki niečaha čakaŭ. Jak ni lohka stupali Azazieła i Marharyta, adzinoki čałaviek pačuŭ ich i tryvožna skałanuŭsia, bo nie razumieŭ, adkul čuvać kroki.

 

Druhoha, nadziva padobnaha na pieršaha čałavieka, sustreli la šostaha padjezda. I znoŭ paŭtaryłasia taja samaja historyja. Kroki… Čałaviek niespakojna paviarnuŭsia i nachmuryŭsia. Kali dzviery adčynilisia, a potym začynilisia, kinuŭsia sledam, zazirnuŭ u padjezd, ale, viadoma, ničoha nie ŭhledzieŭ.

 

Treci, dakładnaja kopija druhoha, a značyć, i pieršaha, dziažuryŭ na placoŭcy treciaha paviercha. Jon paliŭ mocnyja papiarosy, i Marharyta zakašlałasia, kali prachodziła pobač. Kurec, byccam jaho šyłam kalnuli, uschapiŭsia z łaŭki, na jakoj siadzieŭ, pačaŭ tryvožna aziracca, padyšoŭ da parenčaŭ, zirnuŭ uniz. Marharyta sa svaim pravažatym užo była la kvatery № 50. Nie zvanili, dzviery Azazieła adamknuŭ svaim klučom.

 

Pieršaje, što ŭraziła Marharytu, heta ciemra, u jakuju jany trapili. Było ciomna, jak u sutarenni, i jana mižvoli ŭchapiłasia za płašč Azazieły, bo bajałasia spatyknucca. Ale tut daloka ŭviersie zamilhaŭ ahieńčyk niejkaje lampački i pačaŭ nabližacca. Azazieła na chadu zabraŭ u Marharyty z-pad pachi švabru, i taja niačutna znikła ŭ ciemry. Jany pačali ŭzychodzić pa niejkich šyrokich prystupkach, i Marharycie zdałosia, što im nie budzie kanca. Jaje dziviła, jak u piarednim pakoi zvyčajnaje maskoŭskaje kvatery moža razmiascicca hetaja niezvyčajnaja, niabačnaja, zatoje dobra adčuvalnaja, biaskoncaja lesvica. Ale padjom kančaŭsia, i Marharyta zrazumieła, što jana staić na krai placoŭki. Ahieńčyk nabliziŭsia ŭščylnuju, i Marharyta ŭbačyła asvietleny tvar mužčyny, rosłaha i čornaha, jaki i trymaŭ u ruce łampadu. Tyja, chto mieŭ niaščascie za hetyja dni trapicca jamu na darozie, navat pry hetym słabieńkim sviatle łampadki, viadoma, adrazu b paznali jaho. Heta byŭ Karoŭieŭ, jon taksama i Fahot.

 

Praŭda, zniešnie Karoŭieŭ vielmi zmianiŭsia. Mihatlivy ahieńčyk adlustroŭvaŭsia nie ŭ tresnutym piensne, jakoje daŭno treba było vykinuć na smietnik, a ŭ manokli, chacia taksama tresnutym. Vusiki na nachabnym tvary byli padkručany i namazany, a čarnata tłumačyłasia prosta — jon byŭ u fračnym ubranni. Bialeła tolki hrudzina.

 

Mah, rehient, čaraŭnik, pierakładnik ci djabal jaho viedaje chto na samaj spravie — adnym słovam, Karoŭieŭ — pakłaniŭsia, šyroka pravioŭ u pavietry pierad saboju łampadkaju — zaprasiŭ Marharytu isci sledam. Azazieła znik.

 

„Nadziva niezvyčajny viečar, — dumała Marharyta, — ja ŭsiakaha čakała, tolki nie hetaha! Elektryčnasć u ich patuchła, ci što? Ale sama dziŭnaje — pamiery hetaha pamiaškannia. Jak usio heta moža ŭcisnucca ŭ maskoŭskuju kvateru? Dy nijak nie moža!”

 

Jak ni słabieńka sviaciła karoŭieŭskaja łampadka, Marharyta zrazumieła, što znachodzicca ŭ zusim nieabdymnaj zale, dy jašče z kałanadaj, ciomnaju i, na pieršaje ŭražannie, biaskoncaju. Kala niejkaje kanapki Karoŭieŭ spyniŭsia, pastaviŭ łampadku na niejkuju tumbu, žestam prapanavaŭ Marharycie siesci, a sam razmiasciŭsia pobač u davoli malaŭničaj pozie — abapiorsia łokciem na tumbu.

 

— Dazvolcie mnie paznajomicca z vami, — zarypieŭ Karoŭieŭ, — Karoŭieŭ. Vy zdziŭleny, što niama sviatła? Ekanomija, vy hetak padumali? Ni-ni-ni! Niachaj pieršy, jaki trapicca, kat, navat adzin z tych, jakija sionnia, krychu pazniej, buduć za honar mieć pacałavać vaša kalena, na hetaj ža tumbie adsiače mnie hałavu, kali heta tak! Prosta miesir nie lubić elektryčnaje sviatło, i my ŭklučym jaho ŭ sama apošni momant. I tady, paviercie, niedachopu ŭ im nie budzie. Mabyć, navat dobra było b, kab jaho było mieniej.

 

Karoŭieŭ spadabaŭsia Marharycie, traskučaja jaho bałbatnia supakojvała.

 

— Nie, — skazała Marharyta, — bolej za ŭsio mianie zdziŭlaje, dzie ŭsio heta razmiaščajecca. — Jana paviała rukoju, padkresliła hetym nieabdymnasć zały.

 

Karoŭieŭ soładka ŭchmylnuŭsia, i cieni varuchnulisia ŭ składkach kala jaho nosa.

 

— Heta sama prostaje z usiaho! — adkazaŭ jon. — Tym, chto dobra znajomy z piatym vymiarenniem, nievialiki kłopat rassunuć pamiaškannie da žadanych pamieraŭ. Skažu navat bolej, pavažanaja vaładarka, da čortviedama jakich absiahaŭ! JA, darečy, — praciahvaŭ bałbatać Karoŭieŭ, — viedaŭ ludziej, jakija nie mieli nijakaha ŭiaŭlennia pra piataje vymiarennie dy naohul ničoha nie pietryli, ale vytvarali takija dzivosy ŭ sensie pavieličennia svajho pamiaškannia. Voś, naprykład, adzin haradžanin, mnie raskazvali, atrymaŭ trochpakajovuju kvateru na Ziemlanym vale, biez usiakaha piataha vymiarennia i inšych rečyvaŭ, ad jakich šaryki za roliki čaplajucca, imhnienna pieratvaryŭ jaje ŭ čatyrochpakajovuju — pieraharadziŭ adzin pakoj papałam.

 

Potym hetuju jon pamianiaŭ na dzvie asobnyja kvatery ŭ roznych rajonach Maskvy — adnu trochpakajovuju, druhuju dvuchpakajovuju. Ciapier pakojaŭ stała piać. Trochpakajovuju jon razmianiaŭ na dzvie dvuchpakajovyja, i zajmieŭ šesć pakojaŭ, praŭda, raskidanych pa ŭsioj Maskvie.Ion zbiraŭsia ŭžo zrabić apošni i sama bliskučy kulbit, daŭ abjavu ŭ haziecie, što mianiaje šesć pakojaŭ u roznych kutkach Maskvy na adnu piacipakajovuju kvateru na Ziemlanym vale, ale jaho dziejnasć na hetym spyniłasia, viadoma, nie pa jaho voli. Ciapier jon, moža, i maje jaki-niebudź pakojčyk, ale, zapeŭnivaju vas, što heta ŭžo nie ŭ Maskvie. Voś jaki pranyra, a vy havorycie pra piataje vymiarennie!

 

Marharyta, chacia i nie havaryła ni pra jakoje piataje vymiarennie, a havaryŭ pra jaho sam Karoŭieŭ, viesieła zasmiajałasia z raskazu ab pryhodach kvaternaha prałazy. Karoŭieŭ praciahvaŭ:

 

— Ale ciapier pra hałoŭnaje, Marharyta Mikałajeŭna. Vy žančyna razumnaja i, viadoma, zdahadalisia, chto naš haspadar.

 

Marharycina serca zdryhanułasia, i jana kiŭnuła hałavoju.

 

— Nu, voś, voś, — havaryŭ Karoŭieŭ, — my vorahi ŭsiakich roznych tajamnic i namiokaŭ. Štohod miesir daje adzin bal. Nazyvajecca jon viasnovym balem poŭni, albo balem sta karaloŭ. Narodu!.. — Tut Karoŭieŭ uchapiŭsia za ščaku, niby ŭ jaho zabaleŭ zub. — Ale ž vy sami pierakanajeciesia. Dyk voś: miesir chałasciak, vy heta taksama razumiejecie. Ale patrebna haspadynia balu, — Karoŭieŭ razvioŭ rukami, — zhadziciesia, nam biez haspadyni…

 

Marharyta słuchała Karoŭieva, starałasia nie vymavić i słova, pad sercam u jaje było choładna, spadziavannie na ščascie tumaniła hałavu.

 

— Skłałasia tradycyja, — praciahvaŭ dalej Karoŭieŭ, — haspadyniu balu pavinny zvać Marharytaju, heta pieršaje, a druhoje, jana pavinna być miascovaja. A my, jak bačycie, padarožničajem i ŭ hety čas znachodzimsia ŭ Maskvie. Sto dvaccać adnu Marharytu znajšli my ŭ Maskvie, i, paviercie, — tut Karoŭieŭ u adčai lapnuŭ siabie pa lažcy, — nivodnaja nie padychodzić! I, viadoma, ščaslivy los…

 

Karoŭieŭ krasamoŭna ŭchmylnuŭsia, nachiliŭsia, i znoŭ pachaładzieła Marharycina serca.

 

— Karaciej! — kryknuŭ Karoŭieŭ. — Zusim koratka: vy nie admoviciesia ŭziać hety abaviazak na siabie?

 

— Nie admoŭlusia, — cviorda adkazała Marharyta.

 

— Viadoma! — skazaŭ Karoŭieŭ, padniaŭ łampadku i dadaŭ: — Prašu za mnoj.

 

Jany pajšli miž kałon i narešcie vybralisia ŭ niejkuju druhuju zału, u jakoj čamuści mocna pachła limonami, dzie čuvać byli niejkija šołachi i dzie štości začapiła Marharytu za hałavu.

 

— Nie pałochajciesia, — soładka supakoiŭ Karoŭieŭ i ŭziaŭ Marharytu pad ruku, — heta balnyja vydumki Biehiemota, ništo inšaje. I naohul, ja advažusia vam paraić, Marharyta Mikałajeŭna, nikoha i ničoha nie bajacca. Heta nierazumna. Bal budzie raskošny, nie budu ŭtojvać. My pabačym tych, čyja ŭłada ŭ svoj čas była nadzvyčaj vialikaja. Ale, česna, kali padumaješ pra toje, jak mikraskapična maleńkija ich mahčymasci ŭ paraŭnanni z mahčymasciami taho, u čyjoj svicie ja maju honar być, robicca smiešna i navat, ja skazaŭ by, sumna… Dy vy i sami karaleŭskaha rodu.

 

— Čamu karaleŭskaha rodu? — spałochana šapnuła Marharyta i prytuliłasia da Karoŭieva.

 

— Ach, karaleva, — hułliva traščaŭ Karoŭieŭ, — pytanni padobnyja — sama składanyja ŭ sviecie! I kab raspytacca ŭ prababak, asabliva tych, kaho za cichoniaŭ mieli, dziŭnyja tajamnicy adkrylisia b, Marharyta Mikałajeŭna. Ja nie vaźmu hrech na dušu, kali skažu, što heta jak kałoda pieratasavanych kart. Josć rečy, u jakich zusim nie dziejničajuć sasłoŭnyja pieraškody, ni navat miežy miž dziaržavami. Namiaknu: adna z francuzskich karaleŭ, jakaja žyła ŭ šasnaccatym stahoddzi, treba dumać, vielmi zdziviłasia b, kali b chto-niebudź skazaŭ joj, što jaje krasuniu prapraprapraŭnučku praz mnostva hadoŭ ja budu viesci pad ruku ŭ Maskvie pa vialikich balnych załach. Ale my pryjšli!

 

Tut Karoŭieŭ patušyŭ svaju łampadku, i jana znikła ŭ jaho z ruk, i Marharyta ŭbačyła na padłozie pierad saboju pałosku sviatła pad niejkimi ciomnymi dzviaryma. U hetyja dzviery Karoŭieŭ cicha hruknuŭ. Tut Marharyta hetak zachvalavałasia, što ŭ jaje ažno klacnuli zuby i pa spinie prajšoŭ maroz.

 

Dzviery adčynilisia. Pakoj byŭ zusim nievialiki. Marharyta ŭbačyła šyroki dubovy łožak sa skamiečanymi i brudnymi prascinami i paduškami. Pierad łožkam stajaŭ dubovy, na raznych nožkach stol, na im sviečnik z hniozdami ŭ vyhladzie kipciurystych ptušynych łap. U hetych siami łapach hareli toŭstyja sviečki. Akramia hetaha, na stoliku była vialikaja šachmatnaja doška z nadzvyčaj pa-majstersku zroblenymi fihurkami. Na maleńkim vytaptanym dyvanku stajaŭ maleńki nizieńki ŭsłončyk. Byŭ jašče adzin stol z niejkaju załatoju čašaju i druhim sviečnikam, haliny jakoha byli zrobleny ŭ vyhladzie zmiej. U pakoi pachła sieraju i smałoju. Cieni ad sviacilnikaŭ pierakryžoŭvalisia na padłozie.

 

Siarod prysutnych Marharyta adrazu paznała Azaziełu, užo apranutaha ŭ frak. Jon stajaŭ la spinki łožka. Hety Azazieła ničym nie nahadvaŭ taho razbojnika, u vyhladzie jakoha jon abjaviŭsia da Marharyty ŭ Alaksandraŭskim sadzie, i pakłaniŭsia jon Marharycie nadzvyčaj dalikatna.

 

Hołaja viedźma, taja samaja Hieła, što hetak zbiantežyła samavitaha bufietčyka z Varjete, i taja samaja, jakuju spałochaŭ pievień u noč znakamitaha sieansa, siadzieła na padłozie na dyvanku pry łožku, pamiešvała niešta ŭ rondali, z jakoha valiła siernaja para.

 

Akramia ich, byŭ jašče ŭ pakoi vializny kaciła, jaki siadzieŭ na vysokaj taburetcy pierad šachmatnym stolikam i trymaŭ u pravaj łapie šachmatnaha kania.

 

Hieła pryŭstała i pakłaniłasia Marharycie. Toje samaje zrabiŭ i kot, saskočyŭšy z taburetki. Jon šarkanuŭ pravaju łapaju, zhubiŭ kania i palez pa jaho pad łožak.

 

Marharyta zamirała ad strachu i razhledzieła ŭsio heta ŭ padmanlivych cieniach ad sviečak zbolšaha. Pozirk jaje pryciahvaŭ łožak, na jakim i siadzieŭ toj, kaho jašče zusim niadaŭna biedny Ivan na Patryjarchavych pierakonvaŭ u tym, što djabła nie isnuje. Hety nieisnujučy i siadzieŭ zaraz na łožku.

 

Dva voki ŭpierlisia ŭ Marharycin tvar. Pravaje — z załatoju iskarkaju na dnie, jakoje prasvidroŭvała luboha da samaha dna dušy, i levaje — parožniaje i čornaje, padobnaje na vuzkaje ihołkavaje vuška, jak uvachod u biazdonny kałodziež ciemry i cieniaŭ. Vołandaŭ tvar byŭ skryŭleny, pravy kutok rota abjechaŭ uniz, na vysokim abłysiełym iłbie prarezalisia hłybokija marščyny, paralelnyja vostrym brovam. Skuru na Vołandavym tvary niby naviek spiok zahar.

 

Vołand šyroka raskinuŭsia na łožku, byŭ jon u adnoj doŭhaj načnoj saročcy, brudnaj i załaplenaj na levym plačy. Adnu hołuju nahu jon padkłaŭ pad siabie, a druhuju vyciahnuŭ na ŭsłončyk. Kalena hetaj nahi i nacirała niejkaju dymnaju mazziu Hieła.

 

Jašče razhledzieła Marharyta na raskrytaj biezvałosaj hrudzinie Vołanda pa-majstersku vyrazanaha z čornaha kamienia žuka na załatym łancužku z niejkim pisanniem na spincy. Pobač z Vołandam na łožku, na ciažkim pastamiencie, stajaŭ dziŭny, byccam žyvy i asvietleny z adnaho boku soncam, hłobus.

 

Niekalki siekund panavała maŭčannie. „Ion vyvučaje mianie”, — padumała Marharyta i namahanniem prymusiła strymać dryžyki ŭ nahach.

 

Narešcie Vołand zahavaryŭ usmiešliva, i jaho iskrystaje voka nibyta zasviaciłasia.

 

— Vitaju vas, karaleva, i prašu prabačyć mnie za moj chatni vyhlad.

 

Vołandaŭ hołas byŭ hetaki hłuchi, što asobnyja huki čulisia z adciažkaju i chrypam.

 

Vołand uziaŭ z łožka doŭhuju špahu, nachiliŭsia, pavarušyŭ joj pad łožkam i skazaŭ:

 

— Vyłaź! Hulnia admianiajecca. Hoscia tut.

 

— Nizavošta, — tryvožna svisnuŭ, jak suflor, nad Marharycinym vucham Karoŭieŭ.

 

— Nizavošta… — pačała Marharyta.

 

— Miesir… — dychnuŭ Karoŭieŭ u vucha.

 

— Nizavošta, miesir, — saŭładała sama z saboju Marharyta, usmichnułasia i dadała: — Ja prašu vas nie pierapyniać hulniu. Ja dumaju, što šachmatnyja časopisy zapłacili b dobryja hrošy, kab mahli nadrukavać hetuju partyju.

 

Azazieła cicha i adabralna zakrachtaŭ, a Vołand uvažliva pahladzieŭ na Marharytu i skazaŭ niby sam sabie:

 

— Praŭda Karoŭieva. Hetak zamysłavata tasujecca kałoda! Spadčynna!

 

Ion praciahnuŭ ruku i paklikaŭ da siabie Marharytu. Taja padyšła, ale padłohi pad bosymi nahami nie adčuvała. Vołand pakłaŭ svaju ciažkuju, kamiennuju ruku, jakaja była haračaja, jak ahoń, na Marharycina plačo, pamknuŭ jaje da siabie i pasadziŭ na łožak pobač.

 

— Nu, kali vy takaja dobraja i spahadlivaja, — pramoviŭ jon, — a ja inšaha ad vas i nie čakaŭ, tady budziem pa-prostamu. — Jon znoŭ schiliŭsia z łožka i kryknuŭ: — Doŭha budzie hety bałahan pad łožkam? Vyłaź, praklaty Hans!

 

— Kania nie mahu znajsci, — scišana i falšyva adazvaŭsia z-pad łožka kot, — niekudy palacieŭ, a zamiest jaho niejkaja žaba traplajecca.

 

— Ci nie dumaješ ty, što na kirmašy znachodzišsia? — prytvaryŭieja, što złujecca, Vołand. — Nijakaje žaby niama pad łožkam! Hetyja prymityŭnyja fokusy pakiń dla Varjete. Kali ty zaraz nie zjavišsia, my budziem ličyć, što zdaŭsia, praklaty deziercir.

 

— Nizašto, miesir! — zaroŭ kot i ŭ adnu siekundu vynyrnuŭ z-pad łožka z kaniom u łapie.

 

— Znajomciesia… — pačaŭ Vołand i sam siabie spyniŭ: — Nie, hladzieć nie mahu na hetaje pudziła. Pahladzicie, u što jon siabie pieratvaryŭ pad łožkam!

 

Vykačany ŭ pyle kot tym časam stajaŭ na zadnich łapach i kłaniaŭsia Marharycie. Ciapier na hrudzinie ŭ kata byŭ bieły fračny halštuk-bancik, a na ramieńčyku pierłamutravy damski binokl. Akramia taho, vusy ŭ kata byli pazałočanyja.

 

— Nu što heta takoje! — uskliknuŭ Vołand. — Našto ty pazałaciŭ vusy? I našto tabie patrebien halštuk, kali ty biez štanoŭ?

 

— Štany katu nie patrebny, miesir, — z adčuvanniem svajoj hodnasci adkazaŭ kot. — Ci nie zahadajecie vy mnie, miesir, abuć i boty? Kot u botach byvaje tolki ŭ kazkach, miesir. Ale ci bačyli vy choć kaho-niebudź na bali biez halštuka, miesir? Ja nie zbirajusia spakušać los i nie chaču, kab mnie dali ŭ karšeń. Kožny ŭpryhožvaje siabie jak ŭmieje. Ličycie, što skazanaje datyčyć i binokla, miesir!

 

— Ale vusy?..

 

— Nie razumieju, — sucha zapiarečyŭ kot, — čamu, kali halilisia sionnia, Azazieła i Karoŭieŭ pasypali siabie biełaju pudraju, a čym jana lepšaja za załatuju? Ja pafarbavaŭ vusy, voś i ŭsio! Inšaja sprava, kab ja pahaliŭsia! Paholeny kot heta sapraŭdy čortviedama što, ja zhodzien. A naohul, — tut hołas u kata zatrymcieŭ pakryŭdžana, — ja baču, što vy da mianie prydzirajeciesia i što pytannie stavicca, ci być mnie naohul na bali? Što vy mnie adkažacie na heta, miesir?

 

I kot hetak nadźmuŭsia ad kryŭdy, što zdavałasia — voś-voś łopnie.

 

— Aj, abarmot, abarmot, — Vołand kivaŭ hałavoj i havaryŭ, — kožny raz, kali prajhraje, jon pačynaje zahavorvać zuby, jak sama apošni padmanščyk na moscie. Siadaj zaraz ža i pierastań bałbatać hłupstva!

 

— Ja siadu, — adkazaŭ kot i sieŭ, — ale zapiareču nakont skazanaha. Havorka maja zusim nie bałbatnia, jak vy skazali ŭ prysutnasci pani, a łancuh pradumanych siłahizmaŭ. Heta mahli b pa-sapraŭdnamu acanić takija znataki, jak Seks Empiryk, Marcyjan Kapieła, a nie vyklučana, što i sam Arystociel…

 

— Šach karalu, — skazaŭ Vołand.

 

— Kali łaska, kali łaska, — skazaŭ kot i pačaŭ praz binokl hladzieć na došku.

 

— Takim čynam, — zviarnuŭsia da Marharyty Vołand, — rekamienduju vam, donna, maju svitu. Hety prytvaraka — kot Biehiemot. Z Karoŭievym i Azaziełam vy ŭžo paznajomilisia, znajomlu z majoj słužankaju Hiełaju. Uvišnaja, zmysnaja, i niama takoje pasłuhi, jakuju jana nie zmahła b akazać.

 

Pryhažunia Hieła ŭsmichnułasia, zirnuła na Marharytu zialonymi vačyma, nie pierastavała čerpać pryharščami maź i nakładvać jaje na kalena.

 

— Nu voś i ŭsio, — skončyŭ Vołand i zmorščyŭsia, kali Hieła zališnie mocna scisnuła jaho kalena, — hurt, jak bačycie, nievialiki, rozny i prosty. — Jon zmoŭk i pačaŭ krucić pierad saboj svoj hłobus, zrobleny hetak pa-majstersku, što sinija akijany na im ruchalisia, a šapka na polusie lažała jak sapraŭdnaja, ledzianaja i sniežnaja.

 

Na došcy tym časam adbyvałasia mitusnia. Zusim razhubleny karol u biełaj mantyi taptaŭsia na kletcy i ŭ adčai padymaŭ ruki. Try biełyja pieški-łandskniechty z alebardami razhublena hladzieli na aficera, jaki razmachvaŭ špahaju i pakazvaŭ napierad, dzie ŭ sumiežnych kletkach, biełaj i čornaj, byli vidać dva konniki Vołanda na haračych koniach, jakija bili kapytami.

 

Marharytu nadzvyčaj zacikaviła i ŭraziła, što šachmatnyja fihurki byli žyvyja.

 

Kot apusciŭ binokl, cichieńka padapchnuŭ svajho karala ŭ plečy. Toj adčajna zachiliŭ tvar rukami.

 

— Ciažkavata, darahi Biehiemot, — cicha skazaŭ Karoŭieŭ zjedlivym hołasam.

 

— Stanovišča surjoznaje, ale nie bieznadziejnaje, — adazvaŭsia Biehiemot, — navat bolej: ja całkam pierakanany ŭ pieramozie. Treba dobra praanalizavać stanovišča.

 

Hety analiz jon pačaŭ pravodzić krychu dziŭnym mietadam, pačaŭ kryŭlacca i niešta pakazvać svajmu karalu.

 

— Ničoha nie dapamahaje, — zaŭvažyŭ Karoŭieŭ.

 

— Aj! — uskryknuŭ Biehiemot. — Papuhai, jak ja i praročyŭ!

 

Sapraŭdy, niedzie zdalok pačuŭsia šum šmatlikich kryłaŭ. Karoŭieŭ i Azazieła znikli, Biehiemot jašče macniej zamirhaŭ. Bieły karol narešcie zdahadaŭsia, čaho ad jaho chočuć. Jon raptam skinuŭ z siabie mantyju, kinuŭ jaje na kletku i ŭciok z doški. Aficer nakinuŭ na siabie pakinutaje karaleŭskaje adziennie i zaniaŭ karaleŭskaje miesca.

 

Karoŭieŭ i Azazieła viarnulisia.

 

— Padman, jak i zaŭsiody, — burčaŭ Azazieła i skosa hladzieŭ na Biehiemota.

 

— Mnie zdałosia, — adkazaŭ kot.

 

— Nu što ž, doŭha heta budzie praciahvacca? — spytaŭsia Vołand. — Šach karalu.

 

— JA, mabyć, niedačuŭ, moj metr, — adkazaŭ kot, — šacha karalu niama i być nie moža.

 

— Paŭtaraju, šach karalu.

 

— Miesir, — tryvožna-falšyvym hołasam adazvaŭsia kot, — vy pieratamilisia: niama šacha karalu!

 

— Karol na kletcy h-dva, — skazaŭ Vołand i nie zirnuŭ na došku.

 

— Miesir, ja ŭ adčai! — zavyŭ kot, na mordzie ŭ jaho niby adbiŭsia žach. — Ale na hetaj kletcy niama karala!

 

— Što takoje? — niedaŭmienna spytaŭsia Vołand i pačaŭ pryhladacca da doški, dzie aficer, jaki stajaŭ na karaleŭskaj kletcy, advaročvaŭsia i zachilaŭsia rukoju.

 

— Ach ty niahodnik! — zadumliva skazaŭ Vołand.

 

— Miesir! Ja znoŭ zviartajusia da łohiki, — zahavaryŭ kot i prycisnuŭ łapu da hrudziej. — Kali partnior abjaŭlaje šach karalu, a karala ŭžo i ŭ paminie niama na došcy, šach pryznajecca niesapraŭdnym.

 

— Ty zdaješsia ci nie? — strašnym hołasam kryknuŭ Vołand.

 

— Dazvolcie padumać, — pakorliva adkazaŭ kot, abapiorsia łokciami na stol, zatknuŭ vušy łapami i pačaŭ dumać. Dumaŭ jon doŭha i narešcie skazaŭ: — Zdajusia.

 

— Zabić upartaje stvarennie, — šapnuŭ Azazieła.

 

— Aha, zdajusia, — skazaŭ kot, — ale zdajusia vyklučna tamu, što nie mahu hulać u atmasfiery ckavannia! — Jon ustaŭ, i šachmatnyja fihurki sami palezli ŭ skrynku.

 

— Hieła, čas, — skazaŭ Vołand, i Hieła znikła z pakoja. — Naha razbalełasia, a tut hety bal… — praciahvaŭ Vołand.

 

— Dazvolcie mnie, — cicha paprasiła Marharyta.

 

Vołand uvažliva pahladzieŭ na jaje i padstaviŭ kalena. Haračaja, byccam łava, žyžka apiakała ruki, ale Marharyta starałasia nie morščycca, rascirała joju kalena.

 

— Svita pierakonvaje, što heta reŭmatyzm, — havaryŭ Vołand i nie spuskaŭ pozirku z Marharyty, — ale ŭ mianie vialikaje padazrennie, što hety bol mnie pakinuła na pamiać čaroŭnaja viedźma, z jakoj ja blizka paznajomiŭsia ŭ tysiača piaćsot siemdziesiat pieršym hodzie na Brokienskich harach, na Čortavaj Kafiedry.

 

— Ci praŭda heta! — skazała Marharyta.

 

— Hłupstva! Hadoŭ praz trysta heta projdzie. Mnie paraili mnostva lekaŭ, ale ja karystajusia babulinymi receptami. Dziŭnyja travy pakinuła mnie ŭ spadčynu pahanaja staraja babka, maja babka! Darečy, a vas ništo nie tryvožyć? Mahčyma, u vas josć niejkaja biada, jakaja mučyć dušu, smutak?

 

— Nie, miesir, ničoha hetaha niama, — adkazała razumnaja Marharyta, — a ciapier, kali ja ŭ vas, ja adčuvaju siabie vielmi dobra.

 

— Spadčynnasć — vialikaja sprava, — nieviadoma z-za čaho viesieła skazaŭ Vołand i dadaŭ: — Baču ja, što vas zacikaviŭ moj hłobus.

 

— Praŭda, ja nikoli takoha nie bačyła!

 

— Dobraja reč. JA, ščyra, nie lublu apošnich paviedamlenniaŭ pa radyjo. Paviedamlajuć ich zaŭsiody niejkija dziaŭčatki, jakija nievyrazna pramaŭlajuć nazvy miascin. Akramia taho, kožnaja treciaja z ich nie ŭmieje jak sled havaryć, byccam znarok hetakich padbirajuć. Moj hłobus namnoha zručniej, asabliva kali ŭličyć, što padziei mnie treba viedać dakładna. Voś, naprykład, bačycie hety kavałak ziamli, bok jakomu abmyvaje akijan? Bačycie, voś jon nalivajecca ahniom. Tam pačałasia vajna. Kali vy pryhledziciesia lepš, vy ŭbačycie detali.Marharyta nachiliłasia da hłobusa i ŭbačyła, što kvadracik ziamli pavialičyŭsia, šmatkolerna rasfarbavaŭsia i pieratvaryŭsia ŭ relefnuju kartu. A potym jana ŭbačyła i stužačku raki, i niejkaje pasielišča la jaje. Chatka, jakaja była z harošynku, razrasłasia i stała karabkom zapałak. Raptoŭna dach hetaha doma ŭzlacieŭ uhoru ŭ kłubach čornaha dymu, a scieny ŭpali, i ad dvuchpaviarchovaje karobački ničoha nie zastałosia, akramia dymnaj kučki. Jašče ŭhledzieła Marharyta zblizku maleńkuju žanočuju postać, jakaja lažała na ziamli, a kala jaje raskinuła ručki maleńkaje dzicia.

 

— Voś i ŭsio, — z usmieškaju skazaŭ Vołand, — jon nie paspieŭ nahrašyć. Rabota Abadony biezdakornaja.

 

— Ja nie chacieła b być z tymi, suproć kaho Abadona, — skazała Marharyta, — z kim jon?

 

— Čym bolej ja havaru z vami, — pryjazna adazvaŭsia Vołand, — usio bolš pierakonvajusia, što vy razumnaja. Ja supakoju vas. Jon nadziva abjektyŭny i roŭna spačuvaje abodvum supiernikam. Urešcie, i vyniki dla abodvuch bakoŭ zaŭsiody adnolkavyja. Abadona! — niamocna paklikaŭ Vołand, i adrazu ž sa sciany zjaviłasia postać niejkaha chudoha čałavieka ŭ ciomnych akularach. Hetyja akulary zrabili na Marharytu mocnaje ŭražannie, jana cichieńka ŭskryknuła i ŭtknułasia tvaram u Vołandavu nahu. — Nu nie treba! — uskryknuŭ Vołand. — Jakija niervoznyja sučasnyja ludzi! — Jon hetak šlopnuŭ Marharytu pa spinie, što zvon pajšoŭ pa ciele. — Vy ž bačycie, što jon u akularach. Akramia ŭsiaho, nie było vypadku, dy i nie budzie, kab Abadona zjaviŭsia pierad kim-niebudź raniej času. Dy, narešcie, ja sam tut. Vy ŭ mianie ŭ hasciach! Ja prosta chacieŭ vam jaho pakazać.

 

Abadona stajaŭ nieruchoma.

 

— A moža jon zniać akulary choć na adnu siekundačku? — spytałasia Marharyta z-za cikaŭnasci, pryciskajučysia da Vołanda i ŭzdryhvajučy.

 

— A voś heta nielha, — surjozna adkazaŭ Vołand, machnuŭ rukoju, i toj znik. — Što ty chočaš skazać, Azazieła?

 

— Miesir, — adkazaŭ Azazieła, — dazvolcie mnie skazać. U nas dvoje pastaronnich: pryhažunia, jakaja płača i prosić, kab jaje pakinuli pry haspadyni, akramia taho, prašu prabačennia, jaje japruk.

 

— Dziŭna pavodziać siabie pryhažuni, — adznačyŭ Vołand.

 

— Heta Nataša, Nataša! — uskliknuła Marharyta.

 

— Nu, pakiń pry pani. A japruka — kucharam.

 

— Zakałoć? — spałochana ŭskryknuła Marharyta. — Zlitujciesia, miesir, heta Mikałaj Ivanavič, nižni žylec. Tut nieparazumiennie, jana ŭziała i mazanuła jaho kremam…

 

— Darujcie, — skazaŭ Vołand, — jakoha djabła jaho kałoć buduć? Niachaj pasiadzić razam z kucharami, voś i ŭsio! Zhadziciesia, što nie mahu ja ŭpuscić jaho ŭ balnuju zału?

 

— Dy ŭžo ž… — dadaŭ Azazieła i dałažyŭ: — Poŭnač nabližajecca, miesir.

 

— A, nu dobra, — Vołand zviarnuŭsia da Marharyty: — Tady prašu vas… Zaraniej udziačny vam. Nie biantežciesia i ničoha nie bojciesia. Ničoha nie picie, akramia vady, a to razamlejecie, i vam budzie ciažka. Para!

 

Marharyta ŭstała z dyvanka, i tady ŭ dzviarach pakazaŭsia Karoŭieŭ.

 

Razdziel 23 VIALIKI SATANINSKI BAL

 

Poŭnač nabližałasia, treba było spiašacca. Marharyta bačyła ŭsio, što adbyvałasia navokal, jak u tumanie. Zapomnilisia sviečki i niejki roznakalarovy basiejn. Kali Marharyta stała na dno hetaha basiejna, Hieła z dapamohaju Natašy abliła jaje niejkaju haračaju, hustoju i čyrvonaju vadkasciu. Marharyta adčuła salony prysmak na hubach i zdahadałasia, što myjuć kryvioj. Kryvavaja mantyja zmianiłasia druhoju — prazrystaju, hustoju, ružovaju, i Marharycina hałava zakružyłasia ad ružavaha aleju. Potym Marharytu pakłali na kryštalny łožak i da blasku pačali nacirać niejkim zialonym lisciem. Tut uvarvaŭsia kot i pačaŭ dapamahać. Jon sieŭ la Marharycinych stupakoŭ i pačaŭ ich nacirać z takim vyhladam, byccam vaksavaŭ boty na vulicy.

 

Marharyta nie pamiataje, chto pašyŭ joj tufli z ružavych pialostkaŭ i jak hetyja tufli sami zašpililisia na załatyja spražki. Niejkaja siła padniała Marharytu i pastaviła pierad lustram, i ŭ vałasach u jaje zazziaŭ ałmazny karaleŭski vianok. Adniekul zjaviŭsia Karoŭieŭ i paviesiŭ na hrudzi Marharycie vyjavu čornaha pudziela na ciažkim łancuhu. Hetaje ŭpryhožannie było ciažkim dla karalevy. Łancuh pačaŭ mulać šyju, chaciełasia sahnucca ad ciažaru. Ale štości pryjšło i akramia niazručnasci ad čornaha pudziela i łancuha. Heta taja pavaha, z jakoj pačali stavicca da jaje Karoŭieŭ i Biehiemot.

 

— Ničoha, ničoha, ničoha! — marmytaŭ Karoŭieŭ u dzviarach pakoja z basiejnam. — Ničoha nie zrobiš, treba, treba, treba… Dazvolcie, karaleva, dać vam apošniuju paradu. Siarod hasciej buduć roznyja, voj, vielmi roznyja, ale nikoha karaleva Marho, nikoha nie pavinna vydzialać! Kali navat chto i nie spadabajecca… ja ŭpeŭnieny, što pa vašym tvary ni pra što nielha budzie zdahadacca… Navat i dumać pra takoje nielha! Zaŭvažać, zaŭvažać imhnienna! Treba palubić ich, karaleva, palubić! Vielmi ščodra budzie za heta ŭznaharodžana karaleva balu. I jašče: nie praminuć nikoha! Choć usmiešku padaryć, kali nie chopić času skazać słova, chacia b maleńki pavarot hałavy. Usio, što chočacie, tolki nie niaŭvaha. Bo jany ad hetaha začachnuć…

 

Marharyta ŭ supravadženni Karoŭieva i Biehiemota stupiła z basiejna ŭ sucelnuju ciemru.

 

— JA, ja, — šaptaŭ kot, — ja padam znak!

 

— Davaj! — adkazaŭ u ciemry Karoŭieŭ.

 

— Bal! — pranizliva visknuŭ kot, i adrazu ž Marharyta ŭskryknuła i na niekalki siekund zapluščyła vočy.

 

Bal abrynuŭsia na jaje sviatłom i adnačasova — hukami i pachami. Karoŭieŭ niby panios Marharytu pad ruku, i jana ŭbačyła siabie ŭ trapičnym lesie. Čyrvanahrudyja zialonachvostyja papuhai čaplalisia za lijany, skakali pa ich i hłušyli svaim krykam: „Ja ŭ zachaplenni!” Ale les chutka skončyŭsia, i duchata, jak u łazni, zmianiłasia prachałodaju balnaje zały z kałonami z niejkaha žaŭtlavaha iskrystaha kamieniu. Hetaja zała, jak i les, była zusim pustaja, i tolki la kałon nieruchoma stajali hołyja muryny sa srebnymi paviazkami na hałovach. Tvary ich zrabilisia čorna-rudymi ad chvalavannia, kali ŭ zału ŭlacieła Marharyta sa svajoj svitaj, u jakoj adniekul uziaŭsia Azazieła. Tut Karoŭieŭ vypusciŭ Marharycinu ruku i šapnuŭ:

 

— Prama na ciulpany!

 

Nievysokaja sciana z biełych ciulpanaŭ vyrasła pierad Marharytaj, a za joj jana ŭbačyła šmatlikija ahieńčyki pad kaŭpačkami i pierad imi biełyja hrudziny i čornyja plečy fračnikaŭ. Tady Marharyta zrazumieła, adkul čulisia balnyja huki. Na jaje abrynuŭsia huk trub, a ŭzlot skrypak, jaki vyrvaŭsia z-pad jaho, byccam ašparyŭ jaje cieła kryvioj. Arkiestr z paŭsotni čałaviek ihraŭ pałaniez.

 

Čałaviek u fraku, jaki ŭzvyšaŭsia pierad arkiestram, kali ŭbačyŭ Marharytu, pabialeŭ, zaŭsmichaŭsia i raptam uzmacham ruki padniaŭ uvieś arkiestr. Arkiestr ni na imhniennie nie pierapyniŭ muzyku, stojačy, abmyvaŭ Marharytu hukami. Čałaviek nad arkiestram adviarnuŭsia ad jaho, pakłaniŭsia nizka, šyroka raskinuŭ ruki ŭ baki, Marharyta ŭsmichnułasia i pamachała jamu rukoj.

 

— Nie, mała, mała, — zašaptaŭ Karoŭieŭ, — jon nie budzie spać cełuju noč. Kryknicie: „Vitaju vas, karol valsaŭ!”

 

Marharyta kryknuła i zdziviłasia, što hołas jaje abjomny, jak zvon, pieramoh arkiestr. Čałaviek zdryhanuŭsia ad ščascia i levuju ruku prytuliŭ da hrudziej, a pravaj praciahvaŭ machać arkiestru biełym žezłam.

 

— Mała, mała, — šaptaŭ Karoŭieŭ, — hlańcie naleva, na pieršyja skrypki i kiŭnicie hetak, kab kožny padumaŭ, što vy paznali jaho asabista. Tut tolki susvietna viadomyja znakamitasci. Voś hety, za pieršym pultam, — heta Ŭietan. Vielmi dobra. Ciapier — dalej!

 

— Chto dyryžor? — spytałasia Marharyta, kali ŭžo adlatała.

 

— Johan Štraŭs! — zakryčaŭ kot. — I niachaj mianie paviesiać na lijanie ŭ trapičnym lesie, kali choć dzie-niebudź na bali ihraŭ hetaki arkiestr! Ja zaprašaŭ jaho! Zaŭvažcie, i nivodzin nie zachvareŭ i nie admoviŭsia.

 

U nastupnaj zale nie było kałon, zamiest ich scieny z čyrvonych, ružovych, małočna-biełych ružaŭ z adnaho boku, a z druhoha — sciana japonskich machrovych kamielij. Miž hetych scien užo bili, šypieli fantany, i šampanskaje kipieła burbałkami ŭ troch basiejnach, adzin z jakich byŭ prazrysta-fijaletavy, druhi — rubinavy, treci — kryštalny. Kala ich mitusilisia muryny ŭ punsovych paviazkach, srebnymi čarpakami napaŭniali z basiejna plaskatyja čany. U ružavaj scianie byŭ prajom, i ŭ im na estradzie kipieŭ čałaviek u čyrvonym fraku z łastaŭčynym chvastom. Pierad im niascierpna hrymieŭ džaz. Jak tolki dyryžor uhledzieŭ Marharytu, jon sahnuŭsia pierad joj hetak, što rukavy dastali da padłohi, potym razahnaŭsia i pranizliva zakryčaŭ:

 

— Aliłuja!

 

Ion lapnuŭ siabie pa kalenie, potym nakryž pa druhim, vyrvaŭ z ruk u krajniaha muzykanta talerku i ŭdaryŭ joj pa kałonie.

 

Marharyta ŭžo adlatała, ale ŭhledzieła, što virtuoz-džazist zmahajeca z pałaniezam, jaki dźmuŭ Marharycie ŭ spinu, bje pa hałovach svaich džazbandystaŭ talerkaj, i tyja prysiadajuć z kamičnym žacham.

 

Narešcie vylecieli na placoŭku, dzie, jak zrazumieła Marharyta, jaje ŭpociemku sustrakaŭ Karoŭieŭ z łampadkaj. Ciapier na hetaj placoŭcy vočy slepli ad sviatła, jakoje liłosia z kryštalovych vinahradnych hronak. Marharytu pastavili na miesca, i pad levaju rukoju ŭ jaje zjaviłasia nizkaja amietystavaja kałonka.

 

— Ruku možna budzie na jaje pakłasci, kali stanie zusim ciažka, — šaptaŭ Karoŭieŭ.

 

Jakiści čarnaskury padkinuŭ pad nohi Marharycie padušku z vyšytym na joj załatym pudzielem, i na jaje, padparadkoŭvajučysia niečyim rukam, jana pastaviła sahnutuju ŭ kaleni pravuju nahu.

 

Marharyta pasprabavała ahledzieccca. Karoŭieŭ i Azazieła stajali pobač, jak na paradzie. Pobač z Azaziełam — jašče troje maładych, jakija čymści krychu nahadvali Marharycie Abadonu. U plečy paviavała chaładkom. Marharyta azirnułasia i ŭhledzieła, što z marmurovaj sciany zzadu ŭ jaje fantanam strumienić šypučaje vino i sciakaje ŭ ledziany basiejn. La levaje nahi jana adčuvała niešta ciopłaje i kudłataje. Heta byŭ Biehiemot.

 

Marharyta była na vyšyni, i z-pad jaje noh uniz viała hrandyjoznaja lesvica, pakrytaja dyvanom. Unizie, hetak daloka, niby Marharyta hladzieła ŭ pieraviernuty binokl, jana bačyła ahromnisty šviejcarski pakoj z nieabdymnym kaminam, u chałodnuju i čornuju pašču jakoha moh svabodna ŭiechać piacitonny hruzavik. Šviejcarski pakoj i lesvica, da bolu ŭ vačach zalityja sviatłom, byli pustyja. Truby ciapier čulisia zdaloku. Hetak prastajali nieruchoma cełuju chvilinu.

 

— Dzie ž hosci? — spytałasia Marharyta ŭ Karoŭieva.

 

— Buduć, karaleva, zaraz buduć. I niedachopu nie budzie. JA, sapraŭdy, lepš by drovy kałoŭ, zamiest taho kab sustrakać ich tut na placoŭcy.

 

— Što drovy kałoć, — padchapiŭ havarki kot, — ja zhadziŭsia b być kanduktaram na tramvai, a horšaje za hetu rabotu niama ŭ sviecie!

 

— Usio pavinna być hatova zahadzia, karaleva, — tłumačyŭ Karoŭieŭ i hareŭ vokam praz sapsavany manokl. — Niama ničoha horšaha, jak toje, što hosć pryjedzie pieršy i nie viedaje, dzie padziecca, a zakonnaja miehiera šeptam piłuje jaho za toje, što jany pryjechali raniej za ŭsich. Hetakija bali treba na pamyjnicu vykidać, karaleva.

 

— Tolki na pamyjnicu, — pacvierdziŭ kot.

 

— Da apoŭnačy nie bolej čym dziesiać siekund, — dadaŭ Karoŭieŭ, — zaraz pačniecca.

 

Hetyja dziesiać siekund Marharycie nadzvyčaj zdoŭžylisia. Mabyć, jany i skončylisia, i ničoha nie adbyłosia. Ale tut raptoŭna štości hrymnuła ŭnizie ŭ vializnym kaminie, i z jaho vyskačyła šybienica, na jakoj matlaŭsia amal zusim zhniły prach. Hety prach sarvaŭsia z viaroŭki, hruknuŭsia ab padłohu, i z jaho vyskačyŭ čornavałosy pryhažun u fraku i ŭ łakiravanych tuflach. Z kamina vybiehła napałovu hniłaja truna, vieka adskočyła, i z truny vyvaliŭsia druhi prach. Pryhažun pa-kavalersku padskočyŭ da jaho, padaŭ ruku, druhi prach skłaŭsia ŭ hołuju viartlavuju žančynu ŭ čornych tuflikach i z čornym pierjem na hałavie, i tady aboje, mužčyna i žančyna, zaspiašalisia ŭhoru pa lesvicy.

 

— Pieršyja! — uskliknuŭ Karoŭieŭ. — Pan Žak z žonkaju. Rekamienduju vam, karaleva, adzin z najcikaviejšych mužčyn. Pierakanany falšyvamanietčyk, dziaržaŭny zdradnik, ale davoli dobry ałchimik. Prasłaviŭsia tym, — šapnuŭ na vucha Marharycie Karoŭieŭ, — što atruciŭ karaleŭskuju kachanku. A heta nie z kožnym zdarajecca! Pahladzicie, jaki pryhažun!

 

Spałatniełaja Marharyta, raziaviŭšy rot, hladzieła ŭniz i bačyła, jak znikajuć u niejkim bakavym chodzie šviejcarskaha pakoja truna i šybienica.

 

— Ja ŭ zachaplenni! — zakryčaŭ prosta ŭ tvar panu Žaku kot.

 

U hety čas z kamina pakazaŭsia biezhałovy, z adarvanaju rukoju škilet, udaryŭsia ab ziamlu i pieratvaryŭsia ŭ mužčynu ŭ fraku.

 

Žonka pana Žaka ŭžo stanaviłasia pierad Marharytaj na adno kalena i, pabialełaja ad chvalavannia, całavała Marharycina kalena. — Karaleva… — marmytała žonka pana Žaka.

 

— Karaleva ŭ zachaplenni! — kryčaŭ Karoŭieŭ.

 

— Karaleva… — cicha skazaŭ pryhažun, pan Žak.

 

— My ŭ zachaplenni, — zavyvaŭ kot.

 

Maładyja ludzi, pamočniki Azazieły, usmichalisia miortvymi, ale pryvietlivymi ŭsmieškami i adciasniali pana Žaka z žonkaju ŭbok, da čašaŭ z šampanskim, jakija muryny trymali ŭ rukach. Pa lesvicy ŭzbiahaŭ adzinoki fračnik.

 

— Hraf Robiert, — šaptaŭ Marharycie Karoŭieŭ, — jak i raniej, cikavy čałaviek. Zviarnicie ŭvahu, karaleva, jak smiešna, — advarotny vypadak: hety byŭ kachankam karalevy i atruciŭ svaju žonku.

 

— My rady, hraf, — uskryknuŭ Biehiemot.

 

Z kamina adna za adnoj vyvalilisia i łopnuli try truny, zatym chtości ŭ čornaj mantyi, jakoha nastupny vychadziec z čornaje kaminnaje paščy ŭdaryŭ u spinu nažom. Unizie pačuŭsia zdušany kryk. Z kamina vybieh amal zusim zhniły trup. Marharyta zapluščyła vočy, i niečaja ruka padniesła joj pad nos fłakon z biełaju sołlu. Marharycie zdałosia, što heta była Natašyna ruka. Lesvica pačała zapaŭniacca. Ciapier užo na kožnaj prystupcy byli, padobnyja zdaloku adzin na adnaho, fračniki i hołyja žančyny z imi, jakija adroznivalisia adna ad adnaje tolki koleram pierja na hałovach i tuflaŭ.

 

Da Marharyty kulhava nabližałasia ŭ adzinym draŭlanym bocie na levaj nazie pani z apuščanymi, jak u manaški, vačyma, chudzieńkaja, scipłaja i čamuści z zialonaju paviazkaju na šyi.

 

— Chto zialonaja? — miechanična spytałasia Marharyta.

 

— Sama čaroŭnaja i salidnaja pani, — šaptaŭ Karoŭieŭ, — rekamienduju vam: spadarynia Tafana. Była nadzvyčaj papularnaju miž maładych čaroŭnych nieapalitanak, a taksama žycharak Palerma, i asabliva siarod tych, kamu nadajeli svaje mužy. Byvaje ž hetak, karaleva, što nadakučaje ŭłasny muž…

 

— Byvaje, — hłucha adkazała Marharyta, i ŭ toj ža čas usmichałasia dvum fračnikam, jakija adzin za adnym schililisia pierad joj i całavali kalena i ruku.

 

— Nu, voś, — umudraŭsia šaptać Karoŭieŭ Marharycie i adnačasova kryčać niekamu: — Hiercah! Bakal šampanskaha! Ja ŭ zachaplenni!.. Dyk voś, pani Tafana razumieła hetych biednych žančyn i pradavała im niejkuju vadu ŭ butelečkach. Žonka vylivała hetuju vadu ŭ mužavu stravu, toj zjadaŭ, dziakavaŭ za łasku i adčuvaŭ siabie cudoŭna. Praŭda, praz niekalki hadzin jamu pačynała strašenna chaciecca pić, potym jon kłaŭsia ŭ łožak, a praz dzień pryhožaja nieapalitanka, jakaja nakarmiła svajho muža, była volnaja, jak viasnovy viecier.

 

— A što heta ŭ jaje na nazie? — pytałasia Marharyta, niastomna praciahvajučy ruku hasciam, jakija pierahnali kulhavuju pani Tafanu. — I našto hetaja zieleń na šyi? Šyja biełaja?

 

— Ja ŭ zachaplenni, kniaź! — kryčaŭ Karoŭieŭ i šaptaŭ Marharycie: — Cudoŭnaja šyja, ale z joju niepryjemnasć zdaryłasia ŭ turmie. Na nazie ŭ jaje, karaleva, hišpanski bocik, a stužka voś čamu: kali turemščyki daviedalisia, što amal piaćsot niaŭdała vybranych mužoŭ pakinuli Nieapal i Palerma nazaŭsiody, jany ŭ haračcy zadušyli pani Tafanu ŭ turmie.

 

— Jakaja ja ščaslivaja, čornaja karaleva, što maju honar, — pakorliva šaptała Tafana i sprabavała stać na kalena.

 

Ispanski bocik pieraškadžaŭ joj. Karoŭieŭ i Biehiemot dapamahli Tafanie.

 

— Ja rada, — adkazała joj Marharyta i tym časam padavała ruku inšym.

 

Ciapier pa lesvicy znizu ŭhoru padymałasia sucelnaja płyń. Marharyta ŭžo nie mahła bačyć, što robicca ŭ šviejcarskim pakoi. Jana miechanična padymała i apuskała ruku, adnolkava ŭsmichałasia hasciam. U pavietry na placoŭcy stajaŭ hul, z pakinutych Marharytaju balnych załaŭ, jak mora, čułasia muzyka.

 

— A voś heta — nudnaja žančyna, — užo nie šaptaŭ, a havaryŭ mocna Karoŭieŭ, viedaŭ, što ŭ hule hałasoŭ jaho nie budzie čuvać, — lubić bali i ŭsio maryć pažalicca na svaju nasoŭku.

 

Marharyta znajšła vačyma siarod płyni tuju, na kaho pakazvaŭ Karoŭieŭ. Heta była maładaja žančyna hadoŭ dvaccaci, nadzvyčaj pryhožaje pastavy, ale z niejkimi niespakojnymi i nadakučlivymi vačyma.

 

— Jakuju nasoŭku? — spytałasia Marharyta.

 

— Da jaje kamierystka prystaŭlena, — rastłumačyŭ Karoŭieŭ, — i tryccać hadoŭ kładzie joj na noč na stolik nasoŭku. Jak tolki pračniecca, nasoŭka josć. Jana paliła jaje ŭ piečy i tapiła ŭ race, ale ničoha nie dapamahaje.

 

— Jakuju nasoŭku, — šaptała Marharyta, padymajučy i apuskajučy ruku.

 

— Z siniaj ablamovačkaj. Sprava ŭ tym, što, kali jana słužyła ŭ kaviarnie, haspadar niejak zazvaŭ jaje ŭ kamorku, a praz dzieviać miesiacaŭ naradziŭsia chłopčyk, jakoha jana zaniesła ŭ les i zapchnuła jamu ŭ rocik nasoŭku, a potym zakapała chłopčyka ŭ ziamlu. Na sudzie jana havaryła, što joj nie było čym karmić dzicia.

 

— A dzie ž haspadar hetaj kaviarni? — spytałasia Marharyta.

 

— Karaleva, — raptam zašypieŭ unizie kot, — dazvolcie mnie zapytacca: pry čym tut haspadar? Jon nie dušyŭ niemaŭla ŭ lesie!

 

Marharyta nie pierastavała ŭsmichacca i machać pravaju rukoju, a vostrymi paznohciami levaje ruki ŭpiłasia ŭ Biehiemotava vucha i zašaptała jamu:

 

— Kali ty, svołač, jašče raz pasmieješ umiašacca ŭ razmovu…

 

Biehiemot niejak nie pa-balnamu pisknuŭ i zachrypieŭ.

 

— Karaleva… vucha raspuchnie… Navošta bal psavać raspuchłym vucham?.. Ja havaryŭ jurydyčna… z jurydyčnaha boku… Maŭču, maŭču… Ličycie, što ja nie kot, a ryba, tolki puscicie vucha.

 

Marharyta adpusciła vucha, i nadakučlivyja, ciomnyja vočy apynulisia pierad joj.

 

— Ja ščaslivaja, karaleva-haspadynia, što zaprošana na hety vialiki bal poŭni.

 

— A ja, — adkazała Marharyta, — rada vas bačyć. Vielmi rada. Vy lubicie šampanskaje?

 

— Što vy robicie, karaleva?! — adčajna, ale amal niačutna ŭskryknuŭ na vucha Karoŭieŭ. — Zator atrymajecca!

 

— Ja lublu! — z malboju havaryła žančyna i raptam pačała paŭtarać: — Fryda, Fryda, Fryda! Mianie zavuć Frydaj, karaleva!

 

— Dyk vy napiciesia sionnia, Fryda, i ni pra što nie dumajcie, — skazała Marharyta.

 

Fryda praciahnuła abiedzvie ruki da Marharyty, ale Karoŭieŭ i Biehiemot sprytna padchapili jaje pad ruki, i jana znikła ŭ natoŭpie.

 

Ciapier narod znizu išoŭ scianoju, byccam šturmavaŭ placoŭku, na jakoj stajała Marharyta. Hołyja žanočyja cieły vidać byli miž fračnymi mužčynami. Na Marharytu napłyvali ich smuhłyja, biełyja, šakaładnyja i zusim čornyja cieły. U vałasach ryžych, čornych, kaštanavych, biełych, jak lon, — u mory sviatła zichacieli i pieralivalisia iskrami kaštoŭnyja ŭpryhožanni. I byccam niechta akrapiŭ sviatłom šturmavuju kałonu mužčyn kropielkami sviatła, — z hrudziej pyrskali sviatłom brylantavyja zakołki. Marharyta kožnuju siekundu adčuvała dotyk hub da kalena, kožnuju siekundu padavała ruku dla pacałunka, tvar jaje akamianieŭ pryvietnaju maskaju.

 

— Ja ŭ zachaplenni, — adnastajna vioŭ Karoŭieŭ, — my ŭ zachaplenni…

 

— Karaleva ŭ zachaplenni… — huhniŭ za plačyma Azazieła.

 

— Ja ŭ zachaplenni, — vykrykvaŭ kot.

 

— Markiza, — marmytaŭ Karoŭieŭ, — baćku atruciła, dvuch bratoŭ i dzviuch siascior z-za spadčyny… Karaleva ŭ zachaplenni!.. Pani Minkina… Ach, jakaja pryhožaja! Krychu niervovaja. Navošta ž było piačy tvar słužancy ščypcami dla zaviŭki? Viadoma, za takoje zarežuć… Karaleva ŭ zachaplenni!.. Karaleva, siekundačku ŭvahi! Impieratar Rudolf, čaraŭnik i ałchimik.. Jašče ałchimik, paviešany… Ach, voś i jana! Ach, jaki cudoŭny publičny dom trymała ŭ Strasburhu!.. My ŭ zachaplenni!.. Maskoŭskaja kraŭčycha, my lubim usie jaje za biaskoncuju fantaziju… trymała atele i prydumała nadzvyčaj smiešnuju štuku: prasvidravała dzvie dzirački ŭ scianie…

 

— A pani nie viedali? — spytałasia Marharyta.

 

— Usie da adnoj viedali, karaleva, — adkazaŭ Karoŭieŭ. — Ja ŭ zachaplenni!.. Hety dvaccacihadovy chłopiec z dziacinstva mieŭ dziŭnuju fantaziju, letuciennik i dzivak. Jaho palubiła adna dziaŭčyna, a jon uziaŭ i pradaŭ jaje ŭ publičny dom…

 

Znizu ciakła raka. Kanca hetaj race nie było vidać. Jaje vytok, vializny kamin, praciahvaŭ napaŭniać jaje. Hetak prajšła hadzina, druhaja. Tut Marharyta pačała prykmiačać, što jaje łancuh zrabiŭsia ciažejšym, čym raniej. Niešta dziŭnaje adbyvałasia i z rukoju. Ciapier, pierad tym jak padniać jaje, Marharyta mižvoli morščyłasia. Cikavyja kamientary Karoŭieva pierastali zabaŭlać Marharytu. I kasavokija manholskija tvary, i tvary biełyja i čornyja stali abyjakavymi, časam zlivalisia ŭ niešta adno, a pavietra pamiž imi pačynała trymcieć i strumienić. Vostry bol, byccam ukałoli ihołkaju, praciaŭ raptam pravuju ruku. Marharyta scisnuła zuby i abapierłasia na tumbu. Niejki šołach, niby ad kryłaŭ pa scienach, čuŭsia ciapier zzadu z zały, i było zrazumieła, što tam tancuje niezličonaje mnostva hasciej. I Marharycie zdavałasia, što navat ciažkija marmurovyja, mazaičnyja i kryštalnyja padłohi ŭ hetych niezvyčajnych załach rytmična pulsujuć.

 

Ni Haj Kiesar Kalihuła, ni Miesalina ŭžo nie cikavili Marharytu, hetaksama jak i nivodzin z karaloŭ, hiercahaŭ, kavaleraŭ, samahubcaŭ, atručalnikaŭ, visielnikaŭ i zvodnic, turemščykaŭ i šuleraŭ, kataŭ, danosčykaŭ, zdradnikaŭ, varjataŭ, syščykaŭ, razbeščvalnikaŭ. Usie ich imiony pierabłytalisia ŭ hałavie, tvary zmiašalisia ŭ adnu vializnuju aładku, i tolki adzin tvar zastaŭsia ŭ pamiaci, ablamavany sapraŭdy vohniennaj baradoj, tvar Maluty Skuratava. Nohi Marharyciny padhinalisia, jana kožnuju chvilinu bajałasia, što pačnie płakać. Najbolšyja pakuty byli ad pravaha kalena, jakoje całavali. Jano raspuchła, skura na im pasinieła, chacia niekalki razoŭ Natašyny ruki zjaŭlalisia z hubkaju i čymści duchmianym abcirali jaho. U kancy treciaje hadziny Marharyta zirnuła ŭniz zusim bieznadziejna i radasna zdryhanułasia: płyń hasciej paradzieła.

 

— Zakony zjezdu na bal usiudy adnolkavyja, karaleva, — šaptaŭ Karoŭieŭ, — zaraz napłyŭ pačnie spadać. Klanusia, što my pakutujem apošnija chviliny. Vuń hrupka brokienskich hulakaŭ. Jany zaŭsiody pryjazdžajuć apošnija. Aha, heta jany. Dva pjanyja kryvapiŭcy… usie? A nie, vuń jašče adzin, nie, dvoje!

 

Pa lesvicy ŭzychodziła dvoje apošnich hasciej.

 

— Dy heta chtości novieńki, — havaryŭ Karoŭieŭ, prypluščyŭšysia praz škielca. — Aha, aha. Niejak adnojčy jaho naviedaŭ Azazieła i na vuška paraiŭ, jak pazbavicca ad adnaho čałavieka, jaki moh jaho vykryć. I voś jon zahadaŭ svajmu padnačalenamu apyrskać scieny kabinieta jadam.

 

— Jak jaho zavuć? — spytałasia Marharyta.

 

— A čort jaho, ja i sam nie viedaju, — adkazaŭ Karoŭieŭ, — treba papytacca ŭ Azazieły.

 

— A z im chto?

 

— A heta toj samy jaho staranny padnačaleny. Ja ŭ zachaplenni! — kryknuŭ Karoŭieŭ dvum apošnim.

 

Lesvica apuscieła. Na ŭsiaki vypadak pačakali jašče niekalki chvilin. Ale z kamina nichto bolej nie vychodziŭ.

 

Praz siekundu, Marharyta i nie pamiatała, jak heta zdaryłasia, jana apynułasia ŭ tym samym pakoi z basiejnam i tam zapłakała ad bolu ŭ ruce i ŭ nazie, upała prosta na padłohu. Ale Hieła i Nataša suciešyli jaje, znoŭ padviali pad kryvavy duš, znoŭ razmasiravali, rascierli joj cieła, i Marharyta znoŭ ažyła.

 

— Jašče, jašče, karaleva Marho, — šaptaŭ Karoŭieŭ, jaki znoŭ zjaviŭsia pobač, — treba ablacieć zały, kab šanoŭnyja hosci nie adčuvali siabie pakinutymi.

 

I Marharyta znoŭ palacieła z pakoja z basiejnam. Na estradzie za ciulpanami, dzie ihraŭ arkiestr karala valsaŭ, ciapier šaleŭ małpavy džaz. Vializnaja, z kudłatymi bakienbardami haryła z truboju ŭ rukach, ciažka prytancoŭvajučy, dyryžyravała. U radok siadzieli aranhutanhi, dźmuli ŭ bliskučyja truby. Na plačach u ich razmiascilisia šympanzie z harmonikami. Dva hamadryły z ilvinymi hryvami ihrali na rajalach, i hetyja rajali nie byli čuvać siarod šumu, pisku i bubuchannia saksafonaŭ, skrypak i barabanaŭ u łapach u hibonaŭ, mandryłaŭ i martyšak. Na lustranaj padłozie niezličonaja kolkasć par, jak adna sucelnaja masa, jakaja ŭražvała sprytnasciu i čyscinioju ruchaŭ, kruciłasia ŭ adnym nakirunku, išła scianoju i hatova była ŭsio zmiesci sa svaje darohi. Žyvyja atłasnyja matylki pyrchali nad połčyščami tancoraŭ, sa stoli sypalisia kvietki. U kapitelach kałon, kali patuchła elektryčnasć, zasviacilisia miryjady svietlačkoŭ, a ŭ pavietry płavali bałotnyja ahni.

 

Potym Marharyta apynułasia ŭ vielizarnym basiejnie, akružanym kałanadaju. Hihancki čorny Nieptun liŭ z paščy šyroki ružovy strumień. Chmielny pach šampanskaha stajaŭ nad basiejnam. Tut panavała sapraŭdnaja viesiałosć. Pani smiajalisia, skidali tufli, addavali sumački svaim kavaleram albo murynam, jakija stajali tut z prascinami ŭ rukach, i z krykam, łastaŭkaj davali nyrca, ažno piennyja słupy ŭzlatali ŭhoru. Kryštalovaje basiejnavaje dno hareła, padsviečanaje sviatłom znizu, sviatło prabivała toŭšču vina, i ŭ im byli vidać srabrystyja płyvučyja cieły. Vyskokvali z basiejna ŭščent pjanymi. Rohat zvinieŭ pad kałonami i hrymieŭ, jak u łazni.

 

Z usiaje hetaje mitusni zapomniŭsia adzin uščent pjany žanočy tvar z pustymi vačyma, ale i ŭ pustacie hetaj była niejkaja malba, i ŭspomniłasia adno tolki słova — „Fryda”!

 

U hałavie ŭ Marharyty pačało kružycca ad vinnaha vodaru, i jana sabrałasia ŭžo isci, ale kot admačyŭ u basiejnie numar, jaki zatrymaŭ Marharytu. Biehiemot niešta pačaravaŭ la Nieptunavaj paščy, i adrazu ž šypučaja šumlivaja masa šampanskaha vyciekła z basiejna, a Nieptun pačaŭ strumienić ciomna-žoŭtuju chvalu, jakaja nie pieniłasia i nie šypieła. Pani zaviščali i zakryčali:

 

— Kańiak! — kinulisia ad basiejna za kałony. Praz niekalki siekund basiejn byŭ poŭny, i kot, trojčy pierakuliŭšysia ŭ pavietry, rynuŭsia ŭ kańiak. Jon vylez, adfyrkaŭsia, halštuk na im raskis, pazałota zlacieła z vusoŭ, i nie stała binokla. Paŭtaryć Biehiemotaŭ numar advažyłasia taja vydumščyca-kraŭčycha i jaje kavaler, nieviadomy małady mułat, i jany aboje kinulisia ŭ kańiak, ale tut Karoŭieŭ padchapiŭ Marharytu pad ruku, i jany pajšli ad kupalščykaŭ.

 

Marharycie zdałosia, što jana dzieści lacieła i bačyła tam u vializnych kamiennych sažałkach cełyja hory vustryc. Potym lacieła nad šklanoj padłohaju, pad jakoj hareli piakielnyja piečy, la jakich zavichalisia djabalskija biełyja kuchary. Potym niedzie jana, užo nie razumiejučy ničoha, bačyła ciomnyja sutarenni, dzie hareli niejkija sviacilniki, dzie dziaŭčaty padnosili miasa, jakoje šypieła na vuhołli, dzie vialikimi kubkami pili za jaje zdaroŭie. Potym jana bačyła biełych miadzviedziaŭ, jakija ihrali na harmonikach i tancavali kamarynskuju na estradzie. Fokusnika-sałamandru, jaki nie hareŭ u kaminie…I druhi raz u jaje pačało nie chapać siły.

 

— Apošni vychad, — prašaptaŭ joj zakłapočana Karoŭieŭ, — i my volnyja.

 

Jana ŭ supravadženni Karoŭieva znoŭ apynułasia ŭ balnaj zale, ale ciapier tut nie tancavali, i hosci niezličonym natoŭpam zbilisia miž kałon, vyzvalili siaredzinu zały. Marharyta nie pamiatała, chto dapamoh joj uzysci na ŭzvyšennie, jakoje zjaviłasia na vyzvalenym miescy. Kali jana ŭzyšła na jaho, zdziŭlena pačuła, što dzieści hadzinnik adbivaŭ poŭnač, chacia joj zdavałasia, što poŭnač daŭno praminuła. Razam z apošnim udaram nieviadoma adkul čutnaha hadzinnika na natoŭpy hasciej najšło hłuchoje maŭčannie.

 

Tady Marharyta znoŭ uhledzieła Vołanda. Jon išoŭ, akružany Abadonam, Azaziełam i jašče niekalkimi, padobnymi na Abadonu, čornymi i maładymi. Marharyta ciapier uhledzieła, što nasuprać jaje ŭzvyšennie było padrychtavana i Vołandu. Ale jon na jaho nie ŭzyšoŭ. Uraziła Marharytu toje, što Vołand zjaviŭsia na hety svoj apošni vialiki vychad u tym samym adzienni, u jakim byŭ u spalni. Taja samaja brudnaja załaplenaja saročka zvisała ŭ jaho na plačach, na nahach byli znošanyja pakajovyja tufli. Vołand byŭ sa špahaju, ale hetaj aholenaj špahaju jon karystaŭsia zamiest kijka.

 

Vołand nakulhvaŭ. Jon spyniŭsia la svajho ŭzvyšennia, i adrazu Azazieła apynuŭsia pierad im z misaj u rukach, a ŭ hetaj misie Marharyta ŭhledzieła adrezanuju čałaviečuju hałavu z vybitymi piarednimi zubami. Praciahvała panavać absalutnaja cišynia, i parušyŭ jaje tolki adzin raz niezrazumieły ŭ hetych umovach zvanok, jaki nahadvaŭ toj, kali zvoniać u dzviery.

 

— Michaił Alaksandravič, — cicha zviarnuŭsia Vołand da hałavy, i tady pavieki zabitaha raspluščylisia, i na miortvym tvary Marharyta, jakaja až skałanułasia, ubačyła žyvyja, napoŭnienyja dumkami i pakutami vočy. — Usio zbyłosia ci nie? — praciahvaŭ Vołand i hladzieŭ hałavie ŭ vočy. — Hałava adrezana žančynaju, pasiedžannie nie adbyłosia, i žyvu ja ŭ vašaj kvatery. Heta — fakt. A fakty — sama ŭpartyja rečy na sviecie. Ale ciapier intares maje nastupnaje, a nie toje, što adbyłosia ŭžo. Vy zaŭsiody byli prychilnikam toj teoryi, što pasla taho, jak adrezana hałava, žyccio ŭ čałavieku kančajecca, jon pieratvarajecca ŭ prach i adychodzić u niabyt. Mnie pryjemna paviedamić vam pry hasciach, chacia jany sami dokaz inšaje teoryi pra toje, što vaša teoryja hruntoŭnaja i dascipnaja. Darečy, usie teoryi varty adna adnaje. Josć siarod ich i takaja, što kožnamu budzie addziačana ŭ adpaviednasci z jaho vieraju. Niachaj zbudziecca heta! Vam adysci ŭ niabyt, a mnie radasna budzie z čašy, u jakuju vy pieratvarajeciesia, vypić za isnavannie!

 

Vołand padniaŭ špahu. Adrazu ŭsio na hałavie paciamnieła, skurčyłasia, potym paadvalvałasia kavałkami, vočy znikli, i chutka Marharyta ŭbačyła ŭ misie žaŭtlavy, z izumrudnymi vačyma i žamčužnymi zubami, na załatoj nožcy čałaviečy čerap. Adčyniłasia nakryŭka.

 

— Adzin momant, miesir, — skazaŭ Karoŭieŭ, kali pierachapiŭ zapytalny Vołandaŭ pozirk, — jon budzie pierad vami. Ja čuju ŭ hetaj mahilnaj cišyni, jak parypvajuć jaho łakiravanyja tufli i jak zvinić kielich, jaki jon pastaviŭ na stol, apošni raz vypiŭšy šampanskaha. Dy voś i jon.

 

U zału ŭvachodziŭ novy adzinoki hosć i nakiroŭvaŭsia da Vołanda. Zniešnie jon ničym nie adroznivaŭsia ad šmatlikich astatnich hasciej-mužčyn, akramia adnaho: hosć ažno chistaŭsia ad chvalavannia, i heta było prykmietna zdalok. Na jahonych ščokach hareli plamy, i vočy tryvožna biehali. Hosć byŭ ašałomleny, i heta zusim naturalna: jaho ŭražvała ŭsio i hałoŭnym čynam, viadoma, Vołandava adziennie.

 

Adnak sustreli hoscia nadziva łaskava.

 

— A, miły baron Majhiel, — pryvietna ŭsmichnuŭsia i zahavaryŭ Vołand z hosciem, vočy ŭ jakoha mitusilisia i lezli na łob, — ja ščaslivy pakazać vam, — Vołand zviarnuŭsia da hasciej, — šanoŭnaha barona Majhiela, jaki słužyć u Kamisii vidoviščaŭ na pasadzie znajomcy čužaziemcaŭ sa słavutymi miascinami stalicy.

 

Tut Marharyta zamierła, tamu što raptoŭna paznała hetaha Majhiela. Jon niekalki razoŭ sustrakaŭsia joj u maskoŭskich teatrach i ŭ restaracyjach. „Pačakajcie… — padumała Marharyta, — jon, atrymlivajecca, pamior taksama?” Ale ŭsio adrazu vysvietliłasia.

 

— Miły baron, — praciahvaŭ Vołand i radasna ŭchmylaŭsia, — byŭ taki dobry, što jak tolki daviedaŭsia pra moj pryjezd u Maskvu, adrazu patelefanavaŭ mnie i prapanavaŭ svaje pasłuhi adpaviedna svajoj spiecyjalnasci. Zrazumieła, što ja mieŭ honar adrazu zaprasić jaho da siabie.

 

U hety čas Marharyta ŭbačyła, jak Azazieła pieradaŭ misu z čerapam Karoŭievu.

 

— Aha, darečy, baron, — raptam, intymna prycišyŭšy hołas, pramoviŭ Vołand, — raznieslisia čutki pra vašu nadzvyčajnuju cikaŭnasć. Havorać, što kali złučyć jaje z nie mienšaj bałbatlivasciu, to na heta nielha nie zviarnuć uvahi. Mała taho, złyja jazyki ŭžo puscili pahałosku — danosčyk i špijon. Ale i hetaha mała, josć mierkavannie, što heta pasłužyć pryčynaj vašaha kanca nie pazniej čym praz miesiac. Dyk voś, kab pazbavić vas hetaha doŭhaha čakannia, my rašyli pryjsci vam na dapamohu i vykarystali tuju akaličnasć, što vy sami naprasilisia da mianie ŭ hosci jakraz dziela taho, kab padhledzieć i vysłuchać usio, što tolki možna.

 

Baron staŭ bialejšy za Abadonu, jaki byŭ nadzvyčaj biełatvary ad naradžennia, a potym adbyłosia niešta dziŭnaje. Abadona akazaŭsia la barona, zniaŭ na imhniennie akulary sa svajho tvaru. U toje samaje imhniennie niešta vohnienna blisnuła ŭ rukach Azazieły, niešta cicha lapnuła, byccam plasnuli ŭ ładki, baron pačaŭ padać na spinu, punsovaja kroŭ chłynuła ŭ jaho z hrudziej i zaliła nakruchmalenuju kašulu i kamizelku. Karoŭieŭ padstaviŭ čašu pad strumień i pieradaŭ, napoŭnienuju, Vołandu. Miortvaje baronava cieła było ŭžo na padłozie.

 

— Ja pju za vaša zdaroŭie, panovie, — cicha skazaŭ Vołand, padniaŭ čašu i dakranuŭsia da jaje hubami.

 

Pasla hetaha adbyłasia mietamarfoza. Znikła załaplenaja saročka i znošanyja tufli. Vołand akazaŭsia ŭ niejkaj čornaj chłamidzie sa stalovaju špahaju na baku. Jon chutka padyšoŭ da Marharyty, padaŭ čašu i zahadaŭ:

 

— Pi!

 

U Marharyty zakružyłasia hałava, jaje paviało ŭbok, ale čaša ŭžo była la hub, i niečyja hałasy, a čyje — jana nie mahła razabracca, šapnuli ŭ vucha:

 

— Nie bojciesia, karaleva… Nie bojciesia, karaleva, — kroŭ daŭno pajšła ŭ ziamlu. I tam, dzie jana była, užo rastuć vinahradnyja hronki.

 

Marharyta z zapluščanymi vačyma kaŭtnuła, i sałodki ahoń prabieh pa jaje žyłach, u vušach zazvinieła. Joj zdałosia, što hłušać krykam pieŭni, što dzieści ihrajuć maršy. Natoŭpy hasciej pačali stračvać svajo abličča. I fračniki, i žančyny rassypalisia ŭščent. Hniłlo na vačach u Marharyty zapałaniła zału, i ŭ joj zapachła pohrabam. Kałony rassypalisia, patuchli ahni, usio sciałasia, prapali fantany, ciulpany i kamielii. A zastałosia toje, što i było — scipłaja juvieliršyna hascioŭnia, z pračynienych dzviarej jakoje padała pałoska sviatła. U hetyja pračynienyja dzviery i ŭvajšła Marharyta.

 

Razdziel 24 VIARTANNIE MAJSTRA

 

U Vołandavaj spalni ŭsio było hetakaje samaje, jak i da balu. Vołand u saročcy siadzieŭ na łožku, i tolki Hieła nie rascirała jamu nahu, a na stale, dzie raniej hulali ŭ šachmaty, staŭlała viačerać. Karoŭieŭ i Azazieła zniali fraki i siadzieli za stałom, a pobač z imi, viadoma, miasciŭsia i kot, jaki nie chacieŭ razvitvacca sa svaim halštukam, chacia jon zusim pieratvaryŭsia ŭ anučku. Marharyta, chistajučysia, padyšła da stała i abapierłasia na jaho. Tady Vołand paklikaŭ jaje, jak i tady, da siabie, pakazaŭ, kab sieła pobač.

 

— Nu što, vas uščent zamučyli? — spytaŭsia Vołand.

 

— Dy nie, miesir, — adkazała Marharyta ledź čutna.

 

— Nobles obliž, — skazaŭ kot i naliŭ Marharycie niejkaj prazrystaj vadkasci ŭ šklanku dla łafitu.

 

— Heta harełka? — słaba spytałasia Marharyta.

 

Kot ažno padskočyŭ na kresle ad kryŭdy.

 

— Zlitujciesia, karaleva, — zachrypieŭ jon, — chiba ja dazvoliŭ by sabie nalić pani harełki? Heta — čysty spirt!

 

Marharyta ŭsmichnułasia i pamknułasia adsunuć šklanku.

 

— Picie smieła, — skazaŭ Vołand, i Marharyta adrazu ŭziała šklanku ŭ ruku. — Hieła, siadaj, — zahadaŭ Vołand i rastłumačyŭ Marharycie: — Noč poŭni — sviatočnaja noč, i ja viačeraju z małoju kampanijaj blizkich mnie ludziej i słuh. Dyk jak vy majeciesia? Jak prajšoŭ hety ciažki bal?

 

— Cudoŭna! — zatraščaŭ Karoŭieŭ. — Usie začaravanyja, zakachanyja, zniščanyja! Hetulki taktoŭnasci, hetulki ŭmiennia, čaroŭnasci i šarmu!

 

Vołand moŭčki padniaŭ šklanku i čoknuŭsia z Marharytaju. Marharyta pakorliva vypiła, dumajučy, što na miescy i skanaje ad spirtu. Ale ničoha drennaha nie zdaryłasia. Žyvaja ciepłynia razliłasia ŭ jaje ŭ žyvacie, niešta miakka taŭchanuła ŭ patylicu, viarnułasia siła, byccam jana pračnułasia pasla doŭhaha mocnaha snu, akramia hetaha adčuła, što hałodnaja, jak vaŭčyca. Uspomniła, što nie jeła ničoha z učarašniaje ranicy, i jesci zachacieła jašče macniej. Jana pačała prahna kaŭtać ikru.

 

Biehiemot adrezaŭ kavałak ananasa, pasaliŭ jaho, napierčyŭ, zjeŭ, i pasla hetak spraŭna kulnuŭ druhuju čarku, što ŭsie zaapładziravali jamu.

 

Marharyta vypiła druhuju čarku, i sviečki ŭ sviečnikach zaharelisia jarčej, u kaminie pabolšała połymia. Chmielu Marharyta zusim nie adčuvała. Jana kusała biełymi zubami miasa, ciešyłasia sokam, jaki ciok z jaho, i hladzieła, jak Biehiemot namazvaje harčycaju vustryc.

 

— Ty jašče vinahradu navierch pakładzi, — cicha skazała Hieła i taŭchanuła kata ŭ bok.

 

— Paprašu mianie nie vučyć, — adkazaŭ Biehiemot, — viedaju, jak pavodzić siabie za stałom, viedaju!

 

— Ach, jak pryjemna voś hetak viačerać, pry ahni, pa-svojsku, — traščaŭ Karoŭieŭ, — z blizkimi tabie…

 

— Nie, Fahot, — piarečyŭ kot, — bal maje svaju asałodu i razmach…

 

— Nijakaje asałody tam niama i razmachu taksama, a hetyja durnyja miadzviedzi i tyhry ŭ bary svaim rovam daviali mianie da mihreni, — skazaŭ Vołand.

 

— Słuchaju, miesir, — skazaŭ kot, — kali vy ličycie, što razmachu nie było, to i ja adrazu taksama budu hetak ličyć.

 

— Ty hladzi! — adkazaŭ Vołand.

 

— Ja pažartavaŭ, — pakorliva adkazaŭ kot, — a što datyčyć tyhraŭ, to ja zahadaju, kab ich zarezali i zasmažyli.

 

— Tyhraŭ nie jaduć, — skazała Hieła.

 

— Vy tak dumajecie? Tady prašu vysłuchać, — adazvaŭsia kot, zapluščyŭsia ad zadavalniennia, i raskazaŭ, jak adnojčy jon błukaŭ pa pustyni dzieviatnaccać dzion i adzinaje, čym charčavaŭsia, heta było miasa zabitaha im tyhra. Usie z cikavasciu słuchali hety zajmalny raskaz, a kali kot skončyŭ, usie choram uskryknuli:

 

— Chłusnia!

 

— I što sama cikavaje ŭ hetaj chłusni, — skazaŭ Vołand, — što jana — chłusnia ad pieršaha da apošniaha słova.

 

— Aha, chłusnia? — uskryknuŭ kot, i ŭsie padumali, što jon pačnie piarečyć, ale jon tolki cicha skazaŭ: — Historyja rassudzić nas.

 

— A skažycie, — zviarnułasia da Azazieły Marho, jakaja ažyła pasla spirtu, — vy zastrelili jaho, hetaha byłoha barona?

 

— Viadoma, — adkazaŭ Azazieła, — jak jaho nie zastrelić? Jaho abaviazkova treba zastrelić.

 

— Ja hetak chvalavałasia! — uskliknuła Marharyta. — Heta zdaryłasia niespadziavana.

 

— Ničoha niečakanaha nie było, — zapiarečyŭ Azazieła, a Karoŭieŭ zavyŭ i zanendziŭ:

 

— Jak tut nie chvalavacca? U mianie ŭ samoha łytki zatreslisia! Buch! Raz! Baron na bok!

 

— U mianie ledź nie isteryka była, — dadaŭ kot i ablizaŭ łyžku z ikroju.

 

— Mnie voś što nie zrazumieła, — havaryła Marharyta, i załatyja iskarki ad kryštalu zziali ŭ jaje ŭ vačach, — niaŭžo zvonku nie čuvać było muzyki i naohul hrukatu ad hetaha balu?

 

— Viadoma, nie było čuvać, karaleva, — rastłumačyŭ Karoŭieŭ, — heta treba rabić tak, kab nie było čuvać. Heta akuratnieńka treba rabić.

 

— Viadoma, viadoma… Sprava ŭ tym, što hety čałaviek na lesvicy… Kali my išli z Azaziełam… I druhi la padjezda… Ja dumaju, što jon cikavaŭ za vašaj kvateraj…

 

— Pravilna, pravilna!.. — kryčaŭ Karoŭieŭ. — Pravilna, darahaja Marharyta Mikałajeŭna! Vy pacviardžajecie maje padazrenni! Sapraŭdy, jon vioŭ nazirannie. Ja sam spačatku padumaŭ, što heta jaki-niebudź pryvat-dacent ci zakachany, jaki čakaje na lesvicy. Ale nie, nie! Niešta tryvožyła majo serca! Jon vioŭ nazirannie! I druhi la padjezda taksama! I toj, što ŭ padvarotni, taksama!

 

— Voś cikava, kali vas pryjduć aryštoŭvać? — skazała Marharyta.

 

— Abaviazkova pryjduć, čaroŭnaja karaleva, abaviazkova! — adkazaŭ Karoŭieŭ. — Sercam čuju, što pryjduć. Nie ciapier, viadoma, u svoj čas pryjduć. Ale dumaju, što ničoha cikavaha nie atrymajecca.

 

— Voj, jak ja raschvalavałasia, kali hety baron upaŭ, — havaryła Marharyta, i vidać było, što jana dasiul pieražyvaje zabojstva, jakoje bačyła ŭpieršyniu ŭ žycci. — Vy, mabyć, dobra stralajecie?

 

— Narmalova, — adkazaŭ Azazieła.

 

— A na kolki krokaŭ? — zadała Marharyta Azaziełu nie zusim zrazumiełaje pytannie.

 

— A heta, kali hladzieć, u što, — spraviadliva adkazaŭ Azazieła, — adno — trapić małatkom u škło krytyku Łatunskamu, druhoje — jamu ŭ serca trapić.

 

— U serca! — uskliknuła Marharyta i schapiłasia za svajo. — U serca! — paŭtaryła jana hłuchim hołasam.

 

— Što heta za krytyk Łatunski? — spytaŭsia Vołand i prymružana pahladzieŭ na Marharytu.

 

Azazieła, Karoŭieŭ i Biehiemot niejak saramliva apuscili vočy, a Marharyta adkazała:

 

— Josć adzin taki krytyk. Sionnia viečaram ja razniesła jamu kvateru.

 

— Voś tabie i maješ! A za što?

 

— Jon, miesir, — rastłumačyła Marharyta, — zahubiŭ adnaho majstra.

 

— A navošta było samoj staracca? — spytaŭsia Vołand.

 

— Dazvolcie mnie, miesir! — uskryknuŭ kot radasna i ŭschapiŭsia.

 

— Dy siadzi ty, — burknuŭ Azazieła i ŭstaŭ, — ja sam zaraz zjezdžu…

 

— Nie! — uskliknuła Marharyta. — Nie, prašu vas, nie treba hetaha, miesir!

 

— Jak chočacie, jak chočacie, — adkazaŭ Vołand, a Azazieła sieŭ na svajo miesca.

 

— Dyk dzie my spynilisia, darahaja karaleva Marho? — havaryŭ Karoŭieŭ. — Aha, serca. U serca jon trapić, — Karoŭieŭ pakazaŭ svaim doŭhim palcam na Azaziełu, — na vybar, u luboje pieradserdzie ci ŭ luby žałudačak.

 

Marharyta nie adrazu zrazumieła, a kali da jaje dajšło, uskryknuła:

 

— Dyk ich nie vidać!

 

— Darahaja, — traščaŭ Karoŭieŭ, — u tym uvieś i cymus, što ich nie vidać! A ŭ adkryty pradmiet kožny moža trapić!

 

Karoŭieŭ dastaŭ z šufladki stała pikavuju siamiorku, padaŭ Marharycie, paprasiŭ adznačyć paznohciem adno z ačkoŭ. Marharyta paznačyła vierchniaje pravaje. Hieła schavała kartu pad padušku i kryknuła:

 

— Hatova!

 

Azazieła, jaki siadzieŭ zadam da paduški, dastaŭ z kišeni fračnych štanoŭ aŭtamatyčny pistalet, pakłaŭ duła na plačo i streliŭ, nie advaročvajučysia da paduški, čym viesieła spałochaŭ Marharytu. Z-pad prastrelenaje paduški dastali kartu. Paznačanaje Marharytaju ačko było prabita.

 

— Nie chaciełasia b sustrakacca z vami, kali ŭ vas u rukach revalvier, — hułliva pahladajučy na Azaziełu, skazała Marharyta. Jana lubiła ludziej, jakija ŭmiejuć rabić što-niebudź pa-sapraŭdnamu.

 

— Darahaja maja karaleva, — piščaŭ Karoŭieŭ, — ja nikomu nie raiŭ i nie raju sustrakacca z im, navat kali ŭ jaho nie budzie nijakaha revalviera ŭ rukach! Klanusia honaram byłoha rehienta i zapiavały, što nichto nie pavinšavaŭ by hetaha sustrečnaha.

 

Kot nasuplena siadzieŭ, pakul adbyvaŭsia vopyt sa stralaninaj, i raptam abjaviŭ:

 

— Biarusia pierakryć rekord z siamiorkaj!

 

Azazieła ŭ adkaz štości praburčaŭ. Ale kot byŭ upeŭnieny i zapatrabavaŭ adrazu dva revalviery. Azazieła dastaŭ druhi revalvier z druhoje zadniaje kišeni, pahardliva skryviŭ rot i razam z pieršym pieradaŭ chvalku. Paznačyli dva ački na siamiorcy. Kot doŭha mierkavaŭsia, adviarnuŭšysia ad paduški. Marharyta zatknuła vušy palcami, siadzieła i hladzieła na savu, jakaja dramała na kaminnaj palicy. Kot streliŭ z abodvuch revalvieraŭ, pasla hetaha adrazu visknuła Hieła, zabitaja sava ŭpała z kamina, i spyniŭsia pabity hadzinnik. Hieła, u jakoj adna ruka była akryvaŭlenaja, zavyła i ŭpiłasia katu ŭ poŭsć, a jon joj u vałasy, i jany kłubkom pakacilisia pa padłozie. Adzin z kielichaŭ upaŭ sa stała i pabiŭsia.

 

— Adciahnicie ad mianie hetuju ašalełuju viedźmu! — zavyvaŭ kot i adbivaŭsia ad Hieły, jakaja siadzieła viercham na im.

 

Zabijak razniali, Karoŭieŭ padźmuchaŭ na prastreleny Hielin palec, i toj zahaiŭsia.

 

— Ja nie mahu stralać, kali havorać pad ruku! — kryčaŭ Biehiemot i staraŭsia prymajstravać na raniejšaje miesca vyłupleny na spinie vializny kamiak poŭsci.

 

— Mahu paspračacca, — skazaŭ Vołand i ŭsmichnuŭsia Marharycie, — što hetuju štuku jon usmaliŭ znarok. Jon stralaje davoli niabłaha.

 

Hieła z katom pamirylisia i ŭ znak hetaha prymirennia pacałavalisia. Dastali z-pad paduški kartu. Nivodnaje z ačkoŭ, akramia prastrelenaha Azaziełam, nie było zakranuta.

 

— Nie moža hetaha być, — havaryŭ kot i hladzieŭ praz kartu na sviatło ad sviečnika.

 

Viasiołaja viačera praciahvałasia. Sviečki apłyvali ŭ sviečnikach, pa pakojach chvalami raspłyvałasia suchoje duchmianaje ciapło ad kamina. Marharyta najełasia, i jaje achapiła adčuvannie zadavolenasci. Jana hladzieła, jak šyzyja abaranački dymu z Azaziełavaje sihary płyli ŭ kamin i jak kot łović ich na končyk špahi. Joj nikudy nie chaciełasia isci, choć było ŭžo pozna. Kali mierkavać pa ŭsim, što adbyłosia, było ŭžo hadzin šesć ranicy. Marharyta vykarystała paŭzu i niasmieła skazała Vołandu:

 

— Vidać, mnie čas užo… Pozna…

 

— Kudy vy spiašajeciesia? — spytaŭ Vołand vietliva, ale strymana.

 

Astatnija pramaŭčali, prytvarylisia, što zachapilisia kołcami siharnaha dymu.

 

— Aha, para, — zusim zbiantežana paŭtaryła Marharyta i azirnułasia, byccam šukała adziežynu.

 

Toje, što jana hołaja, pačało biantežyć jaje. Jana ŭstała z-za stała. Vołand moŭčki zniaŭ z łožka svoj zašmalcavany chałat, i Karoŭieŭ nakinuŭ jaho na plečy Marharycie.

 

— Dziakuj vam, miesir, — ledź čutna pramoviła Marharyta i zapytalna pahladzieła na Vołanda.

 

Toj u adkaz usmichnuŭsia joj vietliva i abyjakava. Čornaja nuda raptoŭna padstupiła pad Marharycina serca. Jana adčuła siabie abmanutaju. Nijakaje addziaki za ŭsie jaje pasłuhi na bali nichto, vidać, i nie zbiraŭsia joj prapanoŭvać, nichto i nie zatrymlivaŭ jaje. A miž tym jana cudoŭna viedała, što isci joj adsiul bolej niama kudy. Zhadka pra toje, što joj daviadziecca viarnucca ŭ asabniak, vyklikała ŭ dušy vybuch adčaju. Samoj naprasicca, jak spakusliva raiŭ Azazieła ŭ Alaksandraŭskim sadzie? „Nie, nikoli!” — skazała jana sama sabie.

 

— Usiaho vam dobraha, miesir, — pramoviła jana, a sama padumała: „Kab tolki vybracca adsiul, a tam dajdu da rečki i ŭtaplusia”.

 

— Siadźcie! — raptam zahadaŭ Vołand.

 

Marharyta zmianiłasia z tvaru i sieła.

 

— Moža, chočacie što-niebudź skazać na razvitannie?

 

— Nie, ničoha, miesir, — hanarliva adkazała Marharyta, — akramia taho, što kali jašče vam patrebnaja, to hatova vykanać usio, što vy zachočacie. Ja zusim nie stamiłasia, i mnie viesieła było na bali. Takim čynam, kali b jon praciahvaŭsia jašče, ja achvotna padstaŭlała b svajo kalena dziela taho, kab jaho całavali visielniki i zabojcy. — Marharyta hladzieła na Vołanda jak skroź zasłonu, vočy jaje napoŭnilisia slaźmi.

 

— Pravilna! Vy havorycie pravilna! — mocna i strašna skazaŭ Vołand. — Hetak i treba!

 

— Hetak i treba! — recham paŭtaryła Vołandava svita.

 

— Heta było vyprabavannie, — skazaŭ Vołand, — nikoli i ničoha nie prasicie! Nikoli i ničoha, asabliva ŭ tych, chto macniejšy, čym vy. Sami prapanujuć i sami ŭsio daduć. Siadajcie, hanarlivaja žančyna. — Vołand sarvaŭ ciažki chałat z Marharyty, i jana znoŭ apynułasia pobač z im na łožku. — Nu, Marho, — praciahvaŭ Vołand, i hołas u jaho pamiakčeŭ, — čaho vy chočacie za toje, što sionnia ŭ mianie byli haspadyniaj? Čaho chočacie za toje, što praviali hety bal hołaj? Jak vy aceńvajecie vaša kalena? Jakija straty ad maich hasciej, jakich vy tolki što nazvali visielnikami? Kažycie! I ciapier nie saromiejciesia, bo ja prapanavaŭ.

 

Marharycina serca zakałaciłasia, jana ciažka ŭzdychnuła, pačała dumać.

 

— Nu, čaho vy, smialej! — padachvočvaŭ Vołand. — Budzicie svaju fantaziju, padhaniajcie jaje! Adna tolki prysutnasć pry zabojstvie hetaha niahodnika-barona vartaja taho, kab čałavieka ŭznaharodzili, asabliva kali hety čałaviek — žančyna. Nu?

 

Duch zaniało ŭ Marharyty, i jana chacieła vykazać zapavietnaje žadannie, vymavić daŭno padrychtavanyja słovy, ale raptam pabialeła, raziaviła rot, vyłupiła vočy. „Fryda! Fryda! Fryda! — stajaŭ kryk u vušach, nadakučlivy, umolny. — Mianie zavuć Fryda!” I Marharyta, zaikajučysia, zahavaryła:

 

— Značyć, ja mahu paprasić… paprasić adnu pasłuhu?

 

— Zapatrabavać, zapatrabavać, maja donna, — adkazaŭ Vołand i ŭsmichnuŭsia z razumienniem, — zapatrabavać adnu pasłuhu!

 

Ach, jak sprytna i vyrazna Vołand padkresliŭ, paŭtarajučy Marharyciny słovy, — „adnu pasłuhu”!

 

Marharyta ŭzdychnuła jašče raz i skazała:

 

— Ja chaču, kab Frydzie pierastali prynosić tuju nasoŭku, jakoj jana zadušyła dzicia.

 

Kot pusciŭ vočy pad łob i ŭzdychnuŭ šumna, ale ničoha nie skazaŭ, mabyć, pamiataŭ, jak zakruciła za vucha na bali.

 

— Kali ŭličyć, — zahavaryŭ Vołand, — što mahčymasć atrymać vami chabar ad hetaje durnicy Frydy, viadoma, vyklučajecca — heta było b niesumiaščalna z vašaj karaleŭskaju hodnasciu, — ja navat nie viedaju, što tut rabić. Zastajecca tolki adno — nabrać anuč i zatykać imi ŭsie ščyliny ŭ majoj spalni!

 

— Pra što vy havorycie, miesir? — zdziviłasia Marharyta, kali pačuła hetyja sapraŭdy niezrazumiełyja słovy.

 

— Całkam zhodny z vami, miesir, — umiašaŭsia ŭ havorku kot, — mienavita anučami! — i kot razzłavana hruknuŭ pa stale.

 

— Ja havaru pra miłasernasć, — tłumačyŭ svaje słovy Vołand i nie advodziŭ ad Marharyty vohniennaha voka. — Časam jana prałazić skroź sama vuzieńkija ščylinki niespadziavana i kavarna. Voś čamu ja i havaru pra anučy.

 

— I ja pra heta kažu! — uskliknuŭ kot i na ŭsiaki vypadak padaŭsia dalej ad Marharyty, prykryŭ łapami vypackanyja ŭ ružovy krem svaje vostryja vušy.

 

— Pajšoŭ preč, — skazaŭ jamu Vołand.

 

— Ja kavy jašče nie piŭ, — adkazaŭ kot, — jak heta ja pajdu? Niaŭžo miesir u sviatočnuju noč hasciej dzielić na dva hatunki? Adny — pieršaje, a druhija — jak havaryŭ hety sknara bufietčyk, druhoje sviežasci?

 

— Zmoŭkni, — zahadaŭ jamu Vołand i spytaŭsia ŭ Marharyty: — Vy, kali mierkavać pa ŭsim, čałaviek nadzvyčaj dobry? Vysokamaralny čałaviek?

 

— Nie, — hučna adkazała Marharyta, — ja viedaju, što havaryć z vami možna tolki ščyra i skažu adkryta: ja čałaviek lehkadumny. Paprasiła za Frydu tolki tamu, što nieznarok abnadzieiła jaje. Jana čakaje i vieryć, što ja dapamahu. I kali jana zastaniecca padmanutaja, mnie nie budzie spakoju ŭsio žyccio. Ničoha nie zrobiš! Hetak atrymałasia.

 

— A, — skazaŭ Vołand, — heta zrazumieła.

 

— Dyk vy zrobicie? — cicha spytała Marharyta.

 

— Nikoli, — adkazaŭ Vołand, — sprava ŭ tym, darahaja karaleva, što tut adbyłasia błytanina. Kožnaje viedamstva pavinna zajmacca svajoj spravaj. Nie piareču, našy mahčymasci vielmi vialikija, namnoha bolšyja, čym dumajuć niekatoryja nie vielmi prazorlivyja ludzi…

 

— Viadoma, namnoha bolšyja, — nie ŭtryvaŭ kot, jaki, mabyć, hanaryŭsia vielmi hetymi mahčymasciami.

 

— Zamoŭkni, čort pabiary! — skazaŭ jamu Vołand i praciahvaŭ havaryć Marharycie: — Ale jaki sens rabić toje, što pavinien rabić niechta inšy, druhoje viedamstva, jak ja skazaŭ? Tamu ja heta rabić nie budu, a vy zrobicie sami.

 

— A chiba majo žadannie zbudziecca?

 

Azazieła iranična, kosa zirnuŭ svaim kryvym vokam na Marharytu, nieprykmietna pakruciŭ ryžaju hałavoju i fyrknuŭ.

 

— Dy rabicie, voś maroka mnie, — pramarmytaŭ Vołand, pakruciŭ hłobus i pačaŭ pryhladacca da niejkaje detalki, bo, vidać, u čas havorki z Marharytaju zajmaŭsia jašče i niejkaju svajoj spravaj.

 

— Nu, Fryda… — padkazaŭ Karoŭieŭ.

 

— Fryda! — pranizliva kryknuła Marharyta. Dzviery rasčynilisia, i rastrapanaja, hołaja, ale ŭžo zusim cviarozaja žančyna z adčajnymi vačyma ŭbiehła ŭ pakoj i praciahnuła ruki da Marharyty, a taja vielična skazała:

 

— Tabie darujecca. Nasoŭku bolej prynosić nie buduć.

 

Pačuŭsia kryk Frydy, jana ŭpała na kaleni na padłohu nicma i raspłastałasia pierad Marharytaju kryžam. Vołand machnuŭ rukoj, i Fryda znikła z vačej.

 

— Dziakuj vam, byvajcie, — skazała Marharyta i ŭstała.

 

— Nu što ž, Biehiemot, nie budziem nažyvacca na niepraktyčnasci čałavieka ŭ sviatočnuju noč, — zahavaryŭ Vołand. Jon zaviarnuŭsia da Marharyty: — Takim čynam, heta nie ličycca, ja ničoha nie rabiŭ. Što vy sabie chočacie?..

 

Nastała maŭčannie, i pierapyniŭ jaho Karoŭieŭ, jaki zašaptaŭ Marharycie na vucha:

 

— Ałmaznaja donna, ciapier vam raju być razumnaju! A to ŭdača moža i zniknuć.

 

— Ja chaču, kab mnie zaraz, u hetuju samuju chvilinu, viarnuli majho kachanka, majstra, — skazała Marharyta, i tvar jaje sciała sutarha.

 

I adrazu ŭ pakoj uvarvaŭsia viecier hetak, što połymia sviečak u sviečnikach lehła, ciažkaja firanka na aknie adsunułasia, adčyniłasia akno, a ŭ dalokaj vyšyni pakazałasia poŭnia, ale nie ranišniaja, a načnaja. Ad padakonnika na padłohu razasłałasia zialonaja chustka načnoha sviatła, i ŭ im zjaviŭsia načny Ivanaŭ hosć, jaki nazyvaŭsia majstram. Jon byŭ u svaim balničnym adzienni — u chałacie, u tuflach i čornaj šapačcy, z jakoju nie razłučaŭsia. Niaholeny tvar sutarhava kryviŭsia, jon pa-varjacku,spałochana zirkaŭ na ahoń sviečak, a miesiačny strumień kipieŭ vakol jaho.

 

Marharyta jaho paznała adrazu, zastahnała, plasnuła rukami i pabiehła da jaho. Jana całavała jaho ŭ łob, u huby, tuliłasia da jaho kalučaje ščaki, i slozy, jakija jana doŭha strymlivała, ciakli ručajami pa jaje tvary. Jana paŭtarała adno tolki słova, niedarečna paŭtarała jaho:

 

— Ty… ty… ty…

 

Majstar adchiliŭ jaje ad siabie i hłucha pramoviŭ:

 

— Nie płač, Marho, nie muč mianie. Ja ciažka chvory, — jon uchapiŭsia rukami za padakonnik, byccam zbiraŭsia ŭskočyć na jaho i ŭciakać, vyskaliŭ zuby, pryhledzieŭsia da tych, chto siadzieŭ, i zakryčaŭ: — Mnie strašna, Marho! U mianie znoŭ pačalisia halucynacyi…

 

Płač dušyŭ Marharytu, jana šaptała, dušačysia słovami:

 

— Nie, nie, nie… nie bojsia ničoha… ja z taboju… ja z taboju…

 

Karoŭieŭ sprytna i nieprykmietna padapchnuŭ majstru kresła, i toj sieŭ na jaho, a Marharyta ŭpała na kaleni, prycisnułasia da boku chvoraha i hetak zacichła. Ad chvalavannia jana nie zaŭvažała, što była ŭžo nie razdzietaja, na joj ciapier byŭ šaŭkovy čorny płašč. Chvory nahnuŭ hołaŭ i hladzieŭ na ziamlu sumnymi chvorymi vačyma.

 

— Sapraŭdy, — zahavaryŭ Vołand pasla maŭčannia, — jaho sapraŭdy mocna skalečyli. — Jon zahadaŭ Karoŭievu: — Daj, rycar, hetamu čałavieku čaho-niebudź vypić.

 

Marharyta ŭprošvała majstra dryhotkim hołasam:

 

— Vypi, vypi! Ty baišsia? Nie, nie, pavier mnie, što tabie dapamohuć!

 

Chvory ŭziaŭ šklanku i vypiŭ toje, što było ŭ joj, ale ruka jaho zdryhanułasia, i apusciełaja šklanka zazvinieła askołkami la jaho noh.

 

— Na ščascie! Na ščascie! — zašaptaŭ Karoŭieŭ Marharycie. — Hladzicie, jon pačynaje ŭžo ačuńvać.

 

Sapraŭdy, pozirk chvoraha zrabiŭsia nie hetaki dziki i tryvožny.

 

— Heta sapraŭdy ty, Marho? — spytaŭ miesiačny hosć.

 

— Nie sumniavajsia, heta ja, — adkazała Marharyta.

 

— Jašče! — zahadaŭ Vołand.

 

Pasla taho jak majstar asušyŭ druhuju šklanku, jaho vočy ažyli i zrabilisia razumnymi.

 

— Nu voś, ciapier inšaja sprava, — skazaŭ Vołand i prymružyŭsia, — ciapier i pahavaryć možna. Chto vy budziecie?

 

— Ciapier ja nichto, — adkazaŭ majstar, i rot ad usmieški tolki skryviŭsia.

 

— Vy adkul zaraz?

 

— Z varjackaha doma. Ja — psichična chvory čałaviek, — adkazaŭ pryšelec.

 

Ad hetych słoŭ Marharyta nie strymałasia i zapłakała znoŭ. Potym vycierła vočy i zakryčała:

 

— Žachlivyja słovy! Žachlivyja słovy! Jon majstar, miesir, ja vas papiaredžvała pra heta! Vylečcie jaho, jon zasłuhoŭvaje hetaha!

 

— Vy viedajecie, z kim zaraz razmaŭlajecie, — spytaŭsia ŭ pryšelca Vołand, — u kaho vy zaraz znachodziciesia?

 

— Viedaju, — adkazaŭ majstar, — maim susiedam u varjackim domie byŭ hety chłopčyk, Ivan Biazdomny.Ion raskazaŭ mnie pra vas.

 

— Nu, viadoma, viadoma, — adkazvaŭ Vołand, — ja mieŭ radasć sustrakacca z hetym maładym čałaviekam na Patryjarchavych sažałkach. Jon mianie ledź samoha da varjactva nie davioŭ, dakazvaŭ, što ja nie isnuju! Ale vy vierycie, što heta na samaj spravie ja?

 

— Davodzicca vieryć, — skazaŭ pryšelec, — viadoma, spakajniej było b ličyć, što vy prosta prajava halucynacyi. Vybačajcie, — spachapiŭsia majstar.

 

— Nu, što ž, kali spakajniej, to i ličycie, — vietliva adkazaŭ Vołand.

 

— Nie, nie! — spałochana zahavaryła Marharyta i tresła majstra za plačuk. — Apamiatajsia! Pierad taboju sapraŭdy jon!

 

Kot i tut nie vytryvaŭ:

 

— Chiba ja adzin padobny na halucynacyju. Zviarnicie ŭvahu na moj profil, asvietleny poŭniaj. — Kot palez pad miesiačnaje sviatło i chacieŭ niešta jašče skazać, ale jaho paprasili scichnuć, i jon adkazaŭ: — Dobra, dobra, ja hatovy zamoŭknuć. Ja budu maŭklivaja halucynacyja. — I zamoŭk.

 

— Skažycie, kali łaska, čamu Marharyta nazyvaje vas majstram? — spytaŭsia Vołand.

 

Toj usmichnuŭsia i skazaŭ:

 

— Heta daravalny niedachop. Jana nadta dobraje dumki pra toj raman, jaki ja napisaŭ.

 

— Pra što ramana?

 

— Pra Poncija Piłata.

 

Tut znoŭ zachistalisia, zaskakali ahieńčyki na sviečkach, zabrynčaŭ na stale posud, — hetak mocna zasmiajaŭsia Vołand, ale smiecham hetym nikoha nie spałochaŭ i nie zdziviŭ. Biehiemot čamuści pačaŭ apładziravać.

 

— Pra što, pra što? Pra kaho? — zahavaryŭ Vołand pasla taho, jak pierastaŭ smiajacca. — Voś ciapier? Heta niečuvana! I vy nie znajšli inšaje temy? Dajcie mnie pahladzieć, — Vołand praciahnuŭ ruku ŭhoru dałoniaj.

 

— Na žal, ja nie mahu heta zrabić, — adkazaŭ majstar, — tamu što ja spaliŭ jaho ŭ piečcy.

 

— Darujcie, nie vieru, — adkazaŭ Vołand, — hetaha nie moža być. Rukapisy nie harać. — Jon zaviarnuŭsia da Biehiemota i pramoviŭ: — Anu, Biehiemot, davaj siudy raman.

 

Kot imhnienna ŭschapiŭsia z kresła, i ŭsie ŭhledzieli, što jon siadzieŭ na toŭstym stosie rukapisaŭ. Vierchni ekziemplar kot z pakłonam padaŭ Vołandu. Marharyta zatrymcieła i zakryčała, uschvalavanaja da sloz:

 

— Voś jon, rukapis! Voś jon!

 

Jana kinułasia da Vołanda i ŭ zachaplenni dadała:

 

— Usiemahutny! Usiemahutny!

 

Vołand uziaŭ u ruki padadzieny jamu ekziemplar, pakruciŭ jaho, adkłaŭ ubok, biez usmieški pahladzieŭ na majstra. A toj nieviadoma čamu znoŭ zasumavaŭ, niespakojna ŭschapiŭsia z kresła, załamaŭ ruki i pačaŭ marmytać, skałanajučysia ŭsim ciełam i zviartajučysia da poŭni:

 

— I navat miesiačnaj nočču mnie niama spakoju… Našto było tryvožyć mianie? Boža litascivy, boža litascivy…

 

Marharyta ŭchapiłasia za balničny chałat, prytuliłasia da jaho, i sama pačała marmytać adčajna i slozna:

 

— Boža, čamu tabie nie dapamahaje lakarstva?

 

— Ničoha, ničoha, ničoha, — šaptaŭ Karoŭieŭ i viŭsia vakol majstra, — ničoha, ničoha… Jašče šklanačku, i ja za kampaniju z vami…

 

I šklanačka padmirhnuła pry miesiačnym sviatle, blisnuła i dapamahła hetaja šklanačka. Majstra znoŭ pasadzili na kresła, i tvar u chvoraha zrabiŭsia znoŭ spakojny.

 

— Nu, ciapier usio zrazumieła, — skazaŭ Vołand i pastukaŭ doŭhim palcam pa rukapisie.

 

— Usio zrazumieła, — pacvierdziŭ kot, jaki zabyŭsia, što abiacaŭ być maŭklivaju halucynacyjaj, — ciapier hałoŭnaja linija hetaha opusa mnie vidna naskroź. Što ty skazaŭ, Azazieła? — zviarnuŭsia jon da maŭklivaha Azazieły.

 

— Ja kažu, — prahuhniaviŭ toj, — što dobra było b ciabie ŭtapić.

 

— Zlitujsia, Azazieła, — adkazaŭ kot, — i nie padkazvaj hetuju dumku majmu vaładaru. Pavier mnie, što tady ja pačaŭ by kožnuju noč naviedvać ciabie ŭ hetakim samym miesiačnym adzienni, jak i biedny majstar, i kivaŭ by tabie, i klikaŭ by za saboju. Jak by ty adčuvaŭ siabie, Azazieła?

 

— Nu, Marharyta, — znoŭ zahavaryŭ Vołand, — kažycie pra ŭsio, što vam treba.

 

Marharyciny vočy ŭspychnuli, i jana ŭmolna zviarnułasia da Vołanda:

 

— Dazvolcie mnie pašaptacca z im?

 

Vołand kiŭnuŭ hałavoju, i Marharyta prypała da vucha majstra, štości zašaptała jamu. Čuvać było, što toj adkazaŭ joj:

 

— Nie, pozna. Ničoha bolej nie chaču ad žyccia. Akramia taho, kab bačyć ciabie. Ale tabie iznoŭ raju — pakiń mianie. Sa mnoju ty zahinieš.

 

— Nie, nie, nie pakinu, — adkazała Marharyta i zviarnułasia da Vołanda:

 

— Prašu vas znoŭ viarnuć nas u padval u zavułku na Arbacie, i kab lampa hareła, i kab usio było jak i raniej…

 

Tut majstar zasmiajaŭsia, abchapiŭ prostavałosuju Marharycinu hałavu, skazaŭ:

 

— Aj, nie słuchajcie biednuju žančynu, miesir. U hetym padvale daŭno ŭžo žyvie inšy čałaviek, i naohul nie byvaje hetak, kab usio stała raniejšym… — Jon prytuliŭsia ščakoju da hałavy svaje siabroŭki, abniaŭ Marharytu i pačaŭ marmytać: — Biednaja, biednaja…

 

— Nie byvaje, vy havorycie? — skazaŭ Vołand. — Heta praŭda. Ale my pasprabujem, — i jon pramoviŭ: — Azazieła!

 

Adrazu sa stoli ŭpaŭ na padłohu razhubleny, amal zvarjacieły hramadzianin u spodnim, ale čamuści z čamadančykam i ŭ šapcy. Ad strachu hety čałaviek kałaciŭsia i prysiadaŭ:

 

— Maharyč? — spytaŭsia Azazieła ŭ taho, što ŭpaŭ z nieba.

 

— Ałaizij Maharyč, — adkazaŭ toj, kałociačysia. — Heta vy, pasla taho jak pračytali artykul Łatunskaha pra raman hetaha čałavieka, napisali na jaho skarhu, dzie paviedamlali, što jon doma chavaje zabaronienuju litaraturu? — spytaŭsia Azazieła.

 

Hramadzianin pasinieŭ i zaliŭsia slaźmi.

 

— Vy chacieli zaniać jaho kvateru? — jak tolki moh łaskava prahuhniaviŭ Azazieła.

 

U pakoi pačułasia, jak zašypieła razlutavanaja koška, i Marharyta zavyła:

 

— Pamiataj viedźmu, pamiataj! — učapiłasia ŭ tvar Maharyča paznohciami.

 

Usie razhubilisia.

 

— Što ty robiš? — pakutliva zakryčaŭ majstar. — Marho, nie hańbi siabie!

 

— Pratestuju, heta nie hańba! — kryčaŭ kot.

 

Marharytu adciahnuŭ Karoŭieŭ.

 

— Ja vannu pastaviŭ… — laskajučy zubami, kryčaŭ skryvaŭleny Maharyč i ad pierapałochu pačaŭ viarzci aby-što. — Adna tolki pabiełka… kuparvas…

 

— Heta dobra, što pastavili vannu, — adobryŭ Azazieła, — jamu patrebny vanny. — I kryknuŭ: — Von!

 

Tady Maharyča pierakuliła i vykinuła sa spalni Vołanda dahary nahami ŭ adčynienaje akno.

 

Majstar vytraščyŭ vočy i šaptaŭ:

 

— Adnak heta, mabyć, nie raŭnia tamu, pra što raskazvaŭ Ivan! — Vielmi ŭražany, jon azirnuŭsia i narešcie skazaŭ katu: — Prabačcie… heta ty… heta vy… — jon zbłytaŭsia, nie viedaŭ, jak zviarnucca da kata, — vy toj samy kot, što siadzieŭ u tramvai?

 

— JA, — pacvierdziŭ zadavoleny kot i dadaŭ: — Pryjemna čuć, što vy hetak vietliva zviartajeciesia da kata. Katam zvyčajna čamuści havorać „ty”, choć nivodzin kot ni z kim nikoli nie piŭ na bruderšaft.

 

— Mnie čamuści zdajecca, što vy nie zusim i kot… — nierašuča adkazaŭ majstar. — Mianie ŭsio roŭna pačnuć šukać z balnicy, — niasmieła dadaŭ jon Vołandu.

 

— Čaho heta jany buduć šukać! — supakoiŭ Karoŭieŭ, i niejkija papiery i knihi apynulisia ŭ jaho ŭ rukach. — Heta historyja vašaj chvaroby?

 

— Aha.

 

Karoŭieŭ kinuŭ historyju ŭ kamin.

 

— Niama dakumientaŭ, niama i čałavieka, — zadavolena pramoviŭ Karoŭieŭ, — a heta — damavaja kniha vašaha zabudoŭščyka?

 

— Jana-a…

 

— Chto tut prapisany? Ałaizij Maharyč? — Karoŭieŭ dźmuchnuŭ na staronku damavoje knihi, — Raz, i niama jaho, i prašu zapomnić, i nie było. A kali zabudoŭščyk zdzivicca, skažacie jamu, što Ałaizij sasniŭsia. Niejki Maharyč? Nijakaha Maharyča nie było, — i prašnuravanaja kniha zastałasia ŭ rukach u Karoŭieva. — Voś jana i ŭ šufladzie ŭ zabudoŭščyka.

 

— Vy pravilna skazali, — havaryŭ majstar, uražany akuratnaju rabotaju Karoŭieva, — kali niama dakumienta, to niama i čałavieka. Voś tamu mianie i niama, bo niama dakumienta.

 

— Prašu prabačennia, — uskryknuŭ Karoŭieŭ, — heta jakraz i josć halucynacyja, voś jon, vaš dakumient, — i Karoŭieŭ padaŭ majstru dakumient. Potym jon zakaciŭ vočy i soładka prašaptaŭ Marharycie: — A voś i vaša majomasć, Marharyta Mikałajeŭna, — i jon uručyŭ Marharycie sšytak z abharełymi krajami, zasochłuju ružu, fotazdymak i asabliva šanoŭna aščadnuju knižku, — dziesiać tysiač, jak vy i pakłali, Marharyta Mikałajeŭna. Nam čužoje nie patrebna.

 

— U mianie chutčej adsochnuć łapy, čym ja dakranusia da čužoha, — nadźmuŭšysia, uskliknuŭ kot i zatancavaŭ na čamadanie, kab utaptać u jaho ŭsie rukapisy złaščasnaha ramana.

 

— I vaš dakumiencik taksama, — praciahvaŭ Karoŭieŭ, padajučy Marharycie dakumient, a potym z pašanaju dałažyŭ Vołandu: — Usio, miesir!

 

— Nie, nie ŭsio, — adkazaŭ Vołand i adarvaŭsia ad hłobusa. — Kudy skažacie dzieć vašu svitu, maja darahaja donna? Asabista mnie jana nie patrebna.

 

Tut u adčynienyja dzviery ŭbiehła Nataša, jak i była hołaja, plasnuła rukami i zakryčała Marharycie:

 

— Budźcie ščaslivyja, Marharyta Mikałajeŭna! — jana zakivała hałavoj majstru i znoŭ zviarnułasia da Marharyty: — Ja viedała, kudy vy chodzicie.

 

— Chatnija rabotnicy ŭsio viedajuć, — adznačyŭ kot i šmatznačna padniaŭ łapu, — pamyłka dumać, što jany slapyja.

 

— Čaho ty chočaš, Nataša? — spytałasia Marharyta. — Viartajsia ŭ asabniak.

 

— Dušačka, Marharyta Mikałajeŭna, — umolna zahavaryła Nataša i stała na kaleni, — paprasicie ich, — jana zirnuła na Vołanda, — kab pakinuli mianie viedźmaju. Nie chaču ja bolej u asabniak! Ni za inžyniera, ni za technika nie pajdu! Mnie pan Žak učora prapanovu zrabiŭ na bali, — Nataša raskryła kułačok i pakazała niejkija załatyja manietki.

 

Marharyta zapytalna pahladzieła na Vołanda. Toj kiŭnuŭ hałavoju. Tady Nataša kinułasia na šyju Marharycie, zvonka jaje pacałavała, pieramožna ŭskryknuła i vylecieła praz akno.

 

Na Natašynym miescy apynuŭsia Mikałaj Ivanavič. Jon mieŭ užo čałaviečaje abličča, ale byŭ nadzvyčaj zasmučany, mabyć, navat i razzłavany i zasmučany.

 

— Voś kaho ja adpušču z asablivym zadavalnienniem, — skazaŭ Vołand i z ahidaju pahladzieŭ na Mikałaja Ivanaviča, — z asablivym zadavalnienniem, bo jon tut zusim lišni.

 

— Ja vielmi prašu vydać mnie pasviedčannie, — zahavaryŭ Mikałaj Ivanavič i ŭvieś čas dzika aziraŭsia navokal, — dzie ja pravioŭ minułuju noč.

 

— Nakont čaho? — surova spytaŭsia kot.

 

— Kab pakazać u milicyi i žoncy, — cviorda skazaŭ Mikałaj Ivanavič.

 

— Pasviedčanniaŭ my zvyčajna nie vydajom, — adkazaŭ kot i nadźmuŭsia, — ale vam, niachaj budzie pa-vašamu, vyklučennie zrobim.

 

I nie paspieŭ Mikałaj Ivanavič apamiatacca, jak hołaja Hieła ŭžo siadzieła za pišučaj mašynkaju, a kot dyktavaŭ joj:

 

— Hetym sviedčym, što Mikałaj Ivanavič pravioŭ pamianionuju noč na bali ŭ satany, byŭ pryciahnuty tudy ŭ jakasci transpartnaha srodku… pastaŭ, Hieła, dužku! U dužkach napišy „iapruk”. Podpis — Biehiemot.

 

— A data? — pisknuŭ Mikałaj Ivanavič.

 

— Dat nie stavim, z dataju papiera budzie niesapraŭdnaja, — adazvaŭsia kot, padmachnuŭ papierku, adniekul zdabyŭ piačatku, jak i naležyć, padychaŭ na jaje, adcisnuŭ na papiery słova „zapłačana” i ŭručyŭ papieru Mikałaju Ivanaviču. Pasla hetaha Mikałaj Ivanavič znik biassledna, a na jaho miescy zjaviŭsia niečakany čałaviek.

 

— Heta jašče chto? — hidliva spytaŭsia Vołand i rukoju zasłaniŭsia ad sviatła sviečak.

 

Varenucha apusciŭ hałavu, uzdychnuŭ i cicha skazaŭ:

 

— Adpuscicie nazad. Nie mahu być vampiram. Ja ž tady razam z Hiełaju Rymskaha ledź nasmierć nie ŭchodaŭ. A ja nie kryvapiŭca. Adpuscicie.

 

— Što heta za tryzniennie? — zmorščyŭsia i spytaŭsia Vołand. — Jaki jašče tam Rymski? Što jon viarzie?

 

— Nie chvalujciesia, kali łaska, miesir, — adazvaŭsia Azazieła i zviarnuŭsia da Varenuchi: — Chamić nie treba pa telefonie. Chłusić pa telefonie nie treba. Zrazumieła? Bolš hetym zajmacca nie budziecie?

 

Ad radasci ŭ hałavie ŭ Varenuchi ŭsio zmiašałasia, ale tvar zasviaciŭsia, i jon, užo nie pamiatajučy, što havoryć, marmytaŭ:

 

— Sapraŭdy… ja chaču skazać, vaša via… adrazu pasla abiedu… — Varenucha pryciskaŭ ruki da hrudziej, umolna hladzieŭ na Azaziełu.

 

— Nu dobra, dadomu, — adkazaŭ toj, i Varenucha rastaŭ.

 

— A ciapier usie pakińcie mianie adnaho z imi, — zahadaŭ Vołand i pakazaŭ na majstra i Marharytu.

 

Vołandaŭ zahad byŭ vykanany imhnienna. Vołand krychu pamaŭčaŭ i zviarnuŭsia da majstra:

 

— Aha, značyć, u arbacki padval? A chto budzie pisać? A mary? Natchniennie?

 

— U mianie nie budzie bolej nijakich mar i natchniennia, — adkazaŭ majstar, — ništo mianie navokal nie cikavić, akramia jaje, — jon znoŭ pakłaŭ ruku na Marharycinu hałavu, — mianie złamali, mnie sumna, i ja chaču ŭ padval.

 

— A vaš raman? Piłat?

 

— Jon mnie nienavisny, hety raman, — adkazaŭ majstar, — ja zališnie šmat pieranios z-za jaho.

 

— Ja prašu ciabie, — žałasna paprasiła Marharyta, — nie havary hetaha. Za što ty mučyš mianie? Ty viedaješ, što ja ŭsio svajo žyccio ŭkłała ŭ tvaju rabotu, — Marharyta, zviarnuŭšysia da Vołanda, dadała: — Nie viercie jamu, miesir, jon nadta zmučany.

 

— Ale treba niešta apisvać, — havaryŭ Vołand. — Kali vy całkam vykarystali prakuratara, nu, tady pačnicie apisvać chacia b hetaha samaha Ałaizija.

 

Majstar usmichnuŭsia.

 

— Hetaha Łapšonnikava nie nadrukuje, dy heta i nie cikava.

 

— Za što vy budziecie tady žyć? Daviadziecca žabravać.

 

— Achvotna, achvotna, — adkazaŭ majstar, prytuliŭ da siabie Marharytu, abniaŭ jaje za plečy i dadaŭ: — Jana adumajecca, pakinie mianie…

 

— Nie dumaju, — skroź zuby pramoviŭ Vołand i praciahvaŭ: — Dyk voś, čałaviek, jaki prydumaŭ historyju pra Poncija Piłata, adychodzić u padval, zbirajecca siesci tam la lampy i być žabrakom?

 

Marharyta adchiliłasia ad majstra i pałymiana zahavaryła:

 

— Ja zrabiła ŭsio, što zmahła, ja šaptała jamu pra sama spakuslivaje, a jon i ad hetaha admoviŭsia.

 

— Toje, pra što vy jamu šaptali, ja viedaju, — zapiarečyŭ Vołand, — ale heta nie samaje spakuslivaje. Ja vam skažu, — z usmieškaju zviarnuŭsia jon da majstra, — ad vašaha ramana buduć jašče vam siurpryzy.

 

— Heta vielmi sumna, — adkazaŭ majstar.

 

— Nie, nie, nie, nie sumna, — skazaŭ Vołand, — strašnaha bolej ničoha nie budzie. Nu, Marharyta Mikałajeŭna, usio zroblena. U vas da mianie josć jakija-niebudź pretenzii?

 

— Što vy, što vy, miesir!

 

— Tady vaźmicie heta na pamiać, — skazaŭ Vołand i dastaŭ z-pad paduški nievialikuju załatuju padkovu, usypanuju ałmazami.

 

— Nie, nie, za što!

 

— Vy chočacie paspračacca sa mnoju? — z usmieškaju spytaŭsia Vołand.

 

Marharyta pakłała padkovu na survetku, zaviazała jaje vuzłom, bo ŭ płaščy kišeniaŭ nie było. Jana azirnułasia na akno, u jakim zziała poŭnia, i skazała:

 

— Voś čaho ja nie razumieju… Čamu heta ŭsio poŭnač, poŭnač, a pavinna być užo ranica?

 

— Sviatočnuju poŭnač možna i padoŭžyć, — adkazaŭ Vołand. — Nu, žadaju vam ščascia!

 

Marharyta malitoŭna praciahnuła abiedzvie ruki da Vołanda, ale nie pasmieła nablizicca da jaho i cicha ŭskliknuła:

 

— Byvajcie! Byvajcie!

 

— Da sustrečy, — skazaŭ Vołand.

 

I Marharyta ŭ čornym płaščy, majstar u balničnym chałacie vyjšli ŭ kalidor juvieliršynaje kvatery, u jakim hareła sviečka i dzie ich čakała Vołandava svita. Hieła niesła čamadan, u jakim byŭ raman i niebahaty Marharycin skarb, kot dapamahaŭ Hiele. La dzviarej na lesvicu Karoŭieŭ pakłaniŭsia i znik, a astatnija pajšli pravodzić pa lesvicy. Jana była pustaja. Kali išli pa placoŭcy treciaha paviercha, tam štości miakka šlopnuła, ale na heta nichto nie zviarnuŭ uvahi. La samych dzviarej z šostaha padjezda Azazieła dźmuchnuŭ uhoru, a jak tolki vyjšli na dvor, kudy nie dastavała sviatło poŭni, ubačyli čałavieka ŭ botach i ŭ kiepcy, jaki spaŭ, i spaŭ, vidać, miortvym snom, a taksama vialikuju čornuju mašynu z patušanymi farami, jakaja čakała la padjezda. Skroź łabavoje škło ćmiana vidniełasia abličča hraka.

 

Užo zbiralisia sadzicca, jak Marharyta adčajna ŭskryknuła:

 

— Boža, ja zhubiła padkovu!

 

— Siadajcie ŭ mašynu, — skazaŭ Azazieła, — i pačakajcie mianie. Ja zaraz viarnusia, tolki razbiarusia, u čym sprava. — I jon viarnuŭsia ŭ padjezd.

 

A sprava była ŭ tym: krychu raniej, da vychadu Marharyty i majstra z ich pravažatymi, z kvatery № 48, jakaja była pad juvieliršynaj kvateraj, na lesvicu vyjšła suchieńkaja žančyna z bitonam i sumkaju ŭ rukach. Heta była taja samaja Aniečka, jakaja ŭ sieradu razliła, na biadu Bierlijoza, alej la kruciołki.

 

Nichto nie viedaŭ, dy, peŭna, nikoli i nie daviedajecca, čym zajmałasia hetaja žančyna ŭ Maskvie i za što jana isnavała. Viadoma pra jaje było tolki toje, što jaje kožny dzień možna było ŭhledzieć to z sumkaju, to z bitonam, a to i z sumkaju i z bitonam adnačasna — albo ŭ naftałaŭcy, albo na bazary, albo la varot doma, albo na lesvicy, a časciej za ŭsio na kuchni ŭ kvatery № 48, dzie i žyła Aniečka. Akramia taho, a navat i najbolš było viadoma, što dzie nie zjaŭlałasia b albo nie znachodziłasia Aniečka — tam adrazu ŭsčynaŭsia skandal, akramia ŭsiaho, mieła jana mianušku „Čuma”.

 

Čuma-Aniečka pračynałasia čamuści nadzvyčaj rana, a sionnia naohul usparołasia ni sviet ni zara, a pałovie pieršaje. Paviarnuŭsia kluč u dzviarach, Anieččyn nos vysunuŭsia z ich, a potym vysunułasia i ŭsia jana całkam, hruknuła za saboj dzviaryma i ŭžo navažyłasia rušyć kudyści, jak na vierchniaj placoŭcy hruknuli dzviery, niechta palacieŭ uniz, naskočyŭ na Aniečku, adkinuŭ jaje ŭbok hetak, što jana ŭdaryłasia patylicaj ab scianu.

 

— Kudy heta ciabie čort niasie ŭ adnych padštanikach? — zaviščała Aniečka, uchapiłasia za patylicu.

 

Čałaviek u adnoj bializnie, z čamadančykam u ruce i ŭ kiepcy, z zapluščanymi vačyma adkazaŭ Aniečcy dzikim sonnym hołasam:

 

— Kałonka! Kuparvas! Adna pabiełka kolki kaštavała! — I, zapłakaŭšy, raŭnuŭ: — Preč!

 

Tut jon kinuŭsia biehčy, ale nie ŭniz, a nazad — uhoru, tudy, dzie było vybita nahoju ekanamista škło ŭ aknie, i praz akno dahary nahami vylecieŭ na dvor. Aniečka i pra patylicu zabyłasia, achnuła i kinułasia da akna. Jana lehła žyvatom na placoŭku, vysunuła hołaŭ praz akno, čakała, što ŭbačyć na asvietlenym lichtarom asfalcie čałavieka z čamadanam, jaki zabiŭsia nasmierć. Ale na asfalcie na dvare zusim ničoha nie było.

 

Zastavałasia mierkavać, što sonnaja i dziŭnaja asoba palacieła z domu jak ptuška i nie pakinuła pasla siabie nijakaha sledu. Aniečka pierachrysciłasia i padumała: „Nu, sapraŭdy, kvatera numar piaćdziesiat! Nie daremna ludzi havorać!.. Aj dy kvaterka!..”

 

Nie paspieła jana tak padumać, jak dzviery znoŭ lapnuli, i druhi chtości pabieh zvierchu. Aniečka prytuliłasia da sciany i ŭbačyła, jak niejki davoli salidny hramadzianin sa sviniačym tvaram, jak zdałosia Aniečcy, šmyhnuŭ paŭz jaje i hetaksama, jak i pieršy, vylecieŭ z doma praz akno i nie dumaŭ zabivacca ab asfalt. Aniečka zabyłasia ŭžo, čaho vyjšła, kudy zbirałasia isci, zastałasia na lesvicy, chrysciłasia, vochkała, razmaŭlała sama z saboj.

 

Treci, biez barodki, z kruhłym paholenym tvaram, u tałstoŭcy, vybieh zvierchu praz niejki čas i hetaksama vylecieŭ praz akno.

 

Treba z honaram skazać, što Aniečka była nadzvyčaj cikaŭnaja i vyrašyła pačakać, ci nie zdaracca novyja dzivosy. Dzviery naviersie znoŭ adčynilisia, i ciapier zvierchu sychodziła cełaja kampanija, ale nie biahom, a zvyčajna, jak i ŭsie ludzi. Aniečka adbiehła ad akna, syšła da svaich dzviarej, chucieńka adamknuła i schavałasia za imi, a ŭ pakinutaj ščylincy zasviaciłasia jaje cikaŭnaje voka.

 

Chtości chvory nie chvory, ale bieły z tvaru, zarosły ščecciu, u čornaj šapačcy i ŭ niejkim chałacie sychodziŭ zvierchu niacviordaju chadoju. Jaho kłapatliva viała pad ruku niejkaja kabietka ŭ čornaj rasie, jak zdałosia Aniečcy ŭ pryciemku. Kabietka nie to bosaja, nie to ŭ niejkich prazrystych, mabyć, zamiežnych, tuflach, zusim parvanych. Ćfu ty! Što ŭ tuflach? Dy kabietka ž hołaja! Na samaj spravie rasa nakinuta prosta na hołaje cieła! „Aj dy kvaterka!” U dušy ŭ Aniečki ŭsio až zvinieła ad radasci, ad pradčuvannia, jak jana raskaža pra ŭsio ŭbačanaje susiedziam.

 

Sledam za dziŭnaju kabietkaju išła zusim hołaja, z čamadančykam u ruce, a la čamadančyka ŭvivaŭsia vializny čorny kot. Aniečka ledź niešta nie pisknuła, pracierła vočy.

 

Apošnim išoŭ maleńkaha rostu kulhavy čužaziemiec z kryvym vokam, biez pinžaka, u biełaj fračnaj kamizelcy i pad halštukam. Usia hetaja kampanija paŭz Aniečku pajšła ŭniz. Ale niešta ŭpała na placoŭku.

 

Aniečka pasłuchała, pakul kroki zacichli, jak zmiaja, vysliznuła z-za dzviarej, biton pastaviła la scienki, upała žyvatom na placoŭku i pačała macać rukami. U rukach u jaje apynułasia survetka z niečym ciažkim. Vočy ŭ Aniečki palezli na łob pasla taho, jak jana razharnuła survetku. Aniečka padnosiła da samych vačej kaštoŭnasć, i vočy ŭ jaje hareli zusim voŭčym ahniom. U hałavie ŭ Aniečki kruciłasia zavirucha:

 

„Viedać ničoha nie viedaju!.. Da plamiennika? Ci raspiłavać jaje na kavałki?.. Kamieńčyki možna pavykałuplivać…I pa adnym kamieńčyku: adzin na Piatroŭku, druhi na Smalenskuju. I — viedać ničoha nie viedaju, i čuć ničoha nie čuła!”

 

Aniečka schavała znachodku za pazuchu, schapiła biton i ŭžo zbirałasia nyrnuć nazad u kvateru, adkłasci svajo padarožža ŭ horad, ale pierad joju vyras, djabal jaho viedaje adkul, toj samy z biełaju hrudzinaju i biez pinžaka i cicha šapnuŭ:

 

— Addavaj padkoŭku i survetku.

 

— Jakuju jašče padkoŭku-survetku? — spytałasia Aniečka i davoli ŭdała prytvaryłasia. — Ja nijakaje survetki nie bačyła. Vy, hramadzianin, pjany, ci što?

 

Biełahrudy moŭčki cviordymi, jak poručni ŭ aŭtobusie, i hetakimi samymi chałodnymi palcami scisnuŭ Aniečku za horła hetak, što zusim pierakryŭ joj pavietra. Biton upaŭ na padłohu. Raspranuty čužaziemiec krychu patrymaŭ Aniečku biez pavietra i zniaŭ palcy z šyi. Aniečka chlebanuła pavietra i ŭsmichnułasia:

 

— A, padkoŭku? — zahavaryła jana. — Zaraz! Dyk heta vaša padkoŭka? A ja hladžu, lažyć u survetcy… Znarok padabrała, kab nichto nie padniaŭ, a to potym i sled prastynie!

 

Čužaziemiec atrymaŭ survetku i padkoŭku, pakłaniŭsia Aniečcy, mocna pacisnuŭ joj ruku i pačaŭ dziakavać z mocnym akcentam:

 

— Ja vielmi ŭdziačny vam, madam. Padkoŭka mnie — darahaja jak pamiać, i dazvolcie vam za toje, što zbierahli jaje, uručyć dzviescie rubloŭ. — I jon dastaŭ hrošy z kamizelki i addaŭ ich Aniečcy.

 

Taja adčajna ŭsmichałasia i tolki ŭskrykvała:

 

— Ach, dziakuj vam vialiki! Miersi, miersi!

 

Ščodry čužaziemiec u adzin mach pieraskočyŭ cieraz ceły lesvičny pralot uniz, ale pierš čym kančatkova zmycca, kryknuŭ znizu ŭžo biez akcentu:

 

— Ty, viedźma staraja, kali čužuju reč padymieš, u milicyju jaje addavaj, a nie chavaj za pazuchu!

 

Aniečka čuła ŭ hałavie zvon i mitusniu ad usich hetych zdarenniaŭ na lesvicy i doŭha jašče pa iniercyi praciahvała kryčać:

 

— Miersi! Miersi! Miersi!

 

A čužaziemca daŭno i sled prastyŭ.

 

Nie było na dvare i mašyny, Azazieła viarnuŭ Marharycie Vołandaŭ padarunak, razvitaŭsia i spytaŭ, ci zručna joj siadzieć, a Hieła z prycmokam pacałavałasia z Marharytaju, kot taksama pacałavaŭ ruku, pravažatyja pamachali rukoju majstru, jaki miortva i nieruchoma prytuliŭsia ŭ kutku siadziennia, machnuŭ hraku, i adrazu rastali ŭ pavietry, kab navat i pa lesvicy nie chadzić. Hrak uklučyŭ fary, vyjechaŭ u varoty paŭz miortva zasnułaha čałavieka ŭ padvarotni. I ahni vialikaje čornaje mašyny znikli siarod inšych ahnioŭ na biassonnaj i šumnaj Sadovaj vulicy.

 

Praz paŭhadziny ŭ padvale maleńkaha domika ŭ adnym z Arbackich zavułkaŭ, u pieršym pakoi, dzie ŭsio było jak i da strašnaje asienniaje nočy minułaha hoda, za stałom, jaki nie byŭ zasłany aksamitnym nastolnikam, pad lampaju z abažuram, la jakoj stajała vazačka z łandyšami, siadzieła Marharyta i płakała ad pieražytaha ŭzrušennia i ad ščascia. Sšytak, skručany ahniom, lažaŭ pierad joj, a pobač vysiŭsia stos niekranutych sšytkaŭ. Domik maŭčaŭ. U susiednim maleńkim pakojčyku na kanapie, nakryty balničnym chałatam, lažaŭ i mocna spaŭ majstar. Jaho roŭnaje dychannie było niačutnym.

 

Marharyta napłakałasia, uziałasia za niekranutyja sšytki i znajšła toje miesca, što pieračytvała pierad spatkanniem z Azaziełam pad Kramloŭskaju scianoju. Marharycie nie chaciełasia spać. Jana hładziła rukapis, jak hładziać lubimaha kata, pakručvała ŭ rukach, ahladała z roznych bakoŭ, spyniała pozirk to na tytulnym arkušy, to na apošniaj staroncy. Da jaje raptam pryjšła žachlivaja dumka, što ŭsio heta varažba, što voś zaraz sšytki zniknuć, što jana apyniecca ŭ svajoj spalni ŭ asabniaku i što pasla taho, jak pračniecca, joj daviadziecca isci tapicca. Ale heta była apošniaja dumka, vodhuk doŭhich, pieražytych joju pakut. Ničoha nie znikała, usiemahutny Vołand byŭ sapraŭdy ŭsiemahutny, i, kolki choča, mahła Marharyta pierahortvać ich i całavać i pieračytvać słovy:

 

— Ciemra, jakaja nasunułasia z Mižziemnaha mora, nakryła nienavisny prakurataru horad… Sapraŭdy, ciemra…

 

Razdziel 25 JAK PRAKURATAR SPRABAVAŬ VYRATAVAĆ JUDU Z KARYJAFA

 

Ciemra, jakaja nasunułasia z Mižziemnaha mora, nakryła nienavisny prakurataru horad. Znikli visiačyja masty, jakija złučali chram sa strašnaju Antonijevaj viežaju, abrynułasia z nieba prorva i zaliła kryłatych bahoŭ nad hipadromam, Chasmaniejski pałac z bajnicami, bazary, karavan-sarai, zavułki, sažałki… Znik Jeršałaim — vialiki horad, byccam i nie isnavaŭ na sviecie. Usio prahłynuła ciemra, jakaja napałochała ŭsio žyvoje ŭ Jeršałaimie i navakołli. Dziŭnuju chmaru pryhnała z mora pad kaniec čatyrnaccataha dnia viasnovaha miesiaca nisana.

 

Jana ŭžo nasunułasia, navaliłasia svaim čeravam na Łysuju Haru, dzie katy spiecham zabivali pakaranych, jana navaliłasia na Jeršałaimski chram i jaho navakołle, spaŭzła dymnaju łavinaju z hary i zatapiła Nižni Horad. Jana ciakła praz akiency i zahaniała z kryvych vulic ludziej u damy. Jana nie spiašałasia addavać svaju vilhać i addavała tolki sviatło. Jak tolki dymnaje čornaje varyva rasporvaŭ ahoń, z nieprahladnaha moraku ŭzlatała ŭhoru vializnaja hłyba chrama z zichatlivym łuskavinistym dacham. Ahoń patuchaŭ imhnienna, i chram patanaŭ u čornaj prorvie. Niekalki razoŭ jon paŭstavaŭ z jaje, potym znoŭ pravalvaŭsia, i kožny raz hety praval supravadžaŭsia katastrafičnym hrukatam.

 

Nastupnyja mihatlivyja vodsviety vychoplivali z prorvy supraćlehły chramu na zachodnim uzhorku pałac Irada Vialikaha, i strašnyja slepavokija statui ŭzlatali pad čornaje nieba i praciahvali da jaho ruki. Ale niabiesny ahoń znoŭ znikaŭ, i ciažkija hramavyja ŭdary zahaniali załatych idałaŭ u ciemru.

 

Livień chłynuŭ raptoŭna, i tady navalnica pierarasła va ŭrahan. Na tym samym miescy, dzie apoŭdni kala marmurovaje łaŭki ŭ sadzie hutaryli prakuratar i pieršasviatar, udaram, padobnym na harmatny strel, jak pałačku, złamała kiparys. Razam z vadzianym pyłam i hradam na bałkon pad kałony hnała sarvanyja ružy, liscie mahnolij, maleńkija halinki i piasok. Urahan katavaŭ sad.

 

U hety čas pad kałonami znachodziŭsia tolki adzin čałaviek, i čałaviek hety byŭ prakuratar.

 

Ciapier jon nie siadzieŭ u kresle, a lažaŭ na łožy la nizieńkaha maleńkaha stała, na jakim stajali strava i vino ŭ zbanach. Druhoje łoža pustavała z druhoha boku stała. La prakurataravych noh stajała nieprybranaja čyrvonaja, byccam kryvavaja, łužyna i valalisia čarapki.

 

Słuha, jaki pierad navalnicaju padavaŭ na stol prakurataru, čamuści razhubiŭsia ad jaho pozirku, raschvalavaŭsia z-za taho, što niečym nie dahadziŭ, i prakuratar razzłavaŭsia na jaho, pabiŭ zban ab mazaičnuju padłohu sa słovami:

 

— Čamu ŭ vočy nie hladziš, kali padaješ? Chiba ty što-niebudź ukraŭ?

 

Čorny tvar afrykanca ažno pašareŭ, u vačach zjaviŭsia smiarotny žach, jon uvieś zatrymcieŭ i ledź nie pabiŭ druhi zban, ale prakurataraŭ hnieŭ znik hetak ža chutka, jak i ŭspychnuŭ. Afrykaniec kinuŭsia prybirać askołki i vycirać łužynu, ale prakuratar machnuŭ rukoj, i rab znik. A łužyna zastałasia.

 

Ciapier afrykaniec u čas urahanu schavaŭsia ŭ nišy, dzie razmiaščałasia statuja biełaje hołaje žančyny sa schilenaj hałavoj. Jon bajaŭsia pakazvacca na vočy i adnačasna praziavać toj momant, kali prakuratar moža paklikać jaho.

 

Prakuratar, jaki lažaŭ u pryciemku, sam naliŭ sabie vina ŭ čašu, piŭ doŭhimi hłytkami, čas ad času braŭ chleb, kryšyŭ jaho, kaŭtaŭ maleńkija kavałački, zjadaŭ vustrycy, žavaŭ limon i znoŭ piŭ.

 

Kali b nie šum vady, nie hramavyja ŭdary, jakija, zdavałasia, hatovy razbić dach pałaca, kali b nie hrukat hradu, jaki małaciŭ pa prystupkach bałkona, tady možna było b pačuć, što prakuratar niešta marmyča, razmaŭlaje sam z saboju. I kali b hareła pastajannaje sviatło, a nie hetaje navalničnaje, naziralnik ubačyŭ by, što na prakurataravym tvary z pačyrvaniełymi ad biassonnia i ad vina vačyma vidać nieciarplivasć, što prakuratar nie tolki hladzić na dzvie biełyja ružy, jakija patanuli ŭ čyrvonaj łužynie, ale i ŭvieś čas pavaročvaje tvar u sad nasustrač vadzianomu pyłu i piasku, što jon kahości čakaje, vielmi čakaje.

 

Prajšło krychu času, i vadzianaja sciana pierad prakurataravymi vačyma pasviatleła. Jak nie lutavaŭ urahan, i jon pačaŭ słabieć. Hałlo bolej nie traščała i nie padała dołu. Hrukat hromu i ŭsploski małanki zacichali. Nad Jeršałaimam płyła ŭžo nie fijaletavaja z biełaju ablamoŭkaju koŭdra, a zvyčajnaja šeraja arjerhardnaja chmara. Navalnicu adhaniała da Miortvaha mora.

 

Ciapier asobna čuŭsia i daždžavy pošum, i šum vady ŭ žałabach i pa prystupkach taje lesvicy, pa jakoj prakuratar išoŭ udzień abjaŭlać prysud na płoščy. Narešcie pačuŭsia i zahłušany dasiul fantan. Sviatleła. U šeraj zasłonie, jakaja adstupała na ŭschod, zjavilisia sinija vokny.

 

I ŭ hety čas zdalok, praryvajučysia skroź pošum słabieńkaha daždžu, danieslisia da prakurataravaha słychu huk trub i strakatannie socień konskich kapytoŭ. Prakuratar pačuŭ heta, varuchnuŭsia, i tvar jaho ažyŭ. Ała viartałasia z Łysaje Hary. Kali mierkavać pa huku, jana prajazdžała pa toj samaj płoščy, dzie byŭ abjaŭleny prysud.

 

Narešcie pačuŭ prakuratar i doŭhačakanyja kroki, i šlopannie pa lesvicy, jakaja viała na vierchniuju placoŭku sadu pierad bałkonam. Prakuratar vyciahnuŭ šyju, vočy jaho radasna zabliščali.

 

Pamiž marmurovych ilvoŭ pakazałasia spačatku hałava ŭ bašłyku, a potym i ŭščent mokry čałaviek u prylipłym da cieła płaščy. Heta byŭ toj samy čałaviek, što pierad prysudam šaptaŭsia z prakurataram u ciomnym pakoi pałaca i jaki siadzieŭ na trochnohaj taburetcy ŭ čas pakarannia i zabaŭlaŭsia z dubčykam.

 

Čałaviek, nie zvažajučy na łužyny, pierajšoŭ sadovuju placoŭku, stupiŭ na mazaičny bałkon i, padniaŭšy ruku, skazaŭ zyčnym hołasam:

 

— Prakurataru zdaroŭia i radasci! — Pryšelec havaryŭ pa-łatyni.

 

— Bahi! — uskliknuŭ prakuratar Piłat. — Na vas niama suchoj nitki! Jaki ŭrahan! Prašu vas da mianie. Zmianicie adziennie, zrabicie łasku.

 

Pryšelec zniaŭ bašłyk z mokraje, z prylipłymi da łba vałasami, hałavy, usmieška zjaviłasia na jaho paholenym tvary, i jon pačaŭ admaŭlacca ad pieraadziavannia, pierakonvaŭ, što doždžyk jamu nie paškodzić.

 

— Nie chaču i słuchać navat, — adkazaŭ Piłat i plasnuŭ u ładki.

 

Heta jon vyklikaŭ słuhu i zahadaŭ jamu pakłapacicca ab pryšelcu, a potym padavać haračuju stravu. Kab pieraapranucca, vysušyć vałasy, pieraabucca, pryšelcu spatrebiłasia niašmat času, i chutka jon zjaviŭsia na bałkonie ŭ suchich sandalach, u suchim barvovym vajskovym płaščy i z rasčesanymi vałasami.

 

U hety čas sonca viarnułasia ŭ Jeršałaim i, pierš čym nyrnuć u Mižziemnaje mora, słała apošnija promni na ziamlu nienavisnaha prakurataru horada i załaciła prystupki bałkona. Fantan kančatkova ažyŭ i zaspiavaŭ na poŭnuju moc, hałuby vylecieli na piasok, hulkali, pieraskokvali cieraz abłamanyja halinki, niešta klavali ŭ mokrym piasku. Čyrvonuju łužynu prybrali, sabrali čarapki, na stale dymiłasia miasa.

 

— Ja słuchaju zahad prakuratara, — skazaŭ pryšelec, kali padychodziŭ da stała.

 

— Zahadu nie budzie, pakul vy nie siadziecie za stol i nie vypjecie vina, — zyčliva skazaŭ prakuratar Piłat i pakazaŭ na druhoje łoža.

 

Pryšelec pryloh, słuha naliŭ jamu ŭ čašu hustoha čyrvonaha vina. Druhi słuha asciarožna nachiliŭsia nad Piłatavym plačom, naliŭ vina jamu. Pasla hetaha prakuratar machnuŭ rukoju, kab słuhi znikli.

 

Pakul pryšelec piŭ i jeŭ, prakuratar paciahvaŭ pakrysie vino i prypluščana hladzieŭ na hoscia. Čałaviek, jaki pryjšoŭ da Piłata, byŭ siaredniaha vieku, z pryjemnym, kruhłym, dahledžanym tvaram, miasistym nosam. Vałasy nieviadoma jakoha koleru. Jany vysychali i sviatleli. Nacyjanalnasć pryšelca było ciažka vyznačyć. Asnoŭnaj prykmietaj tvaru było chutčej za ŭsio dabradušša, jakoje, miž inšym, parušali vočy, navat nie sami vočy, a toje, jak hladzieŭ pryšelec na subiasiednika. Zvyčajna maleńkija svaje vočy pryšelec chavaŭ pad prypluščanymi, krychu niezvyčajnymi, niby prypuchłymi, paviekami. I ŭ ščylinkach hetych vačej sviaciłasia niazłosnaja chitrynka. Treba dumać, što prakurataraŭ hosć razumieŭ humar. Ale časam hety humar znikaŭ z prypluščanych vačej, prakurataraŭ hosć raspluščvaŭ vočy i hladzieŭ na svajho subiasiednika niečakana prosta ŭ tvar, nibyta chacieŭ lepiej razhledzieć niejkuju nieprykmietnuju plamku na nosie ŭ subiasiednika. Heta zajmała adno imhniennie, potym pavieki apuskalisia, i z-pad ich znoŭ sviaciłasia dabradušša i dascipny rozum.

 

Pryšelec nie admoviŭsia ad druhoje čašy vina, z zadavalnienniem zjeŭ niekalki vustryc, varanaj harodniny, kavałak miasa.

 

Pasla taho jak padjeŭ, jon pachvaliŭ vino:

 

— Cudoŭnaja łaza, prakuratar, ale heta nie „Falerna”.

 

— „Cekuba”, tryccacihadovaje, — vietliva adazvaŭsia prakuratar.

 

Hosć prytuliŭ ruku da serca, admoviŭsia bolej jesci. Tady Piłat naliŭ u svaju čašu, hosć zrabiŭ toje samaje. Abodva adlili sa svaich čaš u misu z miasam, i prakuratar pramoviŭ hučna z padniataju čašaju:

 

— Za ciabie, kiesar, baćka rymlan, sama darahi i najlepšy z usich ludziej!

 

Pasla hetaha dapili vino, i afrykancy prybrali sa stała stravu, pakinuŭšy tolki sadavinu i zbany. Znoŭ uzmacham ruki prakuratar adpraviŭ słuh i zastaŭsia sa svaim hosciem adzin pad kałanadaj.

 

— Nu, — zahavaryŭ Piłat cicha, — što vy možacie skazać pra nastroj u hetym horadzie?

 

Ion mižvoli zirnuŭ tudy, dzie za sadovymi terasami, unizie, daharali i kałanady, i plaskatyja dachi, pazałočanyja apošnimi soniečnymi promniami.

 

— Ja dumaju, prakuratar, — adkazaŭ hosć, — što nastroj ludziej u Jeršałaimie zaraz zdavalniajučy.

 

— Možna ručacca, što buntaŭ bolej nie budzie?

 

— Ručacca možna, — adkazaŭ hosć, łaskava pazirajučy na prakuratara, — za adno tolki ŭ sviecie — za mahutnasć vialikaha kiesara.

 

— Niachaj bahi darujuć jamu doŭhaje žyccio, — adrazu ž padchapiŭ Piłat, — i ahulny mir. — Jon pamaŭčaŭ i praciahvaŭ: — Vy miarkujecie, što ciapier možna vyviesci vojska?

 

— Dumaju, što kahorta Małankavaha moža pajsci, — adkazaŭ hosć i dadaŭ: — Dobra było b, kab pierad vychadam jana prajšła pa horadzie.

 

— Słušnaja dumka, — adobryŭ prakuratar, — paslazaŭtra ja jaje adpušču i sam pajedu, i — klanusia vam piram dvanaccaci bahoŭ, łarami klanusia — ja mnoha addaŭ by, kab moh zrabić heta sionnia!

 

— Prakuratar nie lubić Jeršałaim? — dabradušna spytaŭsia hosć.

 

— Zlitujciesia, — usmichajučysia, uskliknuŭ prakuratar, — niama horšaha miesca na ziamli. Ja nie kažu navat pra pryrodu! Ja kožny raz chvareju, kali mnie davodzicca siudy pryjazdžać. Dy heta paŭbiady. Ale hetyja sviaty — mahi, čaraŭniki, cudatvorcy, hetyja čarody bahamolcaŭ… Fanatyki, fanatyki! Čaho varty adzin hety miesija, jakoha jany pačali raptam čakać u hetym hodzie! Kožnuju chvilinu dumaješ, što stanieš sviedkam niepryjemnaha krovapraliccia. Uvieś čas pieramiaščać vojski, čytać danosy i paklopy, pałavina jakich napisana na ciabie samoha! Pahadziciesia, što heta sumnaja rabota. O, kali b nie słužba impierataru!..

 

— Sapraŭdy, sviaty tut ciažkija, — pahadziŭsia hosć.

 

— Usioj dušoju žadaju, kab jany jak maha chutčej skončylisia, — enierhična dadaŭ Piłat. — Tady ja zmahu, narešcie, viarnucca ŭ Kiesaryju. Paviercie, hetaje varjackaje Iradava zbudavannie, — prakuratar machnuŭ rukoj uzdoŭž kałanady, i stała zrazumieła, što jon havoryć pra pałac, — kančatkova zrobić mianie varjatam. Ja nie mahu načavać u im. Sviet nie viedaŭ hetakaje niedarečnaje architektury! Ale vierniemsia da spravy. Pieršaje, hety praklaty Var-ravan vas nie turbuje?

 

Voś u hety čas hosć i zirnuŭ svaim niezvyčajnym pozirkam na prakurataravu ščaku. Ale toj sumnymi vačyma hladzieŭ udalečyniu, pahardliva morščyŭsia, ahladaŭ častku horada, jakaja prascirałasia ŭ jaho pad nahami i patanała ŭ nadviačorku. Patuch i hoscieŭ pozirk, i pavieki jaho zapluščylisia.

 

— Treba dumać, što Var ciapier zrabiŭsia jak jahnia, — zahavaryŭ hosć, i marščynki zjavilisia na kruhłym tvary. — Jamu niajomka ciapier buntavać.

 

— Zanadta znakamity? — z usmieškaju spytaŭsia Piłat.

 

— Prakuratar, jak i zaŭsiody, tonka razumieje pytannie!

 

— Usio roŭna, — zakłapočana skazaŭ prakuratar, i doŭhi palec z čornym kamianiom u piarscionku padniaŭsia ŭhoru, — treba budzie…

 

— Prakuratar moža być spakojny, pakul ja ŭ Judei, Var nie stupić i kroku, kab za im nie išli pa piatach.

 

— Ciapier ja spakojny, jak i zaŭsiody spakojny, kali vy tut.

 

— Prakuratar zanadta dobry!

 

— A ciapier prašu mnie paviedamić pra pakarannie, — skazaŭ prakuratar.

 

— Što kankretna cikavić prakuratara?

 

— Natoŭp nie sprabavaŭ vykazvać aburennie? Heta, viadoma, hałoŭnaje.

 

— Zusim nie, — adkazaŭ hosć.

 

— Vielmi dobra. Vy sami pierakanalisia, što jany byli miortvyja?

 

— Prakuratar moža być upeŭnieny.

 

— Skažycie… a pitvo im davali pierad tym, jak raspiać na słupach?

 

— Davali. Ale jon, — tut hosć zapluščyŭ vočy, — admoviŭsia jaho vypić.

 

— Chto? — spytaŭsia Piłat.

 

— Darujcie, ihiemon! — uskliknuŭ hosć. — Ja nie skazaŭ? Nocry.

 

— Varjat! — skazaŭ Piłat i zmorščyŭsia. Pad levym vokam u jaho zatorhałasia žyłka. — Pamirać ad soniečnaje spiakoty? Čamu jon admoviŭsia ad taho, što naležyć pa zakonie? Jak jon admaŭlaŭsia?

 

— Jon skazaŭ, — hosć znoŭ zapluščyŭ vočy, — što dziakuje i nie vinavacić za toje, što ŭ jaho adabrali žyccio.

 

— Kaho? — hłuchim hołasam spytaŭsia Piłat.

 

— Hetaha jon, ihiemon, nie skazaŭ.

 

— Ci nie sprabavaŭ jon što-niebudź prapaviedavać sałdatam?

 

— Nie, ihiemon, jon ciapier byŭ maŭklivy. Adzinaje, što jon skazaŭ, što z usich šmatlikich niedachopaŭ čałaviečych ciapier ličyć hałoŭnym bajazlivasć.

 

— Čamu heta było skazana? — pačuŭ hosć hołas, jaki niespadziavana nadłamaŭsia.

 

— Hetaha nielha było zrazumieć. Jon naohul pavodziŭ siabie dziŭna, jak, darečy, i zaŭsiody.

 

— Što dziŭnaje było?

 

— Jon uvieś čas sprabavaŭ pahladzieć u vočy to adnamu, to druhomu i ŭvieś čas niejak razhublena ŭsmichaŭsia.

 

— I bolej ničoha? — spytaŭsia achrypły hołas.

 

Prakuratar hruknuŭ čašaju, naliŭ sabie vina. Jon aparažniŭ jaje da dna i zahavaryŭ:

 

— Sprava ŭ tym: chacia my i nie možam vyjavić ciapier, prynamsi, jakich-niebudź prychilnikaŭ albo pradaŭžalnikaŭ, ale nielha paručycca, što ich niama zusim, nielha.

 

Hosć nachiliŭ hałavu i ŭvažliva słuchaŭ.

 

— I kab nie zdaryłasia jakich-niebudź siurpryzaŭ, — praciahvaŭ prakuratar, — ja prašu vas nieadkładna i cicha prybrać z ziamli cieły ŭsich troch pakaranych i pachavać ich tajemna, kab nie zastałosia ni słychu ni dychu.

 

— Słuchaju, ihiemon, — skazaŭ hosć i ŭstaŭ. — Kali sprava hetakaja składanaja i adkaznaja, dazvolcie mnie jechać terminova.

 

— Nie, prysiadźcie, — Piłat rucham ruki spyniŭ hoscia, — josć jašče dva pytanni. Druhoje — vašy vialikija zasłuhi na sama ciažkaj pasadzie načalnika sakretnaje słužby pry prakuratary Judei dajuć mnie pryjemnuju mahčymasć dałažyć pra heta ŭ Rymie.

 

Hoscieŭ tvar u hety čas paružavieŭ, jon ustaŭ i pakłaniŭsia prakurataru.

 

— Ja tolki vykonvaju svoj abaviazak na impieratarskaj słužbie!

 

— Ale ja chacieŭ by paprasić, kab vy, kali vam prapanujuć pieravod pa słužbie adsiul z pavyšenniem, admovilisia i zastalisia tut. Mnie nizavošta nie chaciełasia b razłučacca z vami. Niachaj vas niejak inakš uznaharodziać.

 

— Ja ščaslivy, što słužu pad vašym kiraŭnictvam, ihiemon.

 

— Mnie pryjemna heta. Ciapier treciaje pytannie. Jano pra hetaha, jak jaho… Judu z Karyjafa.

 

Hosć strelnuŭ u prakuratara svaim admietnym pozirkam i adrazu patušyŭ jaho.

 

— Kažuć, što jon, — praciahvaŭ prakuratar cišej, — byccam by atrymaŭ hrošy za toje, što hetak pryjazna častavaŭ zvarjaciełaha fiłosafa.

 

— Atrymaje, — cicha papraviŭ prakuratara Piłata načalnik sakretnaje słužby.

 

— Mnoha hrošaj?

 

— Hetaha nichto nie viedaje, ihiemon.

 

— Navat vy? — svaim zdziŭlenniem ihiemon pachvaliŭ.

 

— Navat ja, — spakojna adkazaŭ hosć. — Ale toje, što jon atrymaje hetyja hrošy sionnia viečaram, heta ja viedaju. Sionnia jaho vyklikajuć u pałac da Kaify.

 

— Ach, prahny stary z Karyjafa, — z usmieškaju skazaŭ prakuratar. — Jon ža stary?

 

— Prakuratar nikoli nie pamylajecca, ale ciapier jon pamyliŭsia, — vietliva zapiarečyŭ hosć, — čałaviek z Karyjafa małady.

 

— Praŭda? Acharaktaryzavać jaho možacie? Fanatyk?

 

— Dy nie, prakuratar.

 

— Aha. Jašče što-niebudź?

 

— Vielmi pryhožy.

 

— Jašče? Mahčyma, maje da niečaha vialikuju schilnasć?

 

— Ciažka pra heta daviedacca ŭ takim vialikim horadzie, prakuratar…

 

— E, nie, nie, Afranij! Nie prymianšaj svaich zasłuh.

 

— Josć u jaho adna schilnasć, prakuratar. — Hosć na dolu siekundy prymoŭk. — Jon prahny da hrošaj.

 

— Čym jon zajmajecca?

 

Afranij pahladzieŭ uhoru, padumaŭ i adkazaŭ:

 

— Jon pracuje mianiałam u łaŭcy ŭ svajho svajaka.

 

— A, vuń jano što, — prakuratar zamoŭk, azirnuŭsia, ci niama kaho na bałkonie i potym cicha pramoviŭ: — Voś u čym sprava — ja maju zviestki, što jaho sionnia nočču zarežuć.

 

U hety čas hosć nie tolki kinuŭ svoj pozirk na prakuratara, ale i zatrymaŭ jaho na im, a potym adkazaŭ:

 

— Vy, prakuratar, zanadta dobraje dumki pra mianie. JA, mabyć, nie zasłuhoŭvaju, kab vy dakładvali pra mianie. Ja nie maju hetakich zviestak.

 

— Vy zasłuhoŭvajecie sama vysokaje ŭznaharody. Ale zviestki takija josć, — adkazaŭ prakuratar.

 

— Dazvolcie mnie pra heta nie havaryć, bo jany vypadkovyja, niedakładnyja i nienadziejnyja. Ale mnie treba ŭsio pradbačyć. Hetakaja pasada ŭ mianie, a bolš za ŭsio ja vieru svajmu pradčuvanniu, jano mianie nikoli nie padmanvała. Zviestki takija, što chtości z nieviadomych siabroŭ Ha-Nocry, aburany strašnaju zdradaju hetaha mianiały, zmoviŭsia z siabrami zabić jaho nočču, a hrošy, atrymanyja za zdradu, padkinuć pieršasviataru z zapiskaj: „Viartaju praklatyja hrošy”.

 

Bolej svaich niečakanych pozirkaŭ načalnik sakretnaje słužby na ihiemona nie nakiroŭvaŭ, słuchaŭ jaho prymružana, a Piłat praciahvaŭ:

 

— Uiavicie, jak pryjemna budzie pieršasviataru ŭ sviatočnuju noč atrymać hetaki padarunak?

 

— Vielmi niepryjemna, — usmiešliva adkazaŭ hosć, — ja navat dumaju, prakuratar, što z-za hetaha atrymajecca vialiki skandal.

 

— I ja hetak dumaju. Tamu i prašu vas zaniacca hetym, značyć, zabiaspiečyć achovu Judy z Karyjafa.

 

— Zahad ihiemona budzie vykanany, — skazaŭ Afranij, — ale ja pavinien supakoić ihiemona: zładziejskuju zadumu nadzvyčaj ciažka vykanać. Heta ž treba padumać tolki, — hosć azirnuŭsia i praciahvaŭ: — Vysačyć čałavieka, zarezać jaho, dy jašče viedać, kolki atrymaŭ, dy i hrošy viarnuć Kaifu, i ŭsio za adnu noč? Sionniašniuju?

 

— Jak by tam ni było, jaho zarežuć sionnia, — uparta paŭtaryŭ Piłat, — u mianie pradčuvannie, havaru vam! Nie było vypadku, kab pradčuvannie mianie padmanvała, — sutarha sciała prakurataraŭ tvar, i jon koratka pacior ruki.

 

— Słuchajusia, — pakorliva adkazaŭ hosć, ustaŭ i raptam spytaŭsia surova: — Značyć, zarežuć, ihiemon?

 

— Zarežuć, — adkazaŭ Piłat, — i spadziavannie tolki na vašu vyklučnuju zdolnasć.

 

Hosć papraviŭ papruhu pad płaščom i skazaŭ:

 

— Honar maju, žadaju zdaroŭia i radasci!

 

— Pačakajcie, — cicha ŭskliknuŭ Piłat, — ja zusim zabyŭ! Ja vaš daŭžnik!..

 

Hosć zdziviŭsia:

 

— Praŭda, prakuratar, vy mnie ničoha nie pavinny.

 

— Jak heta nie pavinien! Kali ja ŭiazdžaŭ u Jeršałaim, pamiatajecie, natoŭp žabrakoŭ… ja chacieŭ jašče hrošy sypanuć im, a ŭ mianie nie było, i ja ŭziaŭ u vas.

 

— Prakuratar, heta drobiaź zusim!

 

— I pra drobiaź treba pamiatać.

 

Piłat azirnuŭsia, padniaŭ płašč, jaki lažaŭ za im na kresle, uziaŭ z-pad jaho skurany miašok i padaŭ hosciu. Toj uziaŭ, schavaŭ pad płašč i pakłaniŭsia.

 

— Ja čakaju, — skazaŭ Piłat, — dakłada pra pachavannie, a taksama pra spravu Judy z Karyjafa sionnia nočču, čujecie, Afranij, sionnia. Kanvoj atrymaje kamandu budzić mianie, jak tolki vy zjaviciesia. Ja vas čakaju.

 

— Honar maju, — skazaŭ načalnik sakretnaje słužby, zaviarnuŭsia i vyjšaŭ z bałkona.

 

Pačuŭsia chrust mokraha piasku ŭ jaho pad nahami, potym pačuŭsia hrukat botaŭ pa marmury pamiž ilvoŭ, potym znikli jaho nohi, tułava, i, narešcie, znik i bašłyk. I tolki ciapier prakuratar zaŭvažyŭ, što niama sonca i pačałosia zmiarkannie.

 

Razdziel 26 PACHAVANNIE

 

Mahčyma, hetaje zmiarkannie i było pryčynaju taho, što prakuratar pieramianiŭsia z vyhladu. Jon byccam pastareŭ vidavočna, zhorbiŭsia, akramia taho, zrabiŭsia niervovym. Adzin raz jon navat azirnuŭsia i čamuści skałanuŭsia, pahladzieŭšy na pustoje kresła, dzie lažaŭ tolki płašč. Nadychodziła sviatočnaja noč, viečarovyja cieni rabili svaju rabotu, i, mabyć, stomlenamu prakurataru zdałosia, što chtości siadzić u niezaniatym kresle. Prakuratar spałochaŭsia — kranuŭ płašč, kinuŭ jaho, zabiehaŭ pa bałkonie, padbiahaŭ da stała, chapaŭsia za čašu, spyniaŭsia i pačynaŭ raŭnadušna hladzieć na mazaičnuju padłohu, niby sprabavaŭ pračytać niešta napisanaje.

 

Sionnia dvojčy jaho apanoŭvała sumota. Jon paciraŭ skroniu, u jakoj ad ranišniaha bolu zastaŭsia tolki tupy, hniatlivy ŭspamin. Prakuratar usio sprabavaŭ zrazumieć, što zjaŭlajecca pryčynaju jaho dušeŭnych pakut. I jon chutka zrazumieŭ heta, ale chacieŭ padmanuć samoha siabie. Ciapier jon razumieŭ, što ŭdzień štości niezvarotna straciŭ, i ciapier stratu hetuju jon choča apraŭdać niejkim drobnym i nikčemnym učynkam. Padman byŭ u tym, što prakuratar staraŭsia pierakanać siabie, byccam ciapierašni viečarovy zahad nie mieniej značny, čym ranišni prysud. Ale z hetaha ničoha nie vychodziła.

 

Na adnym z pavarotaŭ jon raptoŭna spyniŭsia i svisnuŭ. U adkaz na hety svist u pryciemku zahrymieŭ husty sabačy brech, i z sadu vyskačyŭ na bałkon vializny, vastravuchi, šery sabaka z abrožkam z pazałočanymi blaškami.

 

— Banha, Banha, — słaba kryknuŭ prakuratar.

 

Sabaka staŭ na zadnija łapy, a piarednija pakłaŭ na plečy haspadaru, ledź nie pavaliŭšy na padłohu, i liznuŭ jaho ŭ ščaku. Prakuratar sieŭ u kresła, Banha, vysunuŭšy jazyk i ciažka dychajučy, loh la haspadarovych noh, i radasć u sabačych vačach była ad taho, što skončyłasia navalnica, adzinaje ŭ sviecie, čaho bajaŭsia biasstrašny sabaka, a taksama ad taho, što jon tut, pobač z tym čałaviekam, jakoha lubić i pavažaje i ličyć sama mahutnym va ŭsim sviecie, vaładarom usich ludziej, dziakujučy jakomu i siabie samoha sabaka ličyŭ istotaju niezvyčajnaju, vyšejšaju i asablivaju. Ale pasla taho, jak ulohsia la noh, chacia i nie hladzieŭ na haspadara, a hladzieŭ u zmiarkalny sad, sabaka adrazu zrazumieŭ, što jaho haspadara spascihła biada. Tamu jon ustaŭ, zajšoŭ zboku i piarednija łapy i hałavu pakłaŭ prakurataru na kaleni, zabrudziŭšy płašč mokrym piaskom. Hetym Banha, mabyć, chacieŭ suciešyć svajho haspadara ŭ biadzie i zapeŭnić, što jon zastajecca z im. Heta jon imknuŭsia skazać i pozirkam skošanych na haspadara vačej, i nastrunienymi vušami. Hetak abodva jany, i sabaka i čałaviek, jakija lubiać adzin adnaho, sustreli sviatočnuju noč na bałkonie.

 

Tym časam prakuraturaŭ hosć mieŭ šmat kłopatu. Z vierchniaje placoŭki pierad bałkonam jon syšoŭ na nastupnuju terasu sadu, zaviarnuŭ naprava i vyjšaŭ da kazarmaŭ, jakija razmiaščalisia na terytoryi pałaca. U hetych kazarmach i razmiaščalisia tyja dzvie kienturyi, jakija pryjšli razam z prakurataram na sviata ŭ Jeršałaim, a hetaksama tajemnaja prakuratarava słužba, jakoj kamandavaŭ toj samy hosć. Hosć pabyŭ u kazarmach niadoŭha, nie bolš za dziesiać chvilin, u hety čas z varot kazarmy vyjechali try padvody, nahružanyja dałakopnym instrumientam i bočkaju z vadoj. Padvody supravadžali piatnaccać čałaviek u šerych płaščach, konna. Z hetakim supravadženniem padvody vyjechali z terytoryi pałaca praz zadnija varoty, pakiravali na zachad, praz varoty ŭ haradskoj scianie vybralisia spačatku na Viflejemskuju darohu, prajšli pa joj na poŭnač da pierakryžavannia la Chieŭronskich varotaŭ i tolki tady rušyli pa Jafskaj darozie, pa jakoj udzień prachodziła šescie z asudžanymi na pakarannie. U hety čas užo sciamnieła i nad niebakrajem uzychodziŭ miesiac.

 

Nieŭzabavie pasla taho, jak pajechali vazy z kanvojem, pakinuŭ terytoryju pałaca konna i prakurataraŭ hosć, pieraapranuty ŭ ciomny panošany chiton.

 

Hosć nakiravaŭsia nie za horad, a ŭ horad. Praz niejki čas možna było ŭbačyć, što jon padjazdžaje da krepasci Antonija, jakaja razmiaščałasia na poŭnačy i niedaloka ad vialikaha pałaca. U krepasci hosć pabyŭ taksama niadoŭha, a potym jaho možna było ŭbačyć u Nižnim Horadzie, na jaho kryvych i zabłytanych pakručastych vułačkach. Siudy hosć užo pryjechaŭ viercham na mule.

 

Hosć dobra viedaŭ horad i vielmi chutka adšukaŭ patrebnuju jamu vułačku. Jana nazyvałasia Hreckaju, bo na joj razmiaščałasia niekalki hreckich kramak, u tym liku i taja, u jakoj pradavali dyvany. Mienavita la hetaje kramki hosć spyniŭ svajho muła, zlez i pryviazaŭ jaho za kołca la varot. Kramka była ŭžo zamknionaja. Hosć zajšoŭ praz varotcy, jakija byli pobač z uvachodam u kramku, i trapiŭ u nievialiki kvadratny dvoryk, abstaŭleny chleŭčukami. Jon pakiravaŭ u dvary za vuhal i apynuŭsia la muravanaje terasy žyłoha doma, abvitaha pluščom, ahledzieŭsia. U domiku i ŭ chlavach było ciomna, ahniu jašče nie zapalvali.

 

Hosć cicha paklikaŭ:

 

— Niza!

 

U adkaz zarypieli dzviery, i ŭ viečarovych pryciemkach na terasie pakazałasia maładaja žančyna biez pakryvała. Jana nachiliłasia nad parenčami teraski, tryvožna ŭzirałasia, sprabavała paznać, chto pryjšoŭ. Paznała pryšelca, pryvietna ŭsmichnułasia jamu, zakivała hałavoj, machnuła rukoju.

 

— Ty adna? — cicha pa-hrecku spytaŭsia Afranij.

 

— Adna, — šapnuła žančyna na terasie. — Muž ranicaj pajechaŭ u Kiesaryju. — Tut žančyna azirnułasia na dzviery i dadała šeptam: — Ale słužanka doma. — I jana dała znak, što možna zajsci.

 

Afranij azirnuŭsia i stupiŭ na muravanyja prystupki. Pasla hetaha žančyna i jon znikli ŭ domiku.

 

U hetaje žančyny Afranij pabyŭ zusim mała, nie bolej čym piać chvilin. Pasla hetaha jon pakinuŭ domik, spusciŭsia z terasy, nižej nasunuŭ na vočy bašłyk i vyjšaŭ na vulicu. U hety čas u damach užo zapalvali sviatło, pieradsviatočnaje stoŭpatvarennie było jašče davoli vialikaje, i Afranij na svaim mule znik u płyni piešachodaŭ i konnych. Dalejšy jaho šlach nikomu nieviadomy.

 

Žančyna, jakuju nazvaŭ Afranij Nizaju, jak tolki zastałasia adna, adrazu ž pačała pieraapranacca. Jana spiašałasia. Ale jak ni ciažka było joj adšukvać patrebnyja rečy ŭ ciemry, sviatła jana nie zapalvała i słužanku nie klikała. Tolki pasla taho jak sabrałasia i na hałavie było ciomnaje pakryvała, u domiku pačuŭsia jaje hołas:

 

— Kali buduć pytacca mianie, skažy, što pajšła ŭ hosci da Enanty.

 

Pačułasia burčannie staroje słužanki ŭ ciemry:

 

— Da Enanty? Aj, hetaja Enanta! Zabaraniŭ ža muž chadzić da jaje! Zvodnia jana, tvaja Enanta! Voś skažu mužu…

 

— Nu, nu, nu, zamoŭkni, — adazvałasia Niza i, jak cień, vysliznuła z domika.

 

Niziny sandali zahrukali pa plitach u dvoryku. Słužanka niezadavolena začyniła dzviery na terasu. Niza pakinuła svoj dom.

 

U hety samy čas z druhoha zavułka ŭ Nižnim Horadzie, zavułka pakručastaha, jaki terasami spuskaŭsia da adnoj z haradskich sažałak, z varotcaŭ zvyčajnaha domika, jaki hłuchoj scianoj vychodziŭ u zavułak, a voknami na dvor, vyjšaŭ małady čałaviek z akuratna padstryžanaj baradoj u biełym čystym kiefi, jaki padaŭ na plečy, u novym sviatočnym błakitnym talifie z kutasikami ŭnizie i novych rypučych sandalach. Harbanosy pryhažun, jaki prybraŭsia pierad vialikim sviatam, išoŭ badziora, abhaniaŭ minakoŭ, jakija spiašalisia dadomu na sviatočnuju viačeru, hladzieŭ, jak zapalvalisia adno za adnym vokny. Małady čałaviek nakiroŭvaŭsia pa darozie, jakaja viała paŭz bazar da pałaca pieršasviatara Kaify, jaki razmiaščaŭsia la padnožža chramavaha ŭzhorka.

 

Praz niejki čas možna było bačyć, jak jon zajšoŭ u varoty Kaifavaha dvara, a krychu pazniej — jak jon vychodziŭ adtul.

 

Pasla naviedvannia pałaca, u jakim užo pałali sviacilniki i fakieły, dzie panavała sviatočnaja mitusnia, małady čałaviek pajšoŭ jašče viesialej i zaspiašaŭsia nazad u Nižni Horad. Na tym samym rahu, dzie vulica ŭlivałasia ŭ bazarny plac, u burlivasci i šturchaninie jaho pierahnała niejkaj prytancoŭvajučaj chadoj lohkaja žančyna ŭ čornym pakryvale, apuščanym na samyja vočy. Kali žančyna abhaniała pryhažuna, jana na niejkaje imhniennie adkinuła pakryvała, apiakła pozirkam, ale nie zapavoliła kroku, a, naadvarot, pajšła chutčej, byccam chacieła ŭciačy ad taho, kaho pierahnała.

 

Małady čałaviek nie tolki zaŭvažyŭ žančynu, nie, jon navat paznaŭ jaje, a pasla taho jak paznaŭ, zdryhanuŭsia, niedaŭmienna pahladzieŭ usled i adrazu ž kinuŭsia dahaniać. Jon ledź nie zbiŭ z noh niejkaha minaka sa zbanom u rukach, dahnaŭ žančynu, ciažka dychajučy ad chvalavannia, paklikaŭ jaje:

 

— Niza!

 

Žančyna zaviarnułasia, prymružyłasia, na tvary ŭ jaje adbiłasia chałodnaja niezadavolenasć, i sucha adkazała pa-hrecku:

 

— A, heta ty, Juda? A ja nie adrazu paznała ciabie. Ale dobra. U nas josć prykmieta, što toj, kaho nie paznajuć, budzie bahatym…

 

Iuda chvalavaŭsia hetak, što serca jaho až trapiatała, jak ptuška pad čornym pokryvam, Juda spytaŭsia pieraryvistym šeptam, kab nie čuli minaki:

 

— Kudy ty idzieš, Niza?

 

— A navošta tabie? — Niza zapavoliła chadu i zvysoku hladzieła na Judu.

 

U Judavym hołasie pačułasia niejkaja dziciačaja intanacyja, jon razhublena zašaptaŭ:

 

— Ale jak heta?.. My ž damovilisia. Ja chacieŭ zajsci da ciabie. Ty skazała, što ŭvieś viečar budzieš doma…

 

— Aj, nie, nie, — kapryzna adkazała Niza, adtapyryła nižniuju hubu, a Judu zdałosia, što jaje tvar, sama pryhožy tvar va ŭsim sviecie, zrabiŭsia jašče pryhažejšy, — mnie stała sumna. U vas sviata, a mnie što rabić? Siadzieć i słuchać, jak ty ŭzdychaješ na terasie? I bajacca, što słužanka pra ŭsio raskaža mužu? Nie, nie, i ja vyrašyła pajsci za horad pasłuchać sałaŭioŭ.

 

— Jak za horad? — spytaŭsia razhublena Juda. — Adna?

 

— Viadoma, adna, — adkazała Niza.

 

— Dazvol mnie supravadžać ciabie, — paprasiŭ Juda, zadychajučysia ad chvalavannia.

 

U hałavie ŭ jaho zatumaniłasia, jon zabyŭsia pra ŭsio na sviecie i z malboju hladzieŭ u błakitnyja, a ciapier, zdavałasia, čornyja Niziny vočy. Niza ničoha nie adkazała i pajšła šparčej.

 

— Čamu ty maŭčyš, Niza? — žałasna spytaŭsia Juda, paraŭniaŭšysia z joj.

 

— A mnie nie budzie sumna z taboju? — raptam spytałasia Niza i spyniłasia.

 

Ciapier u hałavie ŭ Judy zusim zaćmiłasia.

 

— Nu, dobra, — zlitavałasia narešcie Niza, — pojdziem.

 

— A kudy, kudy?

 

— Pačakaj… zojdziem u hety dvoryk i damovimsia, a to ja bajusia, što ŭbačyć chto-niebudź sa znajomych i potym skažuć, što ja była z paluboŭnikam na vulicy.

 

I znikli z bazara Niza i Juda. Jany šaptalisia ŭ padvarotni niejkaha dvara.

 

— Idzi ŭ maslinny majontak, — šaptała Niza, naciahvajučy pakryvała na vočy i advaročvajučysia ad niejkaha čałavieka, jaki z viadrom jakraz zachodziŭ u dvor, — u Hiefsimaniju, za Kiedron, zrazumieŭ?

 

— Aha, aha, aha.

 

— Ja pajdu pieršaja, — praciahvała Niza, — a ty nie biažy ŭsled, adstań. Kali piarojdzieš ručaj… ty viedaješ, dzie hrot?

 

— Viedaju, viedaju…

 

— Projdzieš paŭz masličny pres uhoru i zavaročvaj da hrota. Ja budu tam. Ale nie smiej isci sledam, maj ciarpiennie, pačakaj tut. — Z hetymi słovami Niza vyjšła z padvarotni, byccam i nie była tam, nie havaryła z Judam.

 

Iuda pastajaŭ niejki čas adzin, sprabavaŭ ačomacca. Padumałasia pra toje, jak jon rastłumačyć svaju adsutnasć na sviatočnaj viačery ŭ svajakoŭ. Juda stajaŭ i vydumlaŭ, što schłusić, ale ad chvalavannia ničoha nie moh prydumać, a nohi sami mižvoli vyniesli jaho z padvarotni.

 

Ciapier jon zmianiŭ nakirunak, jon nie išoŭ u Nižni Horad, a zaviarnuŭ nazad da Kaifavaha pałaca. Sviata ŭžo ŭstupiła ŭ horad. Vakol Judy ŭ voknach užo nie tolki hareła sviatło, ale i čulisia hałasy. Tyja, chto spazniaŭsia, kryčali na voslikaŭ, padhaniali ich. Nohi sami niesli Judu, i jon nie zaŭvažyŭ, jak paŭz jaho pralacieli strašnyja zamšełyja viežy Antonija, jon nie čuŭ trubnaha rykannia ŭ krepasci, nie zviarnuŭ nijakaje ŭvahi na konny rymski patrul z fakiełami, jaki tryvožnym sviatłom asviatliŭ jaho darohu.

 

Iuda vyjšaŭ z viežy, zaviarnuŭsia nazad, uhledzieŭ, što ŭ strašennaj vyšyni nad chramam zapalilisia dva hihanckich piacisvieččy. Ich Juda razhledzieŭ słaba, jamu zdałosia, što nad Jeršałaimam zapalili dziesiać fantastyčnych łampad, jakija supierničali sa sviatłom adzinaje łampady, jakaja ŭsio vyšej ustavała nad Jeršałaimam, — z poŭniaju.

 

Ale zaraz nište nie cikaviła Judu, jon spiašaŭsia da Hiefsimanskich varotaŭ, jamu chaciełasia chutčej vyjsci z horada. Časam jamu zdavałasia, što napieradzie, miž postaciej minakoŭ prytancoŭvaje znajomaja postać, viadzie jaho sledam. Ale heta byŭ padman — Juda razumieŭ, što Niza namnoha pierahnała jaho. Juda prabieh paŭz kramku mianialščykaŭ, trapiŭ narešcie ŭ Hiefsimanskija varoty. Jon hareŭ ad nieciarpiennia, ale pavinien byŭ zatrymacca. U horad uvachodzili viarbludy, potym jechaŭ konny siryjski patrul, jaki Juda praklaŭ u dumkach…

 

Ale ŭsio kančajecca. Skončyŭsia i horad, nieciarplivy Juda byŭ užo za haradskoju scianoj. Levaruč Juda ŭbačyŭ maleńkija mahiłki, kala ich niekalki pałasatych šatroŭ z bahamolcami. Juda pierajšoŭ zalituju miesiačnym sviatłom pylnuju darohu i nakiravaŭsia da kiedronskaha ručaja, kab pierajsci cieraz jaho. Vada cicha curčała pad Judavymi nahami. Pa kamieńčykach jon pieraskočyŭ na hiefsimanski bierah i z vialikaju radasciu ŭbačyŭ, što daroha ŭ sadzie biazludnaja. Niepadaloku vidać byli varoty maslinnaha majontka.

 

Pasla dušnaha horada Judu ŭraziŭ durmanny vodar viasnovaje nočy. Z sadu cieraz aharodžu napłyvała chvala pachu mirtu i akacyj z hiefsimanskich palan.

 

Varoty nie achoŭvalisia nikim, nikoha pad imi nie było, i praz niekalki chvilin Juda spiašaŭsia podbieham u tajamničym ciani pad razłožystymi ahramadnymi maslinami. Daroha išła ŭhoru, Juda ciažka dychaŭ, na imhniennie vynyrvaŭ z ciemry na ŭzorystyja miesiačnyja dyvany, jakija nahadvali jamu tyja dyvany, jakija jon bačyŭ u raŭnivaha Nizinaha muža ŭ kramie. Praz niejki čas milhanuła levaruč ad Judy palana, masličny pres z ciažkim kamiennym kołam i kuča niejkich bočak. U sadzie nie było nikoha. Rabota skončyłasia ŭdzień, i ciapier nad Judam zalivalisia sałaŭinyja chory.

 

Da mety Judu było zusim blizka. Jon viedaŭ, što sprava ŭ ciemry zaraz pačuje cichi šept padajučaj u hrocie vady. Hetak i adbyłosia, jon pačuŭ vadziany šept. Rabiłasia ŭsio chaładniej. Tady jon prycišyŭ chadu i cicha paklikaŭ:

 

— Niza!

 

Ale zamiest Nizy ad toŭstaha maslinavaha stvała adlipła i vyskačyła na darohu mužčynskaja karžakavataja postać, niešta blisnuła ŭ jaje ruce i adrazu ž patuchła. Juda słabieńka ŭskryknuŭ, kinuŭsia ŭciakać, ale druhi čałaviek zastupiŭ jamu darohu.

 

Pieršy, jaki byŭ napieradzie, spytaŭsia ŭ Judy:

 

— Kolki tabie zapłacili? Havary, kali žyć chočaš!

 

Spadziavannie ŭspychnuła ŭ Judavym sercy, i jon adčajna ŭskryknuŭ:

 

— Tryccać tetradrachmaŭ. Usio ŭ mianie z saboju. Voś hrošy! Biarycie, ale žyvym pakińcie!

 

Piaredni čałaviek imhnienna vychapiŭ z Judavych ruk kašalok. I ŭ toje samaje imhniennie za plačyma ŭ Judy ŭzlacieŭ nož i, jak małanka, udaryŭ zakachanaha pad łapatku. Judu kinuła napierad, ruki z sahnutymi ŭ kruk palcami ŭskinulisia ŭhoru. Piaredni čałaviek złaviŭ Judu na svoj nož i da samaha tronka ŭsadziŭ jaho ŭ Judava serca.

 

— Ni… za… — nie svaim, zvonkim i čystym maładym hołasam, a hołasam chrypłym i hłuchim pramoviŭ Juda i bolej — nivodnaha huku. Cieła jaho hetak mocna ŭdaryłasia ab ziamlu, što jana zahudzieła.

 

Tady treciaja postać zjaviłasia na darozie, Hety treci byŭ u płaščy i ŭ bašłyku.

 

— Paspiašajciesia, — pramoviŭ jon.

 

Zabojcy chutka zapakavali kašalok razam z zapiskaju, padadzienaju trecim, u skuru i zaviazali nakryž viaroŭkaju. Druhi zapchnuŭ pakunak za pazuchu, i abodva zabojcy kinulisia z darohi ŭ baki, i ciemra prahłynuła ich miž maslin. Treci tym časam prysieŭ la zabitaha, zazirnuŭ jamu ŭ tvar. U ciemry jon byŭ nadzvyčaj bieły, jak krejda, niejki pryhoža aduchoŭleny.

 

Praz niekalki siekund nikoha žyvoha na darozie nie było. Miortvaje cieła lažała z raskinutymi rukami. Levy stupak trapiŭ jakraz pad miesiačnaje sviatło, i tamu kožny ramieńčyk byŭ dobra bačny na sandali. A ŭvieś Hiefsimanski sad u hety čas hudzieŭ ad sałaŭinych spievaŭ. Kudy nakiravalisia tyja dvoje, što zarezali Judu, nikomu nieviadoma, ale kudy pajšoŭ treci, u bašłyku, viadoma. Sa sciežki jon skiravaŭ u maslinny huščar i pačaŭ prabiracca na poŭdzień. Jon pieralez cieraz sadovuju aharodžu zboč ad hałoŭnych varotaŭ, u paŭdniovym kutku, tam, dzie vypali vierchnija kamiani ŭ mury. Nieŭzabavie jon byŭ na bierazie Kiedrona. Tady jon stupiŭ u vadu i niejki čas išoŭ pa joj, pakul nie ŭbačyŭ abrysy dvuch koniej i čałavieka la ich. Koni hetaksama stajali ŭ vadzie. Vada ciakła, abmyvała ichnija kapyty. Kanavod sieŭ na adnaho kania, čałaviek u bašłyku ŭskočyŭ na druhoha, koni pavolna pajšli pa vadzie, i było čuvać, jak pachrustvała pad kapytami kamiennie. Potym konniki vyjechali z vady, vybralisia na jeršałaimski bierah i pajechali stupoj pad haradskoju scianoju. Tady kanavod pajechaŭ napierad i znik z vačej, a čałaviek u bašłyku spyniŭ kania, zlez z jaho na pustelnaj darozie, zniaŭ svoj płašč, vyviernuŭ jaho, dastaŭ z-pad płašča plaskaty šlem biez pierja, nadzieŭ jaho. Ciapier na kania sieŭ čałaviek u vajskovaj chłamidzie i z karotkim miačom na biadry. Jon kranuŭ pavady, i haračy kavaleryjski koń paimčaŭ ryssiu, pakałychvajučy konnika. Šlach u jaho byŭ karotki — konnik padjazdžaŭ da paŭdniovych varotaŭ Jeršałaima.

 

Pad arkaju varotaŭ tancavała i mitusiłasia niespakojnaje połymia ad pachodniaŭ. Vartavyja sałdaty z druhoj kienturyi Małankavaha batalona siadzieli na kamiennych łaŭkach i hulali ŭ kosci. Jany ŭschapilisia na nohi, jak uhledzieli vajskoŭca, ale toj machnuŭ im rukoj i pajechaŭ u horad.

 

Horad byŭ zality sviatočnymi ahniami. U kožnym aknie trymcieła połymia sviacilnikaŭ, navokal hučali słovy, zlivajučysia ŭ adziny chor. Zredku pazirajučy ŭ vokny, konnik moh ubačyć ludziej za sviatočnymi stałami, na jakich lažała kazlinaje miasa, stajali čašy z vinom miž misaŭ z horkimi travami. Konnik pačaŭ nasvistvać niejkuju piesieńku i prabiraŭsia ryssiu dalej pa vułačkach Nižniaha Horada, kiravaŭ da Antonijevaje viežy, zredku paziraŭ na viadomyja ŭsiamu svietu piacisvieččy, jakija pałali nad chramam, albo na poŭniu, jakaja visieła vyšej, čym piacisvieččy.

 

Pałac Irada Vialikaha nie prymaŭ nijakaha ŭdziełu ŭ sviatkavanni apošniaje vielikodnaje nočy. U haspadarčych pabudovach pałaca, jakija vychodzili na poŭdzień i dzie razmiascilisia aficery rymskaje kahorty i lehat lehijona, sviacilisia ahni, tam adčuvaŭsia niejki ruch i žyccio. Piaredniaja častka, u jakoj byŭ adziny žychar, — prakuratar, — usia, sa svaimi kałanadami i załatymi skulpturami, byccam aslepła pad biełaju poŭniaju. Tut, u siaredzinie pałaca, panavali ciemra i cišynia. I tudy prakuratar, jak i havaryŭ Afraniju, isci nie zachacieŭ. Jon zahadaŭ pasłać pasciel na bałkonie, tam, dzie abiedaŭ, dzie ranicaj vioŭ dopyt. Jon loh na pryhatavanaje łoža, ale son nie chacieŭ prychodzić da jaho. Hołaja poŭnia nizka visieła na niebie, i prakuratar nie advodziŭ ad jaje pozirku na praciahu niekalkich hadzin.

 

Prykładna apoŭnačy son zlitavaŭsia nad prakurataram. Prakuratar paziachnuŭ, zniaŭ papruhu z šyrokim stalovym nažom u pochvach, pakłaŭ jaho na kresła pobač z łožam, zniaŭ sandali i vyprastaŭsia. Banha adrazu ŭzlez da jaho na pasciel i loh pobač, hałava da hałavy, i prakuratar, pakłaŭšy ruku na sabačuju šyju, zapluščyŭ narešcie vočy. Tolki pasla hetaha zasnuŭ i sabaka.

 

Łoža znachodziłasia ŭ pryciemku, zachinutaje ad poŭni kałonaju, ale ad prystupak z hanka da łoža ciahnułasia miesiačnaja stužka. I ledź tolki prakuratar straciŭ suviaź z usim, što było navokal, jon adrazu rušyŭ pa asvietlenaj sciažyncy i pajšoŭ pa joj uhoru, prosta da poŭni. Jon sprasonku navat zasmiajaŭsia ad ščascia, što ŭsio atrymałasia hetak cudoŭna i niepaŭtorna na prazrystaj błakitnaj darozie. Jon išoŭ u supravadženni Banhi, a pobač z im išoŭ vandroŭny fiłosaf. Jany spračalisia pra niešta składanaje i značnaje, i nivodzin nie moh pieramahčy. Jany ni ŭ čym nie pahadžalisia adzin z adnym, i tamu sprečka była hetakaja cikavaja i biaskoncaja. Vidavočna, što sionniašniaje pakarannie akazałasia zvyčajnym nieparazumienniem — bo voś jon, fiłosaf, jaki vydumaŭ zusim nievierahodnuju reč nakštałt taje, što ŭsie ludzi dobryja, išoŭ pobač, a značyć, jon žyvy. I, viadoma, zusim žachliva było navat i padumać, što hetakaha čałavieka možna pakarać. Pakarannia nie było! Voś u čym była hałoŭnaja asałoda ad hetaha padarožža ŭhoru pa miesiačnaj lesvicy.

 

Volnaha času było hetulki, kolki chočacca, i navalnica budzie tolki pad viečar, i bajazlivasć, viadoma, adna z sama strašnych čałaviečych zahan. Hetak havaryŭ Iiešua Ha-Nocry. Nie, fiłosaf, ja tabie zapiareču: heta sama strašnaja zahana.

 

Naprykład, nie zbajaŭsia ž ciapierašni prakuratar Judei, były trybun u lehijonie, kali ŭ Dalinie Dzieŭ lutyja hiermancy ledź nie zahryzli Krysaboja-Vielikana. Ale darujcie, fiłosaf! Niaŭžo vy, razumny čałaviek, dumajecie, što z-za čałavieka, jaki zrabiŭ złačynstva suprać kiesara, zahubić svaju karjeru prakuratar Judei?

 

— Tak, tak, — stahnaŭ, uschlipvaŭ sprasonku Piłat. Viadoma, zahubić. Ranicaj sionnia jašče nie zahubiŭ by, a ciapier, nočču, kali ŭsio ŭzvažyŭ, zahubić. Jon advažycca na ŭsio, kab vyratavać ad pakarannia ni ŭ čym nie vinavataha dzivakavataha letuciennika i doktara!

 

— Ciapier my z vami budziem zaŭsiody razam, — havaryŭ jamu ŭ snie abšarpany fiłosaf-badziaha, jaki nieviadoma jakim čynam paŭstaŭ na darozie ŭ konnika z załatym kapjom. — Kali adzin, to, značyć, i druhi pobač! Uspomniać mianie, adrazu ž i ciabie ŭspomniać! Mianie, padkidyša, baćki jakoha nieviadomyja, i ciabie — syna karala-astrołaha i dački młynara, pryhažuni Piły!

 

— Dy ty ŭžo nie zabudźsia, uspomni pra mianie, syna astrołaha, — prasiŭ sprasonku Piłat. I pasla taho jak starac-spadarožnik z En-Saryda daŭ zhodu kiŭkom hałavy, žorstki prakuratar Judei płakaŭ i smiajaŭsia skroź son.

 

Usio heta było dobra, ale abudžennie było žachlivaje. Banha zahyrčaŭ na poŭniu, i slizkaja, byccam ablitaja alejem, błakitnaja daroha pierad prakurataram niby pravaliłasia. Jon raspluščyŭ vočy, i pieršaje, što ŭspomniŭ, było pakarannie. Pakarannie adbyłosia. Pieršaje, što zrabiŭ prakuratar, heta scisnuŭ abrožak Banhi, potym chvorym pozirkam adšukaŭ poŭniu i ŭbačyŭ, što jana krychu adyšła ŭbok i pablakła. Jaje sviatło pieramahło niepryjemnaje mihatlivaje sviatło, jakoje bliščała na bałkonie pierad samymi vačyma. U rukach u kienturyjona Krysaboja pałała i kurodymiła pachodnia. Krysaboj sa stracham i złosciu kasavuryŭsia na zviera, jaki byŭ hatovy skočyć.

 

— Nie čapać, Banha, — skazaŭ prakuratar chvorym hołasam i kašlanuŭ. Jon zasłaniŭsia rukoju ad połymia i praciahvaŭ: — I nočču pry poŭni mnie niama spakoju. O bahi! U vas taksama drennaja pasada, Mark… Sałdat vy kalečycie…

 

Mark zdziŭlena hladzieŭ na prakuratara, i toj apamiataŭsia. Kab zhładzić daremna skazanyja słovy sprasonku, prakuratar skazaŭ:

 

— Nie kryŭdujcie, kienturyjon. Mnie, paŭtaraju, jašče horš. U čym sprava?

 

— Da vas načalnik tajnaje słužby, — spakojna paviedamiŭ Mark.

 

— Kličcie, kličcie, — pračysciŭšy kašlem horła, zahadaŭ prakuratar i pačaŭ bosymi nahami namacvać sandali.

 

Połymia zamitusiłasia na kałonach, zahrukali kienturyjonavy kalihi pa mazaicy. Kienturyjon vyjšaŭ u sad.

 

— I pry poŭni mnie niama spakoju, — skryhanuŭšy zubami, sam sabie pramoviŭ prakuratar.

 

Na bałkonie zamiest kienturyjona pakazaŭsia čałaviek u bašłyku.

 

— Banha, nie čapać, — cicha skazaŭ prakuratar i scisnuŭ sabaku zahryvak.

 

Pierš čym havaryć, Afranij, jak i zvyčajna, azirnuŭsia navokal i adstupiŭ u cień, pierakanaŭšysia, što niama nikoha čužoha, akramia Banhi, cicha skazaŭ:

 

— Prašu addać mianie pad sud, prakuratar. Vaša praŭda. Ja nie zmoh zbierahčy Judu z Karyjafa, jaho zarezali. Prašu sudzić mianie i zniać z pasady.

 

Afraniju zdałosia, što na jaho hladziać čatyry voki — sabačyja i vaŭčynyja.

 

Afranij dastaŭ z-pad chłamidy zakareły ad kryvi kašalok z dzviuma piačatkami.

 

— Voś hety miašok z hrašyma zabojcy padkinuli ŭ dom pieršasviataru. Na hetym miašku kroŭ Judy z Karyjafa.

 

— Kolki tam, cikava? — spytaŭ Piłat i nachiliŭsia da kašalka.

 

— Tryccać tetradrachmaŭ.

 

Prakuratar usmichnuŭsia i skazaŭ:

 

— Mała.

 

Afranij maŭčaŭ.

 

— Dzie zabity?

 

— Hetaha nie viedaju, — spakojna, z hodnasciu adkazaŭ čałaviek, jaki nie razłučaŭsia sa svaim bašłykom, — ranicaj sionnia pačniom šukać.

 

Prakuratar skałanuŭsia, pakinuŭ u spakoi ramieńčyk na sandali, jaki nie zašpilvaŭsia.

 

— A vy dakładna viedajecie, što jon zabity?

 

Prakuratar atrymaŭ karotki adkaz:

 

— JA, prakuratar, piatnaccać hadoŭ na rabocie ŭ Judei. Ja pačaŭ słužbu pry Valeryju Hracie. Mnie nie abaviazkova treba bačyć trup, kab skazać, što čałaviek zabity, i tamu ja vam zaraz dakładaju, što čałaviek, jakoha zvali Judam z Karyjafa, niekalki hadzin tamu zarezany.

 

— Prabačcie mianie, Afranij, — adkazaŭ Piłat, — ja jašče nie pračnuŭsia jak sled, tamu i skazaŭ heta. Ja drenna splu, — prakuratar usmichnuŭsia, — i ŭvieś čas sniu miesiačny promień. Uiavicie, jak smiešna, byccam by ja chadžu pa hetym promni. Takim čynam, ja chacieŭ by viedać, što vy dumajecie pra heta? Dzie vy zbirajeciesia jaho šukać? Siadajcie, načalnik tajnaj słužby.

 

Afranij pakłaniŭsia, padsunuŭ kresła bližej da łoža i sieŭ, hruknuŭšy miačom.

 

— Ja zbirajusia šukać jaho niepadaloku ad masličnaha presa ŭ Hiefsimanskim sadzie.

 

— Aha, aha. A čamu mienavita tam?

 

— Ihiemon, ja dumaju, Juda zabity nie ŭ samim Jeršałaimie i nie daloka ad jaho. Jon zabity pad Jeršałaimam.

 

— Liču vas adnym z lepšych majstroŭ svaje spravy. Ja nie viedaju, jak nakont hetaha ŭ Rymie, ale ŭ kałonijach roŭnaha vam niama. Rastłumačcie čamu?

 

— Navat dumki nie dapuskaju, — cicha havaryŭ Afranij, — kab Juda daŭsia kamu-niebudź u ruki ŭ horadzie. Na vulicy cicha nie zarežaš. Vychodzić, jaho pavinny byli zavabić u jaki-niebudź padval. Ale słužba ŭžo šukała jaho ŭ Nižnim Horadzie, i niesumnienna znajšła b. Jaho niama ŭ horadzie, za heta ja ručajusia. Kali b jaho zabili daloka za horadam, to pakunak z hrašyma nie mahli b hetak chutka padkinuć. Jaho zabili pablizu horada, kudy zmahli vymanić.

 

— Nie razumieju, jak heta možna było zrabić.

 

— Sapraŭdy, prakuratar, heta sama ciažkaje pytannie, i navat ja nie viedaju, ci zdoleju heta razbłytać.

 

— Sapraŭdy, zahadka! Sviatočnym viečaram vierujučy idzie nieviadoma čaho za horad, pakidaje sviatočnaje zastołle i tam hinie. Chto i jak moh jaho tady zavabić? Ci nie žanočych ruk sprava? — raptam zahareŭsia prakuratar.

 

Afranij adkazvaŭ spakojna i važka:

 

— Ni ŭ jakim vypadku, prakuratar. Heta vyklučajecca. Treba dumać łahična. Kamu patrebna była Judava smierć? Niejkija vandroŭnyja fantaziory, niejki hurtok, u jakim nie było nijakich žančyn. Kab ažanicca, prakuratar, patrebny hrošy, kab naradzić čałavieka na sviet taksama patrebny hrošy, ale kab zarezać čałavieka pry dapamozie žančyny, treba nadta mnoho hrošaj, i ni ŭ jakich vałacuh ich niama. Žančyna nie ŭdzielničała ŭ hetaj spravie, prakuratar. Navat bolej, takoje tłumačennie zabojstva moža zbić sa sledu, zaminać sledstvu i błytać mianie.

 

— Ja baču, što vaša praŭda, Afranij, — havaryŭ Piłat, — i ja tolki dazvoliŭ sabie vykazać svajo mierkavannie.

 

— Na žal, pamyłkovaje, prakuratar.

 

— Ale jak ža tady? — uskliknuŭ prakuratar i prahna pahladzieŭ u tvar Afraniju.

 

— Miarkuju, što ŭsio z-za hrošaj.

 

— Cudoŭnaja dumka! Ale chto i za što moh prapanavać jamu nočču hrošy za horadam?

 

— Nie, prakuratar, nie tak. U mianie josć adzinaje mierkavannie, i kali jano nie spraŭdzicca, to inšaha i prydumać nie mahu. — Afranij nachiliŭsia da prakuratara i šeptam dadaŭ: — Juda chacieŭ schavać chrošy ŭ nadziejnym, tolki jamu viadomym miescy.

 

— Davoli dascipnaje tłumačennie. Vidać, jano hetak i było. Ciapier ja razumieju: jaho vymanili nie ludzi, a ŭłasnaja dumka. Aha, aha, praŭda.

 

— Sapraŭdy. Juda byŭ niedavierlivy. Jon chavaŭ hrošy ad ludziej.

 

— Aha, vy skazali, u Hiefsimanii. A čamu mienavita tam vy zbirajeciesia jaho šukać — hetaha, pryznacca, ja nie razumieju.

 

— O, prakuratar, heta prasciej za ŭsio. Nichto nie budzie chavać hrošy na darozie, na adkrytych i pustelnych miescach. Juda nie byŭ ni na darozie ŭ Chieŭron, ni na darozie ŭ Vifaniju. Jamu treba było cichaje ŭtulnaje miesca, dzie rastuć drevy. Heta prosta. A hetakich miescaŭ, akramia Hiefsimanii, pad Jeršałaimam niama. Daloka jon isci nie moh.

 

— Vy całkam pierakanali mianie. Tady što rabić zaraz?

 

— Ja nieadkładna pačnu šukać zabojcaŭ, jakija vysačyli Judu za horadam, a sam tym časam, jak užo havaryŭ, pajdu pad sud.

 

— Za što?

 

— Maja achova zhubiła jaho ŭčora na bazary pasla taho, jak jon vyjšaŭ z pałaca Kaify. Jak heta zdaryłasia, nie razumieju. Takoha ŭ maim žycci nie zdarałasia. Nazirannie było naładžana adrazu pasla našaj razmovy. Ale na bazary jon niekudy pierakinuŭsia, zrabiŭ piatlu i znik biassledna.

 

— Zrazumieła. Abjaŭlaju vam, što ja nie baču patreby addavać vas pad sud. Vy zrabili ŭsio, što mahli, i nichto na sviecie, — tut prakuratar usmichnuŭsia, — nie zmoh by zrabić lepiej za vas! Pakarajcie syščykaŭ, jakija zhubili Judu, ale i tut ja chacieŭ by, kab pakarannie nie było strohaje. Urešcie, my zrabili ŭsio, kab pakłapacicca pra hetaha niahodnika! Aha, ja zabyŭsia spytać, — prakuratar pacior łob, — jak heta jany ŭmudrylisia padkinuć hrošy Kaifu?

 

— Bačycie, prakuratar… Heta nie vielmi ciažka. Msciŭcy zajšli zzadu pałaca, dzie zavułak vyšej, čym zadni dvor, i pierakinuli pakunak cieraz płot.

 

— Z zapiskaju?

 

— Z zapiskaju, jak vy i mierkavali, prakuratar. Darečy, — tut Afranij sarvaŭ piačatki z pakunka i pakazaŭ načynnie prakurataru Piłatu.

 

— Zlitujciesia, što vy robicie, Afranij, piačatki, vidać, chramavyja.

 

— Prakurataru nie treba z-za hetaha chvalavacca, — adkazaŭ Afranij i zharnuŭ pakunak.

 

— Niaŭžo ŭsie piačatki josć u vas? — spytaŭsia Piłat i zasmiajaŭsia.

 

— Inakš nie moža i być, prakuratar, — zusim surjozna i navat surova adkazaŭ Afranij.

 

— Uiaŭlaju, što tvaryłasia ŭ Kaify?

 

— Sapraŭdy, prakuratar, heta vyklikała vialikaje chvalavannie. Jany adrazu paklikali mianie.

 

Navat u ciemry vidać było, jak blisnuli Piłatavy vočy.

 

— Heta cikava, cikava…

 

— Asmielusia zapiarečyć, prakuratar, cikavaha było mała. Sumnaja i nudnaja sprava. Kali ja spytaŭsia, ci nie płacili kamu-niebudź hrošy ŭ pałacy Kaify, mnie adkazali, što hetaha nie było.

 

— Navat tak? Nu, što ž, nie płacili dyk, značyć, nie płacili. Tym ciažej budzie znajsci zabojcaŭ.

 

— Sapraŭdy, prakuratar.

 

— Aha, Afranij, voś što mnie pryjšło ŭ hałavu: moža, jon samahubstvam žyccio skončyŭ?

 

— Dy nie, prakuratar, — adkazaŭ Afranij i navat adkinuŭsia ŭ kresle, — vybačajcie, ale heta zusim nievierahodna!

 

— Dy ŭ hetym horadzie ŭsio moža być! Ja hatovy pajsci ŭ zakład, što zusim chutka raspaŭzucca i takija čutki.

 

Tut Afranij zirnuŭ na prakuratara, padumaŭ i adkazaŭ:

 

— Heta moža być, prakuratar.

 

Prakuratar, vidać, nijak nie moh adkasnucca ad hetaha zabojstva čałavieka z Karyjafa, chacia ŭsio było jasna, i jon pramoviŭ navat letucienna:

 

— A mnie b chaciełasia ŭbačyć, jak jany jaho zabivali.

 

— Zabili jaho dosyć umieła, prakuratar, — adkazaŭ Afranij i krychu iranična pahladzieŭ na prakuratara.

 

— Adkul vy heta viedajecie?

 

— Pahladzicie na pakunak, prakuratar, — adkazaŭ Afranij, — ja ručajusia, što Judava kroŭ chłynuła strumieniem. Mnie daviałosia, prakuratar, za svajo žyccio pabačyć zabitych.

 

— Jon bolej nie ŭstanie?

 

— Nie, prakuratar, jon ustanie, — z usmieškaju, pa-fiłasofsku skazaŭ Afranij, — kali truba Miesii, jakoha tut čakajuć, prahučyć nad im. Ale da hetaha jon nie ŭstanie.

 

— Chopić, Afranij! Z hetym pytanniem jasna. Piarojdziem da pachavannia.

 

— Pakaranyja pachavany, prakuratar.

 

— Nu, Afranij, sudzić vas było b sapraŭdnaje złačynstva. Vy zasłuhoŭvajecie najvyšejšuju ŭznaharodu. Jak było?

 

Afranij pačaŭ raskazvać i paviedamiŭ, što ŭ toj čas, jak jon sam zajmaŭsia spravaj Judy, kamanda tajemnaje słužby, jakoju kiravaŭ jaho pamočnik, była viečaram na ŭzhorku. Adnaho cieła na viaršyni jana nie znajšła. Piłat zdryhanuŭsia i pramoviŭ chrypła:

 

— Ach, jak ja pra heta nie zdahadaŭsia!

 

— Nie varta turbavacca, prakuratar, — skazaŭ Afranij i praciahvaŭ dalej: — Cieły Dzismasa i Hiestasa z vyklevanymi drapiežnymi ptuškami vačyma zabrali i adrazu kinulisia šukać treciaje. Jaho chutka znajšli. Niejki čałaviek…

 

— Levij Maciej, — nie zapytalna, a pierakanana pramoviŭ Piłat.

 

— Jon, prakuratar…

 

— Levij Maciej chavaŭsia ŭ piačory na paŭnočnym schile Łysaj Hary, čakaŭ, pakul sciamnieje. Hołaje cieła Iiešua Ha-Nocry było ŭ jaho. Kali varta zajšła ŭ piačoru z pachodniaj, Levij zrabiŭsia złosnym i adčajnym. Jon kryčaŭ, što nie zrabiŭ złačynstva, što kožny čałaviek maje prava pachavać pakaranaha złačynca, kali zachoča, i što heta nie karajecca zakonam. Levij Maciej havaryŭ, što nie choča razłučacca z niabožčykam. Jon byŭ raschvalavany, niešta kryčaŭ, prasiŭ, pahražaŭ i praklinaŭ…

 

— Jaho daviałosia aryštavać? — pachmura pramoviŭ Piłat.

 

— Nie, prakuratar, nie, — vielmi spakojna adkazaŭ Afranij, — dziorzkaha varjata ŭdałosia supakoić, rastłumačyć, što niabožčyk budzie pachavany.

 

Levij, kali da jaho dajšoŭ sens skazanaha, supakoiŭsia, ale zajaviŭ, što nikudy nie pojdzie i choča ŭdzielničać u pachavanni. Jon skazaŭ, što nikudy nie pojdzie, navat kali jaho pačnuć zabivać, jon navat prapanoŭvaŭ chlebny nož, jaki byŭ u jaho.

 

— Jaho prahnali? — zdušana pramoviŭ Piłat.

 

— Nie, prakuratar, nie. Moj pamočnik dazvoliŭ jamu ŭdzielničać u pachavanni.

 

— Chto z vašych pamočnikaŭ kiravaŭ hetym? — spytaŭsia Piłat.

 

— Tałmaj, — adkazaŭ Afranij i tryvožna dadaŭ: — Mahčyma, jon pamyliŭsia?

 

— Praciahvajcie, — adkazaŭ Piłat, — pamyłki nie było. Ja naohul pačynaju hublacca, Afranij, ja, vidać, maju spravu z čałaviekam, jaki nikoli nie pamylajecca. Hety čałaviek — vy.

 

— Levija Macieja ŭziali na voz razam z ciełami pakaranych i praz dzvie hadziny byli ŭ pustelnaj ciasninie na poŭnač ad Jeršałaima. Tam kamanda na zmienu try hadziny kapała hłybokuju jamu i ŭ joj pachavała traich pakaranych.

 

— Hołych?

 

— Nie, prakuratar, — kamanda ŭziała z saboju dziela hetaha chitony. Na palcy pachavanym byli nadziety piarscionki. Iiešua z adnoj nasiečkaju. Dzismasu z dzviuma, Hiestasu z tryma. Jamu zasypali, zakidali kamienniem. Apaznavalny znak Tałmaj viedaje.

 

— Ach, kab moh ja pradbačyć! — prakuratar zahavaryŭ i zmorščyŭsia. — Mnie treba było b pabačyć hetaha Levija Macieja…

 

— Jon tut, prakuratar.

 

— Pachavalnaj kamandzie prašu vydać uznaharodu. Syščykam, jakija zhubili Judu, — vymova. A Levija Macieja zaraz ža da mianie. Mnie treba padrabiaznasci pa spravie Iiešua.

 

— Słuchajusia, prakuratar, — adazvaŭsia Afranij i pačaŭ adstupać, kłaniajučysia prakurataru, a prakuratar plasnuŭ u ładki i kryknuŭ:

 

— Da mianie, siudy! Sviacilnik u kałanadu!

 

Afranij užo ŭvachodziŭ u sad, a za plačyma Piłata ŭ rukach słuh milhali ahni. Try sviacilniki na stale paŭstali pierad prakurataram, i miesiačnaja noč adrazu ž adstupiła ŭ sad, byccam Afranij pavioŭ jaje za saboj. Zamiest Afranija na bałkonie zjaviŭsia maleńki chudy čałaviečak pobač z hihantam kienturyjonam. Hety druhi pierachapiŭ prakurataraŭ pozirk, adstupiŭ nazad i adrazu znik u sadzie.

 

Prakuratar pryhladaŭsia da pryšelca prahnymi i krychu spałochanymi vačyma. Hetak hladziać na taho, pra kaho čuli mnoha, pra kaho dumali i chto, narešcie, zjaviŭsia.

 

Čałavieku było hadoŭ pad sorak, učarnieły, abšarpany, u zasochłaj hrazi, hladzić pa-voŭčy z-pad iłba. Adnym słovam, pryvabnaha mała, bolš padobny na žabraka, jakich šmat taŭčecca na terasach chrama albo na bazarach šumnaha i brudnaha Nižniaha Horada.

 

Maŭčannie praciahvałasia doŭha i parušana było dziŭnymi pavodzinami pryviedzienaha da Piłata. Jon zmianiŭsia z tvaru, pachisnuŭsia i, kali b nie paspieŭ uchapicca brudnaju rukoju za kraj stała, upaŭ by.

 

— Što z taboju? — spytaŭsia ŭ jaho Piłat.

 

— Ničoha, — adkazaŭ Levij Maciej i zrabiŭ hetaki ruch, niby niešta prakaŭtnuŭ. Chudaja, hołaja, brudnaja šyja nabuchła i znoŭ apała.

 

— Adkazvaj, što z taboju, — paŭtaryŭ Piłat.

 

— Ja stamiŭsia, — adkazaŭ Levij i panura pahladzieŭ na padłohu.

 

— Siadź, — pramoviŭ Piłat i pakazaŭ na kresła.

 

Levij niedavierliva pahladzieŭ na prakuratara, rušyŭ da kresła, spałochana zirnuŭ na pazałočanyja biłcy i sieŭ nie na kresła, a pobač z im na padłohu.

 

— Rastłumač, čamu nie sieŭ na kresła? — spytaŭsia Piłat.

 

— Ja brudny, ja vymažu jaho, — skazaŭ Levij, hledziačy dołu.

 

— Zaraz tabie daduć padjesci.

 

— Ja nie chaču jesci, — adkazaŭ Levij.

 

— A chłusić našto? — cicha spytaŭsia Piłat. — Ty nie jeŭ ceły dzień, a mahčyma, i bolej. Dobra, nie ješ. Ja paklikaŭ ciabie, kab ty pakazaŭ mnie nož, jaki byŭ u ciabie.

 

— Sałdaty adabrali jaho ŭ mianie, kali viali siudy, — skazaŭ Levij i dadaŭ panura: — Vy mnie jaho addajcie, mnie jaho treba viarnuć haspadaru, ja ŭkraŭ jaho.

 

— Našto?

 

— Kab viaroŭki pierarezać, — adkazaŭ Levij.

 

— Mark! — kryknuŭ prakuratar, i kienturyjon uvajšoŭ pad kałony. — Dajcie mnie jaho nož.

 

Kienturyjon dastaŭ z pochvaŭ na papruzie brudny chlebny nož, padaŭ jaho prakurataru, a sam vyjšaŭ.

 

— U kaho ŭziali nož?

 

— U chlebnaj kramcy la Chieŭronskich varotaŭ, jak uvojdzieš u horad zleva.

 

Piłat pahladzieŭ na šyrokaje lazo, pasprabavaŭ na palec, ci vostry nož, i skazaŭ:

 

— Pra nož nie turbujsia, nož viernuć u kramu. A ciapier mnie treba druhoje: pakažy chartyju, jakuju ty nosiš z saboju i dzie zapisany słovy Iiešua.

 

Levij nienavisna pahladzieŭ na Piłata i hetak niadobra ŭsmichnuŭsia, što tvar u jaho zusim skryviŭsia.

 

— Usio chočacie adabrać? I apošniaje, što maju? — spytaŭsia jon.

 

— Ja nie skazaŭ tabie — addaj, — adkazaŭ Piłat, — ja skazaŭ — pakažy.

 

Levij paporkaŭsia za pazuchaj i dastaŭ skrutak pierhamientu. Piłat uziaŭ jaho, razharnuŭ, razasłaŭ pamiž ahnioŭ, prymružyŭsia i pačaŭ vyvučać małavyraznyja čarnilnyja znaki. Ciažka było rasčytać hetyja niazhrabnyja radki, Piłat kryviŭsia, nahinaŭsia da samaha pierhamientu, vadziŭ palcam pa radkach. Jamu ŭdałosia razabrać, što napisanaje ŭiaŭlaje błytany łancužok niejkich vykazvanniaŭ, niejkich dat, haspadarčych zapisaŭ i paetyčnych uryŭkaŭ. Sioje-toje Piłat rasčytaŭ: „Smierci niama… Učora my jeli sałodkija viasnovyja bakuroty…”

 

Piłat kryviŭsia ad napružannia, prymružvaŭsia, čytaŭ: „My ŭhledzim čystuju raku žycciovaje vady… Čałaviectva budzie hladzieć na sonca skroź prazrysty kryštal…”

 

Raptam Piłat zdryhanuŭsia. U apošnich radkach pierhamientu jon razabraŭ słovy: „…bolšaja zahana… bajazlivasć”.

 

Piłat skruciŭ pierhamient i rezka padaŭ jaho Leviju.

 

— Vaźmi, — skazaŭ jon, pamaŭčaŭ i dadaŭ: — Ty, ja baču, knižnik, i niama čaho tabie adnamu badziacca, jak žabraku i vałacuhu. U mianie ŭ Kiesaryi josć vialikaja biblijateka, ja davoli bahaty čałaviek i chaču ŭziać ciabie na słužbu. Ty budzieš raskładvać i zachoŭvać papirusy, budzieš nakormleny i adziety.

 

Levij ustaŭ i adkazaŭ:

 

— Nie, ja nie chaču.

 

— Čamu? — spytaŭsia prakuratar i nasupiŭsia. — Ty mianie nie lubiš, baišsia mianie?

 

Raniejšaja niadobraja ŭsmieška skryviła tvar Levija, i jon skazaŭ:

 

— Nie, tamu, što ty mianie budzieš bajacca. Tabie nie lohka budzie hladzieć mnie ŭ vočy pasla taho, jak ty jaho zabiŭ.

 

— Zmoŭkni, — adkazaŭ Piłat, — vaźmi hrošaj.

 

Levij admoŭna pakivaŭ hałavoj, a prakuratar praciahvaŭ:

 

— Ty, ja viedaju, ličyš siabie vučniem Iiešua, ale ja skažu, što ty ničoha nie zasvoiŭ z taho, čamu jon vučyŭ ciabie. Vo, kali b heta było tak, ty ŭziaŭ by choć što ŭ mianie. Maj na ŭvazie, što jon pierad smierciu skazaŭ, što nikoha nie vinavacić, — Piłat šmatznačna padniaŭ palec, tvar jaho pierasmykaŭsia. — I sam jon abaviazkova ŭziaŭ by choć što-niebudź. Ty žorstki, a toj nie byŭ žorstki. Kudy ty pojdzieš?

 

Levij raptam padyšoŭ da stała, upiorsia ŭ jaho rukami, pahladzieŭ lichamankavymi vačyma na prakuratara i zašaptaŭ:

 

— Ty, ihiemon, viedaj, što ja ŭ Jeršałaimie zarežu adnaho čałavieka. Mnie chočacca skazać tabie pra heta, kab ty viedaŭ, što kroŭ jašče budzie.

 

— Ja sam viedaju, što jana jašče budzie, — adkazaŭ Piłat, — ty nie zdziviŭ mianie skazanym. Ty, viadoma, chočaš zarezać mianie?

 

— Ciabie mnie zarezać nie ŭdasca, — adkazaŭ Levij, skalačysia ŭsmieškaju, — ja nie hetaki durań, kab na heta različvać, ale ja zarežu Judu z Karyjafa, ja na heta addam astatak žyccia.

 

Tut zadavalniennie adbiłasia ŭ prakurataravych vačach, jon padazvaŭ bližej da siabie palcam Levija Macieja i skazaŭ:

 

— Heta tabie nie ŭdasca zrabić, nie turbujsia. Judu sionnia nočču ŭžo zarezali.

 

Levij adskočyŭ ad stała, dzika azirnuŭsia i vykryknuŭ:

 

— Chto heta zrabiŭ?

 

— Nie budź raŭnivym, — z uchmyłkaju adkazaŭ Piłat i pacior ruki, — ja viedaju, što byli ŭ jaho prychilniki i akramia ciabie.

 

— Chto zrabiŭ heta? — šeptam paŭtaryŭ Levij.

 

Piłat adkazaŭ jamu:

 

— Ja zrabiŭ.

 

Levij raziaviŭ rot, vyłupiŭsia na prakuratara, a toj skazaŭ cicha:

 

— Hetaha, viadoma, mała, ale ja ŭsio ž zrabiŭ. — I dadaŭ: — Nu, a ciapier voźmieš što-niebudź?

 

Levij padumaŭ, pałahadnieŭ i narešcie pramoviŭ:

 

— Zahadaj dać mnie kavałak čystaha pierhamientu.

 

Prajšła hadzina. Levija nie było ŭ pałacy. Ciapier ranišniuju cišyniu parušaŭ tolki cichi šum krokaŭ vartavych u sadzie. Poŭnia chutka zliniała, na druhim baku nieba vidniełasia plamka ranišniaje zorki. Sviacilniki daŭnym-daŭno patuchli. Na łožy lažaŭ prakuratar. Jon pakłaŭ ruku pad ščaku i spaŭ i dychaŭ niačutna. Pobač z im spaŭ Banha.

 

Hetak sustrakaŭ svitanak piatnaccataha nisana piaty prakuratar Judei Poncij Piłat.

 

Razdziel 27 KANIEC KVATERY № 50

 

Kali Marharyta dačytała da apošnich słoŭ razdziel: „…Hetak sustrakaŭ svitanak piatnaccataha nisana piaty prakuratar Judei Poncij Piłat”, — nastała ranica.

 

Čuvać było, jak u dvoryku ŭ halinach viarby i lipy viali viasiołuju, uzbudžanuju ranišniuju razmovu vierabj.

 

Marharyta ŭstała, paciahnułasia, i tolki zaraz adčuła, jakoje zmučanaje jaje cieła i jak jana choča spać. Cikava adznačyć, što duša Marharycina była ŭ poŭnym spakoi. Dumki nie rassypalisia, jaje zusim nie tryvožyła, što jana praviała niezvyčajnuju noč. Jaje nie chvalavali ŭspaminy, što nočču jana była na bali ŭ satany, što niejkim cudam joj viarnuli majstra, što z popiełu ŭznik raman, što znoŭ usio apynułasia na svaich miescach u padvale, z jakoha vyhnali jabiednika Ałaizija Maharyča. Adnym słovam, znajomstva z Vołandam nie pryniesła joj nijakaj psichičnaj škody. Usio było tak, jak byccam i pavinna było być.

 

Jana pajšła ŭ susiedni pakoj, pierakanałasia, što majstar spić mocna i spakojna, patušyła niepatrebnuju ŭžo nastolnuju lampu i sama vyprastałasia la supraćlehłaje scienki na kanapcy, zasłanaj staroju parvanaju prascinoju. Praz chvilinu jana zasnuła, i ničoha joj u tuju ranicu nie sniłasia. Maŭčali pakoi ŭ padvale, maŭčaŭ uvieś maleńki domik zabudoŭščyka, i było cicha ŭ pustym zavułku.

 

A ŭ hety čas, heta značyć subotnim dosvitkam, nie spaŭ ceły pavierch adnoj maskoŭskaj ustanovy, i vokny jaho, jakija vychodzili na zaasfaltavanuju vialikuju płošču, jakuju spiecyjalnyja mašyny, pavoli snujučy tudy-siudy, čyscili ščotkami, sviacilisia poŭnym sviatłom, jakoje pieramahała sviatło ranišniaha sonca.

 

Uvieś pavierch byŭ zaniaty sledstvam pa spravie Vołanda, i tamu lampy hareli noč napralot u dziesiaci kabinietach.

 

Ułasna, usio było zrazumieła z učarašniaha dnia, z piatnicy, kali daviałosia zakryć Varjete pasla znikniennia jaho administracyi i ŭsiaho, što adbyłosia tam napiaredadni ŭ čas znakamitaha sieansa čornaje mahii. Ale sprava ŭ tym, što ŭvieś čas biespierapynna pastupali na biassonny pavierch usio novyja i novyja materyjały.

 

Ciapier sledstvu pa hetaj dziŭnaj spravie, ad jakoj uvačavidki patychała djabalščynaju, dy jašče z dadatkam niejkich hipnatyziorskich fokusaŭ i vidavočnaha kryminału, treba było ŭsie roznyja i zabłytanyja zdarenni, jakija adbylisia ŭ roznych kancach Maskvy, zlapić u adzin kamiak.

 

Pieršy, kamu daviałosia pabyć u zichotkim ad elektryčnaha biassonnia paviersie, byŭ Arkadzij Apałonavič Siemplajaraŭ, staršynia Akustyčnaj kamisii.

 

Pasla abiedu ŭ piatnicu ŭ jahonaj kvatery, jakaja była ŭ domie kala Kamiennaha mosta, pačuŭsia telefonny zvanok, i mužčynski hołas paprasiŭ da telefona Arkadzija Apałonaviča. Žonka, jakaja padyšła da telefona, niezadavolena adkazała, što Arkadziju Apałonaviču niezdarovicca i što jon pryloh adpačyć i padysci da aparata nie moža. Adnak Arkadziju Apałonaviču padysci da aparata ŭsio ž daviałosia. U adkaz na pytannie, adkul pytajucca Arkadzija Apałonaviča, hołas u telefonnaj słuchaŭcy koratka skazaŭ adkul.

 

— Adnu siekundačku… zaraz… siekundačku… — praščabiatała zvyčajna vielmi pahardlivaja žonka staršyni Akustyčnaj kamisii i strałoju palacieła ŭ spalniu padymać z łožka Arkadzija Apałonaviča, jaki piakielna mučyŭsia ad uspaminaŭ pra ŭčarašni sieans i pra načny skandal, jakim supravadžałasia vyhnannie z jaho kvatery sarataŭskaj svajački.

 

Praŭda, nie praz siekundu, ale i nie praz chvilinu, praz čverć chviliny Arkadzij Apałonavič, u adnoj pantofli na levaj nazie, u spodnim, užo byŭ la aparata i sakataŭ u jaho:

 

— Aha, heta ja… Słuchaju, słuchaju…

 

Žonka jaho, jakaja na hety čas zabyłasia pra ŭsie miarzotnyja złačynstvy suproć viernasci joj, jakija ŭčyniŭ Arkadzij Apałonavič, sa spałochanym tvaram vyzirała ŭ kalidor, sovała pantoflaj u pavietra i šaptała:

 

— Pantoflu adzień, pantoflu… Nohi prastudziš, — u adkaz na što Arkadzij Apałonavič admachvaŭsia bosaj nahoj, luta vytreščvaŭ vočy i marmytaŭ u telefon:

 

— Aha, aha, aha, ja razumieju, jak ža… Zaraz vyjazdžaju…

 

Uvieś viečar Arkadzij Apałonavič prabyŭ na tym samym paviersie, dzie išło sledstva. Razmova była ciažkaja, niepryjemnaja, bo daviałosia zusim ščyra raskazvać nie tolki pra hety nadzvyčaj niepryjemny sieans i bojku ŭ łožy, ale zaadno i pra Milicu Andrejeŭnu Pakabaćka z Jałochaŭskaje vulicy, i pra sarataŭskuju svajačku, i šmat pra što jašče, raskazvać pra što Arkadziju Apałonaviču była sama sapraŭdnaja pakuta.

 

Samo saboju zrazumieła, što sviedčannie Arkadzija Apałonaviča, intelihientnaha i kulturnaha čałavieka, jaki byŭ sviedkam hetaha brydotnaha sieansa, sviedki tałkovaha i kvalifikavanaha, jaki cudoŭna abmalavaŭ i samoha tajamničaha maha ŭ mascy, i dvuch jaho niahodnikaŭ-pamahatych, jaki dobra pamiataŭ, što prozvišča maha Vołand, — vielmi dapamahło sledstvu. Supastaŭlennie sviedčanniaŭ Arkadzija Apałonaviča z inšymi, siarod jakich byli i sviedčanni pań, jakija paciarpieli ŭ čas sieansa (taje, u fijaletavaj bializnie, jakaja ŭraziła Rymskaha i inšych), i kurjera Karpava, jakoha pasyłali ŭ kvateru № 50 na Sadovuju vulicu, — ułasna, adrazu vyznačyli i toje miesca, dzie treba šukać vinoŭnika ŭsich hetych pryhod.

 

U kvatery № 50 pabyli, i nieadnojčy, i nie tolki staranna ahladali jaje, ale prastukvali navat scieny, ahladali kaminy, šukali tajniki. Ale hetyja mierapryjemstvy nijakaha vyniku nie dali, i ni razu ŭ kvatery nikoha zastać nie ŭdałosia, chacia i zusim zrazumieła było, što ŭ kvatery chtości josć, niahledziačy na toje, što ŭsie asoby, jakija zajmalisia čužaziemcami, što pryjazdžajuć u Maskvu, rašuča i kateharyčna scviardžali, što nijakaha čornaha maha Vołanda ŭ Maskvie niama i być nie moža.

 

Ion nidzie nie zarehistravaŭsia pasla pryjezdu, nikomu nie pakazvaŭ svajho pašparta albo inšych papier, kantraktaŭ i dahavoraŭ, i nichto pra jaho ničoha nie čuŭ! Zahadčyk prahramnaha addzieła Vidoviščnaj kamisii Kitajcaŭ klaŭsia i bažyŭsia, što nijakaje prahramy vystuplennia nijakaha Vołanda znikły Sciopa Lichadzieŭ jamu na zacviardžennie nie prysyłaŭ i ničoha pra pryjezd Vołanda Kitajcavu nie telefanavaŭ. Tamu jamu, Kitajcavu, i nie viadoma, i nie zrazumieła, jak u Varjete Sciopa dazvoliŭ hetaki sieans. Kali havaryli, što Arkadzij Apałonavič na svaje vočy bačyŭ hetaha maha na sieansie, Kitajcaŭ tolki razvodziŭ rukami i padymaŭ vočy ŭ nieba. I navat pa adnych vačach Kitajcava było vidać i možna było smieła scviardžać, što jon čysty, jak kryštal.

 

Toj samy Prochar Piatrovič, staršynia hałoŭnaj Vidoviščnaj kamisii…

 

Darečy, jon viarnuŭsia ŭ svoj harnitur adrazu, jak tolki milicyja zajšła ŭ kabiniet, na biazmiežnuju radasć Annie Ryčardaŭnie i na vialikaje zdziŭlennie daremna paturbavanaje milicyi. Jašče darečy: jak tolki viarnuŭsia na svajo miesca ŭ svoj pałasaty harnitur, Prochar Piatrovič całkam adobryŭ usie svaje rezalucyi, jakija harnitur napisaŭ za čas jaho karotkaj adsutnasci.

 

…Dyk voś, toj samy Prochar Piatrovič zusim ničoha nie viedaŭ ni pra jakoha Vołanda.

 

Atrymlivałasia, vola vaša, niešta niesusvietnaje: tysiača hledačoŭ, uvieś štat Varjete, narešcie, Siemplajaraŭ Arkadzij Apałonavič, adukavaniejšy čałaviek, bačyli hetaha maha hetak, jak i praklatych jaho asistentaŭ, a miž tym nidzie jaho znajsci niama nijakaje mahčymasci. Dyk dazvolcie zapytacca: jon skroź ziamlu pravaliŭsia, ci što pasla taho vystuplennia, ci, jak scviardžajuć niekatoryja, zusim nie pryjazdžaŭ u Maskvu? Ale kali dapuscić pieršaje, to niama sumniennia, što ŭ praval jon zachapiŭ i ŭsiu hałoŭku administracyi Varjete, a kali druhoje, to ci nie atrymlivajecca, što sama administracyja niaščasnaha teatra ŭčyniła niejkuju miarzotnasć (uspomnicie tolki rabitaje akno ŭ kabiniecie i pavodziny Tuzabubien!) i biassledna znikła z Maskvy.

 

Treba addać naležnaje tamu, chto ŭznačalvaŭ sledstva. Znikłaha Rymskaha adšukali nadzvyčaj chutka. Varta tolki supastavić pavodziny Tuzabubien la taksamatornaha prypynku kala kiniematohrafa z časam, naprykład, kali skončyŭsia sieans i kali moh zniknuć Rymski, kab nieadkładna dać telehramu ŭ Leninhrad. Praz hadzinu byŭ atrymany adkaz (u piatnicu viečaram), što Rymski znojdzieny ŭ numary čatyrysta dvanaccatym hatela „Astoryja”, na čacviortym paviersie, pobač z numaram, dzie spyniŭsia zahadčyk repiertuaru adnaho z maskoŭskich teatraŭ, jakija hastralujuć u Leninhradzie, u tym samym numary, dzie, jak viadoma, šera-błakitnaja mebla z zołatam i cudoŭnaje vannaje addzialennie.

 

Rymski, jaki chavaŭsia ŭ šafie dla adziennia čatyrysta dvanaccataha numara „Astoryi”, byŭ adrazu ž aryštavany i dapytany ŭ Leninhradzie. U Maskvu pryjšła telehrama, jakaja paviedamlała, što findyrektar nie ŭ svaim rozumie, ničoha tołkam adkazać nie moža ci nie choča i prosić tolki adnaho, kab jaho schavali ŭ braniravanuju kamieru i pastavili pry joj uzbrojenuju vartu. Z Maskvy telehramaj było zahadana pryviezci Rymskaha ŭ Maskvu, tamu Rymski pad achovaj i vyjechaŭ u piatnicu viečaram na ciahniku.

 

Pad viečar u piatnicu znajšli i sled Lichadziejeva. Va ŭsie harady pasłali telehramy z zapytam pra Lichadziejeva, i z Jałty byŭ atrymany adkaz, što Lichadziejeŭ byŭ u Jałcie, ale vylecieŭ na aerapłanie ŭ Maskvu.

 

Adziny sled, jaki nie ŭdałosia znajsci, heta byŭ sled Varenuchi. Viadomy litaralna ŭsioj Maskvie znakamity administratar nibyta skroź ziamlu pravaliŭsia.

 

Adnačasova daviałosia zajmacca i zdarenniami ŭ inšych miescach Maskvy, nie tolki ŭ teatry Varjete. Daviałosia razbirać vypadak sa spievami „Słaŭnaha mora” słužačymi (darečy: prafiesaru Stravinskamu ŭdałosia pryviesci ich da ładu praz dzvie hadziny pasla niejkich ukołaŭ), z asobami, jakija davali inšym albo va ŭstanovy zamiest hrošaj čortviedama što, a taksama z asobami, jakija paciarpieli ad hetaha.

 

I samo saboj zrazumieła, što sama niepryjemnym i zahadkavym z usich vypadkaŭ byŭ kradziež hałavy pamiorłaha litaratara Bierlijoza prosta z truny ŭ hrybajedaŭskim domie, siarod biełaha dnia.

 

Dvanaccać čałaviek viali sledstva, zbirali, byccam na prutok, usie pietli hetaj praklataj spravy, raskidanaj pa ŭsioj Maskvie.

 

Adzin sa sledčych pryjechaŭ u kliniku da prafiesara Stravinskaha i najpierš paprasiŭ spis asob, jakija trapili na lačennie za apošnija try dni. Takim čynam byli znojdzieny Mikanor Ivanavič Bosy i biedny kanfieranśie, jakomu adryvali hałavu. Imi, darečy, zajmalisia mała. Ciapier lohka było vyznačyć, što hetyja dvoje — achviary adnaje šajki, jakuju ŭznačalvaje tajamničy mah. A voś Ivan Mikałajevič Biazdomny sledčaha nadzvyčaj zacikaviŭ.

 

Dzviery Ivankavaj pałaty № 117 adčynilisia pad viečar u piatnicu, u pakoj zajšoŭ małady, kruhłatvary, spakojny i dalikatny čałaviek, zusim nie padobny na sledčaha i razam z tym adzin z sama lepšych sledčych u Maskvie. Jon ubačyŭ pabialełaha z tvaru i abviałaha maładoha čałavieka, jaki lažaŭ na łožku, u vačach nie było nijakaj cikavasci da ŭsiaho, što adbyvałasia navokal, jany hladzieli na niešta ŭdalečyni ci ŭ siabie samoha.

 

Sledčy łaskava nazvaŭsia i skazaŭ, što zajšoŭ da Ivana Mikałajeviča, kab pahavaryć pra pazaŭčarašniaje zdarennie na Patryjarchavych sažałkach.

 

Oj, jak by tryumfavaŭ Ivan, kab sledčy zjaviŭsia da jaho raniej, nu, skažam, nočču z sierady na čacvier, kali Ivan niastomna i pałka damahaŭsia, kab pasłuchali jaho raskaz pra zdarennie na Patryjarchavych sažałkach. Ciapier zbyłasia jaho mara — dapamahčy złavić kansultanta, jamu nie treba było ni za kim biehać, da jaho samoha pryjšli z-za hetaha, kab vysłuchać jaho raskaz pra toje, što zdaryłasia ŭ sieradu viečaram.

 

Ale Ivanka, na žal, zusim zmianiŭsia za toj čas, što praminuŭ pasla hibieli Bierlijoza. Jon hatovy byŭ achvotna i vietliva adkazvać na ŭsie pytanni sledčaha, ale abyjakavasć adčuvałasia ŭ Ivankavym pozirku i ŭ jaho intanacyi. Paeta bolej nie chvalavaŭ los Bierlijoza.

 

Pierad prychodam sledčaha Ivanka dramaŭ ležačy, i pierad im paŭstavali dziŭnyja malunki. Jon bačyŭ dziŭny niezrazumieły horad, jaki nie isnuje, z hłybami marmuru, točanymi kałanadami, z zichatlivymi na soncy dachami, z čornaju, panuraju i biazlitasnaju viežaju Antonija, z pałacam na zachodnim uzhorku, patanułym amal da dachaŭ u trapičnaj sadovaj zielaninie, z bronzavymi zichatlivymi skulpturami nad zielaninaj, jon bačyŭ pad scienami hetaha staražytnaha horada zakavanyja ŭ braniu rymskija kahorty kienturyi.

 

Skroź drymotu pierad Ivanam paŭstavaŭ nieruchomy čałaviek u kresle, paholeny, sa zmučanym žoŭtym tvaram, čałaviek u biełaj mantyi z čyrvonym padbojem, jaki z nianavisciu hladzieŭ u raskošny i čužy sad. Bačyŭ Ivan i biazlesy žoŭty ŭzhorak z apusciełymi słupami z pierakładzinami.

 

A zdarennie na Patryjarchavych sažałkach bolej Ivana Biazdomnaha nie chvalavała.

 

— Skažycie, Ivan Mikałajevič, a vy sami daloka byli ad turnikieta, kali Bierlijoz upaŭ pad tramvaj?

 

Ledź prykmietnaja abyjakavaja ŭsmieška čamuści varuchnuła Ivanavy huby, i jon adkazaŭ:

 

— Ja byŭ daloka.

 

— A hety klatčasty byŭ la samaha turnikieta?

 

— Nie, jon siadzieŭ na łaŭcy niepadaloku.

 

— A vy dobra pamiatajecie, što jon nie padychodziŭ da turnikieta ŭ toj čas, kali ŭpaŭ Bierlijoz?

 

— Pamiataju. Nie padychodziŭ. Jon, razvaliŭšysia, siadzieŭ.

 

Heta było apošniaje pytannie sledčaha. Pasla ich jon ustaŭ, padaŭ Ivanu ruku, pažadaŭ chutčej vylečycca i vykazaŭ spadziavannie, što chutka pračytaje jaho novyja vieršy.

 

— Nie, — cicha adkazaŭ Ivan, — ja bolej vieršaŭ pisać nie budu.

 

Sledčy vietliva ŭsmichnuŭsia, dazvoliŭ sabie skazać, što ciapier u paeta nievialikaja depresija, ale jana chutka projdzie.

 

— Nie, — cicha adkazaŭ Ivan i hladzieŭ nie na sledčaha, a ŭdalečyniu, tudy, dzie patuchaŭ niebakraj, — heta ŭžo nikoli nie projdzie. Vieršy, jakija ja pisaŭ, drennyja vieršy, i ciapier ja heta zrazumieŭ.

 

Sledčy pajšoŭ ad Ivanki z kaštoŭnym materyjałam. Idučy pa nitačcy padziej z kanca da pačatku, udałosia narešcie dabracca da taho, adkul pačalisia ŭsie padziei. Sledčy nie sumniavaŭsia, što ŭsie zdarenni pačalisia z zabojstva na Patryjarchavych sažałkach. Viadoma, ni Ivanka, ni hety klatčasty nie papichali pad tramvaj niaščasnaha staršyniu MASSALITa, fizična, kali možna skazać, jamu nie dapamahaŭ nichto. Ale sledčy byŭ pierakanany ŭ tym, što Bierlijoz kinuŭsia pad tramvaj albo ŭpaŭ pad jaho zahipnatyzavanym.

 

Tak, materyjału było ŭžo mnoha, i było viadoma, kaho i dzie łavić. Dy sprava ŭ tym, što złavić nijakim čynam nie ŭdavałasia. U hetaj trojčy praklataj kvatery № 50, niama sumniennia, niechta byŭ. Časam hetaja kvatera adkazvała to traskučym, to huhniavym hołasam na telefonnyja zvanki, časam u kvatery adčynialisia vokny, i byli čuvać huki patefona. A miž tym kožny raz, kali tudy nakiroŭvalisia, tam nikoha nie zastavali. A byli tam i nieadnojčy, u roznuju paru sutak. Mała hetaha, pa kvatery chadzili z sietkaju, praviarali ŭsie zakutki. Kvatera daŭno ŭžo była padazronaja. Achoŭvali nie tolki toj uvachod, što byŭ praz padvarotniu, ale i čorny ŭvachod; akramia hetaha, na dachu la kominaŭ była pastaŭlena achova. Sapraŭdy, kvatera № 50 chulihaniła, a zrabić ničoha nie mahli.

 

Hetak usio ciahnułasia da paŭnočy z piatnicy na subotu, kali baron Majhiel, adziety ŭ viečarovy harnitur i łakiravanyja tufli, uračysta zajšoŭ u kvateru № 50 jak hosć. Roŭna praz dziesiać chvilin pasla hetaha kvateru № 50 naviedali biez usiakich zvankoŭ, ale nie tolki haspadaroŭ tam nie znajšli, a i samoha barona Majhiela, navat i sledu jaho.

 

Dyk voś, jak havaryłasia ŭžo, sprava ciahnułasia takim čynam da subotniaha svitanku. A tut pastupili novyja i nadzvyčaj cikavyja zviestki. Na maskoŭskim aeradromie pryziamliŭsia šascimiesny pasažyrski samalot, jaki prylacieŭ z Kryma. Siarod inšych z jaho vysadziŭsia adzin dziŭny pasažyr. Heta byŭ małady hramadzianin, dzika zarosły ščecciu, jaki dni try nie myŭsia, z haračymi, čyrvonymi i krychu spałochanymi vačyma, biez bahažu i apranuty davoli dziŭna. Hramadzianin byŭ u papasie, u burcy, nadzietaj na načnuju saročku, i ŭ sinich skuranych, novieńkich, tolki kuplenych pantoflach. Ledź tolki jon vyjšaŭ z samalota, da jaho padyšli. Hetaha hramadzianina čakali ŭžo, i praz niejki čas niezabyŭny dyrektar Varjete Sciapan Bahdanavič Lichadziejeŭ byŭ pierad sledčymi. Ciapier stała viadoma, što Vołand pranik u Varjete pad vyhladam artysta pasla taho, jak zahipnatyzavaŭ Sciopu Lichadziejeva, a potym umudryŭsia vykinuć Sciopu z Maskvy za boh viedaje jakuju kolkasć kiłamietraŭ. Materyjału prybyvała, ale lahčej nie rabiłasia, a, naadvarot, stała ciažej, bo było vidavočna, što avałodać asobaju, jakaja vytvaraje takija štučki, jak sa Sciopam Lichadziejevym, budzie nialohka. Miž inšym, Lichadziejeŭ, pa jaho prośbie, byŭ pasadžany ŭ nadziejnuju kamieru, a pierad sledstvam paŭstaŭ Varenucha, jakoha aryštavali na ŭłasnaj kvatery, kudy jon viarnuŭsia pasla amal dvuch sutak.

 

Niahledziačy na abiacannie Azaziełu nie chłusić, administratar pačaŭ jakraz z chłusni. Chacia nadta stroha jaho karać za heta nielha. Azazieła ž zabaraniŭ jamu chłusić i padmanvać pa telefonie, a ŭ hetaj situacyi razmova išła biez telefonnaha aparata. Vočki ŭ Ivana Savieleviča biehali, jon havaryŭ, što ŭdzień u čacvier napiŭsia adzin u svaim kabiniecie ŭ Varjete, pasla pajšoŭ nie pamiataje kudy, što dzieści jašče piŭ starku, a dzie — nie pamiataje, niedzie valaŭsia pad płotam, a dzie — znoŭ nie pamiataje. Tolki pasla taho, jak administrataru rastłumačyli, što jon svaimi niedarečnymi, durnymi pavodzinami pieraškadžaje viesci važnaje sledstva i za heta budzie adkazvać, Varenucha zapłakaŭ i zašaptaŭ dryhotkim hołasam, azirajučysia, što chłusić jon tamu, što baicca pomsty vołandaŭskaje šajki, u rukach u jakoje jon užo pabyŭ, i što jon prosić, molić, kab jaho zapierli ŭ braniravanaj kamiery.

 

— Ćfu ty čort! Voś dałasia im hetaja braniravanaja kamiera! — pramarmytaŭ adzin sa sledčych.

 

— Ich dobra napałochali hetyja niahodniki, — skazaŭ toj sledčy, jaki pabyŭ u Ivanki.

 

Varenuchu jak mahli supakoili, skazali, što achoŭvajuć, i tady vysvietliłasia, što nijakaje starki jon nie piŭ pad płotam, a što bili jaho dvoje, adzin ikłasty i ryžy, a druhi taŭstun…

 

— Aha, na kata padobny?

 

— Aha, aha, aha, — šaptaŭ, zamirajučy ad strachu i kožnuju siekundu azirajučysia, administratar i raskazvaŭ dalej padrabiaznasci, jak jon prabyŭ amal dva dni ŭ kvatery № 50 u jakasci kryvapiŭcy-navodčyka, što ledź nie staŭ pryčynaj smierci findyrektara Rymskaha…

 

U hety čas pryviali findyrektara, jakoha pryviezli ŭ leninhradskim ciahniku. Adnak hety dryžačy ad strachu, psichična chvory pasivieły stary, u jakim ciažka było paznać byłoha findyrektara, nizavošta nie chacieŭ havaryć praŭdu i akazaŭsia vielmi ŭpartym. Rymski pierakonvaŭ, što nijakaj Hieły nie bačyŭ u svaim aknie nočču, hetaksama, jak i Varenuchi, a prosta jamu stała niadobra, i jon nie pamiataje, jak pajechaŭ u Leninhrad. Vidać, i havaryć nie varta, što svajo sviedčannie findyrektar zakončyŭ prośbaju schavać jaho ŭ braniravanaj kamiery.

 

Aniečku aryštavali ŭ toj čas, kali jana sprabavała ŭsunuć kasircy na Arbacie dziesiacidalaravuju papierku. Raskaz Aniečki pra toje, jak z akna na Sadovaj vylatali ludzi i pra padkoŭku, jakuju, jak jana havaryła, padniała, kab addać u milicyju, słuchali ŭvažliva.

 

— Padkoŭka sapraŭdy była załataja i z brylantami? — spytalisia ŭ Aniečki.

 

— Chiba ja brylantaŭ nie viedaju, — adkazała Aniečka.

 

— Ale ž vy havorycie, što daŭ jon vam čyrvoncy?

 

— Chiba ja nie viedaju čyrvoncaŭ, — adkazvała Aniečka.

 

— A jak jany tady ŭ dalary pieratvarylisia?

 

— Ničoha nie viedaju ni pra jakija dalary i nie bačyła ja nijakich dalaraŭ, — viskliva adkazvała Aniečka, — ja maju prava! Mnie dali ŭznaharodu, ja za jaje parkal kuplu… — i paniesła adrazu małacilniu, što nie moža adkazvać za domakiraŭnictva, jakoje razviało na piatym paviersie niačystuju siłu, jakaja žyccia nie daje.

 

Tut sledčy zamachaŭ na Aniečku piarom, tamu što jana ŭžo zusim nadakučyła, napisaŭ joj propusk na zialonaj papiercy, i tady na radasć usim Aniečka vyjšła z pamiaškannia.

 

Potym cuham pajšli ludzi, u tym liku i Mikałaj Ivanavič, tolki što aryštavany z-za durasci svaje žonki, jakaja zajaviła pad ranicu ŭ milicyju, što jaje muž znik. Mikałaj Ivanavič nie vielmi zdziviŭ milicyju, kali pakłaŭ na stol zdzieklivaje pasviedčannie, što čas jon prabaviŭ na bali ŭ satany, i svaimi raskazami, jak jon vaziŭ u pavietry hołuju rabotnicu Marharyty Mikałajeŭny kudyści kupacca da čarciej na raku, i jak pierad hetym zjaviłasia ŭ aknie hołaja Marharyta Mikałajeŭna. Praŭda, tut jon byŭ nie zusim dakładny, naprykład, paličyŭ lepš nie havaryć, što zjaviŭsia ŭ spalniu z vykinutaju saročkaju i što nazvaŭ Natašu Vienieraju. Z jaho słoŭ atrymlivałasia, što Nataša vyvaliłasia z akna, asiadłała jaho i pavałakła z Maskvy…

 

— Vymušany byŭ padparadkavacca hvałtu, — raskazvaŭ Mikałaj Ivanavič i zakončyŭ svaje bajki prośbaju žoncy ničoha nie havaryć. Heta jamu paabiacali.

 

Sviedčannie Mikałaja Ivanaviča dało mahčymasć vysvietlić, što Marharyta Mikałajeŭna i jaje rabotnica Nataša znikli biassledna. Byli pryniaty miery, kab adšukać ich.

 

Hetak sledstvam, jakoje nie spyniałasia ni na chvilinku, i adznačyłasia subotniaja ranica. U horadzie ŭžo błukali sama roznyja čutki, u jakich było tolki kryšku praŭdy, ale jaje padmazvali vializnaju chłusnioju. Havaryli, što byŭ sieans u Varjete, pasla jakoha ŭsie dzvie tysiačy hledačoŭ vyskačyli na vulicu ŭ čym maci naradziła, što nakryli drukarniu falšyvych papierak čaraŭnika na Sadovaj vulicy, što niejkaja šajka vykrała piacioch zahadčykaŭ z siektara vidoviščaŭ, što milicyja ich adrazu ž znajšła, i jašče šmat takoha, što i paŭtarać navat nie chočacca.

 

Tym časam nabližaŭsia poŭdzień, i tady tam, dzie viali sledstva, pačuŭsia zvanok. Z Sadovaje paviedamili, što praklataja kvatera znoŭ padaje prykmiety žyccia. Było skazana, što z siaredziny adčyniali vokny, što čuvać byli huki pijanina i spievy, što bačyli ŭ aknie čornaha kata, jaki siadzieŭ na padakonniku i hreŭsia na soncy.

 

Kala čatyroch hadzin spiakotnym dniom vialikaja kampanija mužčyn, apranutych u cyvilnaje adziennie, vysadziłasia z troch mašyn voddal ad doma № 302-bis na Sadovaj vulicy. Tut hrupa razdzialiłasia na dzvie mienšyja, adna pajšła cieraz dvor prosta ŭ šosty padjezd, a druhaja adčyniła druhija, zvyčajna zabityja dzviery, jakija viali na čorny ŭvachod, i abiedzvie pačali ŭzychodzić pa roznych lesvicach u kvateru № 50.

 

U hety čas Karoŭieŭ i Azazieła, Karoŭieŭ užo ŭ zvyčajnym svaim adzienni, nie ŭ sviatočnym fraku, siadzieli ŭ stałoŭcy ŭ kvatery, kančali sniedać. Vołand, jak i zvyčajna, byŭ u spalni, a dzie byŭ kot — nieviadoma. Ale z kuchni čuŭsia hrukat rondalaŭ, i možna było padumać, što Biehiemot znachodzicca tam i znoŭ, jak i zvyčajna, niešta vytvaraje.

 

— A što heta za kroki na lesvicy? — spytaŭsia Karoŭieŭ, zabaŭlajučysia łyžačkaj u kubačku z čornaju kavaju.

 

— A heta iduć nas aryštoŭvać, — adkazaŭ Azazieła i kulnuŭ kilišačak kańiaku.

 

— A, nu-nu, — adkazaŭ na heta Karoŭieŭ.

 

Tyja, što išli pa lesvicy, byli ŭžo na trecim paviersie. Tam niejkija dva vodapravodčyki ramantavali batareju aciaplennia. Pryjšoŭšyja pierakinulisia z vodapravodčykami šmatznačnymi pozirkami.

 

— Usie doma, — šapnuŭ adzin vodapravodčyk, pahrukvajučy małatkom pa trubie.

 

Tady piaredni adkryta dastaŭ z-pad pały čorny maŭzier, a druhi pobač z im — admyčki. Naohul tyja, chto išoŭ u kvateru, byli jak sled padrychtavany. U dvuch z ich u kišeniach byli tonieńkija šaŭkovyja sietki, jakija lohka razhortvajucca. Jašče ŭ adnaho — arkan, jašče ŭ adnaho — marlevyja maski i ampuły z chłaraformam.

 

Umomant adamknuli pieršyja dzviery ŭ kvateru № 50, i ŭsie apynulisia ŭ piarednim pakoi, a dzviery, jakija hruknuli ŭ kuchni, sviedčyli, što druhaja hrupa pa čornym uvachodzie padyšła svoječasova.

 

Sionnia kali nie poŭnaja ŭdača, to choć častkovaja była vidavočna. Pa ŭsich pakojach imhnienna rassypalisia ludzi i nidzie nikoho nie znajšli, ale zatoje ŭ stałoŭcy znajšli astatki tolki što pakinutaha niedajedzienaha sniadanka, a ŭ hascioŭni na kaminnaj paličcy pobač z kryštalnym zbanam siadzieŭ vializny čorny kot. Jon trymaŭ u svaich łapach prymus.

 

Uvajšoŭšyja ŭ hascioŭniu davoli doŭha moŭčki hladzieli na hetaha kata.

 

— Muhu… sapraŭdy zdorava… — šapnuŭ adzin z pryjšoŭšych.

 

— Ničoha nie parušaju, nikoha nie čapaju, ramantuju prymus, — niadobrazyčliva nadźmuŭsia i pramoviŭ kot, — i jašče pavinien papiaredzić, što kot staražytnaja žyvioła, jakuju nielha čapać.

 

— Vyklučna čystaja rabota, — šapnuŭ adzin z pryšelcaŭ, a druhi pramoviŭ hučna i vyrazna:

 

— Nu, niedatykalny i havoračy kot, kali łaska, siudy!

 

Razharnułasia i ŭzviłasia šaŭkovaja sietka, ale toj, chto kinuŭ jaje, nazdziŭ usim, nie patrapiŭ i zachapiŭ joju tolki zban, jaki sa zvonam upaŭ i pabiŭsia.

 

— Remiz! — kryknuŭ kot. — Ura! — i, adstaviŭšy ŭbok prymus, vychapiŭ z-za spiny braŭninh. Jon imhnienna pryceliŭsia ŭ bližejšaha supracoŭnika, ale ŭ taho raniej, čym kot, paspieŭ strelić, blisnuła ŭ ruce ahniom, i adnačasna sa strełam z maŭziera kot upaŭ uniz hałavoj z kaminnaje palicy na paddohu, kinuŭ prymus i braŭninh.

 

— Usio skončana, — pramoviŭ kot i soładka razlohsia ŭ kryvavaj łužynie, — adydzicie ad mianie na siekundu, dajcie mnie razvitacca z ziamloj. O moj siabra Azazieła! — prastahnaŭ toj, chto sciakaŭ kroŭiu. — Dzie ty? — kot pahladzieŭ patuchłymi vačyma na dzviery ŭ stałoŭku. — Ty nie pryjšoŭ da mianie i nie dapamoh u čas niaroŭnaha boju. Ty kinuŭ biednaha Biehiemota, pramianiaŭ jaho na šklanku — praŭda, vielmi dobraha — kańiaku! Nu što ž, niachaj maja smierć budzie na tabie, a ja pakidaju tabie svoj braŭninh…

 

— Sietku, sietku, sietku, — tryvožna zašaptali navokal.

 

Ale sietka čortviedama čamu začapiłasia ŭ niekaha ŭ kišeni i nie chacieła vyłazić.

 

— Adzinaje, što moža vyratavać smiarotna paranienaha kata, heta hłytok bienzinu, — pramoviŭ kot i, pakul była zaminka, prykłaŭsia da prymusa i napiŭsia bienzinu.

 

Adrazu z-pad vierchniaje levaje łapy pierastała ciačy kroŭ. Kot uschapiŭsia žyvy i badziory, schapiŭ prymus pad pachu, hocnuŭ nazad na kamin, a adtul, abdzirajučy špalery, palez pa scianie i praz dzvie siekundy apynuŭsia vysoka nad pryšelcami, na žaleznym karnizie.

 

Ruki imhnienna ŭčapilisia za hardzinu i abarvali jaje razam z karnizam, i sonca chłynuła ŭ ciomny pakoj. Ale ni žulikavata ačuniały kot, ni prymus nie ŭpali. Kot nie kinuŭ prymusa, umudryŭsia razam z im pieraskočyć na lustru, jakaja visieła pasiarod pakoja.

 

— Lesvicu! — kryknuli ŭnizie.

 

— Vyklikaju na duel! — zakryčaŭ kot, pralatajučy nad hałovami na razhajdanaj lustry.

 

U rukach znoŭ apynuŭsia braŭninh, a prymus jon pryładziŭ na rahu lustry. Kot lataŭ, jak majatnik, i stralaŭ pa pryšelcach. Hrukat skałanuŭ kvateru. Na padłohu pasypalisia askołki z lustry, tresnuła promniami lusterka na kaminie, palacieŭ pyl ad tynkoŭki, zaskakali pa padłozie parožnija hilzy, pałopalisia šyby ŭ voknach, z prastrelenaha prymusa pačało pyrskać bienzinam. Ciapier i havorki nie mahło być, kab zachapić kata žyvym, i pryšelcy trapna i šalona stralali ŭ jaho ŭ adkaz z maŭzieraŭ u hałavu, u žyvot, u hrudzinu, u spinu. Stralanina vyklikała paniku na asfalcie ŭ dvary.

 

Ale praciahvałasia hetaja stralanina nie doŭha i sama saboj zacichła. Sprava ŭ tym, što ni katu, ni apieratyŭnikam jana nie pryniesła nijakaje škody. Nie akazałasia nie tolki zabitych, ale navat i paranienych, usie, u tym liku i kot, byli cełyja. Niechta z pryjšoŭšych, kab pravieryć heta, razoŭ piać streliŭ u hałavu praklataj žyviolinie, i kot bojka adkazaŭ cełaju abojmaju. Jak i raniej, nijakaha efiektu. Kot pahojdvaŭsia na lustry, razmachi jakoje pavoli mienšali, dźmuchaŭ u duła braŭninha i plavaŭ sabie na łapu. U tych, što stajali ŭnizie na dvary, było poŭnaje niedaŭmiennie. Heta byŭ ci nie adziny z vypadkaŭ, kali stralanina nie mieła nijakaha vyniku. Možna było dapuscić, što ŭ kata braŭninh cacačny, ale pra maŭziery apieratyŭnikaŭ hetaha nie skažaš. Pieršaja katovaja rana było nie što inšaje, jak fokus i svinskaje prytvostva, hetak ža, jak i piccio bienzinu.

 

Pasprabavali jašče raz złavić kata. Kinuli arkan, jon začapiŭsia za adzin roh lustry, jana ŭpała. Ad udaru skałanuŭsia ŭvieś dom, ale tołku z hetaha nie było. Prysutnych abdało pyrskami kryštalnych askołkaŭ, a kot pieralacieŭ u pavietry i ŭsieŭsia vysoka pad stołlu naviersie na pazałočanuju lustravuju ramu nad kaminam. Jon nikudy nie zbiraŭsia ŭciakać, naadvarot, siedziačy na ramie, znoŭ pačaŭ havorku.

 

— Ja zusim nie razumieju, — havaryŭ jon zvierchu, — čamu sa mnoju hetak hruba abychodziacca…

 

I hetu havorku pierabiŭ niečakana ciažki hołas, jaki pačuŭsia nieviadoma adkul.

 

— Što adbyvajecca ŭ kvatery? Mnie pieraškadžajuć pracavać.

 

Druhi, niepryjemny i huhniavy hołas adazvaŭsia:

 

— Znoŭ, viadoma, Biehiemot, čort by jaho ŭziaŭ!

 

Treci, traskučy hałasok skazaŭ:

 

— Miesir! Subota. Sonca zachodzić. Nam para.

 

— Prabačcie, nie mahu bolš hutaryć z vami, — skazaŭ kot z lustra, — nam para. — Jon kinuŭ svoj braŭninh i vybiŭ abiedzvie šyby ŭ aknie. Potym linuŭ bienzinu, i hety bienzin sam uspychnuŭ chvalaju až da stoli.

 

Zaharełasia niejak nadzvyčaj chutka i mocna, jak nie byvaje navat i ad bienzinu. Adrazu ž zadymilisia špalery, zakuryłasia hardzina na padłozie, i pačali tleć ramy pabitych voknaŭ. Kot skočyŭ, miaŭknuŭ, pieralacieŭ z lustra na padakonnik i znik z jaho razam sa svaim prymusam. Zvonku pačulisia streły. Čałaviek, jaki siadzieŭ na žaleznaj pažarnaj lesvicy nasuprać juvieliršynych voknaŭ, abstralaŭ kata, kali toj pieralataŭ z padakonnika na padakonnik, kab dabracca da vadasciokavaj truby na rahu doma. Pa hetaj trubie kot uzlacieŭ na dach. Tam jaho biezvynikova abstralała achova pry kominach, i kot rasstaŭ u zachodziačym soncy, jakoje zalivała horad.

 

U kvatery ŭ hety čas zahareŭsia parkiet pad nahami ŭ pryšelcaŭ, i ŭ ahni, na tym samym miescy, dzie valaŭsia prytvaraka paranieny kot, pakazaŭsia trup barona Majhiela z zadranym uhoru padbarodkam i šklanymi vačyma. Vyciahnuć jaho z ahniu ŭžo nie było mahčymasci.

 

Pieraskakvajučy pa haračym parkiecie, zbivajučy ahoń dałoniami z plačej i hrudziej, apieratyŭniki adstupili z kabinieta ŭ piaredni pakoj. Tyja, što byli ŭ spalni i ŭ stałoŭcy, vybiehli praz kalidor. Prybiehli i tyja, što byli na kuchni, kinulisia ŭ piaredniuju. Hascioŭnia ŭžo była poŭnaja dymu i ahniu. Niechta na chadu paspieŭ nabrać numar pažarnaj častki, koratka kinuŭ u słuchaŭku:

 

— Sadovaja, trysta dva-bis!

 

Bolš nielha było zatrymlivacca. Połymia vyrvałasia ŭ piaredni pakoj. Dychać stała ciažka.

 

Jak tolki z voknaŭ u začaravanaj kvatery vybiła pieršyja strumieńčyki dymu, u dvary pačulisia adčajnyja čałaviečyja kryki:

 

— Pažar! Pažar! Harym!

 

Z roznych kvater ludzi pačali kryčać u telefony:

 

— Sadovaja! Sadovaja, trysta dva-bis!

 

U toj čas, kali na Sadovaj pačulisia strašnyja sercu ŭdary i zvon čyrvonych doŭhich mašyn, jakija imčali z usich kancoŭ horada, ludzi, što mitusilisia na dvary, bačyli, jak razam z dymam z akna na piatym paviersie vylecieli try ciomnyja, jak zdałosia, mužčynskija postaci i adna postać hołaje žančyny.

 

Razdziel 28 APOŠNIJA PRYHODY KAROŬIEVA I BIEHIEMOTA

 

Ci sapraŭdy byli tam postaci, ci heta tolki zdałosia ŭražanym ad pierapałochu žycharam niaščasnaha doma na Sadovaj, viadoma, nichto dakładna skazać nie moža. Kali i byli jany, to kudy nakiravalisia, taksama nichto nie viedaje. Dzie jany razyšlisia, my taksama skazać nie možam, ale dzieści praz čverć hadziny pasla pažaru na Sadovaj u lustranych dzviarach Tarhsina na Smalenskim bazary zjaviŭsia vysoki hramadzianin u klatčastym harnitury, a z im vialiki čorny kot.

 

Sprytna nyrajučy miž minakoŭ, hramadzianin adčyniŭ dzviery kramy. Ale tut maleńki, kastlavy i zusim nie hascinny šviejcar paŭstaŭ na darozie i niezadavolena skazaŭ:

 

— Z katami nielha!

 

— Prašu prabačennia, — zasakataŭ vysoki i prykłaŭ vuzłavatuju ruku da vucha, jak hłuchi, — z katami, kažacie? A dzie vy bačycie kata?

 

Šviejcar vytraščyŭ vočy, i było čaho: nijakaha kata la noh u hramadzianina nie akazałasia, a z-za jaho plača ŭžo vysoŭvaŭsia i rvaŭsia ŭ kramu taŭstun u parvanaj šapačcy, sapraŭdy, z tvaru krychu padobny na kata. U rukach u taŭstuna byŭ prymus.

 

Hetaja paračka čamuści nie spadabałasia šviejcaru-mizantropu.

 

— U nas tolki na valutu, — zachrypieŭ jon razzłavana i hladzieŭ z-pad kudłatych, byccam vyjedzienych mołlu brovaŭ.

 

— Darahi moj, — pasypaŭ słovami vysoki i zabliskaŭ pabitym piensne, — a adkul vy viedajecie, što jaje ŭ mianie niama? Pa adzienni miarkujecie? Nikoli nie rabicie hetaha, šanoŭniejšy storaž! Vy pamylicca možacie, i vielmi mocna. Pieračytajcie jašče raz chacia b historyju znakamitaha kalifa Harun-al-Rašyda. Ale zaraz ja adkidaju hetuju historyju ŭbok, a chaču skazać vam, što paskardžusia na vas zahadčyku i raskažu jamu pra vas takoje, što z-za hetaha daviadziecca razvitacca vam sa svajoj słužbaju pamiž lustranymi dzviaryma.

 

— U mianie, mahčyma, poŭny prymus valuty, — uviazaŭsia horača ŭ havorku padobny na kata taŭstun, jaki hetak i piorsia ŭ kramu.

 

A zzadu padpirała razzłavanaja publika. Z nianavisciu i sumnienniem hledziačy na dziŭnuju paračku, šviejcar sastupiŭ z darohi, i našy znajomyja, Karoŭieŭ i Biehiemot, apynulisia ŭ kramie. Tut jany spačatku ahledzielisia navokal, i potym zvonkim hołasam, jaki čuvać było ŭ kožnym zakutku, Karoŭieŭ abjaviŭ:

 

— Cudoŭnaja krama? Vielmi, vielmi dobraja krama!

 

Publika adviarnułasia ad pryłaŭkaŭ i čamuści zdziŭlena pahladzieła na taho, chto havaryŭ, chacia chvalić kramu ŭ jaho byli ŭsie padstavy.

 

Sotni štuk parkalu sama raznastajnaj rasfarboŭki vidać byli na paličnych kletkach. Za imi vysilisia mitkali i šyfon, sukno fračnaje. Kolki bačyć možna było, stajali štabiali karobak z abutkam, i niekalki hramadzianak siadzieli na maleńkich usłončykach z pravaju nahoju ŭ starym tufli, a levaju — u novaj bliskučaj łodačcy, jakoju jany zakłapočana prytupvali na dyvanku. Dzieści ŭhłybini spiavali i hrali patefony.

 

Ale Karoŭieŭ i Biehiemot abminuli ŭsie hetyja spakusy i pakiravali da styku kandytarskaha i hastranamičnaha addziełaŭ. Tut było prastorna, hramadzianie ŭ bieretach i chuscinkach nie napirali na pryłavak, jak u parkalovym addziele.

 

Małoha rostu, zusim kvadratny čałaviek, paholeny da siniavy, u rahavych akularach, u novieńkim kapielušy, nie pakamiečanym i biez padciokaŭ na stužcy, u bezavym palito i łajkavych ryžych palčatkach, stajaŭ la pryłaŭka i niešta ŭładarna myčeŭ. Pradaviec u čystym biełym chałacie i ŭ siniaj šapačcy absłuhoŭvaŭ bezavaha klijenta. Vostrym nažom, padobnym na toj, što Levij ukraŭ u chlebnika, jon zdziraŭ z vilhotnaje ružovaje łasasiny jaje, padobnuju da zmiainaj, sa srebnym vodbliskam, skuru.

 

— I hety addziel cudoŭny, — uračysta adznačyŭ Karoŭieŭ, — i čužaziemiec simpatyčny, — jon zyčliva pakazaŭ palcam na bezavuju spinu.

 

— Nie, Fahot, nie, — zadumiona adkazaŭ Biehiemot, — ty, miły, pamylaješsia. Na tvary ŭ bezavaha džentlmiena, pa-mojmu, niečaha nie chapaje.

 

Bezavaja spina zdryhanułasia, ale, mabyć, vypadkova, bo nie moh viedać čužaziemiec, pra što havaryli pa-rasiejsku Karoŭieŭ i jaho spadarožnik.

 

— Karošy? — stroha pytaŭsia bezavy pakupnik.

 

— Miravaja! — adkazaŭ pradaviec, kakietliva kałupajučy nažom pad skuraju.

 

— Karošy lublu, drenny — nie, — surova havaryŭ čužaziemiec.

 

— Viadoma! — z zachaplenniem adkazvaŭ pradaviec.

 

Tut našy znajomcy adyšli ad čužaziemca z jaho łasasinaju da kraju kandytarskaha pryłaŭka.

 

— Horača sionnia, — skazaŭ Karoŭieŭ maładzieńkaj čyrvanaščokaj pradaŭščycy i nie atrymaŭ nijakaha adkazu. — Pa čym mandaryny? — zapytaŭsia tady ŭ jaje Karoŭieŭ.

 

— Tryccać kapiejek za kiło, — adkazała pradaŭščyca.

 

— Usio kusajecca, — uzdychnuŭ Karoŭieŭ, — ach, ach… — jon krychu padumaŭ i zaprasiŭ svajho spadarožnika: — Ješ, Biehiemot.

 

Taŭstun uziaŭ svoj prymus pad pachu, uchapiŭ vierchni mandaryn z piramidki, zjeŭ jaho adrazu sa škurkaju i ŭziaŭsia za Druhi.

 

Pradaŭščyca žachliva spałochałasia.

 

— Vy zvarjacieli! — zakryčała jana, i čyrvań syšła ŭ jaje z tvaru. — Ček davajcie! Ček! — i vypusciła z ruk cukieračnyja ščypcy.

 

— Dušačka, miłačka, pryhažuńka, — zasipieŭ Karoŭieŭ, navaliŭšysia na pryłavak i padmirhvajučy pradaŭščycy, — nie pry valucie my sionnia… što zrobiš! Ale, klanusia vam, što nastupny raz, i nie pazniej čym u paniadziełak, addam usio najaŭnymi! My ž tut niepadaloku, na Sadovaj, dzie pažar…

 

Biehiemot prahłynuŭ treci mandaryn, sunuŭ łapu ŭ zamysłavataje zbudavannie z šakaładnych plitak, vychapiŭ adnu, nižniuju, z-za čaho ŭsio zbudavannie ŭpała, i prahłynuŭ šakaładku razam z abhortkaju.

 

Pradaŭcy ŭ rybnym addziele niby akamianieli sa svaimi nažami ŭ rukach, bezavy čužaziemiec zaviarnuŭsia da rabaŭnikoŭ, i vysvietliłasia, što Biehiemot byŭ niespraviadlivy: u bezavaha nie nie chapała niečaha na tvary, a, naadvarot, chutčej było lišniaje — abvisłyja ščoki i mituslivyja vočki.

 

Pradaŭščyca ŭžo pažaŭcieła z tvaru i pranizliva zakryčała na ŭsiu kramu:

 

— Pałosič! Pałosič!

 

Publika z parkalovaha addzieła rušyła na hety kryk, a Biehiemot adyšoŭ ad kandytarskaje spakusy i sunuŭ łapu ŭ bočku z nadpisam: „Sieladziec kierčanski asablivy”, dastaŭ paru sieladcoŭ i prakaŭtnuŭ ich, tolki chvasty vyplunuŭ.

 

— Pałosič! — paŭtaryŭsia adčajny kryk z-za kandytarskaha pryłaŭka, a z-za rybnaha pryłaŭka hyrknuŭ pradaviec u espańiołcy:

 

— Što ž ty, had, robiš?!

 

Paviel Vosipavič užo spiašaŭsia na miesca zdarennia. Heta byŭ salidny z vyhladu mužčyna ŭ čystym biełym chałacie, jak chirurh, i z ałoŭkam, jaki tyrčaŭ z kišeńki. Paviel Vosipavič, vidać, čałaviek byŭ spraktykavany. Kali na biahu ŭhledzieŭ u rocie ŭ Biehiemota chvost treciaha sieladca, jon imhnienna acaniŭ stanovišča, usio zrazumieŭ, nie pačynajučy z nachabami nijakaje havorki, machnuŭ rukoj udalečyniu i skamandavaŭ:

 

— Sviščy!

 

Na roh Smalenskaje vylecieŭ šviejcar z lustranych dzviarej i zaliŭsia złaviesnym svistam. Publika pačała akružać niahodnikaŭ, i tady ŭ spravu ŭmiašaŭsia Karoŭieŭ.

 

— Hramadzianie! — tonkim dryhotkim hołasam zakryčaŭ jon. — Dy što ž heta robicca? Aś? Dazvolcie ŭ vas zapytać! Biedny čałaviek, — Karoŭieŭ padpusciŭ žalu ŭ hołas i pakazaŭ na Biehiemota, jaki płaksiva skryviŭsia, — biedny čałaviek ceły dzień ramantuje prymusy: jon zhaładaŭ… a valutu adkul jamu ŭziać?

 

Paviel Vosipavič, zvyčajna strymany i spakojny, kryknuŭ surova:

 

— Ty pierastań! — i machnuŭ udalečyniu nieciarpliva.

 

Tady svistok u dzviarach zaliŭsia jašče viesialej.

 

Ale Karoŭieva nie zbiantežyła ŭmiašannie Paŭła Vosipaviča, jon praciahvaŭ:

 

— Adkul? — pytajusia ja va ŭsich! Jon zmučany ad hoładu i ad smahi! Jamu horača. Nu ŭziaŭ, biadak, pasprabavać mandaryn na try kapiejki. I voś jany ŭžo sviščuć, jak sałaŭi viasnoj u lesie, turbujuć milicyju, adryvajuć jaje ad spravy. A jamu možna? Ha? — i tut Karoŭieŭ pakazaŭ na bezavaha taŭstuna, i ŭ taho na tvary prastupiła mocnaja tryvoha. — Chto jon taki? Ha? Adkul jon pryjechaŭ? Čaho? Nam sumna było biez jaho? Zaprašali my jaho, ci što? Viadoma, — sarkastyčna kryviŭ rot i kryčaŭ, jak tolki moh, były rehient, — jon, bačycie, u bezavym sviatočnym harnitury, ad łasasiny až raspuch, napchany valutaj, a nam, nam?! Kryŭdna mnie! Kryŭdna! Kryŭdna! — roŭ Karoŭieŭ, jak šafier kaliści na viasiełli.

 

Usia hetaja durnaja, nietaktoŭnaja i, mabyć, palityčna škodnaja pramova prymusiła hnieŭna ŭzdryhvać Paŭła Vosipaviča, ale, jak heta ni dziŭna, pa vačach prysutnych było zaŭvažna, što ŭ vielmi mnohich ludziej jana znachodzić razumiennie. A kali Biehiemot, prytuliŭšy brudny padrany rukaŭ da vačej, trahična ŭskliknuŭ:

 

— Dziakuj, darahi tavaryš, zastupiŭsia za biednaha! — zdaryŭsia cud. Prystojny cichieńki dziadok, apranuty biedna, ale čysta, jaki kuplaŭ try mindalnyja pirožnyja ŭ kandytarskim addziele, raptam pieramianiŭsia. Vočy jaho ŭspychnuli bajavym ahniom, jon pačyrvanieŭ, kinuŭ kulok z pirožnymi na padłohu i kryknuŭ:

 

— Praŭda! — dziciačym tonieńkim hołasam.

 

Potym jon schapiŭ padnos, skinuŭ z jaho astatki razburanaj Biehiemotam šakaładnaj ejfielevaj viežy, uzmachnuŭ im, levaj rukoj sarvaŭ z čužaziemca kapialuš, a pravaj udaryŭ pa łysaj hałavie. Pačuŭsia huk, jak byccam z hruzavika skidajuć dołu listavoje žaleza. Taŭstun pabialeŭ, adchisnuŭsia nazad i sieŭ u bočku z kierčynskimi sieladcami, vybiŭ z-pad siabie fantan loku. Adbyŭsia adnačasna i druhi cud. Čužaziemiec, jak tolki pravaliŭsia ŭ bočku, na čystaj rasiejskaj movie biez usiakaha akcentu zakryčaŭ:

 

— Zabivajuć! Milicyja! Mianie bandyty zabivajuć! — jon, mabyć, ad pierapudu raptoŭna avałodaŭ da hetaha času nieviadomaju movaju.

 

Tady spyniŭsia šviejcaraŭ svist, u natoŭpie ŭschvalavanych pakupnikoŭ zamilhali, nabližajučysia, dva milicejskija šlemy. Ale škodny Biehiemot, niby z balei ŭ łazni na pałok, linuŭ z prymusa bienzinam na kandytarski pryłavak, i jon uspychnuŭ sam. Połymia šuhanuła ŭhoru i pabiehła ŭzdoŭž pryłaŭka, zžyrajučy pa darozie pryhožyja papiarovyja stužki na košykach z sadavinaju. Pradaŭščycy z piskam kinulisia ŭciakać z-za pryłaŭkaŭ, i ledź tolki vyskačyli z-za jaho, uspychnuli na voknach štory i na padłozie zahareŭsia bienzin. Publika adrazu ŭzniała adčajny kryk, šarachnułasia nazad z kandytarskaha, zniesła niepatrebnaha Paŭła Vosipaviča, a z-za rybnaha na svaich pryhožańkich nožkach cuham uciakali da čornaha vychadu pradaŭščycy. Bezavy hramadzianin ledźvie vyłupiŭsia z bočki, uvieś u slizkim loku, pieravaliŭsia cieraz siomhu na pryłaŭku i padaŭsia sledam. Zazvinieła i pasypałasia škło ŭ dzviarach, vydušanaje natoŭpam, a abodva niahodniki — i Karoŭieŭ, i Biehiemot — kudyści znikli, a kudy — nielha było zrazumieć. Potym užo prysutnyja na pačatku pažara ŭ Tarhsinie na Smalenskim raskazvali, što byccam abodva chulihany ŭzlacieli pad stol i tam niby łopnuli, jak dziciačyja pavietranyja šary. Heta, viadoma, vielmi sumnicielna, ale čaho nie viedajem, taho nie viedajem.

 

A viedajem my, što roŭna praz chvilinu pasla zdarennia na Smalenskim i Biehiemot, i Karoŭieŭ užo apynulisia na chodnikach bulvara jakraz la doma hrybajedaŭskaj ciotki. Karoŭieŭ spyniŭsia la rašotki i zahavaryŭ:

 

— Ha! Dy heta ž piśmiennicki dom! Viedaješ, Biehiemot, ja mnoha cikavaha i dobraha čuŭ pra jaho. Zviarni ŭvahu, moj siabra, na hety dom. Pryjemna dumać, što pad hetym dacham chavajecca i spieje cełaja prorva talentaŭ.

 

— Jak ananasy ŭ aranžarejach, — skazaŭ Biehiemot i, kab lepiej palubavacca na kremavy dom z kałonami, staŭ na bietonny padmurak aharodžy.

 

— Praŭdu kažaš, — zhadziŭsia sa svaim nierazumnym spadarožnikam Karoŭieŭ, — i až soładka-žudasna robicca pad sercam, kali dumaješ pra toje, što ŭ hetym domie zaraz spieje budučy aŭtar „Don-Kichota”, albo „Faŭsta”, albo, čort mianie zabiary, „Miortvych dušaŭ”! Ha?

 

— Až strašna padumać, — pacvierdziŭ Biehiemot.

 

— Aha, dziŭnych rečaŭ možna čakać z parnikoŭ hetaha doma, jaki abjadnaŭ pad svaim kryłom niekalki tysiač samaachviarnych, što vyrašyli addać biez astatku žyccio słuženniu Mielpamienie, Polihimnii i Talii. Ty ŭiaŭlaješ, jaki šum pačniecca, kali chto-niebudź z ich dla pačatku padoryć publicy „Revizora” albo „Jaŭhienija Aniehina”!

 

— Zaprasta moža być, — pacvierdziŭ Biehiemot.

 

— Sapraŭdy, — praciahvaŭ Karoŭieŭ i zakłapočana padniaŭ palec, — ale! Ale, havaru ja heta i paŭtaraju — ale! Kali na hetyja dalikatnyja ciapličnyja rasliny nie napadzie jaki-niebudź mikraarhanizm, nie padtočyć im korań, i jany nie zahnijucca! A heta zdarajecca z ananasami! Aj-ia-iaj, jak zdarajecca!

 

— Darečy, — pacikaviŭsia Biehiemot i ŭsunuŭ svaju kruhłuju hałavu praz dzirku ŭ kavanaj aharodžy, — što heta jany robiać na vierandzie?

 

— Abiedajuć, — rastłumačyŭ Karoŭieŭ, — dadam jašče, moj miły, što tut niadrennaja i davoli tannaja restaracyja. A ja miž tym, jak i kožny turyst pierad dalokim padarožžam, maju vialikaje žadannie padjesci i vypić vialiki ledziany kufal piva.

 

— I ja taksama, — adkazaŭ Biehiemot, i abodva niahodniki rušyli pa sciažyncy pad lipami prosta da vierandy restaracyi, jakaja nie pradčuvała biady.

 

Biełatvaraja i sumnaja hramadzianka ŭ biełych škarpetkach i biełym biereciku z chvoscikam siadzieła na vienskim kresle tam, dzie ŭ zielaninie trylaža byŭ zrobleny ŭvachod na vierandu. Pierad joj na zvyčajnym kantorskim stale lažała kantorskaja kniha, u jakuju hramadzianka, nieviadoma navošta, zapisvała tych, chto zachodziŭ u restaracyju. Mienavita hetaja hramadzianka i spyniła Karoŭieva i Biehiemota.

 

— Vašy pasviedčanni? — jana zdziŭlena hladzieła na piensne Karoŭieva, a taksama na prymus i na parvany Biehiemotaŭ łokać.

 

— Tysiaču razoŭ vybačajcie, jakoje pasviedčannie? — spytaŭsia Karoŭieŭ zdziŭlena.

 

— Vy — piśmienniki? — u svaju čarhu zapytałasia hramadzianka.

 

— Niesumnienna, — z honaram adkazaŭ Karoŭieŭ.

 

— Vašy pasviedčanni? — paŭtaryła hramadzianka.

 

— Krasunia ty maja, — pačaŭ piaščotna Karoŭieŭ.

 

— Ja vam nie krasunia, — pierapyniła jaho hramadzianka.

 

— A jak škada, — rasčaravana skazaŭ Karoŭieŭ i praciahvaŭ: — Nu, kali vy nie chočacie być krasuniaj, a heta było b pryjemna, možacie i nie być. Ale voś što, kab pierakanacca, što Dastajeŭski piśmiennik, treba ŭ jaho patrabavać pasviedčannie? Dy vaźmicie na vybar staronačak piać z luboha ramana, i vy biez pasviedčannia pierakanajeciesia, što jon piśmiennik. Dy ja dumaju, što pasviedčannia ŭ jaho nikoli i nie było! A ty jak dumaješ? — zviarnuŭsia Karoŭieŭ da Biehiemota.

 

— Mahu ŭ zakład pajsci, što nie było, — adkazaŭ toj, pastaviŭ prymus pobač z knihaj i vycier pot na zakuranym iłbie.

 

— Vy — nie Dastajeŭski, — skazała hramadzianka, jakuju zbivaŭ Karoŭieŭ z pantałyku.

 

— Nu, jak skazać, jak skazać, — adkazaŭ toj.

 

— Dastajeŭski pamior, — skazała hramadzianka, ale niejak niaŭpeŭniena.

 

— Pratestuju! — horača ŭskliknuŭ Biehiemot. — Dastajeŭski niesmiarotny!

 

— Vašy pasviedčanni, hramadzianie, — skazała hramadzianka.

 

— Zlitujciesia, heta, urešcie, smiešna, — nie zdavaŭsia Karoŭieŭ, — dy nie pasviedčannie vyznačaje piśmiennika, a toje, što im napisana! Adkul vy viedajecie, jakija zadumy rajacca ŭ majoj hałavie? Albo ŭ hetaj hałavie? — jon pakazaŭ na Biehiemotavu hałavu, z jakoj toj adrazu zniaŭ šapačku, kab hramadzianka lepš razhledzieła jaje.

 

— Prapuscicie, hramadzianie, — užo razzłavana skazała jana.

 

Karoŭieŭ i Biehiemot sastupili ŭbok i prapuscili niejkaha piśmiennika ŭ šerym harnitury, u letniaj, biez halštuka, kašuli, bieły kaŭnier jakoje šyroka lažaŭ pavierch kaŭniara pinžaka, z hazietaju pad pachaj. Piśmiennik pryvietna kiŭnuŭ hramadziancy, na chadu pastaviŭ u padsunutuju jamu knihu niejki značok i pajšoŭ na vierandu.

 

— Škada, nie nam, nie nam, — sumna zahavaryŭ Karoŭieŭ, — a jamu budzie ledziany kufal piva, pra jaki my, biednyja padarožniki, hetak maryli z taboj. Stanovišča našaje sumnaje i biazvychadnaje, i ja nie viedaju, što nam rabić.

 

Biehiemot horka razvioŭ rukami, nadzieŭ šapačku na kruhłuju hałavu, husta abrosłuju vałasami, vielmi padobnymi na kašečuju poŭsć. I ŭ hety momant niamocny, ale ŭładny hołas prahučaŭ nad hałavoju ŭ hramadzianki:

 

— Prapuscicie, Sofja Paŭłaŭna.

 

Hramadzianka z knihaju zdziviłasia; skroź zielaninu trylaža ŭznikła biełaja fračnaja hrudzina i barodka klinkom. Čałaviek pryvietna hladzieŭ na dvuch padazronych abarvancaŭ i, navat bolej, žestam zaprašaŭ ich. Aŭtarytet Arčybalda Arčybaldaviča byŭ reč pradmietnaja ŭ restaracyi, jakoj jon zahadvaŭ, i Sofja Paŭłaŭna pakorliva spytałasia ŭ Karoŭieva:

 

— Jak vaša prozvišča?

 

— Panajeŭ, — vietliva adkazaŭ toj.

 

Hramadzianka zapisała prozvišča i zapytalna pahladzieła na Biehiemota.

 

— Skabičeŭski, — prapiščaŭ toj i čamuści pakazaŭ na svoj prymus.

 

Sofja Paŭłaŭna zapisała heta i padsunuła knihu naviedvalnikam, kab jany raspisalisia. Karoŭieŭ nasuprać prozvišča „Panajeŭ” napisaŭ „Skabičeŭski”, a Biehiemot suprać Skabičeŭskaha napisaŭ „Panajeŭ”.

 

Arčybald Arčybaldavič, nazdziŭ Sofj Paŭłaŭnie, z pryjaznaju ŭsmieškaju pavioŭ hasciej za lepšy stolik u supraćlehłym kancy vierandy, tudy, dzie byŭ sama husty cień, da stolika, pobač z jakim viesieła zziała sonca ŭ adnym z trylažnych prarezaŭ u zielaninie. Sofja Paŭłaŭna zdziŭlena mirhała, doŭha razhladała dziŭnyja zapisy, jakija zrabili niečakanyja naviedvalniki ŭ knizie.

 

Aficyjantaŭ Arčybald Arčybaldavič zdziviŭ nie mieniej, čym Sofju Paŭłaŭnu. Jon sam adsunuŭ kresła ad stolika, zaprasiŭ Karoŭieva siesci, mirhaŭ adnamu, štości šaptaŭ druhomu, i dva aficyjanty zamitusilisia vakol novych hasciej, adzin z jakich svoj prymus pastaviŭ pobač z paryžełym čaravikam na padłohu.

 

Adrazu znik sa stolika stary nastolnik u žoŭtych plamach, u pavietry, pachrumstvajučy kruchmałam, uzlacieŭ, bialejšy za bieduinski burnus, druhi, a Arčybald Arčybaldavič užo šaptaŭ cicha, ale vyrazna, u samaje vucha Karoŭievu:

 

— Čym budziem častavacca? Bałyčok josć spiecyjalny… z architektarskaha zjezda ŭrvaŭ…

 

— E-e… vy dajcie nam naohul zakusačku… e… — dabradušna pramarmytaŭ Karoŭieŭ i adkinuŭsia na kresła.

 

— Razumieju, — zapluščyŭ vočy i šmatznačna adkazaŭ Arčybald Arčybaldavič.

 

Aficyjanty, kali ŭbačyli, jak abychodzicca z sumnicielnymi naviedvalnikami šef restaracyi, užo biez usiakaha sumniennia ŭzialisia za spravu. Adzin padavaŭ zapałku Biehiemotu, jaki dastaŭ z kišeni niedakurak i sunuŭ jaho ŭ rot, druhi padlacieŭ sa zvonam zialonaha škła i pastaviŭ pobač z pryborami kielichi, łafitniki i tonieńkija kielichi, z jakich hetak dobra pić pad tentam narzan… nie, zabiahajučy napierad, skažam: piŭsia narzan pad tentam niezabyŭnaje hrybajedaŭskaje vierandy.

 

— Filejkaju z rabčykaŭ mahu pačastavać, — muzyčna murkaŭ Arčybald Arčybaldavič.

 

Hosć u pabitym piensne całkam adobryŭ prapanovy kamandzira bryha i dobra hladzieŭ na jaho praz niepatrebnaje škielca.

 

Bieletryst Pietrakoŭ-Suchaviej z žonkaju, jakija abiedali za susiednim stolikam i dajadali eskałop, z ułascivaj piśmiennikam naziralnasciu, zaŭvažyŭ pasłužlivasć Arčybalda Arčybaldaviča i nadta zdziviŭsia. A jaho žonka, davoli pavažnaja pani, navat pryraŭnavała pirata da Karoŭieva i łyžačkaj pahrukała… — što ž heta takoje, nas zatrymlivajuć… čas marožanaje padavać! U čym sprava?

 

Adnak Arčybald Arčybaldavič padaravaŭ Pietrakovaj čaroŭnuju ŭsmiešku, nakiravaŭ da jaje aficyjanta, a sam nie pakidaŭ darahich hasciej. Oj, razumny byŭ Arčybald Arčybaldavič! A naziralny nie mieniej, čym piśmienniki. Arčybald Arčybaldavič viedaŭ pra sieans u Varjete i pra šmat inšych vypadkaŭ za hetyja dni čuŭ, ale, u adrozniennie ad inšych, paŭz vušy nie prapuskaŭ ni słova „klatčasty”, ni słova „kot”. Arčybald Arčybaldavič adrazu zdahadaŭsia, chto jaho naviedvalniki. A kali zdahadaŭsia, to, viadoma, svarycca z imi nie zachacieŭ. A Sofja Paŭłaŭna — voś tabie maješ! Heta treba dadumacca, nie puskać hetych dvuch na vierandu! Chacia što z jaje voźmieš.

 

Pietrakova pahardliva tyckała łyžačkaju ŭ raskisłaje marožanaje, niezadavolena hladzieła, jak stolik pierad niejkimi dvuma prydurkami, niby ŭ kazcy, abrastaje ježaju. Da blasku pamytaje liscie sałaty ŭžo tyrčeła z vazy sa sviežaju ikroju… imhniennie — i zjaviłasia na znarok padsunutym susiednim stoliku zapaciełaje srebnaje viadzierca…

 

Tolki pasla taho jak pierakanaŭsia, što ŭsio zroblena jak maje być, tolki pasla taho jak u aficyjantavych rukach prylacieła nakrytaja patelnia, u jakoj niešta vurkatała, Arčybald Arčybaldavič dazvoliŭ sabie pakinuć dvuch zahadkavych naviedvalnikaŭ dy i to šapnuŭ im:

 

— Prabačcie, na chvilinku! Sam prakantraluju filejčyki.

 

Ion palacieŭ ad stolika i znik va ŭnutranym uvachodzie ŭ restaracyju. Kali b jaki-niebudź naziralnik dalej prasačyŭ, što robić Arčybald Arčybaldavič, to heta zdałosia b jamu zahadkavym.

 

Šef nakiravaŭsia zusim nie na kuchniu nazirać, jak hatujuć filejčyki, a ŭ restaracyjnuju kładoŭku. Jon adamknuŭ jaje svaim klučom, zamknuŭsia, dastaŭ sa skryni z ildom asciarožna, kab nie zabrudzić manžety, dva ładnyja bałyki, zapakavaŭ ich u hazietnuju papieru, akuratna pieraviazaŭ viarovačkaj i pakłaŭ. Potym u susiednim pakoi pravieryŭ, ci na miescy jaho letniaje palito na šaŭkovaj padkładcy i kapialuš, i tolki pasla hetaha pajšoŭ na kuchniu, dzie kuchar staranna hatavaŭ abiacanyja hasciam filejki.

 

Treba skazać, što dziŭnaha i zahadkavaha ŭ dziejanniach Arčybalda Arčybaldaviča zusim nie było, i dziŭnymi dziejanniami ich moh nazvać tolki paviarchoŭny naziralnik. Učynki Arčybalda Arčybaldaviča łahična vyciakali z papiaredniaha. Viedannie apošnich padziej, a hałoŭnym čynam fienamienalnaje čuccio Arčybalda Arčybaldaviča padkazvali šefu hrybajedaŭskaj restaracyi, što abied jaho naviedvalnikaŭ budzie choć i bahaty i raskošny, ale davoli karotki. I čuccio, jakoje nie padmanvała byłoha flibusćiera, nie padviało i na hety raz.

 

U toj čas, kali Karoŭieŭ i Biehiemot čokalisia druhi raz kiliškami cudoŭnaje chałodnaje maskoŭskaje dvojčy ačyščanaje harełki, zjaviŭsia na vierandzie potny i ŭschvalavany Boba Kandałupski, viadomy ŭ Maskvie svaim usioznajstvam, i adrazu ž prysieŭ da Pietrakovych. Boba pakłaŭ svoj pulchny partfiel na stolik, adrazu ž usunuŭ huby ŭ vucha Pietrakovu i zašaptaŭ niešta spakuslivaje. Pani Pietrakova sama pamirała ad cikaŭnasci i padstaviła svajo vucha da maslenych Bobavych hub. A toj zredku aziraŭsia, jak złodziej, i šaptaŭ, šaptaŭ, možna było pačuć tolki asobnyja słovy:

 

— Klanusia boham! Na Sadovaj, na Sadovaj, — Boba zahavaryŭ jašče cišej: — Nie biaruć kuli! Kuli… kuli… bienzin… pažar… kuli…

 

— Voś by hetych chłusoŭ, jakija raznosiać plotki, — aburanaja, macniej, čym chaciełasia b Bobu, zahudzieła svaim kantraltavym hołasam pani Pietrakova, — voś im treba było b rastłumačyć! Ale ničoha, ich pastaviać na svajo miesca! Jakija škodnyja plotki!

 

— Jakija plotki, Antanida Parfirjeŭna! — uskliknuŭ zasmučany niedavieram žonki piśmiennika Boba i znoŭ zasvistaŭ: — Havaru vam, kuli nie biaruć… A ciapier pažar… Jany ŭ pavietry… u pavietry, — Boba šypieŭ i nie padazravaŭ, što tyja, pra kaho jon raskazvaje, siadziać pobač z im i majuć asałodu ad jaho svistu.

 

Chacia hetaja asałoda chutka skončyłasia. Z unutranaha restaracyjnaha ŭvachodu na vierandu imkliva vyjšli troje mužčyn, tuha padpiarazanyja ramianiami, u krahach i z revalvierami ŭ rukach. Piaredni kryknuŭ zvonka i strašna:

 

— Ni z miesca! — I jany adrazu ž pačali stralać pa vierandzie, celačysia ŭ hałavu Karoŭievu i Biehiemotu. Tyja, pa kim stralali, adrazu ž rastali ŭ pavietry, a z prymusa ŭdaryŭ ahniavy słup prosta ŭ tent. Nibyta pašča z čornymi krajami zjaviłasia ŭ tencie i pačała raspaŭzacca va ŭsie baki. Ahoń praskočyŭ praz jaje i pačaŭ padymacca da samaha dachu hrybajedaŭskaha doma. Papki z papierami, jakija lažali na aknie na druhim paviersie ŭ redakcyi, raptam uspychnuli, sledam zaniałasia štora, i tut ahoń zahudzieŭ, niby jaho razdzimali, słupami pajšoŭ unutr ciotčynaha doma.

 

Praz niekalki siekund pa asfaltavych darožkach, jakija viali da čyhunnaje rašotki na bulvary, adkul u sieradu viečaram pryjšoŭ nikim nie zrazumieły Ivanka, ciapier biehli niedaabiedaŭšyja piśmienniki, aficyjanty, Sofja Paŭłaŭna, Boba, Pietrakova, Pietrakoŭ.

 

Arčybald Arčybaldavič nikudy nie spiašaŭsia i nie ŭciakaŭ, jon zaraniej vyjšaŭ praz bakavy ŭvachod i, jak kapitan, jaki pavinien pakidać karabiel apošnim, stajaŭ spakojna ŭ letnim palito z šaŭkovaju padkładkaju, z dvuma bałykovymi biarviencami pad pachaj.

 

Razdziel 29 LOS MAJSTRA I MARHARYTY VYZNAČANY

 

Pierad zachodam sonca vysoka nad horadam na muravanaj terasie adnaho z sama pryhožych u Maskvie budynkaŭ, pabudavanaha amal paŭtary tysiačy hadoŭ nazad, znachodzilisia dvoje: Vołand i Azazieła. Ich nie było vidać znizu, z vulicy, bo ich zasłaniała ad čužoha voka balustrada z hipsavymi vazami i hipsavymi kvietkami. A im horad byŭ vidać uvieś da krajoŭ.

 

Vołand siadzieŭ na składnoj taburetcy, apranuty ŭ svaju čornuju sutanu. Jaho doŭhaja šyrokaja špaha była ŭvatknuta miž dzviuch plit terasy viertykalna, tak što atrymaŭsia soniečny hadzinnik. Cień ad špahi niaŭmolna doŭžyŭsia, padpaŭzaŭ da čornych tuflaŭ na nahach u satany. Vołand padpior vostry padbarodak kułakom, sahnuŭsia na taburetcy, padkłaŭ adnu nahu pad siabie i nieadryŭna hladzieŭ na nieabdymnaje zboryšča pałacaŭ, vializnych damoŭ i maleńkich, asudžanych na znos budynin.

 

Azazieła byŭ nie ŭ sučasnym ubory, biez pinžaka, kaciałka, łakiravanych tuflaŭ; apranuty ŭ čornaje, jak i Vołand, jon nieruchoma stajaŭ niepadaloku ad svajho vaładara, hetak, jak i jon, nie advodziŭ vačej ad horada.

 

Vołand zahavaryŭ:

 

— Jaki cikavy horad, ci nie praŭda?

 

Azazieła pavarušyŭsia i adkazaŭ z pavahaju:

 

— Miesir, mnie bolej padabajecca Rym.

 

— Nu, heta ŭ kaho jaki hust, — adkazaŭ Vołand.

 

Praz niejki čas znoŭ pačuŭsia jaho hołas:

 

— A čaho hety dym tam na bulvary?

 

— Heta haryć Hrybajedaŭ, — adkazaŭ Azazieła.

 

— Treba dumać, što hetaja nierazłučnaja paračka Karoŭieŭ i Biehiemot pabyli tam?

 

— U hetym niama nijakaha sumniennia, miesir.

 

Znoŭ nastała maŭčannie, abodva z terasy hladzieli, jak u voknach, jakija vychodzili na zachad, na vierchnich pavierchach uspychvała adlustravannie razłamanaha sonca. Vołandava voka hareła hetaksama, jak adno z voknaŭ, što vychodziła na zachad, chacia Vołand siadzieŭ plačyma da sonca.

 

Ale tut štości prymusiła Vołanda zaviarnucca ad horada i zviarnuć uvahu na kruhłuju viežu, jakaja była ŭ jaho za plačyma na dachu. Sa sciany jaje vyjšaŭ abarvany, vypackany ŭ hlinu panury čałaviek u chitonie, u samarobnych sandalach, čornabarody.

 

— Vo! — uskliknuŭ Vołand i nasmiešliva pahladzieŭ na pryšelca. — Mieniej za ŭsio možna było čakać ciabie tut! Ty čaho zjaviŭsia niezaprošany, ale čakany hosć?

 

— Ja da ciabie, duch zła i vaładar cieniaŭ, — adkazaŭ pryšelec i z-pad iłba varoža pahladzieŭ na Vołanda.

 

— Kali ty da mianie, to čamu nie vitaješsia, były zborščyk padatkaŭ? — zahavaryŭ Vołand.

 

— Tamu što ja nie chaču, kab tabie zdaroviłasia, — z vyklikam adkazaŭ pryšelec.

 

— Tabie z hetym daviadziecca zmirycca, — zapiarečyŭ Vołand, i ŭsmieška skryviła jaho rot, — nie ŭspieŭ ty zjavicca, jak užo lapnuŭ hłupstva, i ja tabie skažu, u čym jano, — u tvajoj intanacyi. Ty havoryš hetak, byccam nie pryznaješ cieniaŭ, a taksama zła. A ty, budź łaskavy, padumaj, što rabiła b tvajo dabro, kab nie było zła, i jak by vyhladała ziamla, kab z jaje znikli cieni? Cieni atrymlivajucca ad pradmietaŭ i ad ludziej. Voś cień ad majoj špahi. Ale byvajuć cieni ad dreŭ i ad žyvych istot. Ci nie chočaš ty abadrać uvieś ziamny šar, zniesci z jaho ŭsie drevy i ŭsio žyvoje z-za tvaje fantazii mieć hoły sviet? Ty durny.

 

— Ja nie budu z taboj spračacca, stary safist, — adkazaŭ Levij Maciej.

 

— Ty i nie možaš sa mnoj spračacca, tamu što ja skazaŭ užo: ty durny, — adkazaŭ Vołand i spytaŭsia: — Nu, havary koratka, nie stamlaj mianie, čaho ty chočaš?

 

— Jon prysłaŭ mianie.

 

— Što jon zahadaŭ pieradać tabie, rab?

 

— Ja nie rab, — jašče bolš zazłavaŭ Levij Maciej, — ja jaho vučań.

 

— My havorym z taboju na roznych movach, jak zaŭsiody, — adazvaŭsia Vołand, — ale rečy, pra jakija my havorym, ad hetaha nie mianiajucca. Nu?..

 

— Jon pračytaŭ stvoranaje majstram, — zahavaryŭ Levij Maciej, — i prasiŭ ciabie, kab ty zabraŭ z saboju majstra i ŭznaharodziŭ jaho spakojem. Niaŭžo tabie heta ciažka zrabić, duch zła?

 

— Mnie ničoha nie ciažka zrabić, — adkazaŭ Vołand, — i tabie heta dobra viadoma. — Jon pamaŭčaŭ i dadaŭ: — A čamu ž vy nie bieracie jaho da siabie, da sviatła?

 

— Jon nie zasłužyŭ sviatła, jon zasłužyŭ spakoj, — žurbotnym hołasam skazaŭ Levij.

 

— Pieradaj, što budzie zroblena, — adkazaŭ Vołand i dadaŭ, pry hetym voka jaho zaharełasia: — I pakiń mianie terminova.

 

— Jon prosić, kab tuju, što kachała jaho i pakutavała z-za jaho, vy zabrali taksama, — upieršyniu Levij pahladzieŭ na Vołanda ŭmolna.

 

— Biez ciabie my nijak nie zdahadalisia b pra heta. Idzi.

 

Levij Maciej znik adrazu pasla hetaha, a Vołand paklikaŭ Azaziełu i zahadaŭ:

 

— Laci da ich i ŭsio ŭładź.

 

Azazieła pakinuŭ terasu, i Vołand zastaŭsia adzin. Adnak być jamu adnamu doŭha nie daviałosia. Pačuŭsia tupat pa plitach na terasie i ažyŭlenaja havorka, i pierad Vołandam zjavilisia Karoŭieŭ i Biehiemot. Ciapier prymusa ŭ taŭstuna nie było, nahružany jon byŭ inšymi pradmietami. Pad pachaju ŭ jaho byŭ nievialiki piejzažyk u załatoj ramie, na ruce visieŭ kucharski, napałovu zhareły chałat, a ŭ druhoj ruce jon trymaŭ cełuju siomhu sa skuraju i chvastom. Ad Karoŭieva i Biehiemota patychała harełym, Biehiemotava morda była ŭ sažy, a šapačka napałovu abhareła.

 

— Salut, miesir! — kryknuła nieŭhamonnaja paračka, i Biehiemot zamachaŭ siomhaju.

 

— Jakija pryhažuny, — skazaŭ Vołand.

 

— Miesir, ujaŭlajecie, mianie paličyli maradzioram, — radasna i ŭzbudžana zakryčaŭ Biehiemot.

 

— Kali mierkavać pa pryniesienym taboju, — adkazaŭ Vołand i pahladzieŭ na łandšafcik, — ty i josć maradzior.

 

— Paviercie, miesir… — pačaŭ zadušeŭna Biehiemot.

 

— Nie pavieru, — koratka adkazaŭ Vołand.

 

— Miesir, klanusia, ja hieraična sprabavaŭ vyratavać što tolki možna było, i voś ŭsio, što ŭdałosia advajavać.

 

— Ty lepš skažy, čamu zahareŭsia Hrybajedaŭ? — spytaŭsia Vołand.

 

Abodva, Karoŭieŭ i Biehiemot, razviali rukami, padniali vočy ŭ nieba, a Biehiemot zakryčaŭ:

 

— Nie razumieju! Siadzieli mirna, zusim cicha, abiedali…

 

— I raptam — trach, trach! — padchapiŭ Karoŭieŭ. — Streły! Ašalełyja ad strachu, my z Biehiemotam kinulisia ŭciakać na bulvar, dahaniały sledam, my kinulisia ŭ Cimirazieŭku!..

 

— Ale adčuvannie abaviazku, — umiašaŭsia Biehiemot, — pieramahło naš brydki strach, i my viarnulisia.

 

— Dyk vy viarnulisia? — skazaŭ Vołand. — Nu, viadoma, tady budynak zhareŭ uščent.

 

— Uščent! — horka pacvierdziŭ Karoŭieŭ. — Heta značyć zusim uščent, miesir, jak vy i skazali. Adny hałavieški.

 

— Ja nakiravaŭsia, — raskazvaŭ Biehiemot, — u zal pasiedžanniaŭ, heta toj, što z kałonami, miesir, spadziavaŭsia vyciahnuć što-niebudź kaštoŭnaje. Ach, miesir, maja žonka, kali b jana tolki była ŭ mianie, jana dvaccać razoŭ ryzykavała b zastacca ŭdavoju! Ale, na ščascie, ja niežanaty, i skažu vam ščyra — ščaslivy, što nie žanaty. Ach, miesir, chiba možna pramianiać chałasciackuju volu na ciažkaje jarmo!

 

— Znoŭ hłupstva mieleš, — skazaŭ Vołand.

 

— Słuchajusia i praciahvaju, — adkazaŭ toj, — aha, voś łandšafcik. Bolej ničoha nielha było ŭziać, połymia šuhanuła mnie ŭ tvar. Ja pabieh u kamorku, vyratavaŭ siomhu. Pabieh na kuchniu, vyratavaŭ chałat. Ja liču, miesir, što zrabiŭ usio, što tolki moh, i nie razumieju, čamu ŭ vas hetaki skieptyčny tvar.

 

— A što rabiŭ Karoŭieŭ u hety čas, kali ty maradziorničaŭ? — spytaŭ Vołand.

 

— Ja dapamahaŭ pažarnikam, miesir, — adkazaŭ Karoŭieŭ i pakazaŭ na parvanyja štany.

 

— Nu, kali hetak, to daviadziecca budavać novy budynak.

 

— Jon budzie pabudavany, miesir, — adazvaŭsia Karoŭieŭ, — zapeŭnivaju vas.

 

— Što ž, zastajecca tolki pažadać, kab jon byŭ lepšy, čym stary, — zaŭvažyŭ Vołand.

 

— Hetak jano i budzie, miesir, — skazaŭ Karoŭieŭ.

 

— Vy mnie paviercie, — dadaŭ kot, — ja sama sapraŭdny prarok.

 

— Narešcie my viarnulisia, miesir, — dakładvaŭ Karoŭieŭ, — i čakajem vašych zahadaŭ…

 

Vołand ustaŭ sa svaje taburetki, padyšoŭ da balustrady i doŭha maŭčaŭ, adzin, zaviarnuŭšysia plačyma da svaje svity, hladzieŭ udalačyń. Potym adyšoŭ ad kraju, znoŭ sieŭ na taburetku i skazaŭ:

 

— Zahadaŭ nijakich nie budzie — vy vykanali ŭsio, što zmahli, i bolš pakul što mnie vašy pasłuhi nie patrebny. Možacie adpačyvać. Zaraz pryjdzie navalnica, apošniaja navalnica, jana skončyć usio, što treba skončyć, i my rušym u darohu.

 

— Vielmi dobra, miesir, — adkazali abodva hajery i znikli dzieści za kruhłaju centralnaju viežaju, jakaja razmiaščałasia pasiarod terasy.

 

Navalnica, pra jakuju havaryŭ Vołand, užo zbirałasia nad niebakrajem. Čornaja chmara ŭstała na zachadzie i da pałaviny adrezała sonca. Potym jana nakryła jaho całkam. Na terasie pasviažeła. Jašče praz niejki čas zrabiłasia ciomna.

 

Hetaja ciemra, jakaja nasunułasia z zachadu, nakryła vializny horad. Znikli masty, pałacy. Usio znikła, byccam hetaha nikoli i nie było na sviecie. Pa ŭsim niebie prabiehła vohniennaja nitka. Potym horad skałanuŭsia ad udaru. Udar paŭtaryŭsia, i pačałasia navalnica. Vołanda nie stała bačna ŭ imžy.

 

Razdziel 30 PARA! PARA!

 

— Ty viedaješ, — havaryła Marharyta, — jakraz kali ty zasnuŭ učora nočču, ja čytała pra ciemru, jakaja pryjšła z Mižziemnaha mora… i hetyja idały, ach, załatyja idały! Jany čamuści mnie ŭvieś čas nie dajuć spakoju. Mnie zdajecca, što i zaraz le doždž. Ty adčuvaješ, jak pasviažeła?

 

— Usio heta dobra i miła, — adkazaŭ majstar, jon paliŭ i razhaniaŭ rukoju dym, — i hetyja idały, boh z imi… ale što dalej budzie, zusim nie zrazumieła!

 

Havorka hetaja adbyvałasia pierad zachodam sonca, jakraz tady, kali da Vołanda na terasu zjaviŭsia Levij Maciej. Akienca ŭ padvale było adčyniena, i kali b chto-niebudź zazirnuŭ u jaho, jon zdziviŭsia b z taho, jak vyhladajuć subiasiedniki. Na Marharycie prosta na hołaje cieła byŭ nakinuty čorny płašč, a majstar byŭ u balničnaj bializnie. Było heta tamu, čto Marharycie zusim nie było čaho adzieć, bo ŭsie jaje rečy zastalisia ŭ asabniaku, i chacia hety asabniak byŭ niepadaloku, viadoma, niečaha było i dumać, kab pajsci tudy i zabrać rečy. A majstar, usie harnitury jakoha znajšlisia ŭ šafie, niby jon nikudy i nie vyjazdžaŭ, prosta nie chacieŭ adziavacca, havaryŭ Marharycie, što voś-voś pačniecca tvarycca niejkaje niesusvietnaje hłupstva. Praŭda, jon byŭ upieršyniu paholeny, kali ličyć ad taje asienniaje nočy (u klinicy jamu barodku padstryhli mašynkaju).

 

Pakoj taksama vyhladaŭ dziŭna, razabracca ŭ hetym chaosie było ciažka. Na dyvanie lažali rukapisy, jany byli i na kanapie. Valałasia niejkaja kniha na kresle. Na kruhłym stoliku stajaŭ abied, pamiž zakussiu niekalki butelek. Adkul uzialisia hetyja stravy i pitvo, było nieviadoma i Marharycie, i majstru. Kali jany pračnulisia, usio heta było ŭžo na stale.

 

Pasla taho jak praspali da subotniaha nadviačorka, i majstar, i jaho siabroŭka adčuvali siabie dobra, i tolki adno nahadvała pra ŭčarašniuju pryhodu — u abodvuch baleli skroni. Z psichikaj u abodvuch adbylisia vialikija pieramieny, u hetym by pierakanaŭsia kožny, pasłuchaŭšy razmovu ŭ padvalnaj kvatery.

 

Ale padsłuchoŭvać nie było kamu. Dvoryk tamu i byŭ dobry, što zaŭsiody pustavaŭ. Z kožnym dniom lipy, jakija huscieli zielaninaj, i viarba za aknom pa-viasnovamu pachli, i vietryk zanosiŭ hety pach u padval.

 

— Fu ty čort! — niečakana ŭskliknuŭ majstar. — Padumać tolki… — jon patušyŭ niedakurak u popielnicy i scisnuŭ hałavu abieruč. — Nie, pasłuchaj, ty razumny čałaviek, i varjatkaju nie była… Ty sapraŭdy vieryš, što my ŭčora byli ŭ satany?

 

— Vieru, — adkazała Marharyta.

 

— Viadoma, viadoma, — iranična skazaŭ majstar, — ciapier, vychodzić, zamiest adnaho varjata až dva! I muž i žonka. — Jon padniaŭ ruki ŭhoru i zakryčaŭ: — Nie, heta čortviedama što, čort, čort, čort!

 

Zamiest adkazu Marharyta ŭpała na kanapu, ad smiechu až zadryhała nahami, potym uskryknuła:

 

— Oj, nie mahu! Oj, nie mahu! Ty hlań tolki, na kaho ty padobny!

 

Jana nasmiajałasia, pakul majstar saramliva padciahvaŭ balničnyja kalsony, i skazała surjozna:

 

— Ty zaraz mižvoli skazaŭ praŭdu. Čort viedaje što heta, i čort, pavier mnie, usim rasparadzicca! — Vočy jaje raptoŭna zaharelisia, jana padchapiłasia, zatancavała na miescy i pačała ŭskrykvać: — Jakaja ja ščaslivaja, jakaja ja ščaslivaja, što zhavaryłasia z im! O djabal, djabal!.. Daviadziecca vam, moj miły, žyć z viedźmaju! — pasla hetaha jana kinułasia da majstra, abchapiła jaho za šyju i pačała całavać u huby, u nos, u ščoki. Vichry nierasčasanych vałasoŭ kudłacilisia na majstry, i łob i ščoki ŭ jaho zaharelisia ad pacałunkaŭ.

 

— Ty i sapraŭdy stała padobnaja na viedźmu.

 

— Ja nie admaŭlajusia, — skazała Marharyta, — ja viedźma i vielmi hetym zadavolena.

 

— Nu, dobra, — skazaŭ majstar, — niachaj viedźma. Vielmi dobra! Mianie, vychodzić, ukrali z lakarni… Taksama cudoŭna! Viarnuli siudy, dapuscim i heta… Nu, niachaj nas i nie pačnuć šukać… Ale skažy ty mnie, na miłasć bohu, za što my budziem žyć? Kali ja havaru pra heta, ja kłapačusia tolki pra ciabie, pavier mnie!

 

U hety momant u akiency pakazalisia tupanosyja čaraviki i nižniaja častka štanoŭ u pałosačku. Zatym hetyja štany sahnulisia ŭ kaleniach, i sviatło dnia zaharadziŭ niečy toŭsty zad.

 

— Ałaizij, ty doma? — spytaŭsia hołas naviersie, niedzie nad štanami, nad aknom.

 

— Nu, pačynajecca, — skazaŭ majstar.

 

— Ałaizij? — spytałasia Marharyta i padyšła bližej da akna. — Jaho aryštavali ŭčora. A chto pra jaho pytajecca? Jak vaša prozvišča?

 

U adno imhniennie zad i štany znikli, i čuvać było, jak hruknuli varotcy, pasla ŭsio stała pa-raniejšamu. Marharyta ŭpała na kanapu i zarahatała hetak, što slozy vystupili na vačach. Pasla taho jak supakoiłasia, tvar u jaje mocna zmianiŭsia, jana zahavaryła surjozna i, havoračy, zjechała z kanapy dołu, padpaŭzła da kaleniaŭ majstra, hladzieła jamu ŭ vočy, hładziła pa hałavie.

 

— Jak ty pakutavaŭ, biedny, jak ty pakutavaŭ, biedny ty moj! Pra heta viedaju tolki ja adna. Pahladzi, u ciabie biełyja vałasy i viečnaja składka la hub! Moj adziny, moj miły, nie dumaj ni pra što! Tabie zanadta mnoha daviałosia dumać, i ciapier za ciabie budu dumać ja. I ja ručajusia, ručajusia, što ŭsio budzie tolki dobra!

 

— Ja ničoha nie bajusia, Marho, — raptam adkazaŭ joj majstar, padniaŭ hałavu, i jana ŭbačyła jaho takim, jakim jon byŭ tady, kali pisaŭ pra toje, čaho nikoli nie bačyŭ, ale pra što dakładna viedaŭ, što hetak było, — ja nie bajusia, tamu što ja ŭžo ŭsio pieražyŭ. Mianie mnoha pałochali, i ŭžo niama čym spałochać. Ale mnie škada ciabie, Marho, voś u čym fokus, voś čamu ja i paŭtaraju adno i toje. Apamiatajsia! Našto tabie kalečyć svajo žyccio, zviazvacca z chvorym i žabrakom? Viartajsia dadomu! Škaduju ciabie, tamu hetak i havaru.

 

— Ech ty, ty, — Marharyta kivała rastrapanaju hałavoju, — ech ty, małavierny niaščasny čałaviek. Ja z-za ciabie ŭčora ŭsiu noč tresłasia hołaja, ja straciła svaju pryrodu, pamianiała jaje na novuju, niekalki miesiacaŭ ja siadzieła ŭ ciomnaj kamorcy i dumała tolki pra adno — pra navalnicu nad Jeršałaimam, ja vypłakała svaje vočy, a ciapier, kali zvaliłasia na hołaŭ ščascie, ty mianie prahaniaješ? Nu što ž, ja pajdu, pajdu, ale viedaj, što ty žorstki čałaviek! Jany spustošyli tvaju dušu!

 

Horkaja piaščota zachlisnuła majstrava serca, i, nieviadoma čamu, jon zapłakaŭ, utknuŭšysia tvaram u Marharyciny vałasy.

 

A jana płakała, šaptała, całavała jaho, i palcy jaje trymcieli na skroniach majstra.

 

— Ach pavucina, pavucina, na vačach u mianie sivieje tvaja hałava… ach maja, maja šmatpakutnaja hałava! Pahladzi, jakija ŭ ciabie vočy! Pustynia ŭ ich… A plečy, plečy pryhnutyja ciažaram… Skalečyli, skalečyli… — Marharyta ŭsio bolej i bolej błytałasia ŭ havorcy, skałanałasia ad płaču.

 

Tady majstar vycier vočy, padniaŭ z kaleniaŭ Marharytu, ustaŭ sam i skazaŭ cviorda:

 

— Chopić! Ty prysaramaciła mianie. Ja bolš nikoli nie zbajusia i nie budu havaryć pra heta, supakojsia. Ja viedaju, što my aboje achviary svaje dušeŭnaje chvaroby, jakuju ja, mahčyma, pieradaŭ i tabie… Što ž, my razam i budziem tryvać jaje.

 

Marharyta prytuliłasia da vucha majstra hubami i zašaptała:

 

— Klanusia tabie svaim žycciom, klanusia ŭhadanym taboj synam astrołaha — usio budzie dobra.

 

— Nu, chopić, chopić, — adazvaŭsia majstar, zasmiajaŭsia i dadaŭ: — Viadoma, kali ludzi abrabavanyja ŭščent, jany šukajuć ratunku ŭ nieziamnoj sile! Što ž, zhodny šukać i tam.

 

— Nu voś, nu voś, ty raniejšy, ty smiaješsia, — adkazała Marharyta, — i nu ciabie k čortu z tvaimi vučonymi słoŭkami. Nieziamnaja ci ziamnaja — mnie ŭsio roŭna! Ja chaču jesci.

 

I jana pavałakła majstra za rukaŭ da stała.

 

— Ja nie ŭpeŭnieny, što hetaja ježa nie pravalicca zaraz skroź ziamlu albo nie vylecić praz akno, — havaryŭ toj zusim spakojna.

 

— Jana palacić!

 

I ŭ hety čas u akiency pačuŭsia huhniavy hołas:

 

— Mir vam.

 

Majstar zdryhanuŭsia, a pryvyčnaja ŭžo da niezvyčajnych pryhod Marharyta ŭskryknuła:

 

— A, heta ty, Azazieła! Aj, jak dobra, jak choraša! — i šapnuła majstru: — Voś bačyš, nas nie pakinuli! — i kinułasia admykać dzviery.

 

— Ty choć zachinisia, — kryknuŭ joj usled majstar.

 

— Naplavać mnie na heta, — adkazała Marharyta ŭžo z kalidorčyka.

 

I voś užo Azazieła pakłaniŭsia, pavitaŭsia z majstram, bliskaŭ na jaho svaim kryvym vokam, a Marharyta ŭsklikvała:

 

— Ach, jak ja rada! Ja nikoli hetak nie radavałasia ŭ žycci? Vybačajcie, Azazieła, što ja hołaja!

 

Azazieła prasiŭ nie turbavacca, zapeŭniŭ, što jon pabačyŭ nie tolki hołych žančyn, ale navat žančyn z abłuplenaju skuraju, achvotna prysieŭ da stała, pastaviŭ u kucie la piečki niejki skrutak u ciomnaj parčy.

 

Marharyta pasłužliva naliła Azaziełu kańiaku, i toj achvotna vypiŭ jaho. Majstar nie spuskaŭ z Azazieły vačej, zredku pad stałom ščypaŭ siabie za levuju ruku. Ale heta nie dapamahała. Azazieła nie rastvaraŭsia ŭ pavietry, dy ŭ hetym, pa praŭdzie havoračy, nie było i nieabchodnasci. Ničoha strašnaha ŭ ryžavatym, nievialikaha rostu čałaviečku nie było, chiba što voka z bialmom, ale heta byvaje i biez usiakich čaraŭ, dy adziennie nie zusim pryvyčnaje — niejkaja rasa albo płašč, ale kali zadumacca, to i takoje adziennie možna ŭbačyć. Kańiak jon taksama piŭ spraŭna, jak i ŭsie narmalnyja ludzi, poŭnymi čarkami, i nie zakusvaŭ. Ad hetaha samaha kańiaku ŭ majstra zašumieła ŭ hałavie, i jon pačaŭ dumać.

 

„Nie, praŭda Marharycina! Viadoma, pierada mnoj pasłaniec djabła. Dy ja ž sam nie pazniej jak učora nočču dakazvaŭ Ivanu, što toj sustreŭ na Patryjarchavych mienavita satanu, a ciapier čamuści spałochaŭsia i pačaŭ marmytać, plesci štości pra hipnatyzioraŭ i pra halucynacyi. Jakija tut k čortu hipnatyziory!”

 

Ion pačaŭ pryhladacca da Azazieły i pierakanaŭsia, što ŭ vačach u taho josć niejki kłopat, niejkaja dumka, pra jakuju jon pakul što maŭčyć. „Ion nie prosta ŭ hosci, jon zjaviŭsia z niejkim daručenniem”, — dumaŭ majstar.

 

Naziralnasć nie padmanuła jaho.

 

Pasla taho jak vypiŭ treciuju šklanku kańiaku, jaki na Azaziełu zusim nie dziejničaŭ, hosć zahavaryŭ:

 

— Davoli ŭtulny padvalčyk, čort pabiary! Adno tolki pytannie ŭznikaje, što ŭ im rabić, u hetym padvalčyku?

 

— Pra heta i ja havaru, — zasmiajaŭšysia, adkazaŭ majstar.

 

— Navošta vy mianie tryvožycie, Azazieła? — spytałasia Marharyta. — Jak-niebudź!

 

— Što vy, što vy! — uskliknuŭ Azazieła. — Ja i nie dumaŭ vas tryvožyć. Ja i sam viedaju — jak-niebudź. Aha! Ledź nie zabyŭsia… Miesir pryvitannie vam pieradavaŭ i taksama zahadaŭ pieradać, što zaprašaje vas na nievialikuju prahulanku, kali, viadoma, vy zachočacie. Dyk što vy skažacie?

 

Marharyta pad stałom šturchnuła majstra.

 

— Z vialikim zadavalnienniem, — adkazaŭ majstar, razhladajučy Azaziełu, a toj praciahvaŭ:

 

— My spadziajomsia, što i Marharyta Mikałajeŭna nie admovicca ad hetaha?

 

— Ja nie admoŭlusia, — skazała Marharyta, i znoŭ jaje naha prajechała pa majstravaj nazie.

 

— Cudoŭnaja reč! — uskliknuŭ Azazieła. — Voś heta ja lublu! Raz-dva — i hatova! Nie toje što tady ŭ Alaksandraŭskim sadzie.

 

— Nie ŭspaminajcie pra heta, Azazieła! Ja tady była durnaja. Dy mianie nie treba nadta i vinavacić — nie kožny ž dzień sustrakaješsia z niačystaju siłaju!

 

— Viadoma, — pacvierdziŭ Azazieła, — kab kožny dzień, heta było b pryjemna!

 

— Mnie i samoj padabajecca chutkasć i aholenasć, — havaryła Marharyta, — chutkasć i aholenasć… Jak z maŭziera — raz! Ach, jak jon stralaje! — uskryknuła Marharyta, zviartajučysia da majstra. — Siamiorka pad paduškaj, i ŭ luboje ačko! — Marharyta pačała pjanieć, i vočy ŭ jaje razharelisia.

 

— Ja znoŭ zabyŭsia, — kryknuŭ Azazieła i lapnuŭ siabie pa łbie, — zusim zakruciŭsia! Miesir prysłaŭ vam padarunak, — tut jon zviarnuŭsia da majstra, — butelku vina. Prašu zaŭvažyć, što heta toje samaje vino, jakoje piŭ prakuratar Judei. Falernskaje vino.

 

Viadoma, heta vyklikała vialikuju cikaŭnasć u majstra i ŭ Marharyty. Azazieła dastaŭ z čornaje pachavalnaje parčy zusim zzielanieły zban. Vino niuchali, nalili ŭ šklanki, hladzieli skroź jaho na sviatło ŭ aknie, jakoje znikała pierad navalnicaju. Bačyli, jak usio farbujecca ŭ kryvavy koler.

 

— Za zdaroŭie Vołanda! — uskliknuła Marharyta i padniała svaju šklanku.

 

Usie ŭtraich vypili sa šklanak pa vialikim hłytku. Adrazu pieradnavalničnaje sviatło pačało patuchać u vačach majstra, pierachapiła dychannie, jon adčuŭ, što prychodzić kančyna. Jon bačyŭ jašče, jak smiarotna pabialełaja Marharyta praciahvaje da jaho ruki, padaje hałavoj na stol, a potym spaŭzaje na padłohu.

 

— Zabojca… — uspieŭ jašče kryknuć majstar.

 

Ion schapiŭ nož sa stała, kab udaryć Azaziełu, ale ruka biezdapamožna slizhanuła pa nastolniku, usio ŭ padvale pafarbavałasia ŭ čorny koler, a potym i zusim znikła. Jon upaŭ dahary i, padajučy, rassiek skuru na skroni ab roh biuro.

 

Kali atručanyja zacichli, Azazieła pačaŭ dziejničać. Najpierš jon kinuŭsia ŭ akno, i praz niekalki imhnienniaŭ byŭ u asabniaku, u jakim žyła Marharyta Mikałajeŭna. Zaŭsiody punktualny i akuratny, Azazieła chacieŭ pravieryć, ci ŭsio vykanana jak naležyć. Usio akazałasia ŭ poŭnym paradku. Azazieła bačyŭ, jak sumnaja žančyna, jakaja čakała svajho muža, vyjšła sa svaje spalni, raptoŭna pabialeła, schapiłasia za serca, kryknuła biezdapamožna:

 

— Nataša! Chto-niebudź… da mianie, — upała na padłohu ŭ hascioŭni, nie dajšoŭšy da kabinieta.

 

— Usio ŭ paradku, — skazaŭ Azazieła.

 

Praz imhniennie jon byŭ la miortvych zakachanych. Marharyta lažała, utknuŭšysia tvaram u dyvančyk. Svaimi žaleznymi rukami Azazieła pieraviarnuŭ jaje, jak lalku, tvaram da siabie i pryhledzieŭsia da jaje. Na jaho vačach tvar u atručanaj mianiaŭsia. Navat u pryciemkach, jakija nasunulisia, było vidać, jak znikała časovaja kasavokasć, žorstkasć, hrubavatasć tvaru. Tvar niabožčycy pasviatleŭ, narešcie pamiakčeŭ, askal pierastaŭ być drapiežnym, a zrabiŭsia prosta žanočym pakutlivym askałam. Tady Azazieła razniaŭ jaje biełyja zuby i ŭliŭ u rot niekalki kropiel taho samaha vina, jakim i atruciŭ. Marharyta ŭzdychnuła, pačała ŭstavać biez dapamohi Azazieły, sieła i słaba spytałasia:

 

— Za što, Azazieła, za što? Što vy zrabili sa mnoj?

 

Jana ŭbačyła lažačaha majstra, zdryhanułasia i prašaptała:

 

— Hetaha ja nie čakała… zabojca!

 

— Dy nie ž, nie, — adkazaŭ Azazieła, — zaraz i jon ustanie. Ach, čamu vy ŭsie hetakija niervovyja!

 

Marharyta pavieryła jamu adrazu, hetaki pierakanaŭčy byŭ hołas u ryžaha demana. Jana ŭschapiłasia, dužaja i žyvaja, i pamahła napaić lažačaha vinom. Toj raspluščyŭ vočy, ciažka zirnuŭ i z nianavisciu paŭtaryŭ svajo apošniaje słova:

 

— Zabojca…

 

— Ach! Zniavaha zvyčajna zjaŭlajecca ŭznaharodaj za dobruju rabotu, — adkazaŭ Azazieła. — Niaŭžo vy slapy? Nu razhledźciesia choć zaraz!

 

Tut majstar ustaŭ, zirnuŭ navokal žyvym i svietłym pozirkam i spytaŭsia:

 

— Što abaznačaje ŭsio heta?

 

— Jano abaznačaje, — adkazaŭ Azazieła, — što nam para. Užo hrom hrymić, vy čujecie? Ciamnieje. Koni bjuć kapytami, dryžyć uvieś maleńki sad. Razvitvajciesia z padvałam, razvitvajciesia chutčej.

 

— A, razumieju, — skazaŭ majstar i azirnuŭsia, — vy nas zabili, my miortvyja. Ach, jak heta razumna! Jak heta ŭ čas! Ciapier ja zrazumieŭ vas!

 

— Ach, zlitujciesia, — adkazaŭ Azazieła, — ci heta vas ja čuju? Vaša siabroŭka nazyvaje vas majstram, vy dumajecie, dyk jak ža vy možacie być miortvym? Chiba dla taho, kab ličyć siabie žyvym, treba abaviazkova siadzieć u padvale ŭ adnoj tolki kašuli i balničnym spodnim? Heta smiešna!

 

— Ja zrazumieŭ usio, što vy havaryli, — uskryknuŭ majstar, — nie praciahvajcie! Vaša praŭda tysiaču razoŭ!

 

— Vialiki Vołand, — pačała dapamahać jamu Marharyta, — vialiki Vołand! Jon prydumaŭ usio namnoha lepš, čym ja. Ale tolki raman, raman, — kryčała jana majstru, — raman zabiary z saboj, kudy b ty tolki nie lacieŭ!

 

— Nie treba, — adkazaŭ majstar, — ja viedaju jaho na pamiać.

 

— A ty ni słova, nivodnaha słova z jaho nie zabudzieš? — pytałasia Marharyta, pryciskałasia da kachanka i vycirała jamu kroŭ sa skroni.

 

— Nie chvalujsia! Ja ciapier ničoha i nikoli nie zabudu, — adkazaŭ majstar.

 

— Tady ahoń, — kryknuŭ Azazieła. — Ahoń, z jakoha ŭsio pačałosia, i jakim my ŭsio kančajem.

 

— Ahoń! — strašna kryknuła Marharyta.

 

Akienca ŭ padvale hruknuła, vietram adahnała ŭbok štoru. U niebie viesieła i koratka hrymnuła. Azazieła ŭsunuŭ kipciurystuju ruku ŭ piečku, dastaŭ kurodymnuju hałaviešku i padpaliŭ nastolnik na stale. Potym stos starych haziet, a zatym rukapis i firanku na aknie.

 

— Hary, hary, raniejšaje žyccio!

 

— Harycie, pakuty! — kryčała Marharyta.

 

Pakoj užo pakałychvaŭsia barvovymi słupami, i razam z dymam vylecieli z dzviarej troje, uzbiehli pa muravanaj lesvicy navierch i apynulisia ŭ dvoryku. Pieršaje, što jany ŭbačyli, heta zabudoŭščykavu kucharku, jakaja siadzieła na ziamli; pobač była rassypana bulba i niekalki pučkoŭ cybuli. Kucharku možna było zrazumieć. Troje čornych koniej chrapli la chleŭčuka, dryžali i kapytami ŭzbivali ziamlu fantanami. Marharyta ŭskočyła pieršaja, za joj Azazieła, apošnim majstar. Kucharka zastahnała, chacieła padniać ruku, kab pierachryscicca, ale Azazieła hrozna kryknuŭ z siadła:

 

— Adrežu ruku! — Jon svisnuŭ, i koni, łomiačy haliny lipy, urezalisia ŭ čornuju chmaru. Adrazu z akienca ŭ padvale pavaliŭ dym. Unizie pačuŭsia słaby niaščasny kucharčyn kryk:

 

— Harym!..

 

Koni imčali ŭžo nad dachami Maskvy!

 

— Ja chaču razvitacca z horadam, — kryknuŭ majstar Azaziełu, jaki lacieŭ napieradzie. Hrom prahłynuŭ kaniec majstravaha skaza.

 

Azazieła kiŭnuŭ hałavoj i pahnaŭ svajho kania hałopam. Nasustrač letunam imkliva niesłasia chmara, ale jašče nie sypała daždžom.

 

Jany lacieli nad bulvaram, bačyli, jak razbiahajucca postaci, jak chavajucca ad daždžu. Padali pieršyja kropli. Jany pralacieli nad dymam — usim, što zastałosia ad Hrybajedava. Jany pralacieli nad horadam, jaki ŭžo zalivała ciemra. Nad imi ŭspychvali małanki. Potym dachi zmianilisia zielaninaju.

 

Tady tolki linuŭ doždž i pieratvaryŭ letunoŭ u try vialikija puchiry.

 

Marharycie ŭžo było znajoma adčuvannie palotu, a majstru — nie, i jon zdziviŭsia tamu, jak chutka jany apynulisia la mety, u taho, z kim jon chacieŭ razvitacca, tamu što jamu bolš nie było z kim razvitvacca. Jon adrazu paznaŭ skroź doždž budynak kliniki Stravinskaha, raku i dobra vyvučany im bor na druhim bierazie. Jany pryziamlilisia ŭ hai na palanie, niepadalok ad kliniki.

 

— Ja pačakaju vas tut, — kryčaŭ Azazieła, skłaŭšy ruki ruparam, i to znikaŭ, to ŭznikaŭ pry sviatle małanki ŭ šeraj scianie, — razvitvajciesia, tolki chutčej!

 

Majstar i Marharyta saskočyli z koniej i palacieli, zamilhali, jak vadzianyja cieni, praz kliničny sad. Jašče praz niekalki imhnienniaŭ majstar pryvyčnaju rukoju rassoŭvaŭ rašotku na aknie pałaty № 117. Marharyta išła sledam. Jany zajšli da Ivanki, nikim nie prykmiečanyja pad hrukatannie i zavyvannie navalnicy. Majstar spyniŭsia la łožka.

 

Ivanka lažaŭ nieruchoma, jak i tady, kali ŭpieršyniu hladzieŭ na navalnicu ŭ domie svajho spačynu. Jon nie płakaŭ, jak minuły raz. Kali jon razhledzieŭ jak sled ciomnuju postać, jakaja ŭvarvałasia da jaho z bałkona, jon pryŭstaŭ, praciahnuŭ ruki i skazaŭ radasna:

 

— A, heta vy, a ja ŭsio čakaju, čakaju vas. Voś i vy, moj susied.

 

Majstar adkazaŭ jamu:

 

— Ja tut! Ale bolej vašym susiedam, na žal, nie budu. Ja adlataju nazaŭsiody, tamu i pryjšoŭ, kab razvitacca.

 

— Ja pra heta viedaju, ja zdahadaŭsia, — cicha adkazaŭ Ivan i spytaŭ: — Vy sustreli jaho?

 

— Sustreŭ, — skazaŭ majstar, — ja pryjšoŭ razvitacca z vami, bo vy byli apošnim i adzinym čałaviekam, z kim ja havaryŭ u apošni čas.

 

Ivanka pasviatleŭ i skazaŭ:

 

— Heta dobra, što vy siudy zalacieli. Ja słova svajo strymaju, vieršykaŭ bolš pisać nie budu. Mianie ciapier inšaje cikavić, — Ivanka ŭsmichnuŭsia i nienarmalnymi vačyma hladzieŭ paŭz majstra, — ja inšaje chaču napisać. Ja tut, pakul lažaŭ, viedajecie, pra mnohaje pieradumaŭ i mnohaje zrazumieŭ.

 

Majstar raschvalavaŭsia z-za hetych słoŭ, prysieŭ na krajok Ivankavaha łožka:

 

— Voś heta dobra, dobra. Vy pra jaho praciah napišacie!

 

Ivankavy vočy zaharelisia.

 

— A chiba vy sami nie budziecie? — jon apusciŭ hałavu i zadumliva dadaŭ: — Aj, dy čaho ja pytajusia, — Ivanka kosa zirnuŭ na padłohu, pahladzieŭ spałochana.

 

— Aha, — skazaŭ majstar, i hołas jaho zdaŭsia Ivanku nieznajomym i hłuchim, — ja ŭžo bolej nie budu pisać pra jaho. Ja budu zaniaty inšym.

 

Skroź pošum navalnicy pačuŭsia svist.

 

— Vy čujecie? — spytaŭsia majstar i ŭstaŭ z łožka.

 

— Navalnica šumić…

 

— Nie, heta mianie kličuć, mnie para, — rastłumačyŭ majstar i ŭstaŭ z pascieli.

 

— Pačakajcie! Jašče adno słova, — paprasiŭ Ivan, — a vy jaje znajšli? Jana nie zdradziła vam?

 

— Voś jana, — adkazaŭ majstar i pakazaŭ na scianu.

 

Ad biełaje sciany stupiła ciomnaja Marharyta i padyšła da łožka. Jana doŭha hladzieła na junaka, i ŭ vačach u jaje była skrucha.

 

— Biedny, biedny, — niačutna prašaptała Marharyta i nachiliłasia da pascieli.

 

— Jakaja pryhožaja, — biez zajzdrasci, ale z sumam i niejkim zamiłavanniem pramoviŭ Ivan, — bačyš, jak u vas usio dobra atrymałasia. A voś u mianie nie hetak. — Tut jon padumaŭ i zadumliva dadaŭ: — Chacia, mahčyma, i hetak…

 

— Hetak, hetak, — prašaptała Marharyta i zusim nachiliłasia, — voś ja vas pacałuju ŭ łob, i ŭsio ŭ vas budzie jak naležyć… vy mnie paviercie, ja ŭsio bačyła, ja viedaju.

 

Iunak abchapiŭ jaje za šyju, i jana pacałavała jaho.

 

— Byvaj, vučań, — ledź čutna pramoviŭ majstar i pačaŭ rastavać u pavietry. Jon znik, z im razam znikła i Marharyta, začynilisia za imi kraty na bałkonie.

 

Ivanka zachvalavaŭsia. Jon sieŭ na łožku, tryvožna azirnuŭsia, navat zastahnaŭ, zahavaryŭ sam z saboju, ustaŭ. Navalnica bušavała macniej i macniej i, mabyć, rastryvožyła jaho dušu. Chvalavała jaho taksama i toje, što za dzviaryma jon svaim pryvykłym da cišyni słycham ułaviŭ paspiešnyja kroki, hłuchija hałasy za dzviaryma. Jon klikaŭ, niervavaŭsia, uzdryhvaŭ:

 

— Praskoŭia Fiodaraŭna!

 

Praskoŭia Fiodaraŭna ŭžo zachodziła ŭ pakoj, zapytalna i tryvožna hladzieła na Ivanku.

 

— Što? Što takoje? — pytałasia jana. — Navalnica chvaluje? Nu, ničoha, ničoha… Zaraz dapamožam. Zaraz ja doktara pakliču.

 

— Nie, Praskoŭia Fiodaraŭna, nie patrebna doktara klikać, — skazaŭ Ivanka i niespakojna hladzieŭ nie na Praskoŭiu Fiodaraŭnu, a na scianu, — sa mnoj ničoha takoha. Ja razbirajusia ciapier, vy nie bojciesia. Vy mnie lepš skažycie, — zadušeŭna spytaŭsia Ivan, — a što tam zaraz pobač u sto vasiemnaccatym pakoi zdaryłasia?

 

— U vasiemnaccatym? — pierapytałasia Praskoŭia Fiodaraŭna, i vočy ŭ jaje zabiehali. — Dy ničoha tam nie zdaryłasia. — Ale hołas byŭ falšyvy, Ivanka adrazu zmikiciŭ i skazaŭ:

 

— Ech, Praskoŭia Fiodaraŭna! Vy taki čałaviek praŭdzivy… Vy dumajecie, ja bušavać pačnu? Nie, Praskoŭia Fiodaraŭna, nie budzie hetaha. Vy lepš ščyra skažycie. Ja skroź scianu adčuvaju.

 

— Skanaŭ vaš susied, — prašaptała Praskoŭia Fiodaraŭna, nie mohučy pieraadoleć svaju praŭdzivasć i dabratu, i spałochana zirnuła na Ivanku, asvietlenaja sviatłom małanki. Ale z Ivankam ničoha strašnaha nie zdaryłasia. Jon šmatznačna padniaŭ palec i skazaŭ:

 

— Ja hetak i viedaŭ! Ja zapeŭnivaju vas, Praskoŭia Fiodaraŭna, što ŭ horadzie zaraz skanaŭ jašče adzin čałaviek. Ja navat viedaju chto, — tut Ivanka tajamniča ŭsmichnuŭsia, — heta žančyna.

 

Razdziel 31 NA VIERABJOVYCH HARACH

 

Navalnicu biassledna prahnała, byccam arka, stajała pierakinutaja nad usioj Maskvoj viasiołka, piła vadu z Maskvy-raki. U vyšyni, na ŭzhorku, miž dvuma hajami vidać byli try ciomnyja postaci. Vołand, Karoŭieŭ i Biehiemot siadzieli na čornych koniach u siodłach, hladzieli na rasprasciorty za rakoju horad u soniečnych šklanych vodsvietach u tysiačach voknaŭ, zviernutych na zachad, na pranikavyja viežy Dziavočaha manastyra.

 

U pavietry zašumieła, i Azazieła, u chvascie jakoha lacieli majstar i Marharyta, apusciŭsia razam z imi kala hrupki tych, chto čakaŭ.

 

— Daviałosia paturbavać vas, Marharyta Mikałajeŭna i majstar, — zahavaryŭ Vołand pasla nievialičkaha maŭčannia, — ale vy nie budziecie mieć da mianie pretenzii. Nie dumaju, kab vy paškadavali. Nu što ž, — zviarnuŭsia jon tolki da majstra, — razvitvajciesia z horadam. Nam para, — Vołand pakazaŭ rukoju ŭ čornaj palčatcy z rastrubam tudy, dzie biaskoncyja soncy płavili škło za rečkaju, dzie nad hetymi soncami ŭstavaŭ tuman, dym, para ad razahretaha za dzień horada.

 

Majstar saskočyŭ z siadła, padbieh da abryvu na ŭzhorku. Čorny płašč ciahnuŭsia za im pa ziamli. Majstar pačaŭ hladzieć na horad. U pieršyja imhnienni da serca padstupiŭ ščymlivy smutak, ale vielmi chutka jon zmianiŭsia saładkavaj tryvohaj, vandroŭnym cyhanskim chvalavanniem.

 

— Nazaŭsiody! Heta treba asensavać, — prašaptaŭ majstar i ablizaŭ suchija patreskanyja huby.

 

Ion pačaŭ prysłuchoŭvacca i zapaminać usio, što adbyvajecca ŭ jaho dušy. Jaho chvalavannie, jak zdałosia, pierajšło ŭ pačuccio hłybokaje kroŭnaje kryŭdy. Ale jana była niamocnaja, znikła i čamuści zmianiłasia hanarlivym raŭnaduššam, a jano — pradčuvanniem pastajannaha spakoju.

 

Hrupa konnikaŭ moŭčki čakała majstra. Jany nazirali, jak čornaja vysokaja postać na krai abryvu machaje rukami, to padymaje hałavu, byccam choča praciać svaim pozirkam uvieś horad, zazirnuć za krai jaho, to apuskaje, niby razhladaje vytaptanuju redkuju travu pad nahami.

 

Pierapyniŭ maŭčannie zasumavały Biehiemot.

 

— Dazvolcie mnie, metr, — zahavaryŭ jon, — svisnuć pierad darohaju na razvitannie.

 

— Ty spałochaješ pani, — skazaŭ Vołand, — i, akramia taho, nie zabudź, što na sionnia ŭsie tvaje vybryki skončylisia.

 

— Ach nie, miesir, — adazvałasia Marharyta, jakaja siadzieła na siadle, jak amazonka, sieła zručniej i zviesiła da ziamli vostry šlejf, — dazvolcie jamu, niachaj svisnie. Mianie apanoŭvaje sum pierad dalniaj darohaju. I heta naturalna, ci nie praŭda, miesir, navat tady, kali čałaviek viedaje, što ŭ kancy hetaje darohi jaho čakaje ščascie? Niachaj jon paciešyć nas, a to ja bajusia, što skončycca slaźmi, i ŭsio budzie sapsavana pierad darohaj!

 

Vołand kiŭnuŭ Biehiemotu, toj vielmi ažyviŭsia, saskočyŭ z siadła, ukłaŭ palcy ŭ rot, nadźmuŭ ščoki i svisnuŭ. U Marharyty ŭ vušach zazvinieła. Koń uskinuŭsia na dybki, u hai pasypalisia suchija haliny, uzlacieła cełaja čarada vierabjoŭ i varon, słup pyłu paniesła da raki, i vidać było, jak na račnym tramvai, jaki prapłyvaŭ jakraz paŭz prystań, u pasažyraŭ sarvała niekalki šapak u vadu.

 

Majstar zdryhanuŭsia ad svistu, ale nie azirnuŭsia, pačaŭ machać jašče chutčej rukami, padymaŭ ich uhoru, niby pahražaŭ horadu. Biehiemot hanarysta azirnuŭsia.

 

— Svisnuta, nie spračajusia, — pabłažliva skazaŭ Karoŭieŭ, — sapraŭdy svisnuta, ale, kali havaryć abjektyŭna, svisnuta davoli siarednie!

 

— Ja ž nie rehient, — z honaram i pakryŭdžana adkazaŭ Biehiemot i niečakana padmirhnuŭ Marharycie.

 

— A daj ja pasprabuju pa staroj zvyčcy, — skazaŭ Karoŭieŭ, pacior ruki, padźmuchaŭ na palcy.

 

— Ty hladzi mnie tolki, — pačuŭsia surovy Vołandaŭ hołas z kania, — tolki kab biez kalectva!..

 

— Miesir, paviercie, — adazvaŭsia Karoŭieŭ i prytuliŭ ruku da serca, — tolki i pažartuju, usiaho… — Tut jon raptoŭna vyciahnuŭsia ŭhoru, byccam humavy, z palcaŭ pravaje ruki skruciŭ niejkuju zamysłavatuju fihuru, zakruciŭsia, jak vint, potym niečakana raskruciŭsia i svisnuŭ.

 

Hetaha svistu Marharyta nie pačuła, ale jana ŭhledzieła jaho ŭ toj čas, jak jaje razam z haračym kaniom adkinuła sažniaŭ na dziesiać ubok. Pobač z joj z koraniem vydrała dub, a ziamla patreskałasia da samaje raki. Vializny kavałak bieraha z prystanniu i restaracyjaj vyniesła ŭ raku. Vada ŭ joj zakipieła, hajdanułasia, i na supraćlehły adłohi bierah vykinuła ceły račny tramvaj razam z pasažyrami. Da noh zachropšaha Marharycinaha kania ŭpała zabitaja rehientavym svistam hałka.

 

Majstra spałochaŭ hety svist. Jon schapiŭsia za hołaŭ i pabieh da kampanii, jakaja čakała jaho.

 

— Nu što ž, — zviarnuŭsia da jaho Vołand z vyšyni svajho kania, — usio zapłačana zhodna z rachunkam? Razvitalisia?

 

— Razvitaŭsia, — adkazaŭ majstar, supakoiŭsia i pahladzieŭ u tvar Vołandu adkryta i smieła.

 

I tady nad harami praniossia strašny trubny Vołandaŭ hołas:

 

— Para! — i pranizlivy svist, i rohat Biehiemota.

 

Koni rvanulisia, konniki padnialisia ŭhoru i paimčali. Marharyta adčuvała, jak jaje šalony koń hryzie i ciahnie za cuhli. Vołandaŭ płašč razharnuŭsia nad usioj kavalkadaj, hetym płaščom pačało zachinać viečarovy niebaschil. Kali na niejkaje imhniennie čorny płašč adniesła ŭbok, Marharyta na latu azirnułasia i ŭbačyła, što zzadu niama nie tolki roznakalarovych viežaŭ z aerapłanam nad imi, ale niama ŭžo i samoha horada, jaki apusciŭsia ŭ ziamlu i pakinuŭ pasla siabie adzin tolki tuman.

 

Razdziel 32 DARAVANNIE I VIEČNY SPAKOJ

 

Boža, moj boža! Jakaja žurbotnaja ziamla na zmiarkanni! Jakija tajamničyja tumany nad bałotami! Chto błukaŭ u hetych tumanach, chto šmat pakutavaŭ pierad smierciu, chto lataŭ nad hetaj ziamloj i nasiŭ na sabie niepasilny ciažar, toj viedaje.I jon biez žalu pakidaje ziamnyja tumany, bałacinki i rečki, zniasileny, jon addajecca z lohkim sercam u ruki smierci, bo viedaje, što tolki jana — adna…

 

Čaroŭnyja čornyja koni i tyja stamilisia i imčali svaich siedakoŭ pavolniej, i niepazbiežnaja noč pačała dahaniać ich. Kali adčuŭ jaje za plačyma, prycich navat nieŭhamonny Biehiemot, učapiŭsia kipciurami za siadło, lacieŭ maŭklivy i surjozny z raspušanym chvastom.

 

Noč pačała nakryvać čornaju chustkaju lasy i łuhi, noč zapalvała ćmianyja ahieńčyki dzieści daloka ŭnizie, ciapier užo nie cikavyja i nie patrebnyja ni Marharycie, ni majstru, čužyja ahieńčyki. Noč pierahnała kavalkadu, cierusiłasia na jaje zvierchu i siejała to tam to siam u zažuranym niebie biełyja plamy zoračak.

 

Noč huscieła i lacieła pobač, chapała konnikaŭ za płaščy, zryvała ich z pleč i vykryvała padmany. I kali Marharyta, abviejanaja prachałodnym vietram, raspluščvała vočy, jana bačyła, jak mianiajucca abliččy ŭsich, chto lacić pobač da svajoj mety. Kali nasustrač im z-za kraju lesu pačała ŭstavać barvovaja poŭnia, usie padmany kančatkova znikli, upali ŭ bałota, patanuła ŭ bałotach i začaravanaje pryvidnaje adziennie.

 

Naŭrad ci možna było ciapier paznać Karoŭieva-Fahota, samazvanca-pierakładnika pry tajamničym kansultancie, jakomu niepatrebny byli nijakija pierakłady, u tym, chto ciapier lacieŭ pobač z Vołandam pravaruč ad majstra. Na miescy taho, chto ŭ abšarpanym cyrkavym adzienni pakinuŭ Vierabjovy hory pad prozviščam Karoŭieva-Fahota, ciapier imčaŭ, cicha pazvońvajučy załatym łancuhom pavadoŭ, ciomna-fijaletavy rycar z nasuplenym, viečna niaŭsmiešlivym tvaram. Jon upiorsia padbarodkam u hrudzinu, jon nie hladzieŭ na poŭniu, jaho nie cikaviła ziamla, jon dumaŭ tolki pra niešta svajo, letučy pobač z Vołandam.

 

— Čamu jon hetak pieramianiŭsia? — spytałasia Marharyta cicha pad vietrany posvist u Vołanda.

 

— Rycar hety kaliści niaŭdała pažartavaŭ, — adkazaŭ Vołand i zaviarnuŭ da Marharyty svoj tvar z adnym bliskučym vokam, — jaho žart, kali jon havaryŭ pra sviatło i pra ciemru, byŭ nie zusim dobry. I rycaru daviałosia pažartavać pasla hetaha namnoha bolej, čym jon mierkavaŭ sam. Ale sionnia takaja noč, kali zakryvajucca rachunki ŭsich daŭhoŭ. Rycar svoj doŭh vypłaciŭ i rachunak zakryŭ!

 

Noč adarvała i pušysty chvost u Biehiemota, sadrała z jaho šersć i razviejała jaje kamiaki pa bałotach. Toj, chto byŭ katom, ciapier akazaŭsia chudzieńkim junakom, demanam-pažam, lepšym šutom, jaki choć kali byŭ na sviecie za ŭvieś čas. Ciapier zacich i jon i lacieŭ niačutna, padstaŭlaŭ svoj małady tvar pad sviatło, jakoje strumieniła poŭnia.

 

Zboč ad usich lacieŭ, pabliskvajučy stałlu daspiechaŭ, Azazieła. Poŭnia pieramianiła i jaho tvar. Biassledna znikli niedarečnyja, niepryhožyja ikły, i kryvoje voka akazałasia falšyvym. Vočy ŭ Azazieły byli adnolkavyja, parožnija i čornyja, a tvar bieły i chałodny. Ciapier lacieŭ sapraŭdny Azazieła, jak deman biazvodnaje pustyni, deman-zabojca.

 

Siabie Marharyta nie mahła bačyć, zatoje jana bačyła, jak pieramianiŭsia majstar. Vałasy jaho ŭ miesiačnym sviatle bialeli i zaplalisia ŭ kasu, i jana lacieła ŭ pavietry. Kali viecier raschilaŭ płašč majstra, Marharyta bačyła na jaho batfortach zorački šporaŭ, jakija to patuchali, to zaharalisia. Hetak, jak i junak-deman, majstar lacieŭ i nie zvodziŭ vačej z poŭni, ale ŭsmichaŭsia joj, niby dobraj znajomaj i lubimaj, i niešta marmytaŭ sam sabie, jak pryvyk rabić u pakoi № 118.

 

I, narešcie, Vołand lacieŭ taksama ŭ svaim sapraŭdnym abliččy. Marharyta nie zmahła b skazać, z čaho zrobleny pavady ŭ jaho kania, i dumała, što, mahčyma, heta miesiačnyja łancužki i sam koń — tolki hłyba ciemry, a hryva hetaha kania — chmara, a špory konnika — biełyja znački zorak.

 

Hetak lacieli moŭčki doŭha, pakul sama miascovasć unizie nie pačała mianiacca. Zažuranyja lasy patanuli ŭ ziamnoj ciemry i paciahnuli za saboju ćmianyja nažy rečak. Zjavilisia i pačali pabliskvać vałuny, a miž imi začarnieli prorvy, kudy nie dastavała miesiačnaje sviatło.

 

Vołand spyniŭ svajho kania na kamianistaj, sumnaj, plaskataj viaršyni, i tady konniki rušyli dalej stupoju, słuchali, jak koni truščać padkovami kamiennie i kremień. Poŭnia asviatlała placoŭku jarka i zialona, i Marharyta chutka razhledzieła ŭ pustelnaj miascovasci kresła, a na im biełuju postać čałavieka. Mahčyma, jon byŭ hłuchi albo zanadta zadumaŭsia. Jon nie čuŭ, jak dryžała ziamla pad ciažaram koniej, i konniki nie patryvožyli jaho, kali padjechali.

 

Poŭnia dobra dapamahała Marharycie, sviaciła lepiej, čym elektryčny lichtaryk, Marharyta bačyła, što čałaviek, jaki zdavaŭsia slapym, paciraje ruki i nieviduščymi vačyma hladzić na poŭniu. Ciapier užo Marharyta bačyła, što pobač z ciažkim kamiennym kresłam, na jakim pabliskvajuć u miesiačnym sviatle niejkija iskarki, lažyć vializny vastravuchi sabaka i hetaksama tryvožna, jak i haspadar, hladzić na poŭniu. La noh u čałavieka lažać čarapki, i rasciakajecca niavysachłaja čorna-čyrvonaja łužyna. Konniki spynili koniej.

 

— Vaš raman pračytali, — zahavaryŭ Vołand i zaviarnuŭsia da majstra, — i skazali tolki adno, što jon, na žal, nie skončany. Dyk voś, mnie chaciełasia pakazać vam vašaha hieroja. Amal dzvie tysiačy hadoŭ siadzić jon na hetaj terasie na viaršyni i spić, ale kali nadychodzić poŭnia, bačycie, jaho pačynaje mučyć biassonnie. Jano mučyć nie tolki jaho, ale i jaho viernaha vartavoha sabaku. Kali heta praŭda, što bajazlivasć — sama ciažki čałaviečy niedachop, to, badaj, sabaka tut nie vinavaty. Adzinaje, čaho bajaŭsia smieły sabaka, heta navalnicy. Ale toj, chto lubić, pavinien padzialać los taho, kaho jon lubić.

 

— Što jon havoryć? — spytała Marharyta, i na spakojnym jaje tvary adbiłasia spačuvannie.

 

— Jon havoryć adno i toje, — pačuŭsia Vołandaŭ hołas. — Jon havoryć, što i pry miesiacy jamu niama spakoju i što ŭ jaho drennaja pasada. Hetak jon havoryć zaŭsiody, kali nie spić, a kali spić, to snić adno i toje ž — miesiačnuju darohu i choča pajsci pa joj, kab pahavaryć z aryštantam Ha-Nocry, tamu što, jak jon scviardžaje, niečaha nie dahavaryŭ tady, daŭno, čatyrnaccataha čysła viasnovaha miesiaca nisana. Ale, na žal, na hetuju darohu jamu vyjsci čamuści nie ŭdajecca, i da jaho nichto nie prychodzić. I jamu ničoha nie zastajecca, jak razmaŭlać samomu z saboj. Chacia patrebna i niejkaja raznastajnasć, i da svaje havorki pra poŭniu jon časam dadaje, što bolš za ŭsio na sviecie nienavidzić svaju niesmiarotnasć i vialikuju słavu. Jon scviardžaje, što achvotna pamianiaŭ by svoj los na los vałacuhi i abarvanca Levija Macieja.

 

— Dvanaccać tysiač poŭniaŭ za adnu poŭniu kaliści, ci nie zanadta mnoha? — spytałasia Marharyta.

 

— Paŭtarajecca historyja z Frydaj? — skazaŭ Vołand. — Ale, Marharyta, nie turbujcie siabie daremna. Usio budzie pa-spraviadlivasci, na hetym trymajecca sviet.

 

— Adpuscicie jaho! — raptam pranizliva zakryčała Marharyta, hetak, jak jana kryčała tady, kali była viedźmaj, i ad hetaha kryku sarvaŭsia kamień u harach i palacieŭ z padskokami ŭ biezdań, ahłušajučy hory hrukatam. Marharyta nie mahła skazać, ci heta byŭ hrukat ad kamienia, ci vodhułle sataninskaha smiechu. Jak by jano ni było, ale Vołand smiajaŭsia, paziraŭ na Marharytu i havaryŭ:

 

— Nie treba kryčać u harach, jon usio roŭna pryvyk da abvałaŭ, i heta jaho nie patryvožyć. Vam nie treba prasić za jaho, Marharyta, tamu što za jaho paprasiŭ užo toj, z kim jon choča pahavaryć. — Tut Vołand znoŭ zaviarnuŭsia da majstra i skazaŭ: — Nu što ž, ciapier vy vaš raman možacie skončyć adnym skazam!

 

Majstar niby čakaŭ hetaha, pakul stajaŭ nieruchoma i hladzieŭ na prakuratara. Jon skłaŭ ruki ruparam i kryknuŭ hetak, što recha prakaciłasia pa biazludnych i biazlesych harach:

 

— Volny! Volny! Jon čakaje ciabie!

 

Hory pieratvaryli majstraŭ hołas u hrom, i hety hrom ich razburyŭ. Praklatyja skalistyja hory rassypalisia. Zastałasia tolki terasa z kamiennym kresłam. Nad čornaju prorvaju, u jakuju pravalilisia scieny, paŭstaŭ nieabdymny horad z uładarnymi nad im zichotkimi idałami nad pyšnym sadam, jaki vyras za mnoha tysiač miesiacaŭ. Prosta da hetaha sadu praciahnułasia doŭhačakanaja prakuratam miesiačnaja daroha, i pieršy kinuŭsia biehčy pa joj vastravuchi sabaka. Čałaviek u biełym płaščy z kryvavym padbojem ustaŭ z kresła i niešta kryknuŭ chrypłym, sarvanym hołasam. Nielha było razabracca, płača jon ci smiajecca i što kryčyć. Vidać było tolki, što sledam za svaim addanym vartaŭnikom pa miesiačnaj darozie imkliva pabieh i jon.

 

— Mnie tudy, za im? — spytaŭsia nieŭhamonny majstar i tuzanuŭ za pavady.

 

— Nie, — skazaŭ Vołand, — navošta ž dahaniać toje, što ŭžo skončyłasia?

 

— Tady, vychodzić, tudy? — spytaŭ majstar, zaviarnuŭsia i pakazaŭ nazad, tudy, dzie satkaŭsia niadaŭna pakinuty horad z manastyrskimi pranikavymi viežami, z razbitym uščent soncam u akonnym škle.

 

— Taksama nie, — adkazaŭ Vołand, i hołas jaho pahuscieŭ i paciok nad skałami. — Ramantyčny majstar! Toj, kaho hetak prahnie pabačyć vydumany vami hieroj, jakoha vy sami tolki što adpuscili, pračytaŭ vaš raman, — tut Vołand zaviarnuŭsia da Marharyty: — Marharyta Mikałajeŭna! Nielha nie pavieryć tamu, što vy chacieli prydumać majstru najlepšuju budučyniu, ale, sapraŭdy, toje, što ja prapanoŭvaju vam, i toje, pra što prasiŭ Iiešua za vas taksama, — jašče lepš. Pakińcie ich udvaich, — skazaŭ Vołand, nachiliŭsia sa svajho siadła da majstra i pakazaŭ usled prakurataru, — nie budziem im pieraškadžać. I mahčyma, jany pra što-niebudź i damoviacca, — tut Vołand machnuŭ rukoj na Jeršałaim, i toj znik.

 

— I tam taksama, — Vołand pakazaŭ nazad, — što rabić vam u padvalčyku? — Tut patuchła pabitaje sonca ŭ šybach. — Navošta? — praciahvaŭ Vołand pierakanaŭča i dalikatna. — O trojčy ramantyčny majstar, niaŭžo vy nie chočacie hulać udzień sa svajoj siabroŭkaju pad višniami, jakija pačynajuć zacvitać, a viečaram słuchać muzyku Šubierta? Niaŭžo vam nie budzie pryjemna pisać pry sviečkach husinym piarom? Niaŭžo vam nie chočacca, jak Faŭstu, siadzieć nad retortaju ŭ spadziavanni, što vam udasca zrabić novaha hamunkuła? Tudy, tudy! Tam čakaje vas dom i stary słuha, sviečki harać užo, a chutka jany patuchnuć, tamu što vy zaraz sustreniecie svitannie. Pa hetaj darozie, majstar, pa hetaj! Byvajcie! Mnie čas.

 

— Byvajcie! — adnym krykam adkazali Vołandu Marharyta i majstar.

 

Tady čorny Vołand naprastki kinuŭsia ŭ biezdań, a sledam za im prašumieła i jaho svita. Raptoŭna znikli skały, sama placoŭka i miesiačnaja daroha da horada Jeršałaima. Znikli i čornyja koni. Majstar i Marharyta ŭbačyli paabiacanaje svitannie. Jano pačynałasia adrazu pasla načnoje poŭni. Majstar sa svajoj siabroŭkaju ŭ blasku pieršych soniečnych promniaŭ išoŭ pa muravanym zamšełym mastku. Jany prajšli pa im. Ručaj zastaŭsia zzadu ŭ viernych kachankaŭ, jany stupali pa piasčanaj darozie.

 

— Słuchaj cišyniu, — havaryła Marharyta majstru, i piasok šaptaŭ u jaje pad bosymi nahami, — słuchaj i ciešsia tym, što ŭ ciabie adbirali pry žycci, — cišynioj. Hladzi, vuń napieradzie tvoj viečny dom, jaki tabie dadzieny jak uznaharoda. Ja baču ŭžo vieniecyjanskaje akno i jak ujecca vinahrad, jon padymajecca da samaha dachu. Voś tvoj dom, tvoj viečny dom. Ja viedaju, što viečaram da ciabie pryjduć tyja, kaho ty lubiš, chto ciabie cikavić i chto ciabie nie zasmucić. Jany buduć ihrać, jany buduć spiavać, ty ŭbačyš, jakoje sviatło ŭ pakoi ad zapalenych sviečak. Ty budzieš zasynać u svaim viečnym kaŭpaku, zasynać z usmieškaju na tvary. Son zrobić ciabie dužym, ty budzieš mudra razvažać. A prahnać mianie ty nie zmožaš užo. Son tvoj budu achoŭvać ja.

 

Hetak havaryła Marharyta i išła z majstram da viečnaha doma, i majstru zdavałasia, što Marharyciny słovy pluskočuć i šepčuć hetak, jak šaptaŭ pakinuty zzadu ručaj, i pamiać majstra, balučaja, usia skołataja kalučkami pamiać pačała patuchać. Chtości adpuskaŭ majstra na volu, jak jon tolki što adpusciŭ stvoranaha im hieroja. Hety hieroj pravaliŭsia ŭ prorvu, pajšoŭ nazaŭsiody, atrymaŭšy daravannie ŭ noč pierad niadzielaj, syn karala-astrołaha, luty piaty prakuratar Judei, konnik Poncij Piłat.

 

Epiłoh

 

Ale što adbyvałasia potym u Maskvie pasla taho, jak u subotni viečar pierad zachadam sonca Vołand pakinuŭ stalicu, znik razam sa svajoj svitaj z Vierabjovych hor?

 

Pra toje, što doŭha jašče pa ŭsioj stalicy kaciŭsia hul ad sama nievierahodnych čutak, jakija vielmi chutka pierakinulisia navat u dalokija i hłuchija miasciny ŭ pravincyi, i havaryć nie varta. Niebylicy hetyja navat niepryjemna paŭtarać.

 

Aŭtar hetych praŭdzivych radkoŭ u ciahniku ŭ Fieadosiju čuŭ raskaz pra toje, jak u Maskvie dzvie tysiačy čałaviek vyjšli z teatra hołyja i ŭ hetakim vyhladzie razjechalisia pa damach na taksi.

 

Šept „Niačystaja siła…” čuŭsia ŭ čerhach u małočnych, u tramvajach, u kramach, u kvaterach, na kuchniach, u ciahnikach, i leciščnych i mižharodnich, na stancyjach i paŭstankach, na leciščach i na plažach.

 

Najbolš razvityja i kulturnyja ludzi ŭ hetych raskazach pra niačystuju siłu, jakaja naviedała stalicu, viadoma, udziełu nie prymali i navat nasmichalisia z ich i sprabavali abrazumić raskazčykaŭ. Ale fakt, jak havorać, zastajecca faktam, i admachnucca ad jaho biez tłumačenniaŭ nielha: chtości ŭsio ž pabyŭ u stalicy. Adno vuhołle, jakoje zastałosia ad Hrybajedava, dy i šmat inšaha heta pacviardžała.

 

Kulturnyja ludzi stali na bok sledstva: pracavała šajka hipnatyzioraŭ i čeravaviaščalnikaŭ, jakija cudoŭna vałodajuć svaim majsterstvam.

 

Zachady złavić šajku ŭ Maskvie i za jaje miežami, viadoma, byli zrobleny nieadkładna i enierhična, ale, na vialiki žal, vynikaŭ nie dali. Toj, chto nazyvaŭ siabie Vołandam, sa svaimi pamahatymi znik, i ŭ Maskvu bolej nie viartaŭsia, i nidzie bolej nie abjaŭlaŭsia. Zusim naturalna ŭznikła mierkavannie, što jon uciok za miažu, ale i tam nidzie nie vyjaviŭsia.

 

Sledstva pa jaho spravie praciahvałasia doŭha. Jak nie kažy, a sprava była žachlivaja! Akramia čatyroch spalenych damoŭ i socień zvarjaciełych ludziej, byli i zabityja. Pra dvuch možna skazać dakładna: heta Bierlijoz i niaščasny słužačy z Biuro pa aznajamlenni čužaziemcaŭ sa znakamitasciami Maskvy, były baron Majhiel. Jany byli zabityja. Abharełyja kosci druhoha byli znojdzieny ŭ kvatery № 50 na Sadovaj vulicy pasla taho, jak patušyli pažar. Tak, byli achviary, i heta patrabavała rassledavannia.

 

Ale byli i jašče achviary, užo pasla taho, jak Vołand pajechaŭ sa stalicy, i achviarami hetymi stali čornyja katy.

 

Štuk sto hetych mirnych, addanych čałavieku i karysnych žyviolin byli zastreleny albo zniščany inšymi sposabami ŭ roznych miescach krainy. Dziesiatka paŭtara strašenna zbitych katoŭ byli dastaŭleny ŭ addzialenni milicyi ŭ roznych haradach. Naprykład, u Armaviry adzin z hetych ni ŭ čym nie vinavatych zviarkoŭ byŭ pryviedzieny ŭ milicyju sa zviazanymi piarednimi łapami niejkim hramadzianinam.

 

Padpilnavaŭ hetaha kata hramadzianin u toj momant, kali žyviolina sa zładziejskim vyhladam (a što zrobiš, što ŭ kata hetaki vyhlad? Heta nie tamu, što jon drenny ad pryrody, a tamu, što katy bajacca, kab chto-niebudź z istot dužejšych, čym jany, — sabaki albo ludzi, — nie pryčynili škody ci kryŭdy. I adno i druhoje zrabić nie ciažka, ale, paviercie, honaru ŭ hetym mała. Zusim mała!), dyk voś sa zładziejskim vyhladam kot zbiraŭsia šusnuć čahości ŭ łapuch.

 

Hramadzianin, navaliŭšysia na kata, zryvaŭ z šyi halštuk, kab zviazać jaho, i hrozna marmytaŭ:

 

— Nu! Značyć, ciapier da nas, u Armavir,pryjechali, pany hipnatyziory? Nie, tut vas nie spałochalisia. Dy vy nie prytvarajciesia niamym. My ŭžo viedajem, što vy za caca!

 

Ciahnuŭ u milicyju hramadzianin kata za piarednija łapy i prymušaŭ, kab toj išoŭ na zadnich.

 

— Vy, — kryčaŭ hramadzianin pad chłapčukoŭski svist, — pierastańcie durniem prytvaracca! Nie vyjdzie! Idzicie, jak i ŭsie chodziać!

 

Čorny kot tolki zakočvaŭ pakutliva vočy. Pazbaŭleny słova, jon nijak nie moh apraŭdacca. Vyratavanniem svaim zvier abaviazany ŭ pieršuju čarhu milicyi i svajoj haspadyni, pavažanaj stareńkaj udavie. Ledź tolki kata pryviali ŭ addzialennie, tam pierakanalisia, što ad hramadzianina dabravata tchnie harełkaju, tamu ŭ jaho sviedčanni ŭsumnilisia. A tym časam babulka pačuła ad susiedziaŭ, što jaje kata zamiali, pabiehła ŭ milicyju i paspieła ŭporu. Jana raschvaliła kata, skazała, što viedaje jaho piać hadoŭ, jašče z taho času, jak toj byŭ kacianiom, ručajecca za jaho jak za siabie samuju, dakazała, što jon nikoli ničoha błahoha nie rabiŭ i ŭ Maskvu nie jezdziŭ. Jak naradziŭsia jon u Armaviry, hetak u im vyras i navučyŭsia łavić myšej.

 

Kata razviazali i viarnuli haspadyni, ale jon paspieŭ chapić hora: spaznaŭ na svajoj skury, što takoje pamyłka i paklop.

 

Akramia katoŭ, nievialikija niepryjemnasci spascihli siaho-taho i z ludziej. Adbyłosia niekalki aryštaŭ. U liku inšych časova zatrymany byli ŭ Leninhradzie — hramadzianie Volman i Volpier, u Saratavie, Kijevie, Charkavie — troje Vałodzinych, u Kazani — Vołach, a ŭ Pienzie, i zusim nieviadoma čamu, — kandydat chimičnych navuk Vietčynkievič. Praŭda, vialikaha rostu, vielmi smuhły bruniet.

 

Papalisia taksama ŭ roznych miescach, akramia hetaha, dzieviać Karovinych, čatyry Karoŭkiny i dva Karavajevy.

 

Niejkaha hramadzianina ssadzili,zviazanaha,z sievastopalskaha ciahnika na stancyi Biełharad. Hramadzianin hety zadumaŭ paciešyć spadarožnikaŭ kartačnymi fokusami.

 

U Jarasłaŭli, jakraz u abied, u restaracyju zajšoŭ hramadzianin z prymusam u ruce, jaki jon tolki što zabraŭ z ramontu. Abodva šviejcary, jak tolki ŭhledzieli jaho, kinulisia ŭciakać, a sledam za imi łamanuli i ŭsie naviedvalniki restaracyi i słužačyja. Pry hetym u kasirki nie zrazumieła jakim čynam znikła ŭsia vyručka.

 

Było jašče mnoha ŭsiakaha, čaho i nie zapomniš. Šmat u kaho baleli hałovy.

 

Jašče i jašče raz treba addać naležnaje sledstvu. Usia rabota była zroblena nie tolki dziela taho, kab złavić złačyncaŭ, ale i dziela taho, kab rastłumačyć usio, što jany navytvarali. I ŭsio było vytłumačana, i tłumačennie hetaje nielha nie pryznać i tałkovym, i biassprečnym.

 

Pradstaŭniki sledstva i vopytnyja psichijatry vyznačyli, što siabry złačynnaje šajki, mahčyma, navat adzin z ich (pieravažna padazrennie kłałasia na Karoŭieva) byli niečuvanaje siły hipnatyziorami, jakija mohuć pakazvać siabie nie na tym miescy, dzie jany na samaj spravie znachodziacca. Akramia hetaha, jany mahli ŭnušyć inšamu čałavieku, što niejkija rečy albo ludzi znachodziacca na tym miescy, dzie ich na samaj spravie niama, i, naadvarot, prybirali z pola zroku tyja rečy i ludziej, jakija na samaj spravie prysutničali.

 

U sviatle hetaha tłumačennia adrazu ŭsio stanovicca na svaje miescy, navat najbolš chvalavaŭšaja ŭsich tajamničaja niedastupnasć kata, abstralanaha ŭ kvatery № 50 u čas sproby zatrymać jaho.

 

Nijakaha kata, viadoma, na lustry nie było, nichto i nie dumaŭ adstrelvacca, stralali pa pustym miescy, u toj čas jak Karoŭieŭ, jaki ŭnušyŭ, što kot dražnicca z lustry, moh spakojna znachodzicca zzadu za strałkami i ciešycca svajoj vializnaj, ale złačynna vykarystanaj mahčymasciu ŭnušennia. Jon, viadoma, razliŭ bienzin i padpaliŭ kvateru.

 

Ni ŭ jakuju Jałtu, viadoma, Sciopa Lichadziejeŭ nie lataŭ (hetakaje štuki nie moža vytvaryć navat i Karoŭieŭ) i telehram adtul nie adbivaŭ. Pasla taho jak jon straciŭ prytomnasć u juvieliršynaj kvatery, spałochany fokusam Karoŭieva, jaki pakazaŭ jamu kata z marynavanym hrybkom na videlcy, jon pralažaŭ u joj da taho času, pakul Karoŭieŭ zdziekliva nie nasunuŭ na jaho lamcavy kapialuš i nie adpraviŭ na maskoŭski aeradrom z papiarednim unušenniem, a zahadzia ŭnušyŭ i supracoŭnikam kryminalnaha vyšuku, što toj vyłazić z sievastopalskaha aerapłana.

 

Praŭda, kryminalny vyšuk Jałty scviardžaŭ, što bačyŭ bosaha Sciopu i pasyłaŭ nakont jaho telehramy ŭ Maskvu, ale nivodnaj kopii ich u spravie znajsci nie ŭdałosia, z čaho zrabili sumny vyvad, što hipnatyziorskaja šajka vałodaje zdolnasciu hipnatyzavać na vializnaj adlehłasci, i nie tolki asobnaha čałavieka, a navat i cełyja hrupy. Z takimi zdolnasciami złačyncy mahli daviesci da varjactva navat ludziej z sama tryvałaj psichičnaj ustojlivasciu.

 

Što tut ŭžo kazać pra hetakija drobiazi, jak kałoda kart u čužoj kišeni ŭ partery, znikłyja žanočyja sukienki, bieret, jaki miaŭkaje, i astatniaje niešta padobnaje. Heta moža luby prafiesijanal-hipnatyzior siaredniaje siły i na luboj scenie, u tym liku i niachitry fokus z adryvanniem hałavy ŭ kanfieranśie. Kot, jaki ŭmieje havaryć, — taksama hłupstva. Kab pakazać hetakaha kata ludziam, varta viedać asnovy čeravahavarennia, a naŭrad ci treba sumniavacca, što prafiesijny ŭzrovień Karoŭieva značna vyšejšy za azy.

 

Sapraŭdy, sprava tut nie ŭ kałodach z kartami, nie ŭ falšyvych piśmach u partfieli ŭ Mikanora Ivanaviča. Usio heta drobiazi. Heta jon, Karoŭieŭ, pahnaŭ pad tramvaj Bierlijoza na viernuju smierć. Heta jon davioŭ da varjactva niaščasnaha paeta Ivana Biazdomnaha, jon prymusiŭ jaho tryznić i pakutliva snić staražytny horad Jeršałaim i spalenuju soncam Łysuju Haru z tryma pakaranymi na słupach. Heta jon i jaho šajka prymusili zniknuć z Maskvy Marharytu Mikałajeŭnu i jaje chatniuju rabotnicu, pryhažuniu Natašu. Darečy, hetaj spravaj sledstva zajmałasia vielmi ŭvažliva. Treba było vysvietlić, ci hetyja žančyny byli ŭkradzieny šajkaj złačyncaŭ, ci ŭciakli dobraachvotna razam z imi. Hruntujučysia na biestałkovych i błytanych pakazanniach Mikałaja Ivanaviča, majučy na ŭvazie dziŭnuju zapisku Marharyty Mikałajeŭny, u jakoj jana piša mužu, što idzie ŭ viedźmy, uličvajučy, što Nataša znikła zusim biez adziennia, sledstva zrabiła vyvad, što haspadynia i chatniaja rabotnica byli zahipnatyzavany, jak i mnohija inšyja, i ŭ takim vyhladzie vykradzieny šajkaj. Uznikła, vidać, i zusim pravilnaja dumka, što złačyncaŭ pryvabiła pryhažosć abiedzviuch žančyn.

 

Ale voś što zastałosia dla sledstva zahadkaju — heta pryčyna, jakaja prymusiła šajku ŭkrasci psichična chvoraha, jaki nazyvaŭ siabie majstram, z balnicy. Hetaha vysvietlić nie ŭdałosia, hetaksama jak i prozvišča chvoraha. Hetak i zastaŭsia jon pad miortvaju kličkaju: „numar sto vasiemnaccaty z pieršaha korpusa”.

 

Takim čynam usio było rastłumačana, i rassledavannie naohul skončyłasia.

 

Prajšło niekalki hadoŭ, i hramadzianie pačali zabyvać pra Vołanda, pra Karoŭieva i astatnich. Adbylisia mnohija pieramieny ŭ žycci tych, chto paciarpieŭ ad Vołanda i jaho pamahatych, i jakija b niaznačnyja ni byli hetyja pieramieny, ale pra ich nielha nie skazać.

 

Naprykład, Žorž Bienhalski pasla troch miesiacaŭ vyjšaŭ z lakarni, ale słužbu ŭ Varjete pakinuŭ u sama haračy čas, kali publika vałam valiła pa bilety, — pamiać pra čornuju mahiju i pra jaje vykryccio była žyvučaja. Kinuŭ Bienhalski Varjete, bo razumieŭ, što vychodzić kožny viečar da dzviuch tysiač čałaviek, jakija ciabie paznajuć i buduć zdziekavacca, pytacca, jak lepš jamu: z hałavoj ci biez hałavy? — zanadta pakutliva.

 

Akramia ŭsiaho, straciŭ kanfieranśie značnuju častku svajoj viesiałosci, jakaja hetak nieabchodna jaho prafiesii. Zastałasia ŭ jaho ciažkaja niepryjemnaja pryvyčka kožnuju viasnu pry poŭni čamuści tryvožycca, raptoŭna chapacca za šyju, spałochana aziracca i płakać. Prypadki hetyja prachodzili, ale ŭsio ž zajmacca raniejšaju prafiesijaj jon nie moh, i kanfieranśie pajšoŭ na zasłužany adpačynak, žyŭ na toje, što nazbiraŭ, i hrošaj jamu pavinna było chapić hadoŭ na piatnaccać.

 

Ion pakinuŭ rabotu i bolej nikoli nie sustrakaŭsia z Varenucham, jaki zajmieŭ vialikuju papularnasć i luboŭ za svaju nievierahodnuju, navat u asiaroddzi teatralnych administrataraŭ, vietlivasć i dobrazyčlivasć. Kantramaračniki jaho inakš i nie nazyvali, jak rodnym baćkam. U jaki b čas i chto b ni patelefanavaŭ u Varjete, zaŭsiody ŭ słuchaŭcy byŭ čuvać miakki, ale sumny hołas: „Słuchaju vas”, — a ŭ adkaz na prośbu paklikać da telefona Varenuchu, jon adkazvaŭ: „Ja słuchaju vas”. Ale zatoje i ciarpieŭ Ivan Savielevič ad svaje vietlivasci!

 

Sciopu Lichadziejevu bolš nie davodziłasia havaryć pa telefonie z Varjete. Jaho nieadkładna pasla balnicy, dzie jon prabyŭ vosiem dzion, pierakinuli ŭ Rastoŭ, tam jon atrymaŭ nakiravannie na pasadu zahadčyka vialikaj hastranamičnaj kramy. Chodziać čutki, što jon zusim pierastaŭ pić partviejn i pje tolki harełku, jakaja nastojena na smarodzinavych pupyškach i tamu namnoha pazdaravieŭ. Havorać jašče, što staŭ maŭklivym i abminaje žančyn.

 

Vyhnannie Sciapana Bahdanaviča z Varjete nie pryniesła taje radasci Rymskamu, pra jakuju jon hetak prahna maryŭ niekalki hadoŭ. Pasla lakarni i Kisłavodska zusim dziadok, u jakoha tresłasia hałava, findyrektar padaŭ zajavu ab zvalnienni z Varjete. Cikava, što navat hetu zajavu pryviezła ŭ Varjete žonka Rymskaha. Sam Ryhor Daniłavič nie advažyŭsia navat udzień pabyć u tym budynku, dzie bačyŭ jon asvietlenaje miesiacam tresnutaje škło ŭ aknie i doŭhuju ruku, jakaja dastavała da nižniaha špinhaleta.

 

Pasla zvalniennia z Varjete findyrektar pastupiŭ u dziciačy lalečny teatr u Zamaskvareččy. U hetym teatry jamu ŭžo nie daviałosia pa spravach akustyki sutykacca z Arkadzijem Apałonavičam Siemplajaravym. Taho jak bač pierakinuli ŭ Bransk i pryznačyli zahadčykam hrybanarychtoŭčaha punkta. Jaduć ciapier maskvičy salonyja ryžyki i marynavanyja baravički i nie nachvalać ich, i nadzvyčaj rady hetaj pierastanoŭcy. Sprava byłaja, i možna skazać, što nie było ładu ŭ Arkadzija Apałonaviča z hetaj akustykaj, i jak jon ni staraŭsia palepšyć jaje, jana była hetakaja, jak i raniej.

 

Da asob, jakija adchryscilisia ad teatra, akramia Arkadzija Apałonaviča, treba adniesci i Mikanora Ivanaviča Bosaha, chacia toj nijak i nie byŭ zviazany z teatram, akramia lubovi da biaspłatnych biletaŭ. Mikanor Ivanavič nie tolki nie chodzić ni ŭ jaki teatr ni za hrošy, ni daremna, ale navat z tvaru mianiajecca, kali zachodzić havorka pra teatr. I nie mieniej, čym teatr, a navat bolej uznienavidzieŭ jon paeta Puškina i talenavitaha artysta Savu Patapaviča Kuralesava. Taho hetak, što kali ŭhledzieŭ u minułym hodzie ŭ haziecie abmalavanuju čornym abjavu, što Sava Patapavič raptoŭna pamior u samym roskvicie, — Mikanor Ivanavič zaradavaŭsia tak, što ad radasci ledź nie adpraviŭsia sledam za Savam Patapavičam i zaroŭ: „Hetak jamu i treba!” Navat bolej, u toj samy viečar Mikanor Ivanavič, jakoha smierć artysta naviała na mnohija ciažkija ŭspaminy, adzin, na paru z poŭniaju, jakaja asviatlała Sadovuju, strašenna napiŭsia. I z kožnaju vypitaju čarkaju doŭžyŭsia łancuh nienavisnych asob, i byli ŭ hetym łancuhu Dunčyl Siarhiej Hierardavič, i pryhažunia Ida Hierkułanaŭna, i toj ryžy haspadar bajcoŭskich husiej, i ščyry Kanaŭkin Mikałaj.

 

Nu, a što zdaryłasia z tymi? Zlitujciesia! Ničoha z imi nie zdaryłasia dy i zdarycca nie mahło, bo ich nikoli nie było, jak nie było simpatyčnaha kanfieranśie, i samoha teatra, i staroje skupoje Parachoŭnikavaje ciotki, jakaja zhnaiła valutu ŭ pohrabie, i załatych trub nie było, i nachabnych kucharaŭ. Usio heta tolki sniłasia Mikanoru Ivanaviču pad upłyvam niahodnika Karoŭieva. Adziny žyvy čałaviek, jaki ŭlez u hety son, mienavita i byŭ tolki Sava Patapavič — artyst, i ŭploŭsia jon tolki tamu, što zasieŭ u pamiaci ŭ Mikanora Ivanaviča z-za taho, što časta vystupaŭ pa radyjo. Hety byŭ, a astatnich nie było.

 

Dyk, mahčyma, nie było i Ałaizija Maharyča? E, nie! Hety nie tolki byŭ, a navat i zaraz isnuje, i jakraz na toj pasadzie, ad jakoje admoviŭsia Rymski, na pasadzie findyrektara Varjete.

 

Ałaizij apamiataŭsia pasla vizitu da Vołanda prykładna praz sutki ŭ ciahniku dzieści pad Viatkaju, pierakanaŭsia, što ŭ zamaračenni čamuści pajechaŭ z Maskvy biez štanoŭ, ale niezrazumieła našto, z ukradzienaju damavoju knihaju zabudoŭščyka. Za vializnyja hrošy Ałaizij kupiŭ u pravadnika zašmalcavanyja štany i z Viatki pakiravaŭ nazad. Ale domika zabudoŭščyka ŭžo nie było. Stareńkaje barachło zlizała ahniom. Ałaizij byŭ čałaviek pradprymalny. Praz dva tydni jon užo žyŭ u cudoŭnym pakoi ŭ Brusavym zavułku, a praz niekalki miesiacaŭ siadzieŭ u kabiniecie Rymskaha. I hetak jak raniej Rymski pakutavaŭ z-za Sciopy, hetak ciapier Varenucha pakutuje z-za Ałaizija i maryć Ivan Savielevič tolki pra adno, kab hetaha Ałaizija prybrali kudy-niebudź z Varjete, tamu što, jak šepča časam Varenucha ŭ intymnaj kampanii, „hetakaje svałaty, jak hety Ałaizij, jon byccam nikoli nie sustrakaŭ u žycci i što byccam ad hetaha Ałaizija možna čakać usiaho, čaho chočaš”.

 

Mahčyma, administratar i nie abjektyŭny. Ničoha błahoha Ałaizij nie robić, i naohul ničoha, chiba tolki što pryznačyŭ na miesca bufietčyka Sokava inšaha. Andrej Fokavič pamior ad raka piečani ŭ klinicy Pieršaha MDU miesiacaŭ praz dzieviać pasla zjaŭlennia Vołanda ŭ Maskvie…

 

Tak prajšło niekalki hadoŭ, i zabylisia praŭdziva apisanyja ŭ hetaj knizie padziei, patuchli ŭ pamiaci. Ale nie va ŭsich, nie va ŭsich!

 

Kožny hod, jak tolki nastaje para viasnovaje sviatočnaje poŭni, adviačorkam zjaŭlajecca pad lipami na Patryjarchavych sažałkach čałaviek hadoŭ tryccaci albo tryccaci z hakam. Ryžavaty, zialonavoki, scipła apranuty čałaviek. Heta — supracoŭnik Instytuta historyi i fiłasofii, prafiesar Ivan Mikałajevič Panyroŭ.

 

Pad lipami jon zaŭsiody siadaje na tuju samuju łaŭku, na jakoj siadzieŭ tady viečaram, kali daŭno zabyty ŭsimi Bierlijoz apošni raz u svaim žycci ŭbačyŭ poŭniu, jakaja raspałasia na kavałki.

 

Ciapier jana cełaja, zviečara biełaja, a potym załataja, z ciomnym kańkom-drakončykam na joj, płyvie nad byłym paetam Ivanam Mikałajevičam i adnačasna staić na adnym miescy ŭ vyšyni.

 

Ivanu Mikałajeviču ŭsio viadoma, jon ŭsio viedaje i razumieje. Jon viedaje, što ŭ maładosci staŭ achviaraj złačynnych hipnatyzioraŭ, lačyŭsia pasla hetaha i vylečyŭsia. Ale viedaje jon taksama i sioje-toje, z čym saŭładać nie moža. Nie moža jon saŭładać z hetaju viasnovaju poŭniaju. Jak tolki prychodzić jaje para, jak tolki pačynaje rasci i nalivacca zołatam sviaciła, jakoje kaliści visieła vyšej za dva piacisvieččy, robicca Ivan Mikałajevič niespakojnym, niervujecca, apietyt hublaje i son, čakaje, pakul nastanie poŭnia. I kali jana sama poŭnaja, ništo nie moža ŭtrymać Ivana Mikałajeviča doma. Adviačorkam jon idzie na Patryjarchavyja sažałki.

 

Na łaŭcy Ivan Mikałajevič užo adkryta razmaŭlaje sam z saboju, palić, hladzić to na poŭniu, to na dobra pamiatny jamu turnikiet.

 

Hadzinu, a to i dzvie siadzić hetak Ivan Mikałajevič. Potym ustaje i zaŭsiody adnym i tym maršrutam, praz Spirydonaŭku, z pustymi nieviduščymi vačyma idzie ŭ arbackija zavułki.

 

Ion prachodzić paŭz naftakramku, zavaročvaje tam, dzie pachileny stary hazavy lichtar, padkradajecca da rašotki, za jakoju raskošny, jašče hoły sad, a ŭ im — pafarbavany poŭniaju z taho boku, dzie vystup z aknom na try ramy, i ciomny z druhoha boku — hatyčny asabniak.

 

Prafiesar nie viedaje, što ciahnie jaho da rašotki i chto žyvie ŭ hetym asabniaku, ale viedaje, što pracivicca pry poŭni nie maje sensu. Akramia taho, jon viedaje, što ŭ sadzie, za rašotkaju, jon ubačyć adno i toje.

 

Ion ubačyć na łaŭcy pažyłoha i salidnaha čałavieka z barodkaju, u piensne i z krychu parasiačym abliččam. Ivan Mikałajevič zaŭsiody zastaje hetaha žychara asabniaka, jaki z vyhladam letuciennika taksama hladzić na poŭniu. Ivanu Mikałajeviču viadoma, što, nalubavaŭšysia poŭniaj, čałaviek abaviazkova pieraviadzie pozirk na vokny na druhim paviersie i budzie hladzieć u čakanni, što jany adčyniacca, i na padakonniku zjavicca niešta niezvyčajnaje.

 

Usio, što budzie potym, Ivan Mikałajevič viedaje na pamiać. Ciapier treba lepiej schavacca za rašotkaju, bo mužčyna pačnie krucić hałavoju ŭ baki, tumanlivym pozirkam štości šukać u pavietry, zachoplena ŭsmichacca, a potym raptam usplasnie rukami ad niejkaha sałodkaha sumu, a potym davoli mocna budzie marmytać:

 

— Vieniera!.. Vieniera! Aj, jaki ja durań!..

 

— Boža! Boža! — pačynaje šaptać Ivan Mikałajevič za rašotkaju i nieadryŭna hladzić na tajamničaha nieznajomca. — Voś jašče adna achviara poŭni… Tak, heta jašče adna achviara, hetakaja, jak i ja.

 

A mužčyna budzie havaryć dalej:

 

— Aj ja durań! Čamu, čamu ja nie palacieŭ z joj? Čaho spałochaŭsia, stary asiol? Papierku vypisaŭ! Ciarpi, ciarpi ciapier, stary jołupień!

 

Hetak budzie praciahvacca da taho času, pakul nie hruknie akno na nižnim paviersie ŭ asabniaku, tam, dzie ciomna, nie zjavicca ŭ im niešta biełavataje i nie pačujecca niepryjemny žanočy hołas:

 

— Mikałaj Ivanavič, dzie vy? I što za vydumka! Malaryi chočacie? Idzicie harbatu pić!

 

Mužčyna, viadoma, ačniecca i adkaža prytvornym hołasam:

 

— Pavietram, pavietram chaču padychać, dušačka maja! Vielmi ž pavietra dobraje!

 

Ion ustaje z łaŭki, kradkom hrozić kułakom aknu i vałačecca dadomu.

 

— Chłusić jon, chłusić, boža, jak jon chłusić! — marmyča Ivan Mikałajevič i adychodzić ad rašotki. — Nie pavietra vabić jaho ŭ sad. Jon bačyć u hetuju paru niešta na miesiacy i ŭ aknie. Doraha zapłaciŭ by ja, kab viedać, jakuju Vienieru jon straciŭ i ciapier marna łović u pavietry rukami, šukaje jaje?

 

I viartajecca prafiesar dadomu zusim chvorym. Žonka prytvarajecca, što nie zaŭvažaje hetaha, padhaniaje jaho lehčy spać. Ale sama jana nie kładziecca, hladzić horkimi vačyma na sonnaha. Jana viedaje, što dosvitkam Ivan Mikałajevič pračniecca z pakutlivym krykam, pačnie płakać i kidacca. Tamu i lažyć la lampy pierad joj pad survetkaju pryhatavany špryc u spircie i ampuła hustoha harbatnaha koleru.

 

Biednaja žančyna, zviazanaja z ciažka chvorym, ciapier svabodnaja i moža nie chvalavacca, moža spakojna zasnuć. Ivan Mikałajevič pasla ŭkołu budzie spać spakojna sa ščaslivym tvaram i snić nieviadomyja joj sny, uzniosłyja i ščaslivyja.

 

Budzić vučonaha i prymušaje jaho kryčać u miesiačnuju noč adno i toje. Jon bačyć nienaturalnaha, niejkaha biaznosaha kata, jaki padskokvaje, vuchkaje i kole kapjom u serca pryviazanamu da słupa i zvarjaciełamu Hiestasu. Ale nie hetaki strašny kat, jak nienaturalnaje asviatlennie ŭ snie, sviatło idzie ad chmary, jakaja kipić i padaje na ziamlu, jak heta byvaje tolki ŭ čas susvietnych katastrof.

 

Pasla ŭkołu ŭsio mianiajecca. Ad łožka da akna rassciłajecca šyrokaja miesiačnaja daroha, i na hetu darohu vychodzić čałaviek u biełym płaščy z kryvavym padbojem i pačynaje isci na miesiac. Pobač z im idzie niejki małady čałaviek u parvanym chitonie i sa zniaviečanym tvaram. Padarožnyja pra niešta havorać, spračajucca, chočuć pra niešta damovicca.

 

— Boža, boža, — havoryć čałaviek u płaščy i pavaročvaje pahardlivy tvar da svajho spadarožnika. — Jakoje niaŭdałaje pakarannie. Ale ty mnie skažy, kali łaska, — tvar z pahardlivaha robicca ŭmolnym, — skažy, jaho ž nie było! Malu ciabie, skažy, nie było?

 

— Nu, viadoma, nie było, — adkazvaje chrypłym hołasam spadarožnik, — heta tabie zdałosia.

 

— I ty možaš paklascisia ŭ hetym? — umolna prosić čałaviek u płaščy.

 

— Klanusia! — adkazvaje spadarožnik, i vočy ŭ jaho čamuści ŭsmichajucca.

 

— Bolš mnie ničoha nie treba! — achrypłym hołasam uskrykvaje čałaviek u płaščy i ŭzychodzić usio vyšej da miesiaca, viadzie za saboj i svajho spadarožnika. Za imi idzie spakojny i vieličny vializny vastravuchi sabaka.

 

I tady miesiačnaja daroha zakipaje, pačynaje razlivacca biełaj płynniu va ŭsie baki. Poŭnia vaładaryć i raskašuje, tancuje i šaleje. Potym z płyni ŭznikaje niezvyčajnaje pryhažosci žančyna i vyvodzić da Ivana za ruku zarosłaha baradoj čałavieka, jaki spałochana azirajecca. Ivan Mikałajevič adrazu paznaje jaho. Heta — toj numar sto vasiemnaccaty, jaho načny hosć. Ivan Mikałajevič u snie padaje jamu ruku i prahna pytajecca:

 

— Dyk, značyć, hetak i skončyłasia?

 

— Hetak i skončyłasia, moj vučań, — adkazvaje numar sto vasiemnaccaty, a žančyna padychodzić da Ivana i havoryć:

 

— Viadoma, hetak. Usio skončyłasia, i ŭsio kančajecca…I ja vas pacałuju ŭ łob, i ŭ vas usio budzie dobra.

 

Jana nachilajecca da Ivana i całuje jaho ŭ łob, i Ivan padajecca nasustrač i ŭhladajecca joj u vočy, ale jana adstupaje, adstupaje i idzie razam sa svaim spadarožnikam da poŭni…

 

Tady poŭnia pačynaje šaleć, jana abrynaje na Ivana strumieni sviatła, jana raspyrskvaje sviatło va ŭsie baki, u pakoi pačynajecca miesiačnaja pavodka, sviatło chvalujecca, padymajecca vyšej, zatoplivaje łožak. Voś tady i spić Ivan sa ščaslivym tvaram.

 

Ranicaju jon pračynajecca maŭklivy, ale zusim zdarovy i spakojny. Jaho zranienaja pamiać supakojvajecca, i da nastupnaje poŭni prafiesara nie rastryvožyć nichto: ni biaznosy zabojca Hiestasa, ni luty piaty prakuratar Judei, konnik Poncij Piłat.